Deszczowy wtorek

Rany…pogoda w tej prowincji jest nieobliczalna. Wychodzi człowiek do pracy rano, pogoda dopisuje, ani jednej chmurki na niebie, które w dodatku jest niebieskie, a nie szare jak normalnie, a już dwie godziny później siąpi deszcz.

Przynajmniej jeszcze dzisiaj nie było zimno, za to jutro już będzie. Bo to oczywiście wiosna więc nie może być za ciepło, to trochę tak jak zeszłej jesieni nagle pojawił się dzień o temperaturze dwudziestukilkustopni, a potem…no cóż, zima.

Pogody nie przewidzisz. Tak jak nie przewidzisz tego że niektóre grupy potrafią się zmobilizować do czynnego uczestnictwa w zajęciach. Tak jak w poprzednim semestrze miałem grupę, o której wielokrotnie pisałem, która na zajęcia nie lubiła przychodzić, tak w tym semestrze (no dobra, dopiero czwarty tydzień, więc nie ma jeszcze co wyrokować) na każdych zajęciach mam komplet i w dodatku wszyscy odrabiają zadanie domowe. Czyli da się.

Oczywiście pochwaliłem Ich wszystkich za to bo zasłużyli, w poprzednim semestrze coś takiego się nie zdarzyło ani razu, więc na pochwałę jak najbardziej zasłużyli. Jestem z Nich nawet trochę dumny bo widać że do zadań się przyłożyli. Ze wszystkich odpytanych grup popełnili, jak na razie, najmniej błędów, a są przecież dość liczną grupą. Czyli na razie wszystko idzie ku dobremu.

Oh…i taka drobnostka która mnie uradowała bez końca dzisiaj. Na poprzednich zajęciach słuchaliśmy tekstu reklamowego o stojaku na płyty CD (tak, ta książka jest tak stara) i padło tam stwierdzenie it really does meet the needs of music lovers, czyli mniej więcej z pewnością zaspokaja potrzeby ludzi słuchających muzyki. Czyli zdanie fajne, długie, ale o bardzo wąskiej możliwości dalszego zastosowania. A tu dzisiaj jedna z dziewczyn w pracy domowej odczytuje, że telefon komórkowy really does meet the needs of people trying to talk to each other but living far away, czyli z pewnością zaspokaja potrzeby ludzie chcących ze sobą rozmawiać ale mieszkających daleko od siebie. Aż mnie po tym zamurowało. Pełen szacunek.

Co drugi poniedziałek

To cztery zajęcia w ciągu i tylko Bogu dziękować za to że dzisiaj pogoda jest fenomenalna, już nie wiosenna, a letnia. Grubo ponad 20 stopni, ptaszki śpiewają, wszystko kwitnie. I chyba dzięki temu ta myśl o kolejnych dwóch zajęciach jakoś mnie nie przeraża, nawet gdy przypomnę sobie że jedna z nich będą z grupą…trudną. Która w dodatku wymyśliła sobie temat, którego żadna inna grupa nie chciała więc nie mam pojęcia jak to będzie.

W tym, i poprzednim, tygodniu dominują dwa pytania: jakie jest twoje ulubione wspomnienie, oraz ile wydajesz miesięcznie.
To drugie zaskakuje mnie nie mniej niż to pierwsze. Studenci wydający miesięcznie tyle ile my wydajemy razem z June, lub więcej…Nie wiem czy to my jesteśmy strasznie oszczędni, czy studenci tak odcięci od rzeczywistości i rozrzutni?

Największym wydatkiem jest oczywiście jedzenie i to jest dla mnie w dalszym ciągu niepojęte. Nie niepojęte w sensie ile można wydawać na jedzenie, a w sensie że Oni muszą tyle wydawać. Muszą bo nie mogą sobie ustawić w akademiku niczego do gotowania, ba, nie mają nawet kuchni w akademiku. A to właśnie w nich mieszka jakieś 98% wszystkich studentów. 2% mieszka gdzieś niedaleko, ale po jedzenie i tak chodzą do restauracji.

Takiej pięknej pogody jak dzisiaj to nie było od dawna, ale wieczorem już kilka kropel spadło także jutro pewnie będzie padać, a że to dopiero początek wiosny to każdy deszcz będzie skutkował psuciem się pogody.

