Zaczynając pisać tego bloga chciałem każdego dnia pisać minimum ~300 słów dziennie. To byłoby takie zupełnie optymalne, takie podstawowe minimum. Bo co to jest 300 słów każdego dnia. To nic, zupełnie nic. Ile to 300 słów? Sprawdźcie pierwsze notki, one miały właśnie tyle. To miało być moje minimum, ale im dłużej tu jestem tym więcej piszę. Word właśnie pokazuje ponad 68k słów. To daje nam średnią ponad 700 słów dziennie. Czyli ponad dwa razy tyle ile planowałem. Mam straszną fiksację na punkcie średnich, więc mam nadzieję że o tym zapomnę bo inaczej będę się starał usilnie pisać co najmniej tyle każdego dnia, nawet wtedy gdy nie będę mieć zupełnie o czym pisać. Pisałem już o tym że bałem się że tak będzie…na końcu tego pliku mam napis ‘Rezerwowe’, czyli pomysły na notki gdy stanie się to czego się boję. Nadejdzie dzień który przyjdzie mi podsumować słowami ‘był’. Tylko takie dni nie nadchodzą, każdy dzień przynosi coś nowego. Czy jest to jakaś rozmowa, czy jakiś obraz. Każdy dzień coś wnosi i pobudza do refleksji. A gdyby nie pobudzał? Kurczę, co by to było gdyby te wszystkie pozostałe dni tutaj były zupełnie jednakowe i na dodatek zupełnie nijakie. Takie właśnie ‘był’. Czy to w ogóle możliwe? Piszę to a wiem, że tutaj też wiele zależy ode mnie, od mojego nastawienia i tego co danego dnia robię. Jeżeli siedzę cały dzień w domu to ciężko oczekiwać by wydarzyło się coś na tyle wartościowego by napisać o tym te ponad 700 słów. Taki obrazek z środy bodajże, Lidia zaczyna:
– Chcesz coś z centrum Xuzhou?
– Hmm…nie.
– Kiedy tak właściwie byłeś ostatnio w Xuzhou?
– Hmm…z dwa miesiące temu, ale nie czuję potrzeby by tam częściej jeździć. Mi wiele do życia nie potrzeba.
– Haha, wiem, wiem.
I to prawda. Wiele mi do (właśnie dobiliśmy do 300 słów) życia nie potrzeba, nie widzę potrzeby wydawania pieniędzy na rzeczy w Xuzhou. Ani nie czuję się na siłach by szlajać się po centrum weekendami. Ktoś może stwierdzić że moje życie sprowadza się do pracy i biegania (czy ja już o tym nie pisałem?), ale nawet jeżeli tak jest to mi to nie przeszkadza tak bardzo. Mam na dysku mnóstwo gier, ale nie odpaliłem jeszcze ani jednej, a jestem tu ponad 3 miesiące (tak, o tym pisałem na pewno). Myślałem że tutaj, w tym konkretnym miejscu na świecie, ludzie będą myśleć podobnie i też będą mniejszą wartość przywiązywać do tego co się ma a większą do tego co jest. I w gruncie rzeczy tak jest, jedynie te auta są zastanawiające trochę.
A teraz pora na przegapione.
Klasy dla zdolnych
Chciałem o tym napisać już od jakiegoś czasu, ale ciągle coś mi wypadało. Skoro jednak dzisiaj zacząłem to dzisiaj skończę. W ‘mojej’ szkole są klasy przeznaczone dla uczniów z trochę lepszymi ocenami. Czyli nie tyle dla uczniów ‘lepszych’ co dla uczniów radzących sobie lepiej na testach. Oczywiście by dostać się do takiej klasy należy dobrze sobie poradzić na teście…lub mieć odpowiednio bogatych rodziców którzy zasilą konto szkoły pewną, wysoką, sumą pieniędzy. Dlaczego? Rodzice w Chinach uważają że jeżeli dziecko będzie przebywać w towarzystwie uczniów zdolnych i pracowitych to ich dziecko także weźmie się za naukę i będzie miało lepsze wyniki na testach, a przez to większe szanse na znalezienie dobrej pracy i poradzenie sobie w życiu. O ile część takiego podejścia jest zrozumiała (nadzieja na lepszą przyszłość), o tyle inna część (podejście do nauki nie udziela się osmotycznie) jest dziwna. Z kolei twierdzenie że dziecko będzie bardziej zmotywowane do ciężkiej pracy wiedząc że rodzice załatwili mu miejsce w lepszej klasie przy pomocy pieniędzy jest, w moich oczach, najzwyczajniej w świecie naiwne (by nie powiedzieć że są to głupio wydane pieniądze). Może w Chinach faktycznie dzieciaki to motywuje, może świadomość tego że rodzice zainwestowali w Twój rozwój mnóstwo kasy wytworzy pozytywną presję (bo negatywną to wytworzy na pewno) i zamiast myśleć że za pieniądze można mieć wszystko i nie trzeba się tak naprawdę starać dzieciaki zepną poślady i będą siedzieć nad książkami z myślą o tym by dać z siebie jeszcze więcej. Może tak to działa w Chinach.
