Jeszcze nie Chiny

Od kilku lat nie opisałem żadnego biegu. Jestem prawie pewny że nie opisałem dokładnie tego jak zamarzłem na trasie pierwszego Chudego Wawrzyńca, chociaż kilka razy pewnie wspominałem o tych przesympatycznych ludziach którzy mnie prowadzili przez parę kilometrów do punktu kontrolnego.

Na 100% nie opisałem maratonu w Rybniku dwa lata temu, zresztą i tak nie ma o czym pisać. 14 kółek, hica i w uszach opis Drugiej Wojny Światowej.

W tym roku, a raczej w te wakacje, pobiegłem w dwóch zawodach: znowu w maratonie w Rybniku (bo tak jakoś ładnie wypada), oraz w biegu Powstań Śląskich, czyli dziesiątce w Parku (bo rozgrzewką jest już dobiegnięcie do biura zawodów).

11896468_721414444637389_9030547106718252834_o

Maraton został zaliczony z czymś co można uznać za przyzwoity czas biorąc pod uwagę że jedyne biegi dłuższe niż 20km robiłem już w Polsce i przez dłuższe niż 20km rozumiem dwie dwudziestki i jeden pół maraton. Czyli wytrzymałościowe przygotowanie było żadne i to wyszło na dziesiątym kółku od którego zacząłem bieg przeplatać z chodem. Skończyło się na 4:15 czyli pół godziny szybciej niż dwa lata temu i z jednej strony jestem zadowolony bo to było nie było mój drugi najszybszy maraton, a z drugiej jest pewien niedosyt bo gdybym trochę więcej tych biegów długich zrobił to czas byłby lepszy i byłbym mniej zmęczony, ale skoro nie zrobiłem to swoje odcierpiałem, w końcu jak to mówią nie sztuką jest maraton przebiec, sztuką jest się do niego przygotować.
Oczywiście ludzie narzekają na pogodę, że za ciepło, ale prawdę mówiąc gorąc przestał być dla mnie problemem jeszcze zanim wyjechałem do Chin, a po trzech latach zrozumiałem że to jak się pocę i męczę w Chinach jest nie do porównania z tym jak się męczę w Polsce. Tutaj czuję się jakby ktoś zdjął ze mnie kilkukilogramową kamizelkę, ale mi to nie przeszkadza ani trochę.
Mam nadzieję że za rok znowu uda mi się tam pobiec i znowu wykręcić te 14 kółek, bo chociaż brzmi to strasznie nudno to jednak w pewnym momencie one się zlewają i człowiek już o tym najzwyczajniej w świecie nie myśli. W końcu to tylko czternaście kółek.

PP1210119

Ten drugi bieg odbył się sześć dni po pierwszym, czyli generalnie powinno być kiepsko, ale była to moja trzecia najszybsza dziesiątka, tylko minimalnie wolniejsza od drugiej, a czułem się w jej trakcie nieporównywalnie lepiej co może zobrazuję taką scenką z ostatniego kilometra.
Na około półtorej kilometra przed metą zaczynał się dość długi bieg i tam minąłem ostatniego będącego w miarę blisko biegacza, a do następnego zostało mi jakieś 300 metrów, czyli daleko. Daleko, ale powiedziałem sobie że czuję się dobrze i może uda mi się Go dogonić, w końcu nic nie motywuje do biegania tak bardzo jak rywalizacja, głównie z samym sobą, ale czasem potrzeba takiego kogoś bardziej namacalnego. I tak biegłem za tym Panem przez następnych kilkaset metrów, aż w końcu Go złapałem. Biegłem chwilę za Nim, ale postanowiłem wyprzedzać, wtedy On też ruszył, więc postanowiłem trochę zwolnić, chwilę później znowu ruszyłem i gdy Go minąłem usłyszałem że znowu przyśpiesza, więc znowu się zatrzymałem, powtórzyliśmy to jeszcze raz, ten trzeci raz był wystarczający by zbliżyć się do kolejnego biegacza i wtedy właśnie postanowiłem ruszyć do przodu. A gdy przestałem słyszeć że mój cień mnie goni ruszyłem jeszcze mocniej i przekroczyłem linię mety na parę sekund przed czterdziestą czwartą minutą. Czyli trzeci najlepszy czas na zawodach. Nie spodziewałem się tego, zwłaszcza że jeszcze parę dni temu nogi w ogóle nie niosły. Widać jednak nie jest ze mną aż tak źle.

Kolejny maraton już w styczniu, mam nadzieję że tym razem będzie dojazd lepiej zorganizowany ;-)

 

Osiem

Nie byłem w stanie przebiec więcej. Musiałem zatrzymywać się co parę minut by uspokoić tętno a po chwili i tak wskakiwało na 170+. Tętno jakiego w Polsce nie osiągałem w czasie najbardziej wymagających biegów i treningów. Słowem okropność. I ja rozumiem że po 10 dniach przerwy tętno będzie wyższe, ale nie powinno być aż tak wysokie i nie powinno mi się aż tak ciężko oddychać. To powietrze tutaj nie sprzyja bieganiu. Może na wiosnę to się poprawi gdy ludzie przestaną korzystać jak opętani z klimatyzacji i elektrownia nie będzie tak kopcić. Z utęsknieniem czekam na śląskie powietrze, które chociaż ciężkie to i tak jest lżejsze od tego tutaj.

I koniec. Tylko jakoś to do mnie nie dotarło. Do tej pory zawsze gdy kończyłem semestr czy rok docierało to do mnie od razu. A teraz nic…dotarłem do tego punktu oznaczonego ‘Ostatnie zajęcia’, ale w ogóle nie wywarło to na mnie wrażenia. Ot kolejny piątek. Może dlatego że to nie koniec przygody z Jiawang, ani nie koniec przygody z Chinami. Nie ma we mnie ani pustki związanej z końcem, ani zmęczenia które odczuwałem pod koniec czerwca w zeszłym roku kiedy to już z utęsknieniem wypatrywałem ostatnich zajęć bo miałem najserdeczniej w świecie dosyć.

Po ostatnich zajęciach, na których klasa 14 obejrzała koniec ‘Narnii…’ i oglądała z takim napięciem że nie ruszyli nawet na kolację dopóki Ich nie wygoniłem. Po co komu kolacja skoro Aslan wrócił i nie wiadomo co się stanie z Edmundem.

Ostatnia kolacja taka sama jak wiele poprzednich, tyle tylko że zimno. I może to zimno to znak końca? Zawsze gdy piszę o zimnie przypomina mi się jeden z wpisów który kiedyś tłumaczyłem i szło to mniej więcej tak: ‘kupiłem skórzaną kurtkę, tylko czy ona będzie potrafiła ochronić mnie przed jesiennym chłodem?’. Nie jestem zwolennikiem zimy, wręcz trzepie mną na myśl o tym że wrócę do kraju i będę musiał męczyć się w śniegu, już nawet wizja godzinnego biegania na bieżni wydaje się być bardziej intrygująca. A bieganie na bieżni jest jedną z najnudniejszych rzeczy jaką można robić. Chociaż w zeszłym roku biegając obejrzałem oba sezony ‘Sherlocka’, więc na plus. Teraz tak spoglądam na prognozę pogody w Katowicach i naprawdę nie czuję się na siłach by kulać się po parku w taki mróz…Daję mu jeszcze 5 dni, a potem ma się skończyć.

W szkole, ale już po kolacji spotkałem Shawna, który skończył 4 kółka na bieżni…hmm…a może to jest myśl, biegać na bieżni…życzyłem Mu powodzenia na egzaminach i udanych ferii, a On tylko zapytał: ‘A mogę Cię uściskać?’ ‘Jasne’.
Bo to w sumie normalne że jak kogoś lubisz i wiesz że nie zobaczysz Go przez jakiś czas to chcesz Go uściskać.
Swoją drogą, Lawrence się nie odzywa od tamtej…hmm…środy? Ciekawe co Go ugryzło.

