Podsumowanie marca

Ilość treningów biegowych – 22
Łącznie przebiegłem około 439 kilometrów
Łączny czas biegu to 33:49
Ilość treningów nie biegowych – 34
Łączny czas ćwiczeń dodatkowych to 18:51

Średnie tempo – 4:37 min/km
Największy objętościowo marzec
Największy objętościowo miesiąc od lipca 2016
Czwarty największy objętościowo miesiąc w życiu
Najszybszy miesiąc w życiu
Pierwsze interwały od lat

Tydzień dwudziesty czwarty

Poniedziałek to kompletna masakra. Nogi niby wypoczęte najbardziej od dwóch tygodni, pogoda niby nie tak straszna, bo raptem -9, ale za żadne skarby nie potrafiłem się rozruszać. Tak wolno pod planetarium nie wbiegałem od dawna, w dodatku aż mi się ciężko oddychało. Ale, mimo tego tempo było dobre i ostatnie dwa kilometry z Fartlekiem poszły bardzo fajnie, czyli w gruncie rzeczy nie powinienem tak smęcić. Tyle tylko, że…jak już pisałem – apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Wtorek był już dużo lepszy. Pogoda była cieplejsza i od razu dało się to odczuć. Za skarby nie potrafię podnieść się do biegu, gdy czuję, że jest mi zimno, wtedy najzwyczajniej w świecie chcę bieg jedynie zaliczyć i wrócić do domu. I tak naprawdę temperatura nie ma tutaj znaczenia, a to jak ją odczuwam. Gdy na termometrze było -15 robiłem podbiegi szybciej niż w poniedziałek, gdy było -9. W każdym razie wtorkowe szesnaście kilometrów zostało zaliczone, a na koniec rzecz jasna Fartlek.

Środa to spokojny długi bieg. Chociaż tak naprawdę to nie był zbyt długi, bo raptem 22 kilometry, ale za to bardzo spokojny, bo tętno najniższe w tym roku, jeżeli dane nie kłamią, czyli bardzo fajnie. Owszem, tempo nie było jakieś niesamowite, ale biorąc pod uwagę zeszłotygodniowy szał to bardzo dobrze. Nie ma się co spieszyć, trzeba się w końcu zrelaksować. Pogoda dopisała i mogłem na spokojnie z jednym bidonem sobie potruchtać.

Bieg środowy:

 

Piątek to był dzień na trudny trening. Trudny, czyli 3×5 kilometrów w tempie 4:05 z pięciominutowymi przerwami, czyli interwały. Pierwsze tak długie interwały i pierwsze w ogóle od listopada 2016 roku, kiedy to robiłem jakieś śmieszne minutówki. No cóż, było ciężko, ale to dlatego że być musiało. Pierwsza piątka poszła najwolniej, bo równo w 4:05, następne dwie w 4:04 z czego pierwszy kilometr w drugiej zaskoczył mnie do tego stopnia, że myślałem, że zegarek kłamie. Za to pierwszy kilometr w trzeciej zaskoczył mnie myślami pokroju nie dam rady wycisnąć tego 4:05, 4:08 też jest dobre. Czasem trzeba zacisnąć zęby i gnać przed siebie.
Ten trening dał mi w kość, ale o to właśnie chodzi, gdyby było łatwo to nie byłby to trening. Za tydzień czekają mnie dwukilometrowe interwały, w takim samym tempie, tylko, oczywiście będzie ich więcej.

Trening piątkowy:

[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1466851685/embed/ddb3ba620ecd941811048e0ba6e951a1cece4bf7′]

Sobota to nudne szesnaście, ale żeby tym razem nie było nudno to zmieniłem trasę. Biegnąć przez centrum minąłem grupkę pijanych studentów właśnie kończących poprzedni wieczór, a potem…potem trochę zgubiłem trasę i zwątpiłem, że wiem, jak wrócić nie biegnąć po swoich śladach. Na szczęście udało się tego uniknąć i spokojnie biegłem przed siebie. Nie, absolutnie nie spokojnie, bo takiego tempa na treningu po mocnym piątku nie powinno być. Tyle że tętno było w porządku samopoczucie było bardzo dobre i jeszcze na koniec Fartlek. Jest dobrze.