W sobotę jedziemy do rodziców June, normalnie pewnie pojechalibyśmy gdzieś indziej, ale jeżeli nie pojedziemy to kolejna okazja będzie dopiero w maju, a skoro ma rodziców pod nosem to powinna Ich odwiedzać, bo od września może już ich pod nosem nie mieć. Nie wiem jeszcze gdzie nas wyniesie, na razie dopiero oferty spływają ale to jeszcze nie okres na masowe zatrudnienia na wrzesień. To zacznie się gdzieś w maju lub czerwcu.

Dlaczego?

Większość tego wpisu będą stanowiły wymówki, także jeżeli szukasz motywacji do biegania lepiej sobie odpuść, nie czytaj, wrzuć w google motivating pictures i oglądaj.

Wczoraj do June zadzwoniła osoba odpowiedzialna, nie nauczyciel, za studentów biorących udział w biegu i powiedziała że w tym roku autobusu dla biegaczy nie będzie. W tym momencie szlag mnie strzelił i machnąłem już na to ręką.

Nie machnąłem gdy okazało się że będę musiał jechać o szóstej rano Bóg wie gdzie, nie machnąłem ręką gdy dowiedziałem się że autobusy powrotne będą tylko do linii startu, która jest właśnie Bóg wie gdzie, a potem to już pewnie typowy Chiński kapitalizm czyli no możemy Cię zabrać, ale zamiast 5 RMB zapłacisz dzisiaj 50 RMB, nie machnąłem ręką gdy nie było jak się skontaktować zarówno z ludźmi z biura zawodów jak i z tymi organizującymi wszystko w koledźu, ale wszystko to powoli skapywało i w końcu miarka się przebrała.

Maraton to przede wszystkim głowa, a mi się tego biegu odechciało i to jest problem. Problemem nie jest nawet to że musiałbym spać w Zhengzhou w hotelu za który zapłacę dodatkowo, to tylko wymówka, ta kropla która sprawiła że machnąłem ręką bo ileż można znieść?

Może byłoby inaczej gdybym zapisał się z wszystkimi studentami, może wtedy ten autobus by się znalazł, ale tak nie zrobiłem i teraz widać mam za swoje.

Jednej rzeczy mi się nie odechciało – biegać. Wręcz zachciało mi się jeszcze bardziej, jest we mnie taka biegowa złość. Coś co sprawia że chce mi się biegać jeszcze bardziej, taki stan dzięki któremu mogę biec i biec. I to jest fajne, ale niefajne jest to skąd ten stan się wziął.

Pozostaje jedynie biec, a maraton…cóż, maraton można pobiec zawsze, tylko lepiej zrobić to ze świeżą głową i dobrym nastawieniem, a nie z pytaniem co to będzie gdy dobiegnę? Bo w ten sposób to można sobie krzywdę zrobić, więc lepiej odpuścić.

Zmiany w głowie

P1190063 (Copy)

Po angielsku nazywa się to bardzo ładnie rewiring. Dosłownie byłoby to przekablowanie, co nie wyjaśnia absolutnie niczego. Początkowo używano tego słowa by określić zmianę w okablowaniu, skracanie kabli, przenoszenie, dopasowywanie do miejsca, ogólnie rzecz biorąc sprawianie by wszystkie kable były uporządkowane i nie przeszkadzały.

Słowo to z czasem zaczęło być używane w innym kontekście i obecnie często słyszę je w kontekście zmiany nawyków/przyzwyczajeń. Jest to coś bardzo mi bliskiego.
Swoje nawyki musiałem zmieniać wielokrotnie, musiałem ruszyć się sprzed komputera i zacząć biegać zmieniając swoje przyzwyczajenia, musiałem czytać o odżywianiu i zmienić nawyki żywieniowe, przeprowadzając się do Chin musiałem zmienić całą masę przyzwyczajeń, praktycznie wywracając swoje dotychczasowe doświadczenia do góry nogami.

P1190064 (Copy)

Od tamtej pory te kabelki w mojej głowie zmieniały się stopniowo. Zmieniło się moje nastawienie do biegania na bieżni, zarówno tej na dworze, jak i tej elektrycznej, zmieniło się moje rozumienie słowa weekend i najpierw przestało ono oznaczać sobotę i niedzielę a zaczęło oznaczać dwa dni wolnego, a potem przestało oznaczać dwa dni wolnego. Weekend w ogóle przestał dla mnie istnieć.