Adam!
Smutno czytać o chorobie, ale  dobrze że masz taki system wczesnego ostrzegania i wiesz kiedy odpuścić. Wiesz, podobno życie to to co się dzieje gdy planujemy coś zupełnie innego. Ja sobie też zaplanowałem biegi w niedzielę i we wtorek, ale jeżeli mam dalej czuć się tak jak dzisiaj to chyba sobie odpuszczę. Bo bieganie w takich warunkach raczej dla zdrowia korzystne nie jest.
Haha, mój blog pełni funkcję terapeutyczną nie tylko dla mnie jak widać ;)

Niedziela i przegapione #14

Psie oczy
Jedną z pierwszych rzeczy jakie należy zrobić po przeprowadzce do innego kraju jest zapoznanie się z przekleństwami. Oczywiście nie po to by obrażać, ale by wiedzieć kiedy jest się obrażanym. Z racji niezwykle bogatego słownictwa jest to zadanie dość karkołomne dla osób chcących mieszkać w Polsce, ale dla osób chcących mieszkać w Chinach już nie. Głównie dlatego że najczęstszym obraźliwym słowem na obcokrajowca jest ‘guizi’. ‘Yang guizi’ to nic więcej jak ‘zagraniczny diabeł’. Oczywiście białego można nazwać też ‘laowai’ czyli obcokrajowcem, ale jest to słowo używane już przez dzieci i zatraca ono swoje pejoratywne znaczenie. Często na ulicach słychać ‘wai guo ren’ czyli ‘obcokrajowiec’, a wtedy grzecznie mówię że jestem z Polski.
A jak Chińczycy nazywają białych? ‘Psie oczy’. Bo w końcu mamy oczy okrągłe, tak jak psy.

Chemia
Parę dni temu wrzuciłem zdjęcie kartki na której rozpisanych było kilka reakcji chemicznych. Rozpisanych w takim sensie że były bodajże cztery reakcje przepisane kilkunastokrotnie. Zdziwiło mnie to niezwykle więc zapytałem się dziewczyny u której ową kartkę znalazłem o przyczynę. Wyjaśniła mi bardzo sprawnie, że z chemią nie radzi sobie najlepiej i nauczycielka kazała jej to zrobić by w końcu zapamiętać. Wyobrażacie to sobie? Z jednej strony jest to już praktycznie bezmyślne wkuwanie reakcji na pamięć, bo dziewczyna dalej ich nie rozumie, ale z drugiej strony…no właśnie, w tym kraju drugą stroną jest to że w końcu to wkuje na pamięć, dzięki temu zaliczy sprawdzian, semestr i będzie mogła uczyć się dalej. Zrozumieć nie zrozumie, ale może nie będzie już miała nic wspólnego z Chemią. Tylko czy można winić nauczycieli za coś takiego? Mają sporo uczniów, sporo zajęć i nie mogą z każdym uczniem spędzać tyle czasu ile powinni. W Polsce przy 25-30 uczniach w klasie jest to niemożliwe, a przy 50 to wręcz nie do pomyślenia. Ma się tego nauczyć i już.

Koszykówka
Sport to dla tych dzieciaków jeden ze sposobów na ucieczkę od tej męczącej szkolnej rzeczywistości. W klasie drugiej jest taki jeden uczeń, którego angielski może nie powala, na tle klasy wypada średnio (bo klasa druga jest bardzo dobra), ale zawsze ale to zawsze przychodzi albo przed lekcją albo po by porozmawiać chwilę o tym jak grali ‘moi’ Lakers i ‘jego’ Knicks’. Z racji tego, że Lakersi w tym sezonie są że tak powiem w ciemnej dupie, pojawił się ostatnio temat czy zmiana trenera była sensowna i co ja o tym myślę. Także wyjaśniłem że przede wszystkim musimy poczekać aż Steve Nash wróci bo przecież kto jak kto ale on powinien przenieść tę drużynę na inny poziom, Gasol musi znowu poczuć się pewnie i wszystko będzie dobrze. Nawet jeżeli nie będą mieli najlepszego bilansu w sezonie zasadniczym to w play-offach sobie poradzą. I nagle mnie uderzyło, że oto jestem w Chinach, i rozmawiam po angielsku z chłopakiem który koszykówkę kocha bardziej ode mnie i rozmawiamy o swoich ulubionych drużynach na poziomie który dla polskich nastolatków jest trudny do osiągnięcia w języku ojczystym. I naprawdę rozmawialiśmy…To było niesamowite.

Problemy kulturowe
Czasem nawet najlepszy słownik nie pomoże jeżeli trzeba wyjaśnić pewne różnice kulturowe. Przerabialiśmy przysłowia (pomysł Lidii) ze słowami ‘dusza’ i ‘diabeł’ i w Polsce nie miałbym najmniejszego problemu, ale tutaj było mi ciężko. Chiny nie były dla mnie ‘Tym’ krajem azjatyckim. Owszem co nieco przeczytałem o historii, przesłuchałem większość odcinków ‘China History Podcast’, ale umówmy się – nie ma opcji by poznać pięć tysięcy lat historii naprawdę dokładnie. A dodajmy do tego jeszcze mitologię i już w ogóle możemy się znad książek nie wychylać. O ile z ‘diabłem’ można sobie jeszcze w miarę poradzić opisując go chociażby jako złego ducha, tak z ‘duszą’ jest problem. Teraz już wiem że w Chinach istnieje podobne pojęcie, tylko istnieje też podział na duszę unoszącą się do nieba i tę która zostaję w ziemskiej powłoce. Tylko wtedy tego nie wiedziałem, Lidia nie za bardzo mi pomagała, a ja głowiłem się jak w prostych słowach wyjaśnić czym jest dusza…

Przedmioty…
Na czele ulubionych przedmiotów króluje historia z powodu nauczyciela, WF z powodu badmintona, zajęcia ze sztuki bo można oglądać obrazy, oraz z muzyki bo można jej posłuchać i się zrelaksować. Matematyka nie ma wielu wielbicieli, ale ci którzy ją lubią, lubią ją z powodu trudności i poczucia spełnienia po rozwiązaniu trudnego zadania.

Kocham Cię
W piątek wieczorem zajęcia mają już inny zapach. Może nie dla uczniów, ale dla mnie na pewno. Mogę mówić że nie myślę jeszcze o weekendzie, ale byłoby to ogromne oszustwo. A dzieciaki na całym świecie to cwane bestie i gdy wyczują krew to nie odpuszczą. Także w klasie dwunastej poopowiadałem trochę o niemieckim, nauczyłem Ich nawet kilku niemieckich słówek…do czego to doszło…a jeden z uczniów mnie zaskoczył bo powiedział ‘kocham cię’. W sensie po polsku. Zapamiętał gdy kiedyś Im powiedział. Taka drobnostka, kawałek Polski przy zachodzącym późno jesiennym słońcu na drugim końcu świata.

