Poniedziałek to kompletna masakra. Nogi niby wypoczęte najbardziej od dwóch tygodni, pogoda niby nie tak straszna, bo raptem -9, ale za żadne skarby nie potrafiłem się rozruszać. Tak wolno pod planetarium nie wbiegałem od dawna, w dodatku aż mi się ciężko oddychało. Ale, mimo tego tempo było dobre i ostatnie dwa kilometry z Fartlekiem poszły bardzo fajnie, czyli w gruncie rzeczy nie powinienem tak smęcić. Tyle tylko, że…jak już pisałem – apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Wtorek był już dużo lepszy. Pogoda była cieplejsza i od razu dało się to odczuć. Za skarby nie potrafię podnieść się do biegu, gdy czuję, że jest mi zimno, wtedy najzwyczajniej w świecie chcę bieg jedynie zaliczyć i wrócić do domu. I tak naprawdę temperatura nie ma tutaj znaczenia, a to jak ją odczuwam. Gdy na termometrze było -15 robiłem podbiegi szybciej niż w poniedziałek, gdy było -9. W każdym razie wtorkowe szesnaście kilometrów zostało zaliczone, a na koniec rzecz jasna Fartlek.
Środa to spokojny długi bieg. Chociaż tak naprawdę to nie był zbyt długi, bo raptem 22 kilometry, ale za to bardzo spokojny, bo tętno najniższe w tym roku, jeżeli dane nie kłamią, czyli bardzo fajnie. Owszem, tempo nie było jakieś niesamowite, ale biorąc pod uwagę zeszłotygodniowy szał to bardzo dobrze. Nie ma się co spieszyć, trzeba się w końcu zrelaksować. Pogoda dopisała i mogłem na spokojnie z jednym bidonem sobie potruchtać.
Bieg środowy:
Piątek to był dzień na trudny trening. Trudny, czyli 3×5 kilometrów w tempie 4:05 z pięciominutowymi przerwami, czyli interwały. Pierwsze tak długie interwały i pierwsze w ogóle od listopada 2016 roku, kiedy to robiłem jakieś śmieszne minutówki. No cóż, było ciężko, ale to dlatego że być musiało. Pierwsza piątka poszła najwolniej, bo równo w 4:05, następne dwie w 4:04 z czego pierwszy kilometr w drugiej zaskoczył mnie do tego stopnia, że myślałem, że zegarek kłamie. Za to pierwszy kilometr w trzeciej zaskoczył mnie myślami pokroju nie dam rady wycisnąć tego 4:05, 4:08 też jest dobre. Czasem trzeba zacisnąć zęby i gnać przed siebie.
Ten trening dał mi w kość, ale o to właśnie chodzi, gdyby było łatwo to nie byłby to trening. Za tydzień czekają mnie dwukilometrowe interwały, w takim samym tempie, tylko, oczywiście będzie ich więcej.
Trening piątkowy:
[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1466851685/embed/ddb3ba620ecd941811048e0ba6e951a1cece4bf7′]
Sobota to nudne szesnaście, ale żeby tym razem nie było nudno to zmieniłem trasę. Biegnąć przez centrum minąłem grupkę pijanych studentów właśnie kończących poprzedni wieczór, a potem…potem trochę zgubiłem trasę i zwątpiłem, że wiem, jak wrócić nie biegnąć po swoich śladach. Na szczęście udało się tego uniknąć i spokojnie biegłem przed siebie. Nie, absolutnie nie spokojnie, bo takiego tempa na treningu po mocnym piątku nie powinno być. Tyle że tętno było w porządku samopoczucie było bardzo dobre i jeszcze na koniec Fartlek. Jest dobrze.
Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 95 kilometrów
Łączny czas biegów 7:21
Średnie tempo 4:37
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:39
Co było dobre w tym tygodniu?
Piątkowy mocny trening był naprawdę dobry.
Co jest do poprawy?
Motywacja przy zimnie.
Obawy?
Że zima wróci.
Ciekawostka z tego tygodnia
Magdalena Lewy-Boulet dostała obywatelstwo amerykańskie 11 września 2001 roku.