Tydzień dwudziesty drugi

Poniedziałek to powtórka podbiegów sprzed dwóch tygodni, czyli sześć krótkich podbiegów. To będzie taki powtarzający się motyw bo te podbiegi są niesamowite. Pisałem już o tym jak to na początku nie byłem w stanie trzech zrobić bez przerwy, a teraz to wbiegam na tę górkę i sześć razy. Chciałem instynktownie napisać ‘bez problemu’, ale nie będę kłamać, oczywiście że wbiegam z problemami, tętno skacze, uda pieką, tchu brakuje, ale co zrobić, trzeba zacisnąć pięści i napierać. Te sześć podbiegów to zależnie od strony między 220 a 340 metrów podbiegów łącznie, czyli niby niewiele, ale jest są tam dwa momenty ze srogim nachyleniem i trzeba trochę rękami popracować. Nogami w sumie też.
Z tego poniedziałkowego treningu byłem bardzo zadowolony, ale kosztował mnie bardzo wiele. We wtorek wlokłem się (hahaha…) do tego stopnia że ten bieg był wolniejszy od tych podbiegów. Na podbiegach są też zbiegi, ale Rekordy z górki się nie liczą, więc zapominam o tym.
Środa to było bardzo szybkie WB1, widać ciało się zregenerowało po mocnym poniedziałku. Było to najszybsze WB1 jakie zrobiłem w życiu, więc było zapewne za szybkie, ale trudno – bywa. Szukałem nowej trasy, no i znalazłem, tyle tylko że nowa trasa okazała się być trasą wybieganą w czasie Silesii, więc wcale nie była taka nowa. Zresztą, bez znaczenia i tak fajnie było się zgubić. Celowo zrobiłem krótsze WB1, bo trochę obawiałem się piątku, czyli mocnego treningu. W przyszłym tygodniu już się tak szczypać nie mam zamiaru i pobiegnę wolniej i dłużej.
Piątek był niesamowity. Ruszyłem dość normalnie bez żadnych specjalnych odczuć, ot zrobić to BNP w 4:20-4:10-W TRUPA, rozgrzewka zrobiona i pora ruszać. Ruszyłem i tak biegnę, biegnę, przebiegłem pierwszy kilometr w 4:08, drugi w 4:11, trzeci w 4:10 i nie czułem w ogóle tego tempa. Wtedy też postanowiłem, że zamiast BNP pobiegnę w tym tempie do końca. Założyłem sobie, że nie będzie wolniej niż 4:10 i tak sobie biegłem. Chociaż nie, nie biegłem tak sobie bo jednak czasem zwalniałem, ale za każdym razem gdy widziałem że zwalniam kopałem się mentalnie w tyłek i cisnąłem mocniej. Im było bliżej końca tych osiemnastu kilometrów tym tętno było słabsze, ale tempo dalej było mocne. W końcu przyszedł czas na ostatni kilometr i pobiegłem najszybszy kilometr w życiu a potem w bólach wymęczyłem 3M. Ogólnie tempo tych osiemnastu kilometrów to 4:06, połówka padła w 1:27:48, czyli 27 sekund wolniej niż życiówka z września. Czyli progres jest, ale…pisząc to w piątek nie wiem, jak to będzie wyglądać w sobotę rano. Pewnie będzie boleć. No cóż, czasem musi.
W sobotę wlokłem się jeszcze bardziej niż we wtorek. Najwolniej od miesiąca. Doszło do tego, że sam się zastanawiałem czy ja w ogóle biegłem w tym roku wolniej. Jak to się szybko zapomina o tych potwornych wybieganiach na śniegu. Na koniec zmusiłem się do Fartleka do pięćdziesięciu szybkich kroków i z powrotem. Trochę mnie odmuliło, ale co najważniejsze – nogi nie bolały tak bardzo jak tego się obawiałem.

Zapis z piątkowego treningu na stravie:

[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1443442218/embed/d3b71b199487943772b2e77548afccf581cd60da’]
Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 96 kilometrów
Łączny czas biegów 7:26
Średnie tempo 4:38
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:32

 

Co było dobre w tym tygodniu?
Podbiegi wyszły świetnie.
Piątkowe oszukane WB2 wyszło lepiej niż się spodziewałem.
Strona mentalna jest przyzwoita.

Co jest do poprawy?
Regeneracja mogłaby być lepsza. Więcej luzu po tych ciężkich treningach.

Obawy?
Strach, że coś się w aparacie biegowym zacznie dziać i złapie mnie jakaś kontuzja.

Ciekawostka z tego tygodnia
W czasie rozmów z kanclerzem Austrii, przed anszlusem Hitler blefował, że ma żołnierzy przygotowanych do wymarszu. A tuż przed plebiscytem już nie blefował.