Niedziela
Obudziłem się strasznie późno. Czyli po ósmej. A spało mi się niesamowicie dobrze, przywykłem już do tego materaca. Przed snem obejrzałem ostatni film ze studia Ghibli – ‘From up on Poppy Hill’ i uderzyło mnie to jak bardzo szkoły w Japonii (w latach 60-ych przynajmniej) i Chinach są do siebie podobne. Dotarło też do mnie dlaczego tak bardzo podoba mi się w Jiawang. Dobrych kilka lat temu odebrałem znajomego z dworca, przyjechał z Mirocina (takiej malutkiej wioski pod Nową Solą) i od razu powiedział że tylu ludzi co w Katowicach na dworcu to jednocześnie nie widział i wcale mu się to nie podoba. Teraz mieszka w Chicago, więc pewnie się przyzwyczaił. Ja natomiast mam chyba dość takiego wielkiego miasta (bo chociaż Katowice wielkie nie są to te wszystkie okoliczne miasta tworzą jedno wielkie miasto) i dlatego tak często zakładając buty idę biegać do parku. Dlatego tak bardzo podoba mi się Jiawang, bo chociaż nie ma tutaj takiego parku to jednak jest cisza i względny spokój. Owszem, jest dużo ludzi, owszem nie ma miejsca by się przed nimi schować, ale pomimo tego olbrzymiego placu budowy jest tutaj naprawdę przyjemnie.
Jeszcze tak o tej zwykłej ludzkiej uprzejmości, która wydaje mi się niezwykła. Biegając w Polsce spotykałem się z różnymi ludźmi, niektórzy gratulowali mi wytrwałości, inni mówili żebym tak trzymał, ale czasem ludzie się ze mnie śmiali, raz na ulicy ktoś zapytał po co mi to. W końcu to nie jest normalne by się tak dobrowolnie męczyć. A tutaj ludzie mnie mijają, ja mijam ludzi i owszem patrzą się na mnie, ale bardziej dlatego że mam psie oczy niż dlatego że biegam. A gdy mijają mnie na rowerach/skuterach/trójkołowcach/samochodach i patrzą w moją stronę to staram się podnieść rękę i uśmiechnąć. Oni też się uśmiechają i odmachują. Dzisiaj mijał mnie Pan i podniósł kciuk w górę mówiąc ‘OK’. Albo taka sytuacja. Jest jedno takie skrzyżowanie dość niepraktyczne bo nie ma na nim pasów, ale przejść przez nie trzeba. W Polsce wracając z treningu trzeba uważać bo nawet gdy samochód ma zwolnić do 30 km/h i nawet gdy kierowca widzi że jesteś przy przejściu i nawet gdy widzi jeszcze kogoś na przejściu to i tak się nie zatrzyma by Cię puścić. W Chinach natomiast w miastach jest ograniczenie do 30 km/h (jeżeli jest jeden pas) lub 40 km/h (gdy są dwa pasy lub więcej) i owszem, większość chińskich kierowców nie przestrzega żadnych przepisów które znamy, ale jeżeli chodzi o ostrzeganie pieszych to możemy się od nich wiele nauczyć. Tutaj nikt nie zakłada że pieszy Cię widzi. Jeżeli kierowca widzi kogoś na ulicy, lub na chodniku próbującego wejść na jezdnię od razu naciska na klakson, najczęściej zwalnia i próbuje oddalić się od pieszego. Zupełnie inna kultura jazdy.

Poranne przymrozki

Znacie ten stan gdy budzik ma zadzwonić za parę minut ale Wy już nie możecie wytrzymać? Dopóki nie zacząłem biegać nie lubiłem tego stanu, teraz go uwielbiam. To takie pozytywne pod denerwowanie gdy nie mogę doczekać się biegu. Dopadł mnie ponownie dzisiaj. Tak jak i tydzień temu miałem już wszystko przygotowane wystarczyło więc umyć zęby zjeść banana i można biec…tylko niespodzianka: zostawiłem na noc włączonego garmina na oknie w kuchni i powitał mnie komunikatem o słabej baterii. Zmieniłem mu ustawienia na pobieranie danych co kilka sekund i z duszą na ramieniu ruszyłem. Oprócz kluczy zapakowałem do kieszeni komórkę, tak na wypadek gdybym musiał mierzyć czas.
Nie musiałem. Dzisiaj nie biegłem, dzisiaj leciałem. Tak szybko nie biegłem już dawno. I nawet mnie kolka nie chwyciła. To zbieg okoliczności czy naprawdę po tym destylacie biega mi się o wiele szybciej? Pewnie przypadek a dzisiaj, tak jak ostatnio, pomogła mi dobra kolacja.  Gdy tak leciałem nad chodnikami starego i nowego Jiawang zobaczyłem że trawa jest dziwnie biała, podobnie jak samochody…No tak, liście spadły z drzew więc to poranne późno jesienne przymrozki. Tylko prawdę mówiąc wcale ich nie czuję. W Polsce już musiałbym mieć na sobie trzecią warstwę a tutaj wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wystarczy biec i biec i jeszcze raz biec. A raczej  lecieć.  Kolejny dowód na to, że od grudnia mogę zacząć mocniejsze treningi.

Na lunchu wpadłem na Lawrence’a, którego nie widziałem już bardzo bardzo długo. Powiedział że powinienem jeść innych rzeczy bo Chiny są tak bogate w różnorakie jedzenie, przyznałem mu rację, ale powiedziałem że wtedy nie mógłbym przychodzić do stołówki.
I tak sobie pogadaliśmy, trochę o świętach i…powiedział że ma dla mnie niespodziankę, zresztą nie tylko On, wielu uczniów chce mi te święta jakoś umilić…
– Lawrence, ale święta w Polsce to przede wszystkim rodzina…
– Tutaj w szkole wszyscy jesteśmy dla siebie rodziną.
No ale poważnie…tylu prezentów nie kupię…

No i kolejne zajęcia mijają i mijają. Na szczęście dzisiaj jest wtorek, a jutro już środa. Zmęczenie daje mi się we znaki dopiero na ostatnich zajęciach, ale w końcu nic dziwnego, po raz 11 mówię dokładnie to samo. Na szczęście jutro pora na zmiany, a w przyszłym tygodniu zrobimy coś zupełnie innego. Ja ich mam zachęcać a nie zniechęcać. W dodatku klasie 12 obiecałem że obejrzymy Śnieżkę i łowcę… Nie mogę się wycofać. I prawdę mówiąc to nie chcę. Te dzieciaki mają tyle zajęć i to w dodatku bardziej wymagających i męczących że to moje nie powinny być dla nich dodatkowym obciążeniem.

Zadzwoniła dzisiaj Jennifer i zapytała czy może podać mojego maila jednemu z kandydatów na nauczyciela w Jiawang. Zgodziłem się i odpowiedziałem mu na kilka pytań. Jak z wypłatami, jak daleko do centrum, jak bardzo jest tu powietrze zanieczyszczone (człowieku ja tu przyjechałem z Górnego Śląska) i parę innych. Takie tam standardowe pytania.

Sam też postanowiłem rozesłać cefałkę do paru rekrutantów i szkół. Tu jest fajnie, nawet bardzo, ale warto mieć jakąś poduszkę na wypadek gdyby coś komuś do łba strzeliło i nie dostałbym nowego kontraktu.

Kolację zjadłem z uczniami, ale chyba z klasy 2 albo nawet 3. Poczęstowali mnie tym co sobie zamówili i było całkiem w porządku. Ja standardowo zjadłem tofu i ruszyłem do domu.

Tuż przed domem napotkałem Pana Obwoźnego i zakupiłem słonecznik (spokojnie nie zabraknie), tym razem biały, także czekajcie na zdjęcia jutro.

No i trasa dzisiejszego biegu:
http://www.endomondo.com/workouts/110076988

Jaszczurka

Rano poszedłem biegać…Znowu wyjście z ciemnego pokoiku, ale prawdę mówiąc teraz to nie problem. Przypomniały mi się te niedzielne poranki w sierpniu gdy wstawałem o 4 nad ranem i szedłem biegać. Wtedy przynajmniej miałem czołówkę a teraz muszę biegać trochę na ślepo. Na szczęście radzę już sobie całkiem nieźle z trasami tutaj. No to ruszyłem…Hmm…gdy ja się rozpędzałem słońce powoli się podnosiło i nieśmiało rozjaśniało mi drogę. Poszło mi jeszcze szybciej niż tydzień temu. Bardzo mnie to zaskakuje, ale widać tak być musi. To był jeden z tych przyjemnych biegów w czasie których witam się z porankiem i innymi biegaczami. Tutaj nie ma zwyczaju pozdrawiania się w trakcie biegu, więc go powoli wprowadzam. Nie wiem czy mi się uda, ale się nie poddam. No i rano wcale, ale to wcale nie ma zimno. Bałem się tych wtorków, ale to już czwarty z rzędu, więc w końcu się przyzwyczaiłem. Końcówka to jak zwykle ’10 łatywch-10 trudnych’ i piramidka do 50. Bardzo mi z tym dobrze.

A w szkole…rozmawialiśmy chwilę o pieniądzach i padło stwierdzenie ‘ja chcę!’, no to pytanie z mojej strony jest oczywiste ‘a po co Ci?’ i chwila ciszy. Na ciszę jestem przygotowany, nie jestem przygotowany na odpowiedź, a dzisiaj ją usłyszałem ‘na jedzenie’. Nie dlatego że dziewczyna chodzi głodna, a dlatego że chciałaby kupić lepsze. No tylko w szkolnej stołówce wiele lepszego jedzenia nie da się zakupić.