 

Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 95 kilometrów
Łączny czas biegów 7:21
Średnie tempo 4:37
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:39

Co było dobre w tym tygodniu?
Piątkowy mocny trening był naprawdę dobry.
Co jest do poprawy?
Motywacja przy zimnie.

Obawy?
Że zima wróci.

Ciekawostka z tego tygodnia
Magdalena Lewy-Boulet dostała obywatelstwo amerykańskie 11 września 2001 roku.

Tydzień dwudziesty trzeci

Chyba przesadziłem w piątek z tempem, bo w poniedziałek jeszcze te uda nie są na sto procent. Co to oznacza? Niewiele. Spowolnienie we wtorek i środę. Takie jest założenie. Do tego trochę więcej kalorii i powinno grać.
Jest też inna opcja – że to jakaś infekcja, ale leki wzięte, więc tu też się zabezpieczam.
Ogólnie rzecz biorąc to ten poniedziałkowy bieg był dwubiegunowy. Z jednej strony tempo było super, i w ogóle, ale to w ogóle go nie czułem, zwłaszcza gdy pod koniec robiłem Fartleka, a z drugiej strony złapała mnie kolka. A to jeszcze nie jest najgorsze, najgorsze było to że zapomniałem co się robi, gdy kolka złapie. W każdym razie, zatrzymałem się, porozciągałem, ponaciskałem i ruszyłem do biegu. Była to w stu procentach moja wina, bo postanowiłem zacząć wzmacniać przeponę i robić ćwiczenia oddechowe, a chyba mocny trening nie jest najlepszym momentem by te ćwiczenia wprowadzać.

Wtorek przyniósł ożywienie. Po tych obolałych mięśniach nie było już prawie śladu i biegło się, oj biegło…prawdę mówiąc to za szybko, więc bardzo niezgodnie z planem, tylko cóż…skoro zostało przebiegnięte to nie ma teraz co nad tym się rozpisywać. Grunt, że samopoczucie jest dobre, nogi się chyba w końcu pozbierały.

W środę pobiegłem najszybsze WB1 w życiu. Aż musiałem sprawdzić czy kiedyś biegłem taki dystans tak szybko i wyszło mi na to, że nie. Wiele rzeczy w ten dzień zagrały, bo i pogoda była dobra i paliwo dobre. Cieszyło zwłaszcza to, że byłem w stanie zmusić się do Fartleka pod koniec. Co też jest częściowo odpowiedzialne za takie a nie inne tempo. Zupełnie inną sprawą jest to, że ja te wycieczki biegam zdecydowanie, ale to zdecydowanie za szybko. Jednak jest tak już od kilku lat i w ogóle nie staram się tego zmienić, a to chyba najlepsze dla stanu moich nóg nie jest.

Bieg środowy:

 

Piątek to w końcu było udane BNP. No dobrze, może nie do końca udane, bo o ile pierwsze 9 kilometrów wyszło tak jak powinno, tak kolejnych 8 wyszło za wolno. Fajnie jest zwalić winę na pogodę, bo po raz pierwszy od kilku tygodni odmrażało mi palce a ust to już prawie nie czułem, ale…nastawienie psychiczne nie jest już takie dobre jak tydzień temu. Tak naprawdę to powinno być, bo zrobiłem BNP w trudnych warunkach i chociaż łączne tempo na tych osiemnastu kilometrach było słabsze niż tydzień temu, bo raptem 4:14 min/km, ale…to o niebo lepiej niż pierwsze BNP na początku miesiąca i poprzednie WB2. Prawdę mówiąc był to mój trzeci najszybszy trening w życiu, w dodatku na najniższym tętnie, wykonany w najgorszych warunkach. Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia i widać październikowe bieganie mnie rozpieściło, bo wtedy tempo rosło z tygodnia na tydzień.

Bieg piątkowy.

[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1455421784/embed/8b510dc649d02a5173d672bf30e4dd006ce4ce92′]

Sobota to typowy bieg na zaliczenie. Ot został zaliczony i z głowy, nie ma się tu nad czym rozpisywać.

Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 103 kilometry
Łączny czas biegów 7:56
Średnie tempo 4:36
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:30

Co było dobre w tym tygodniu?
Podbiegi wyszły super.
Udało się BNP.
Co jest do poprawy?
Strona mentalna.

Obawy?
Pogoda.

Ciekawostka z tego tygodnia
William L. Shirer w Powstaniu i upadku Trzeciej Rzeszy wygłasza tezę jakoby Polacy mieli w sobie chęć do samozagłady.

Tydzień dwudziesty drugi

Poniedziałek to powtórka podbiegów sprzed dwóch tygodni, czyli sześć krótkich podbiegów. To będzie taki powtarzający się motyw bo te podbiegi są niesamowite. Pisałem już o tym jak to na początku nie byłem w stanie trzech zrobić bez przerwy, a teraz to wbiegam na tę górkę i sześć razy. Chciałem instynktownie napisać ‘bez problemu’, ale nie będę kłamać, oczywiście że wbiegam z problemami, tętno skacze, uda pieką, tchu brakuje, ale co zrobić, trzeba zacisnąć pięści i napierać. Te sześć podbiegów to zależnie od strony między 220 a 340 metrów podbiegów łącznie, czyli niby niewiele, ale jest są tam dwa momenty ze srogim nachyleniem i trzeba trochę rękami popracować. Nogami w sumie też.
Z tego poniedziałkowego treningu byłem bardzo zadowolony, ale kosztował mnie bardzo wiele. We wtorek wlokłem się (hahaha…) do tego stopnia że ten bieg był wolniejszy od tych podbiegów. Na podbiegach są też zbiegi, ale Rekordy z górki się nie liczą, więc zapominam o tym.
Środa to było bardzo szybkie WB1, widać ciało się zregenerowało po mocnym poniedziałku. Było to najszybsze WB1 jakie zrobiłem w życiu, więc było zapewne za szybkie, ale trudno – bywa. Szukałem nowej trasy, no i znalazłem, tyle tylko że nowa trasa okazała się być trasą wybieganą w czasie Silesii, więc wcale nie była taka nowa. Zresztą, bez znaczenia i tak fajnie było się zgubić. Celowo zrobiłem krótsze WB1, bo trochę obawiałem się piątku, czyli mocnego treningu. W przyszłym tygodniu już się tak szczypać nie mam zamiaru i pobiegnę wolniej i dłużej.
Piątek był niesamowity. Ruszyłem dość normalnie bez żadnych specjalnych odczuć, ot zrobić to BNP w 4:20-4:10-W TRUPA, rozgrzewka zrobiona i pora ruszać. Ruszyłem i tak biegnę, biegnę, przebiegłem pierwszy kilometr w 4:08, drugi w 4:11, trzeci w 4:10 i nie czułem w ogóle tego tempa. Wtedy też postanowiłem, że zamiast BNP pobiegnę w tym tempie do końca. Założyłem sobie, że nie będzie wolniej niż 4:10 i tak sobie biegłem. Chociaż nie, nie biegłem tak sobie bo jednak czasem zwalniałem, ale za każdym razem gdy widziałem że zwalniam kopałem się mentalnie w tyłek i cisnąłem mocniej. Im było bliżej końca tych osiemnastu kilometrów tym tętno było słabsze, ale tempo dalej było mocne. W końcu przyszedł czas na ostatni kilometr i pobiegłem najszybszy kilometr w życiu a potem w bólach wymęczyłem 3M. Ogólnie tempo tych osiemnastu kilometrów to 4:06, połówka padła w 1:27:48, czyli 27 sekund wolniej niż życiówka z września. Czyli progres jest, ale…pisząc to w piątek nie wiem, jak to będzie wyglądać w sobotę rano. Pewnie będzie boleć. No cóż, czasem musi.
W sobotę wlokłem się jeszcze bardziej niż we wtorek. Najwolniej od miesiąca. Doszło do tego, że sam się zastanawiałem czy ja w ogóle biegłem w tym roku wolniej. Jak to się szybko zapomina o tych potwornych wybieganiach na śniegu. Na koniec zmusiłem się do Fartleka do pięćdziesięciu szybkich kroków i z powrotem. Trochę mnie odmuliło, ale co najważniejsze – nogi nie bolały tak bardzo jak tego się obawiałem.