Mnóstwo, ale to mnóstwo zmian zaszło, i dalej zachodzi, w mojej głowie. Jedną z takich które zmotywowały mnie do spłodzenia tej notki jest pojęcie początku tygodnia.

P1190065 (Copy)

Do tej pory początek tygodnia był związany z końcem weekendu. To zawsze było dla mnie logiczne. Dlatego w Jiawang początkiem tygodnia był dla mnie poniedziałek, a w Changchun była to środa. W pierwszym semestrze w Longhu wróciłem do poniedziałku, ale od trzech tygodni czuję że tydzień zaczyna się dla mnie w środę gdy wstaję rano, wskakuję w sprzęt biegowy, przeskakuję przez płot i idę biegać. Te sześć zajęć w poniedziałek i wtorek przestaje się liczyć.
Trochę mi z tym dziwnie, bo przecież te zajęcia kosztują mnie trochę energii i logicznie rzecz biorąc nie powinno tak być, a jednak w środowe poranki mieszają się we mnie dwa wrażenia to dopiero początek i to już środa. Te dwa pierwsze dni nagle znikają, całe zmęczenie ucieka i pojawia się radość że to już środa i zostały jeszcze tylko trzy zajęcia do końca tygodnia.

P1190066 (Copy)

Słońce

Dostaliśmy wczoraj numer telefonu do dziewczyny zajmującej się organizacją wszystkiego. Dzwonimy i…dzwonimy i…dzwonimy…i w końcu ktoś odbiera po czym mówi że ta dziewczyna zmieniła numer telefonu i podeśle nam ten aktualny.
Aktualny został podesłany, więc dzwonimy i…abonent chwilowo niedostępny. Przez półtorej godziny po zajęciach.

P1190058 (Copy)

June stwierdziła że z tą dziewczyną to my niczego nie załatwimy. Jednak na szczęście się pomyliła bo dziewczyna zadzwoniła pół godziny później i wszystko sobie wyjaśniliśmy. O szóstej w niedziele zawiezie nas autobus, wynajęty przez studentów, na linię startu. Zapewne tak samo wrócimy. Zapewne, bo nie wiem.

June się ucieszyła bo zasadzono ziarenko nadziei że będzie mogła jechać przy mnie na rowerze, lub skuterze. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale jesteśmy dobrej myśli.

P1190059 (Copy)

Dzisiaj okazało się że jednak nie może być za prosto. Pakiety startowe dotarły już do koledżu, ale ja po swój będę musiał iść do biura zawodów, czego się spodziewałem, ale czego się nie spodziewałem to tego że biuro zawodów otwarte będzie w sobotę tylko do dziesiątej.

Biuro zawodów otwarte w sobotę, na dzień przed biegiem, do dziesiątej. W sobotę, na dzień przed biegiem. Przecież to jest nie do pomyślenia…Nie wiem, po prostu nie wiem jak przeciętny człowiek ma sobie z tym poradzić. Pewnie jest coś w regulaminie wyjaśnione, chociaż ani ja ani June nic takiego tam nie widzimy.

P1190060 (Copy)

Dzisiaj też została oficjalnie ogłoszona decyzja – wyprowadzamy się stąd. Hillary powiedziała że wkrótce rozpoczynają rekrutację, więc powiedziałem że się wyprowadzamy. Pracuję do końca kontraktu, ale potem się wynosimy. Nie wiem jeszcze gdzie, na pierwszym planie jest Yunnan i Syczuan, ale co z tego wyniknie to się okaże.
Zaraz po święcie Qin Ming rozpocznie się rozsyłanie CV i szukanie nowego miejsca. Chyba minie równy rok od poprzednich takich akcji. Wtedy udało się po jednej rozmowie, ale teraz będziemy szukać tej najlepszej dla nas obojga.

A jutro z powrotem do skoków przez płot i lekkiego biegu.

P1190061 (Copy)

Tylko zimno i pada

P1190051 (Copy)

I tak po pięknym weekendzie przyszła pora na paskudny poniedziałek. Nie dość że zimno to jeszcze pada. Idealna pogoda do biegania, niezbyt idealna do chodzenia do pracy.

A bieganie w tym tygodniu będzie ograniczone do trzech wyjść. Jedynie środa, czwartek i piątek. Sobota to…no cóż, prawdę mówiąc sobota stoi pod znakiem niepewności. Znaczy wiem że nie będę biegać, ale nie wiem za bardzo co będę robić.