W klasie szóstej mają bardzo fajne ocieplacze na ręce. Takie malutkie poduszki w które można włożyć dłonie. A co więcej, w klasie szóstej mają ocieplacze elektryczne! Podpina się do prądu, one się nagrzewają a potem są cieplutkie. Tylko malutkie. Bo tam gdzie uczniom wejdą obie dłonie tam mi wchodzi jedna i o drugiej nie ma co marzyć. A przecież moje dłonie są o wiele mniejsze niż kiedyś. O wiele…

Korzystając z okienka wróciłem do gabinetu i chciałem pójść do ubikacji, ale na drodze stanęła mi malutka jaszczurka. No to wyciągnąłem aparat i zaczynam z nią rozmawiać. Co w gruncie rzeczy jest bzdurne, ale nie mam ostatnio możliwości pogadania ze zwierzętami więc muszę sobie jakoś to kompensować. Po chwili słyszę kroki i widzę jak Lidia wchodzi po schodach. Od razu pyta ‘z kim rozmawiałeś?’ zanim zdążyłem powiedzieć jej że mówiłem do jaszczurki usłyszałem krzyk i ‘Nie znoszę! Pójdę z drugiej strony!’, po chwili:
– Gdzie jest?
– Spokojnie, jest daleko.
– Na pewno?
– Spokojnie idź do gabinetu, jest tutaj przy mnie.
Wskoczyła do gabinetu, a ja skończyłem robić zdjęcia, wróciłem do gabinetu po jakiś pojemnik, ale że nie mieliśmy to wziąłem chusteczki i wróciłem do jaszczurki. Zapakowałem ją w chusteczki, porozmawiałem chwilę, powiedziałem jej że jest piękna i ma się nie przejmować bo to nie jej wina i wyniosłem na dwór. Tam sobie poradzi o wiele lepiej niż w szkole.
Rozumiem że można się czegoś tak bać i nawet nie chciałem żartować że mam ją dalej w ręce, bo widać że to się naprawdę bała. Na szczęście moje pierwsze pełnoletnie wakacje spędziłem pracując w ZOO z gadami i rybkami, więc takie małe jaszczurki to nie problem. Z wężem miałbym trochę gorzej, pomimo tego że są niezwykle przyjemne w dotyku.
Lidia podziękowała i naprawdę widziałem że jej ulżyło.

Pół dnie zeszło jej na wybieraniu zdjęć do wydrukowania. Zdjęć z konkursu. Myślę że to też fajny prezent dla tych którzy wzięli udział. Nawet jeżeli niektóre zdjęcia wyszły niewyraźnie to takie coś będzie naprawdę fajną pamiątką.

Dyrektor zaprosił nas do innej szkoły. Takiego gimnazjum żebyśmy przyszli, pooglądali, może żebym coś powiedział. Super, tylko kiedy? Lidia pokazała – piątek przed lunchem. O nie moja droga, o nie, to jest dzień szybkich treningów. Zaproponowałem następny poniedziałek. Lidii nie będzie bo we wtorek ma egzamin i chce się wyrwać w poniedziałek popołudniu, w dodatku chce resztę tygodnia trochę się pouczyć. Jej ten piątek też nie pasował za bardzo. A pierwszą propozycję była sobota. Tak na nią spojrzałem i zapytałem:
– A Ty pójdziesz w sobotę?
– Oczywiście że nie, ale Ty możesz pójść bo w soboty nie pracujesz i może się nudzisz.
– Lidia, ja się nigdy nie nudzę. Jestem święcie przekonany że nudzą się tylko ludzie nudni.

I kolejny dialog:
– Będziesz chciał klimatyzację na zimę w gabinecie?
– Hmm…A Ty? (bo mnie to pytanie zaintrygowało i to bardzo)
– Oczywiście.
– No właśnie, ale dlaczego pytasz?
– Bo chcę wiedzieć czy teraz czy może za jakiś czas. A właściwie…(i podchodzi do gniazdka z klimatyzacją i próbuje coś tam zrobić)
– Lidia! Mogę Cię uratować przed jaszczurką, ale przed prądem nie dam rady, więc to zostaw.
– Nie no mógłbyś, wystarczyłoby mnie drewnem odciągnąć.

Na kolacji spotkałem Lawrence’a (tego z trzeciej klasy) i dopiero dzisiaj dowiedziałem się jak ma na imię. Został w szkole na weekend żeby się uczyć. Wyniki z egzaminów ma za tydzień dopiero. A pierwszaki już dostały. Ciekawe. Ach…to zawinięte zielone to wodorosty.

Cukierkowy bilans: 4 lizaki i jedna suszona śliwka.

Trasa dzisiejszego biegu:
http://www.endomondo.com/workouts/108596945

Popołudniowy spacer

Adam!
Dziękuję, dziękuję i raz jeszcze dziękuję. Aż mi się tak ciepło na sercu zrobiło bo tak mnie zmotywowałeś. To bardzo pomaga :) Okropnie, ale to okropnie żałuję że mój malutki komputerek ma problemy z endomondo. W sensie literki w komentarzach pojawiają się z kilkunastosekundowym opóźnieniem i napisanie jakiegokolwiek komentarza zajmuje mi nieporównywalnie więcej czasu niż zwykle. Takie moje wytłumaczenia na znikomą ilość komentarzy. O wypadku nie chciałem pisać na endo, ale czemu Ci w ogóle nie odpisałem to nie wiem…trochę mi teraz głupio, może przeoczyłem komentarz? A może nie chciałem czymś takim przyciągać uwagi? Pewnie to drugie bo komentarze staram się sprawdzać (chociaż powiadomienia przychodzą na rzadko sprawdzaną skrzynkę).  A teraz do tekstu właściwego.

Murakamiego uwielbiam. 1Q84 na pewno Ci się spodoba, bo to świetna opowieść i wcale się nie ciągnie czego się bardzo obawiałem, bo w końcu ma trzy tomy. Co prawda bardziej zżyłem się z Kafką i musiałem sobie tę książkę dawkować bo nie chciałem by się skończyła, ale 1Q84 ma piękny motyw który od września stał mi się bardzo, ale to bardzo bliski. (Omiń poniższy paragraf jeżeli boisz się spoilerów)

Podobnie jak bohaterowie książki i ja czuję że znalazłem się w równoległym świecie. Podobnym do tego z którego wyszedłem, ale jednak zupełnie innego. Tylko poznałem to nie poprzez pistolety u  pasów policjantów a poprzez ludzi na ulicach.

Odpowiedź jest banalnie prosta nie zamieściłem żadnego zdjęcia ‘patologii’ bo nie zauważyłem żadnej. Gdy wracaliśmy z Lidią w środku nocy znad jeziora pojawił się Pan, który śpiewał na ulicy. No i mówię Lidii, nauczony doświadczeniem z kraju rodzinnego, że on pewnie jest pijany. A ona, nauczona doświadczeniem z kraju rodzinnego, że on nie jest pijany tylko chory psychicznie. Ona ma więcej doświadczenia w tym kraju niż ja, więc wypada mi jej zaufać. Wikipedia, powołując się na artykuł z 2007 roku z The Economist, mówi że w Chinach na jakąś chorobę psychiczną cierpi 100 milionów ludzi. A WHO w raporcie podaje informacje że ilość samobójstw wynosi ~22 na 100k ludzi (w Polsce ~15 na 100k), czyli 9 miejsce na świecie. Ponownie, stan zdrowia psychicznego jest gorszy na terenach wiejskich, przynajmniej tak się uważa. A teraz ostatnia ciekawostka, bo w gruncie rzeczy tylko przepisuję wikipedię, w Chinach jest zaledwie 17k psychologów uprawnionych do wykonywania zawodu. Hmm…skoro gro absolwentów psychologii nie znajdzie pracy w zawodzie (zwłaszcza dzięki tym ogólnodostępnym i szeroko reklamowanym tabletkom szczęścia) to może najwyższa pora popracować nad nauką języków w czasie studiów i eksportować ich do Chin? I na Litwę, gdzie ilość samobójstw jest zatrważająca.