Lewandowski
W piątek skończyłem zajęcia w klasie 11 i podchodzi do mnie nauczyciel. Patrzy na mnie i mówi:
– Football, today?
– Eee…cold.
– Poland, Lewandowski!
– Dułej (czyli po chińsku tak)
– Dortmund!
– Dułej! Błaszczykowski!
I tak sobie pogadaliśmy trzymając się za ręce po czym Pan nauczyciel poszedł. Uczniowie się śmiali, powiedzieli że ten nauczyciel jest ‘uroczy’, więc uśmiechnąłem się i przyznałem im rację.
Tylko jakiś taki niesmak pozostał. Nie wiem czy uczniowie to wyczuli czy nie, ale ich Pan od Historii był wypity. I to mocno wypity sądząc z oddechu i chęci do rozmowy. Może w Chinach to nic takiego, może były to jego ostatnie zajęcia, jednak coś takiego nie powinno mieć miejsca.
Niedziela…
Oprócz porannego biegu nie ruszyłem się z domu ani na moment. W momencie gdy wskoczyłem w ciuchy domowe, umyty i wysuszony, włączyłem kompa, odpaliłem seriale i zapomniałem o reszcie świata. Nawet słówek nie powtarzałem. Najzwyczajniej w świecie mogłem się lenić cały dzień. I tak się leniłem że zupełnie zapomniałem o praniu które zrobiłem po porannym biegu. Moczyło się przez ładnych 7 godzin. Gdy się wyprało po raz drugi postanowiłem wrzucić je do suszarki, która od początku mojej bytności tutaj działała niewyobrażalnie głośno i brutalnie. I mówiąc brutalnie wyobraźcie sobie sytuację w której wkładacie coś do pralki i wychodzicie a gdy wracacie, po pięciu minutach, pralka znajduje się dwa metry dalej i sprawia wrażenie jakby nic się nie stało. Piszę suszarkę a mam na myśli coś w rodzaju centryfugi (pewnych słów się nie zapomina), lub bardziej po ludzku – wirówkę. Nie jestem przeciwnikiem podróżujących pralek, wręcz przeciwnie, jestem ogromnym zwolennikiem i można wręcz powiedzieć propagatorem ruchu podróżujących pralek (dlatego pomagałem tej która teraz znajduje się w dawnym mieszkaniu Lidii znaleźć się właśnie tam), tylko nie lubię przeszkadzać sąsiadom (bo i Oni nie przeszkadzają mi) dlatego też starałem się wirówki nie używać. Dzisiaj jednak naszła mnie pewna myśl ‘dlaczego to wkładka w środku jest w środku (1000 słów) i co się stanie jeżeli ją wyjmę’. A wiedzieć musicie że ta wkładka (plastikowe kółko) było w środku od momentu gdy się wprowadziłem i gdy Lidia pokazywała jak używać pralki i wirówki niczego nie ruszała. Od myśli do czynów droga nie jest daleka więc wyjąłem wkładkę, która dziwnie dobrze pasowała na górę wirówki i uruchomiłem maszynę. A ta zadziałała tak cicho że nie obudziła by nawet niemowlaka. W ten oto sposób do listy naprawionych tutaj rzeczy należy dopisać suszarkę.
Konsekwencją mojego dzisiejszego lenistwa jest mała ilość zdjęć, ale myślę że mi darujecie.
Poranny bieg był niezwykle przyjemny. Zacząłem za szybko, ale z każdym kolejnym kilometrem zwalniałem i czułem się coraz lepiej. Wybiegałem 17 kilometrów trochę ponad 91 minut, czyli może nie szybko, ale całkiem przyzwoicie i co najważniejsze – czułem się świetnie. Powtórzyłem trasę z piątku i myślę że to będzie moja standardowa wtorkowa trasa. Slalom wokół bloków w stronę starego centrum, nawrót przed elektrownią, lekki podbieg pod górę, nawrót przy szkole i powrót do domu. Powinienem zmieścić się w godzinie bez większych problemów, byleby tylko poranki nie były takie chłodne a będzie super. Brakowało mi takiego wybiegania, takiego długiego mentalnego odpoczynku, tak bardzo mi brakowało że nawet zastanawiam się czy nie pobiec jakiegoś maratonu w przyszłym roku, chociaż obiecałem sobie że teraz pora przede wszystkim na szybkość, bo na wytrzymałość jeszcze mam czas, ona się zwiększa z każdym kolejnym kilometrem więc trzeba męczyć się z prędkością póki jest to w miarę przyjemne…Tylko czy jest sens się w ogóle męczyć skoro takie bieganie daje mi najwięcej frajdy? Chyba nie, bo to w końcu ma być przede wszystkim przyjemność.
Patrząc dzisiaj na mapę potwierdziłem swoje przypuszczenia z wczoraj – park do którego dotarłem jest tym parkiem który google oznaczył jako park.
A dzisiejsza trasa wyglądała o tak: http://www.endomondo.com/workouts/112215092