P1190053 (Copy)

Wczoraj June wyczytała że biuro zawodów znajduje się gdzieś, a start znajduje się gdzieś indziej. W pobliżu gdzieś znajdują się hotele w których biegacze mają przenocować by z samego rana zostać rozwiezieni do gdzieś indziej, z którego to mamy pobiec do Kaifeng gdzie znajduje się meta. Z mety mamy zostać rozwiezieni gdzieś. Podobno.

P1190054 (Copy)

Im bliżej do tego biegu tym bardziej organizacja mnie przeraża. W Polsce to wszystko jest takie nieskomplikowane, z kolei tutaj…no w sumie to chyba powinienem się przyzwyczaić po kilku latach że jednak nie wszystko jest takie proste.

W sobotę czułem się fatalnie, żołądek bolał, musiałem się zatrzymać za cięższą potrzebą co pewnie było związane z nowym żelem, ale to tylko wymówki bo tak naprawdę to głowa nie wytrzymała i nie pobiegłem więcej niż dwadzieścia kilometrów.
To dość średni prognostyk na niedzielę, ale i tak samego biegu się nie boję. Żaden maraton nie zajął mi więcej niż 4:59 więc w te pięć i pół godziny pokonam ten dystans bez problemu. Martwi mnie tylko trochę ta organizacja, ale mam nadzieję że i to się wyjaśni.

P1190055 (Copy)

W czwartek skontaktowałem się z Hillary opiekującą się wszystkimi nauczycielami z zagranicy, wyjaśniłem Jej że muszę skontaktować się z kimś kto zajmuje się maratonem wśród studentów college’u (część biegnie, część to wolontariusze) i okazało się że ta osoba, dziewczyna konkretnie, pojawiła się w piątek w budynku dla nauczycieli, ale jakoś tak się rozminęliśmy.

P1190056 (Copy)

Dlatego dzisiaj poprosiłem Hillary o numer telefonu do Niej, lub żeby chociaż podała Jej numer telefonu do June. I może, ale tylko może, jutro będę pisał notkę w lepszym tonie.

Do Zhengzhou!

P1180356 (Copy)

Wyjazd z Nong Khiaw rozpoczął nasz powrót do Zhengzhou. Wypadło to w bardzo dobrym momencie bo pieniędzy zostało nam na cztery zupy i bilety do miejscowości na granicy z Chinami.

P1180381 (Copy)

Jak zaplanowałem sobie dzień wcześniej tak z samego rana ruszyłem na dworzec autobusowy. Ruszyłem tam przed siódmą, gdy całe miasto było jeszcze spowite mgłą, a mnisi nawet jeszcze nie wyszli na ulice.

P1180382 (Copy)

Ustawiłem się jako pierwszy w kolejce i czekałem. Po kilkunastu minutach stanął za mną kolejny obcokrajowiec i zapytał o której otwierają, powiedziałem zgodnie z prawdą że nie wiem. Po kolejnych kilkunastu minutach przyszła June, a wraz z Nią zaczęło pojawiać się coraz więcej osób wkoło. Kasa jednak dalej była zamknięta.

P1180357 (Copy)

Piętnaście minut przed ósmą, po blisko godzinie czekania pojawił się Chińczyk z autobusem jadącym do Jinghong. Jinghong to miejscowość do której mieliśmy docelowo się dostać, ale nie chcieliśmy zrobić tego za jednym zamachem bo taka długa podróż w autobusie mogłaby się źle skończyć dla June.

P1180384 (Copy)

June poszła z Chińczykiem pogadać, a On twardo upierał się że nie zabierze nikogo do innych miejscowości, które będzie mijał po drodze bo Mu się to nie opłaca. A my mamy czekać i może ktoś nas zabierze jeżeli będzie sporo innych chętnych.
June zaczęła Chińczyka urabiać, słodzić Mu że jest taki pracowity, tłumaczyć ze chcemy się dostać do domu bo zbliża się Święto Wiosny, a On w końcu się zlitował, zabrał nasze ostatnie pieniądze (na szczęście miałem schowane na dwie zupy, czyli śniadanie) i powiedział że nas zabierze.

P1180387 (Copy)

Chciwi Chińczycy.