Czytałem za to bloga jakiegoś Amerykanina, który przyjechał do Chin, jako niepijący alkoholik, i ponownie zaczął pić. Bo alkohol był na każdym rogu. Tutaj naprawdę łatwo wpaść w alkoholizm. Piwo za niecałe 2 RMB, najtańszy destylat w cenie piwa (100ml). Tutaj nawet nie ma sensu produkować wina marki wino, bo po co skoro za ~30 RMB kupisz 5 litrów destylatu które Cię sponiewiera. Nie kupiłbym tego nawet żeby zmywać farbę prawdę mówiąc, ale skoro zostało dopuszczone do sprzedaży to jakieś normy spełnia. No i weź tu poskrom swe żądze. W kraju gdzie jak Ci będzie głupio kupować ciągle w tym samym sklepie skręcisz za róg i kupisz w drugim, albo i trzecim. Dla takich osób to musi być prawdziwe piekło.

Japończycy, zresztą Chińczycy też, mają prawdziwego jobla na punkcie jedzenia. Przez kilka lat tłumaczyłem, z angielskiego oczywiście, blog japońskiego twórcy gier (prawdziwego geniusza, którego dzieła wykraczają poza ramy narzucane przez słowo ‘gra’, człowieka który poszedł nie krok, ale dwa kroki dalej, był jednym z tych którzy zmienili branżę gier i chociaż ostatnio mój entuzjazm w stosunku do gier osłabł to jednak Hideo Kojima jest jednostką wybitną i to nie tylko jako producent/scenarzysta/reżyser) i nie dość że wrzucał świetne zdjęcia z restauracji to jeszcze opisywał jedzenie na tyle dobrze że czuło się iż to dla niego coś więcej. A może po prostu trafił na dobrego tłumacza ;) Ja się nie rozpisuję ostatnio bo stołówkowe jedzenie jest dosyć wtórne. Aczkolwiek! Jest dobre, dobrze przyprawione i można sobie je urozmaicić dokładając sosu na ostro, albo mieszając potrawy. I to wszystko biorąc pod uwagę, że gotują dla kilku tysięcy ludzi.

A co zrobię po powrocie? Kurczę…strasznie dużo ostatnio (czyli ostatnie dwie notki) piszę o powrocie, a przecież mam jeszcze tutaj dwa miesiące i tydzień do spędzenia. Więc nie ma co o tym rozmyślać. No dobrze…przyznam się, dzisiaj powiedziałem że chcę zostać na kolejny semestr, na razie droga mailową, a w przyszłym tygodniu przyjdzie mi zadzwonić. Także gdy wrócę…to po paru tygodniach wylatuję z powrotem. W ogóle to jestem bardzo zaskoczony że to już 71 dzień (oczywiście że liczę, jak się ma wizę na 180 dni to warto wiedzieć kiedy się zbliża koniec) a ja ciągle piszę. I chociaż niektóre notki są krótsze i słabsze, to jednak zawsze znajdzie się coś do napisania. Naprawdę bardzo się z tego cieszę.

To teraz do…dzisiaj.
Wstałem wyjątkowo późno. O 721. Pierwszy raz od…bardzo dawna wstałem po 630. Zjadłem śniadanie, poćwiczyłem wymowę, spojrzałem na prognozę pogody (okazało się że nie będzie padać), przebrałem się i poszedłem. Postawili nowy budynek przy sklepie, ciekawe co to…w sumie, najbliższy posterunek policji jest ~300 metrów stąd a potem pustynia, ale to pewnie będzie coś innego.
Pobiegłem do szkoły. Trochę pokropiło, ale żaden to deszcz. Na bieżni biega się zupełnie inaczej, wręcz fruwa, pisałem już o tym, więc nie będę przynudzać…Wszystkie trzyminutówki wyszły w tempie <4:47, a ostatnia w 4:28, czyli fajnie. Gryzłem się czy robić tę 7 czy zostać przy 6, ale stwierdziłem że skoro za tydzień chcę zrobić piramidkę do 5’ a jak nie zrobię 7 to skończę bieg w mniej niż godzinę, to dokręcę tę siódma trójkę. Dokręciłem. Uczniowie, w przerwie między egzaminami, dopingowali, mówili że wyglądam ‘cool’, więc banan na pysku i do boju. Trzeba wydłużać czas wysiłku bo jak ja mam wrócić do formy, biegając same minutówki?
Koniec, nie będę Was tu zanudzał bieganiem (aż do niedzieli), za to wrzucę tekst który napisałem jakiś czas temu, paru osobom się spodobał, a tyczy się on mojego pierwszego maratonu. Gdzieś w domu na dysku mam zapiski z mojego pierwszego i drugiego roku startów. Z trzeciego też, ale ucina się gdzieś w połowie.

A po biegu do domu, umyć się i…zjeść olbrzymią gruszkę. Naprawdę olbrzymią, ledwo mi się w dłoni mieściła, a to coś znaczy. Potem pora przygotować obiad, czyli bób (czemu w Polsce nie ma bobu przygotowywanego w ten sposób?), orzeszki, surimi, jajko i pomidor. No i oczywiście papryka. Jestem z siebie bardzo, ale to bardzo zadowolony. Mistrzem patelni nie zostanę, boję się tutejszych przypraw, ale z tą papryką to był strzał w dziesiątkę, bo nadaje jedzeniu zupełnie inny smak i od razu czuć że jest ‘hen la’.

W ogóle to zdałem sobie sprawę, że pomijam zupełnie fakt rozmów z rodzicami. A przecież z mamą rozmawiam codziennie. Albo w przerwie między zajęciami albo po obiedzie. Dzwonię wcześniej niż budzik ;)

Postanowiłem sobie trochę dzisiaj pochodzić, otarłem się o kilka sklepów ale kupiłem jedynie lizaka i trzy napoje w saszetkach. Na razie wypiłem ten pomarańczowawy.

Zauważyłem tę dziewczynę z kapturem na głowie siedzącą nad rzeką. Komórka odstawiona na bok i tak sobie siedziała i patrzyła. Jesienne rozmyślania widać dotykają wszystkich niezależnie od kraju. Naprawdę zaimponowało mi to że odłożyła komórkę. Może chciała ją wyrzucić bo ją zirytowała, albo zirytował ktoś kto dzwonił, ale w ostatniej chwili się powstrzymała i odłożyła? A może nie chciała żeby jej przeszkadzała gdy spoglądała na spokojną rzekę? W końcu jeżeli coś uwiera w kieszeni to ciężko się skupić na czymś innym.

A teraz siedzę i czekam aż wybije 19 by ubrać spodnie i pójść kupić owoce od obwoźnego sprzedawcy owoców. Tylko co zrobić jeżeli on zawiedzie? Pójdę na wieczorny spacer na ulicę  obwoźnych sklepikarzy i kupię gruszki, jabłka i mandarynki.

I wróciłem. Nie musiałem iść na ulicę obwoźnych sklepikarzy. Gdy wyszedłem mój Sprzedawca dopiero się rozkładał więc poszedłem do sklepu, kupiłem pomidory, ogórki i marchewki. Wyszedłem i kupiłem mnóstwo mandarynek, gruszki, jabłka i…pitaję.

A dzisiejszy bieg wyglądał o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/tNW2wxPcVzQ

A spacer o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/lIvpkshgIrI

Czwartek

Adam! Do patelni się przymierzam, ale z drugiej strony – ja gotuję dla siebie powiedzmy cztery potrawy w tygodniu i nie jest mi potrzebna aż tak bardzo, ale pooglądać sobie mogę.
Te grzejniki oglądam z ciekawości bo przecież klimę mam, ich mnogość tylko utwierdza mnie w przekonaniu że nie tylko moje mieszkanie jest zimne jak jasna cholera.
A mamę wkurzam mandarynkami bo takich w domu nie ma. Ja za to nie mam kawy i się wyrównuje :)

Poszedłem biegać. W czwartek! Poszedłem biegać w czwartek! W gruncie rzeczy mógłbym biegać co czwartek…Wychodziłbym o 13, wracał trochę po 14, i na ostatnie trzy godzinki do pracy…Mógłbym, nie robię tego bo to trochę kuszenie losu. W sumie to mógłbym dodać czwarty dzień w sobotę, albo w poniedziałek popołudniu. Na upartego mógłbym…dość! Trzy razy w tygodniu wystarczy, jak będzie potrzeba to się zastanowię nad sobotą, ale nie ma co szaleć. Muszę to swoje uzależnienie kontrolować.
No to poszedłem…musiałem odpowiednio dobrać ubranie (czytaj ubrać się trochę chłodniej, bo nie mam pojęcia jak to jest ze schnięciem tych ubrań), wziąłem rękawiczki (bardzo dobra decyzja) i pobiegłem. Na początku trochę wiało, ale co to dla mnie. Pokrążyłem trochę po centrum, czyli taka typowo wtorkowa trasa z kilkoma udziwnieniami typu powtórki, powroty, zmiany ulic, ale zgubić się? To praktycznie niemożliwe. Te ulice są znajome. Nie jestem jeszcze jak Vimes i nie poznaję ulic po rodzaju nawierzchni, ale poznaję po budynkach. Biegło się bardzo przyjemnie, temperatura odpowiednia, prędkość w porządku, w końcu to tylko przyjemna przebieżka. I już takie 12 kilosków to nie problem. Takie moje małe zwycięstwo :) I uśmiech na gębie na cały dzień.

