Ostatnich kilka miesięcy sam siebie zniewoliłem. Zresztą nie po raz pierwszy bo gdy jeszcze biegałem z pulsometrem byłem od niego uzależniony i za wszelką cenę starałem się trzymać widełek i generalnie to były dni w których nie chciałem już tego urządzenia ze sobą zabierać bo czułem że bardziej mi ciąży niż pomaga bo odbiera przyjemność z biegania.
Teraz zniewoliłem się ograniczając sobie dystans. Za nic w świecie nie chciałem przekraczać 18 kilometrów w środę i 14 w inne dni tygodnia, z wyjątkiem długiego wybiegania. Dlaczego nie chciałem? Nie wiem, tak sobie ustaliłem i tego się trzymałem od marca bodajże. Czyli bite trzy miesiące.
Przez ostatni miesiąc było to jeszcze bardziej uciążliwe bo parę razy w tygodniu trasa powinna przekroczyć 15 kilometrów, więc celowo się zatrzymywałem i wyłączałem zegarek. Robiłem zestaw ćwiczeń a potem truchtałem do domu.
W tym tygodniu postanowiłem to zmienić i tak w poniedziałek pobiegłem 20 kilometrów, robiąc 7 podbiegów, o czym zresztą pisałem, a dzisiaj zrobiłem 15 kilometrów i prawdę mówiąc czuję się z tym świetnie.
Nie wiem jeszcze jak będą się czuły moje nogi w trakcie biegu długiego w czwartek, ale na razie wszystko jest w porządku. Grunt że nie musiałem martwić się dystansem, ani czasem, ot biegłem tam gdzie chciałem.
No dobrze, to nie jest taka pełna wolność bo jednak trzeba ciągle mieć na uwadze dostępność sklepów, lub innych miejsc w których można kupić wodę. Chociaż zrobiło się chłodniej to nie jest ani trochę mniej duszno, jest wręcz jeszcze bardziej duszno niż było tydzień temu i już wiem jaką trasę będę pokonywał w czwartek. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, bo jest zbyt duszno by sobie pozwolić na jakieś tam udziwnienia. W takie dni trzeba trzymać się tego co jest sprawdzone, bo powtarzalność jest niesamowicie ważna. Im więcej pewnych, powtarzalnych elementów tym łatwiej się te kilometry klepie, a trochę ich w ten czwartek będzie.