P1180392 (Copy)

Wsiedliśmy i po kilku godzinach byliśmy już na granicy z Chinami, tym razem po drugiej stronie. Odprawa znowu poszła błyskawicznie, a że po stronie Chińskiej znaleźliśmy się w porze obiadowej to nawet nie musieliśmy plecaków rozpakowywać, ot paszport, w moim przypadku oddanie karteczki wjazdowej i Witamy w Chinach.

P1180396 (Copy)

Na obiad zjedliśmy nieśmiertelne ziemniaki na ostro i zielone warzywa, a na kolację udaliśmy się do tej samej restauracji w której rok temu zjedliśmy prześwietnego bakłażana w sosie pomidorowym. Chyba wszyscy kucharze w tym mieście się zmienili bo nic ani nie smakowało, ani nie wyglądało, jak rok temu.

P1180397 (Copy)

Jinghong

Do Jinghong dojechaliśmy i zameldowaliśmy się ponownie w hotelu tuż przy dworcu autobusowym. Na obiad zjedliśmy seczuańską wariację potrawy z północnego wschodu Chin, a ja do tego pochłonąłem duriana. I dotarło do mnie że luty to jeszcze za wcześnie na duriany.

P1180401 (Copy)

Na kolację zaprosiła nas znowu Rei Rei, czyli dziewczyna która przechowała nasze rzeczy, a którą poznaliśmy rok temu. Po kolacji ruszyliśmy na zakupy bo Rei Rei chciała się zrewanżować za kolację, bo niestety kart nie przyjmowali.

P1180406 (Copy)

Obładowani kawą, suszonymi owocami i mnóstwem innych rzeczy zaczęliśmy dreptać w stronę hotelu.

P1180476 (Copy)

Paręset metrów za sklepem zatrzymaliśmy się na chwilę przy Chińczyku który zasnął na trawie, a że oddychał i pachniał alkoholem postanowiliśmy ruszyć dalej.

P1180364 (Copy)

Razem z nami ruszył inny Chińczyk. Śledził nas krok w krok, zatrzymywał się gdy my się zatrzymywaliśmy, zwalniał gdy my zwalnialiśmy, ale nie sprawiał wrażenia groźnego, jedynie zbyt ciekawskiego.

P1180589 (Copy)

Nie zwracałem June na Niego uwagi, ale sama Go w końcu zauważyła i zaczęła czuć się nerwowo. Trochę się uspokoiło gdy wyprzedził nas na pasach, ale gdy nagle zatrzymałem się tuż za pasami On też się zatrzymał i zaczął się śmiać. Co rozsierdziło June i zaczęła na Niego krzyczeć. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultaty, ale w pobliżu było kolejne przejście dla pieszych, tym razem większe bo prowadzące w kilka stron. Chińczyk ponownie wyprzedził nas na pasach, więc my szybko przeszliśmy na drugą stronę. Stojąc po drugiej stronie, schowani za drzewami widzieliśmy jak rozglądał się skonfudowany tym co się stało.

P1180366 (Copy)

Pozostałą drogę do hotelu pokonaliśmy szybkim krokiem. Cóż…rok temu nas okradli, w tym roku lepiej było nie ryzykować.

P1180369 (Copy)

Do Zhengzhou

Do Kunming, czyli stolicy prowincji, dojechaliśmy po raz pierwszym autobusem dziennym i to w dodatku siedzącym. O wiele, wiele szybciej.

P1180370 (Copy)

Przy wyjeździe z Xishuangbanna, czyli autonomicznej prefektury, zostaliśmy zatrzymani i skontrolowani przez policję. Ot wewnętrzne posterunki graniczne. Kilku chłopaków z autobusu zostało wyjętych, obfotografowanych, Ich rzeczy zostały przeszukane, ale zostali wypuszczeni. Jak to tłumaczył właściciel hotelu w którym się zatrzymaliśmy policja doskonale wie kogo zatrzymać, dlatego Was przepuścili na granicy bez problemu.

P1180372 (Copy)

W samym Kunming spędziliśmy dwie noce i taka jedna myśl nie potrafiła mnie opuścić ilekroć zbliżaliśmy się do dworca.