Na obiad poszedłem do szkoły i znowu byłem pierwszy, więc mogłem sobie powybierać :) No i rzecz jasna jedzenie było super. A po obiedzie doładowałem swoją szkolną kartę o kolejne 100 RMB i mam teraz  ~160 RMB. No to teraz jest naprawdę, naprawdę w porządku jeżeli chodzi o kasę na karcie.

A skoro miałem trochę czasu zrobiłem kilka zdjęć bieżni, która czeka mnie jutro. Już się nie mogę doczekać, tylko padać ma jutro, a interwałów w deszczu nie lubię…Cóż…nic z tym nie zrobię więc muszę sobie jakoś poradzić. I tak mnie kusi by zrobić 7-8×3’ a nie 6×3’, by jeszcze skrócić przerwy…Zawsze jak mam za dużo czasu wolnego to myślę o bieganiu. Tylko muszę się trochę przyhamować, jest w końcu dopiero listopad a ja już mam się rozpędzać i wydłużać biegi? Jeszcze nie…spokojnie…a zresztą, jak będę się dobrze czuł jutro to czemu nie :)

Następnie ruszyłem w stronę ulicy odwiedzanej we wtorek i zakupiłem cztery…cosie…jak dla mnie to jest to ciasto wylane na olej. Świetne na gorąco, nietakświetne na zimno. Lidia mówi, że to specjalność z jej miasta i praktycznie nie można tego dostać nigdzie indziej. Hmm…hmm…z drugiej strony Lidia mieszka tu półtorej roku i nie zna niektórych ulic. Ani kodu pocztowego…a to już jest dziwne.

Ach…kupiłem też słonecznik. Bo tak przejeźdzałem i widzę, że jest kilka worków to się zatrzymałem i wszystkie worki były ze słonecznikiem. Nie za bardzo wiedziałem który wybrać, ale zasugerowano mi jakiś, okazał się słodki, to go wziąłem. Tak z pół kilo. I chyba tylko tak będę kupować słonecznik bo wyszło tanio i smacznie. Tylko jak ja spamiętam które nasiona już kosztowałem, a które jeszcze nie?

I naprawdę słonecznik był pycha. Pożarłem też CCLKA, które okazało się melonem.

Kolacja to zgodnie z obietnicą tofu, do tego papryczki (wrzuciłem 4, trzeba wrzucić więcej) i pomidor. Szybko i smacznie. Idealna odmiana od stołówkowego jedzenia. Następne dwie kolacje także pochłonę w domu, dopiero niedzielna będzie w szkolnej stołówce. Z obiadami jeszcze się zastanawiam, sobotni raczej w szkole, a jutrzejszy i niedzielny? Wszystko zależy od tego jak pójdzie z treningami. Bo nie chcę skracać dystansu tylko po to by zjeść w szkole. A tego się trochę boję gdy myślę o piątkowych treningach…ale przecież w piątki też mogę jeść w domu.

Pół notki o bieganiu, ale musicie mi wybaczyć. Naprawdę brakuje mi takiego porządnego biegania, tylko z drugiej strony pod koniec sierpnia wyłem z bólu na treningach, a teraz jest wszystko w porządku. Widać byłem mocno przeciążony. Także jest dobrze.

Jest nawet bardzo dobrze, rozpisałem plany zajęć aż do ostatniego tygodnia grudnia. Na ten tydzień chcę przygotować coś świątecznego i końcoworocznego.  Ale mam jeszcze mnóstwo czasu, także spokojnie przygotuję coś fajnego. A potem tylko 3 tygodnie w styczniu…pewnie nawet nie bo trzeba doliczyć egzaminy semestralne…i wracam do Domu…

Pokręcona trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/ldOBS0WI214

Z pięciu zrobiło się cztery

Bo właśnie Lidia mi powiedziała, że pracujemy w niedzielę. Dzieciaki mają egzaminy pełne dwa dni i połowę piątku. W piątek popołudniu mogą wrócić do domu, a w związku z tym zajęcia z piątkowego popołudnia zostaną przeniesione na niedzielne popołudnie. A miało być tak pięknie…
Lidia zaproponowała żebym puścił dzieciakom ‘Mam talent’ z USA, albo Wielkiej Brytanii. Właściwie to dlaczego nie. Bo już widzę jak w niedzielę popołudniu w dniu powrotu z domu będą w nastroju i stanie robić coś aktywnego. Kurczę…najgorsze jest to, że pewnie byliby w stanie i nawet by za bardzo nie marudzili, ale nie mógłbym im tego zrobić. Za bardzo lubię te dzieciaki.

I bardzo, ale to bardzo lubię klasę jedenastą. Nie z powodu tego lizaka (mam wrażenie że się powtarzam, powiem więcej, mam pewność że się powtarzam), ale dlatego że są super przyjacielscy. I dzisiaj nawet Lidia dostała lizaka. Od klasy szóstej też dostałem lizaka. A potem po lunchu też dostałem :) Moi uczniowie wiedzą już jak mnie kupić. Koszt to 0.5 RMB. Ale naprawdę…właściwie to nie wiem jak do tego doszło, ale mam wrażenie że w Polsce jakoś mało lizaków jest…W sensie w sklepach bez problemu kupi się chupa chupsy, ale coś poza nimi? Ciężko…Okazjonalnie w kioskach, ale rzadko…no i tak już nawet w kraju miałem ochotę na lizaki, a tutaj gdy są praktycznie wszędzie to wręcz nie mogę się powstrzymać. Poza tym trudno by uczniowie nie zauważyli że lubię gdy ciągle o tym mówię.

Na lunch dzisiaj poszedłem z Liberty. Albo Free jak go nazywała Vicki. Przypuszczam że jego imię można też odczytać jako Liberty, tak jak Money. No i pogadaliśmy sobie o tych wstrętnych egzaminach. Ale on akurat się nimi nie stresuje, w piątek wraca do domu. Tęskni za rodziną…no i tak myślę, że on ma jeszcze gorzej niż ja. Bo ja mogę z rodziną i znajomymi pogadać, mamę widzę na ekranie praktycznie codziennie (zresztą nie tylko ja), a on widzi rodziców raz na kilka tygodni, a rozmawiać z nimi nie może bo nie ma telefonu. Znaczy niedawno postawili telefony przy akademikach to można skorzystać. Także mogłoby być gorzej.

A po lunchu poszedłem do gabinetu. Nie miałem po co wracać do domu, w końcu wziąłem ze sobą słonecznik, a od Lidii dostałem drugi! Rany…jak uczniowie dowiedzą się o moim romansie ze słonecznikiem to aż boję się myśleć co to będzie się dziać.
Gdy tak siedziałem sobie w gabinecie i rozmawiałem z rodzicami ktoś zapukał do drzwi i weszły dwie dziewczyny z klasy jedenastej. Dziewczyna Bigos (ja wiem, że ona ma inne angielskie imię, ale dla mnie zostanie Bigosową Dziewczyną), oraz…kurczę nie pamiętam…W każdym razie przykulały się bo DB chciała wymienić mały notatnik na duży (Lidii się pomyliło i wzięła mały zamiast dużego). No to wymieniłem. Dziewczyny ładnie się przywitały i ładnie pożegnały z rodzicami. Bardzo fajnie :)

Wendy za to jest chora, kaszle i prycha. Powinna leżeć w łóżku a nie szlajać się po szkole. W dodatku siedzi przy otwartym oknie. Powinienem na nią nakrzyczeć, tak jak buczę na Lidię za to że na śniadanie je ciastka i popija mlekiem. A potem narzeka, że nie ma na nic siły.