Zapis z piątkowego treningu na stravie:

[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1443442218/embed/d3b71b199487943772b2e77548afccf581cd60da’]
Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 96 kilometrów
Łączny czas biegów 7:26
Średnie tempo 4:38
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:32

 

Co było dobre w tym tygodniu?
Podbiegi wyszły świetnie.
Piątkowe oszukane WB2 wyszło lepiej niż się spodziewałem.
Strona mentalna jest przyzwoita.

Co jest do poprawy?
Regeneracja mogłaby być lepsza. Więcej luzu po tych ciężkich treningach.

Obawy?
Strach, że coś się w aparacie biegowym zacznie dziać i złapie mnie jakaś kontuzja.

Ciekawostka z tego tygodnia
W czasie rozmów z kanclerzem Austrii, przed anszlusem Hitler blefował, że ma żołnierzy przygotowanych do wymarszu. A tuż przed plebiscytem już nie blefował.

Tydzień dwudziesty drugi

Poniedziałek to powtórka podbiegów sprzed dwóch tygodni, czyli cztery długie, blisko dwukilometrowe, ale tym razem GPS uznał, że górka przy drugim i trzecim podbiegu była niższa, więc zaliczyło mniej metrów.
To był pierwszy dzień od lat kiedy wyszedłem biegać przy tak niskiej temperaturze. Na całe szczęście nie było aż tak strasznie i nawet bym tej temperatury nie odczuł, gdyby nie to że już po dwudziestu minutach zamarzła mi woda i nie mogłem się napić, a niemożność napicia się to dla mnie zawsze spory problem. Na szczęście zakrętki można odkręcać, więc dałem radę.
Wtorek już był wolniejszy i było to czuć w nogach. Tylko tutaj pojawia się problem, bo czułem się jakbym biegł powyżej 5/km a było o 10 sekund szybciej, czyli bardzo porządnie. Po części była to wina śniegu, a po części…no cóż minus dwanaście to jednak nie jest najodpowiedniejsza temperatura dla mnie.
Środa była z jednej strony tragiczna, bo przypomniała mi dlaczego tak ciężko biega się w takich mrozach, a z drugiej była w porządku bo dwadzieścia sześć kilometrów weszło bez problemu. A ciężko jest, gdyż na rzęsach pojawia się lód, który owe rzęsy skleja i pojawiają się nieprzeciętne problemy z widzeniem.
Piątek był…no piątek to był pierwszy od lat bieg z narastającą prędkością, ale od początku nie chciało mi się biec szybko i od początku nie byłem w stanie się zmotywować, w efekcie czego pierwszych dwanaście kilometrów przebiegłem w żenującym tempie 4:28, następne 3 w niewiele lepszym 4:18, a ostatni w 4:03, czyli wszystko, ale to wszystko za wolno. Kluczowy dla samopoczucia mentalnego będzie przyszły tydzień, w którym pogoda powinna być już na plusie, a śniegu ani lodu nie powinno już być na parkowych alejkach.
Sobota została zaliczona i był to najtrudniejszy dzień od kilku tygodni. Takiego spadku energii to już dawno nie odczuwałem. Zwalam winę na pogodę.

Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 99 kilometrów
Łączny czas biegów 7:49
Średnie tempo 4:44
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:21

Co było dobre w tym tygodniu?
Podbiegi bardzo mnie cieszą.
To że przemęczyłem ten BNP podbijając tempo o 10 sekund.

Co jest do poprawy?
Prędkość, co do tego nie mam wątpliwości.

Obawy?
Że w piątek nie pójdzie mi tak dobrze jak tego się spodziewam i motywacja padnie.

Ciekawostka z tego tygodnia
Adolf Hitler mieszkał kiedyś w Leonding.
https://www.scrapbookpages.com/Leonding/Leonding03.html

Podsumowanie lutego

Ilość treningów biegowych – 20
Łącznie przebiegłem około 389 kilometrów
Łączny czas biegu to 30:50
Ilość treningów nie biegowych – 32
Łączny czas ćwiczeń dodatkowych to 17:25

Średnie tempo – 4:45 min/km
Największy objętościowo luty w życiu