Dwunastka nie chciała oglądać kreskówek, więc obejrzeliśmy dalszy ciąg ‘Królewny Śnieżki’, ale na kilka minut przed końcem pojawił się wychowawca i musieliśmy się zbierać. Też dobrze.

Na kolację byłem umówiony z uczniem klasy trzeciej i sobie pogadaliśmy trochę. O tym, że nie stresują go egzaminy, że zostaje w szkole, jest cholernie zimno a w akademikach nie grzeją, czyli o takich standardowych późno jesiennych sprawach natury pogodowej.

– Słuchaj. Jesteś naprawdę przystojny, więc tak poważnie, dlaczego nie masz dziewczyny?

Ciekawe kiedy zacznę mieć dość tego pytania…

Jeszcze jedno…dzisiaj w nocy pierwszy raz temperatura ma spaść poniżej zera, za to jutro ma być nawet 14 stopni. Pierdzielca można dostać.

A teraz pora na kilka słów o biegu.
Dzisiaj nie było żadnych problemów ze wstawaniem. Wstałem, umyłem zęby, zjadłem banana, ubrałem się i poszedłem biegać. Sygnał złapany praktycznie od razu i ruszyłem. W stronę starego centrum i zrobiłem praktycznie kalkę biegu z niedzieli tylko tym razem zawróciłem przed elektrownią i pobiegłem standardową wtorkową trasą. A biegło się bardzo, bardzo szybko. Widać wczorajsze jedzenie dało dużo energii. Gdy zauważyłem ile kilometrów nabiegałem musiałem trochę zmodyfikować trasę i przez to się pogubiłem. 10 łatwych – 10 trudnych zacząłem w okolicach 54 minuty, czyli 4 minuty później niż zwykle. Tylko co z tego skoro biegło się naprawdę dobrze. Żadnych problemów. Zero kolki, zero presji, po prostu ja, przyjemny poranek i puste ulice Jiawang. Nawet stoiska z jedzeniem nie były jeszcze porozstawiane. Wyobrażacie to sobie? Wyjść biegać przed jedzeniem w Chinach? I jak co wtorek zahaczyłem o małe jeziorko by okoliczni ćwiczący się o mnie nie martwili, w końcu widzą mnie teraz co wtorek. A może to nie jedzenie, a najzwyczajniej w świecie w końcu biega mi się tu dobrze? Tylko czemu teraz gdy robi się zimno…Chociaż dzisiaj rano było bardzo przyjemniej, o wiele przyjemniej niż teraz gdy piszę te słowa. Naprawdę, o wiele. Brakuje mi takiego porządnego biegania po 4-5 razy w tygodniu, ale wiedziałem na co się piszę mówiąc że wezmę te wszystkie zajęcia. Poza tym, teraz jest dobrze. Przynajmniej wyglądam bardziej jak człowiek a mniej jak szkielet. Cieszę się, że w końcu bieganie tutaj sprawia mi tyle radości co w kraju. W końcu kończę biegi z uśmiechem, nie muszę zatrzymywać się po pół godzinie by odpocząć, w końcu się przyzwyczaiłem. W końcu mogę biec i być sam ze sobą, a nie biec i zastanawiać się czy wytrzymam takie tempo i co się dzieje z moim ciałem. Aż mnie kusi by spróbować dłuższe WB2, na szczęście w planie jest zapisane 6×3’, więc będzie już trochę dłuższe. Dobrze, bardzo dobrze.

A trasa z dzisiaj wyglądała o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/nbrZkrVaoN8

Niedziela i przegapione #9

Zacznijmy może od biegu…ponownie garmin nie chciał współpracować. On chyba naprawdę nie lubi jak wieje i jak pada. Albo na czas zjazdu partii w Chinach poprzestawiali satelity. Z internetem coś porobili bo dzisiaj program mi napisał żebym zmienił ustawienia bo inaczej sieć nie działa. Co prawda działa od początku zjazdu, ale uznałem że skoro program tak mówi to wypada mu wierzyć. Pomarzłem chwilę, ale w końcu sygnał się znalazł i pobiegłem. Powiedziałem sobie, że kiedyś pobiegnę nad jezioro no i pobiegłem dzisiaj. 5 kilometrów to żaden dystans. Tylko nad jeziorem trochę wiało. Rano było puściutko jedynie jeden spacerowicz i jeden Pan z miotłą. Czyli, jak na Chiny, bardzo spokojnie. A potem postanowiłem wrócić do domu. By wybiegać te 70 minut robiłem slalom między blokami, ale wybiegałem najdłuższy dystans od przylotu. Ponad 13 kilometrów i czułem się świetnie. W końcu czuję się dobrze po biegu. Trzeba było dwóch miesięcy, ale w końcu jest dobrze. Tylko to tętno…Sam nie wiem.

Dzisiaj w Chinach obchodzą dzień singli. W końcu tyle jedynek w dacie nie trafia się często. W związku z tym dużo osób bierze ślub, a dużo sklepów oferuje promocje. Dlatego też zaraz się ubieram i idę pooglądać te promocje. Chociaż w moim malutkim Jiawang nie nastawiam się na jakieś cuda.
No to idę…
Wróciłem. Nic ciekawego. Od groma własnych marek, parę Samsungów i Nokie. W dodatku żadnych promocji. Trudno. Naprawdę nie pozostawiają mi wielkiego wyboru. Nowy telefon dopiero w kraju.
Za to gdy chciałem kupić lizaki Pan ze sklepu pod domem machnął ręką żebym nie płacił, ale oczywiście musiałem. Za to bardzo mu zależało na tym żebym się ogolił. Chociaż sam może się pochwalić ładnym, takim typowo tygodniowym, zarostem. Wyciągnąłem więc niezastąpiony odtwarzacz mp3, wstukałem ‘ciepły’ i pokazałem mu. Zaczął się śmiać. Rozumiem że mężczyzn tutaj to bawi. Bo oni nie są przyzwyczajeni do naszych zim. Przypuszczam że w Harbinie pokiwaliby głową z uznaniem i poczęstowali wódką. Średnia temperatura maksymalna w styczniu to minus dwanaście. Zdecydowanie nie jest to miasto dla mnie.

No dobrze, przed wyjściem jeszcze posprzątałem i zjadłem obiad.

Trasa z dzisiaj:
http://www.endomondo.com/workouts/iruKAOhTZ8Y

Alfabet
Zrobiłem zdjęcie tego jak piszę 1,4 i K. Jak widać nie jest to standardowe 4 i K, jednak do odczytania bez większych problemów, prawda? Otóż niestety nie dla moich uczniów, którzy moje 1 uznają za 7, 4 za błyskawicę a K za ‘cotojest?’. Także moi drodzy, musiałem przeprowadzić się do Chin by nauczyć się poprawnie pisać K. W dodatku zostałem poproszony by pisać małymi literami bo do wielkich nie są przyzwyczajeni…Nie pamiętam od ilu lat nie piszę małymi literami…Na pewno całe studia pisałem wielkimi czasem tylko zmniejszając je by udawały małe. Ogólniak…? Chyba tak, w ogólniaku jeszcze pisałem małymi. To będzie już 9 lat. I teraz muszę się przestawiać? Okropieństwo.

Adam, mnie też poruszają porzucone parasole. Smutne, bo chociaż w czasie deszczu powinny być przydatne, bo po to zostały stworzone by przez tych kilka godzin w deszczowe dni chronić przed deszczem, to jednak nie są używane. Zostały porzucone nie spełniwszy swojego zadania. A może wręcz odwrotnie…Spełniły swoje zadanie, służyły dobrze i wiernie chroniąc swojego właściciela przed deszczem, będąc zawsze w gotowości, aż w końcu nie mogły mu dłużej służyć bo wiatr je połamał i zostały porzucone. Porzucone, nie przekazane w stan spoczynku. Nie wiem która wersja jest bardziej dobijająca.
Na szczęście po jeden z nich wrócił właściciel, więc on jeszcze spełni swój obowiązek.

Swoją drogą zawsze mnie zastanawiało dlaczego parasol skoro w Polsce głównie chroni przed deszczem a nie słońcem. Ot

A surimi to najzwyklejsze w świecie paluszki rybne, pewnie coś tam dodają żeby ta pasta utrzymywała swój kształt ale raczej i tak będzie zdrowsze od tego co się sprzedaje w Polsce.

Bieganie w święta…
Adam, tak napisałeś o bieganiu w Wigilię i spojrzałem do dzienniczka.
2011 – 20 kilometrów
2010 – 25 kilometrów (i ostatni bieg w roku bo się pochorowałem)
W tym roku Wigilia wypada w poniedziałek, więc chyba z biegu nici. A może będzie ładna pogoda i uda mi się wyskoczyć na parę kilometrów? Zresztą tegoroczne święta są tak odległe, że nawet o nich nie chcę myśleć.
Także czuję, że bieganie w takie dni ma w sobie coś wyjątkowego. Zupełnie  niespotykanego i warto znaleźć chwilę by klepnąć parę kilosków.

Dzień ostatni?

Takie było założenie.
Z klasy dziewiątej przygotowało się tylko kilka osób, ale krótka motywacja ze strony Lidii i dzieciaki od razu zabrały się do roboty. Klasa dziewiąta jest super. Naprawdę super :) No i Brigitte (ta w żółtym swetrze w kropki i z dużymi guzikami) wybrała swoje imię.

A potem ruszyłem biegać.
Wolniej niż tydzień temu, ale…wiedziałem że tak będzie. Minutówki poszły bardzo fajnie, wszystkie poniżej 4:18, a dwuminutówki poniżej 4:25. Biegło się trochę gorzej niż tydzień temu, ale i tak było bardzo przyjemnie. Mogłem się ubrać o wiele lżej niż we wtorek czy w niedzielę. Słonko trochę świeciło. Dzieciaki znowu kopały piłkę, a część siedziała na trawie i się przyglądała. Ostatnia minutówka poszła z tempem 3:37. Czyli bardzo szybko jak na mnie. Z czasem będę mógł wydłużyć te treningi. Kto wie, może w grudniu pobiegnę w końcu coś w WB2. WB2, dobre sobie…Tutaj moje tętno w czasie spokojnego biegu to WB2. A teraz uświadomiłem sobie, że nie mam planu rozpisanego na następny tydzień. Plany zajęć mam rozpisane do końca listopada, ale biegowe tylko do końca tygodnia. Zaraz wracam…No i rozpisałem. Jest dobrze.

Wróciłem do domu i chwilę się wahałem czy wrócić do szkoły czy też zrobić sobie obiad w domu. No i zrobiłem w domu. No i kulnąłem się do czwórki, w końcu nie muszę się przeciskać między uczniami i dostaję większe porcje :)

Kolejne zajęcia. Jedenastą klasę także bardzo lubię, nie za te lizaki (znowu dostałem :)), ale za to, że są tu naprawdę super ludzie. Nie tyle uczniowie, chociaż jest kilka bardzo zdolnych, ale przede wszystkim za ich bardzo fajne ludzkie podejście. No i za te mecze na boisku do kosza :)

Trzynastka to klasa Wayne’a czyli małego elektronika, który ostatnio pochwalił się samodzielnie skonstruowanym głośnikiem. No i Wayne fascynuje się polityką i jak czasem zaczynamy rozmawiać to cała klasa się wyłącza, więc muszę te nasze rozmowy ucinać. Niestety. Dzisiaj trzynastka trochę nas zawiodła, ale tylko trochę…jeden z uczniów napisał na szybo wiersz (widzisz Adam, nie dość że czytają (okazuje się że większość napisów w szkole to wiersze), to jeszcze piszą i to w obcym języku), i dla tych nie znających angielskiego spróbuję oddać go jak najwierniej (chociaż  z tłumaczenia artystycznego nigdy mi nie szło):

Nie denerwuj się mój nauczycielu
Jesteś tutaj, w naszych sercach
Nie złość się mój nauczycielu
Kochamy cię
Wszyscy cię lubimy i chcemy byś ty i nas lubił
Nie potrafię śpiewać, nie potrafię tańczyć
Chcę jednak powiedzieć że jesteś dobrym nauczycielem
Nie potrafię śpiewać, nie potrafię tańczyć
Chcę jednak powiedzieć że jesteś moim nauczycielem

Ja nie wiem co im Lidia powiedziała, ale nie byłem na nich zły. Trochę zasmucony, ale po trochu ich rozumiem. Mają te egzaminy w przyszłym tygodniu, więc wiadomo że wolą się na nich skupić, a nawet gdy nie, to rozumiem jak często jest wyjść na środek sali i czytać w obcym języku gdy się wie, że nie radzi sobie tak dobrze jak inni.
I właśnie tacy uczniowie są dla mnie prawdziwymi zwycięzcami. Właśnie dlatego, że zdecydowali się coś zrobić, że chcą być lepsi. Bo nie jest problemem pokazać się przed wszystkimi gdy jest się w czymś dobrym, problem zaczyna się gdy nie jest się najlepszym, ma się tego świadomość, a mimo to chce się coś zmienić. To taki problem człowieka wstydzącego się swojego ciała, który chciałby coś zmienić, ale za bardzo wstydzi się swojego ciała by pójść na siłownie czy zacząć biegać/pływać/jeździć na rowerze. I właśnie za taką odwagę ich podziwiam. Lidia się dzisiaj natłumaczyła i widać było że pod koniec dnia jest zmęczona. Nie okłamujmy się, takie zajęcia w czasie których trzeba wszystkich motywować do działania są najbardziej wyczerpujące. Poradziła sobie jednak bardzo dobrze. Ja niestety na wiele się nie zdałem bo uczniowie nie są przyzwyczajeni do motywacji po angielsku. Przyzwyczają się jeszcze :)

Klasa dwunasta też trochę zawiodła, ale udało się zebrać grupę uczniów by odegrać przedstawienie z książki. Przynajmniej nie mieli problemu ze znalezieniem narratora :)

A klasa czternasta poczeka na swoją kolej jeszcze tydzień, bo nauczycielka z którą rozmawiałem przedwczoraj powiedziała że mam tyle zajęć dzisiaj że chce mi pomóc i wziąć te zajęcia za mnie. Hmm…głowy sobie nie dam uciąć, ale ona chyba jest wychowawczynią czternastki. Tak czy owak – godzina wcześniej do domu!

No to jak godzina wcześniej do domu to pora na zakupy. Po drodze natrafiłem na mojego obwoźnego sprzedawcę owoców. Od razu kupiłem gruszki i banany. Za 9.5 RMB. Powinno być 9.6, ale wydał mi 0.5, chociaż mówiłem żeby to zostawił. Nie odpuścił.

A potem pojechałem kupić miód i kiełbasy. Przypomniało mi się, że mam jeszcze surimi w lodówce. Które ma datę spożycia do środy! Masakra jakaś.

Gdy wracałem zaczęło padać, ale postanowiłem jeszcze się zatrzymać i kupić mandarynki. Sprzedawca pokazał 4, dałem mu 5 i gdy chciał wydać resztę sięgnąłem po jeszcze dwie mandarynki, pokazałem mu, a on dorzucił jeszcze dwie i odjechałem.

Pooglądałem też telefony, ale tutaj wszystko to albo telefony Chińskie, albo robione na tutejszy rynek, ewentualnie z cenami jak w Polsce, więc wygląda na to, że zostanę przy swojej Nokii jeszcze kilka miesięcy.

Na kolację jajecznica. Do znudzenia trochę, no nie? Zrobiłbym w końcu omlet, ale musiałbym połapać patelnię…a może jutro ugotuję jajka? W ogóle to jutro muszę się kulnąć do sklepu po jajka i wyciągnąć kasę ze ściany.

A dzisiejszy trening wyglądał o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/kE4GFUITs14