P1180374 (Copy)

Rok temu na tym dworcu zamordowano kilkadziesiąt osób, by temu zapobiec wprowadzono kolejne posterunki na zewnątrz od dworca. Innymi słowy – bo w ogóle wejść na dworzec trzeba swoje odstać w kolejce a potem zostać obszukanym i puścić bagaż przez skaner. A myśl która mnie nie potrafi opuścić – jeżeli rok temu zabili tyle ludzi gdy nie było tych kolejek, to ilu byliby w stanie zabić teraz gdyby przeszli przez te kontrole lub zaczęli atakować w kolejce? To straszna myśl, ale nie potrafiłem się jej pozbyć.

P1180376 (Copy)

Na dworcu udało nam się wymienić bilety na pociąg jadący jedynie dwadzieścia siedem godzin.

P1180379 (Copy)

Wychodząc z pociągu w Zhengzhou wyszedł z nami Pan w asyście policji, na głowie miał worek, a policja nie mogła odgonić fotografów.
Tak, policja zawsze wie.

P1180380 (Copy)

Do trzech razy sztuka

Po przeprowadzce do Longhu dotarło do mnie że pora zmienić adres na Taobao. Zmieniliśmy go razem z June już pierwszego dnia w domu Jej rodziców. Od razu w ruch poszły zamówienia.

A skoro zamówienia to wypadałoby w końcu zamówić herbatę. W Changchun nie wypiłem zbyt wiele dobrej herbaty, nie miałem dzbanka, nie miałem fajnego kubka, oraz co najważniejsze nie miałem dostępu do dobrej herbaty. To był dla mnie największy problem związany z herbatą. O ile kubek i dzbanek mogłem kupić praktycznie wszędzie, tak kupno dobrej herbaty wiązało się z solidnym wykosztowaniem się.

To nie było Jiawang, gdzie po raz pierwszy skosztowałem herbatę o smaku ryżu, gdzie mogłem kupić dobrą herbatę w ludzkiej cenie praktycznie w każdym sklepie. Changchun to zdecydowanie nie było Jiawang nawet pod kątem jedzenia.

Także zamówiłem herbatę w moim ulubionym stylu czyli pu-erh. Zamówiłem i jako adres wysyłki podałem adres mojej byłej szefowej w Changchun. No nic, zapomniałem Jej numeru telefonu, swój zmieniłem…no trudno, niech ma jako prezent. Zamówiłem drugi raz (bo akurat mieli promocje i było bardzo tanio) i…zamówiłem na swój stary adres w Changchun. I to dałoby się wszystko odkręcić gdyby nie fakt że zdałem sobie z tego sprawę po wysyłce. No nic, pieniądze w komin, trudno. Mam nadzieję że właścicielom sklepu w którym zawsze kurierzy zostawali dla mnie paczki herbata smakowała.

Parę dni temu dotarło do mnie że jeden pu-erh który zamówiłem się skończył, a drugi z którego wypiłem już połowę nie smakuje mi za bardzo i pewnie go nie dopiję, więc pora zamówić kolejny, a w międzyczasie pić coś innego.

Z racji tego że nie mam swojej ulubionej marki jeżeli chodzi o pu-erh (mam w przypadku herbaty zielonej, bo w jej przypadku trzeba mieć pewność skąd jest) to lubię zamawiać z różnych miejsc by sobie wyrobić opinię. W ten sposób znalazłem kilka które mi podeszły.

Także teraz zamówiłem, spojrzałem na sklep i okazało się że to dokładnie ten sam sklep i dokładnie ta sama herbata która dwa razy dotarła do Changchun. Tym razem jednak dotarła i w końcu będzie możliwość sprawdzenia czy nadaje się do picia.

Z powrotem do Mong Xay

P1180317 (Copy)

Napatrzyliśmy się na te wzgórza i rzekę w Nong Khiaw, przeżyliśmy trzy noce ze szczurami. Zwłaszcza druga była okropna gdy zostawiliśmy opakowania po jedzeniu w koszu na śmieci a szczury postanowiły się do nich dostać. Gdy od właścicielki pokoi człowiek słyszy no są szczury, ale są wszędzie zdaje sobie sprawę że pora się przenieść.

P1180318 (Copy)

Spróbowaliśmy spływu rzeką w oponie ciężarówki, poniósł nas nurt daleko, kilka razy było to chyba bardziej przerażające od szczurów bo żadne z nas nie potrafiło pływać, ale przetrwaliśmy.

P1180318 (Copy)

Ruszyliśmy na dworzec autobusowy i okazuje się że zbyt wielu chętnych do wyjazdu do Mong Xay nie ma i trzeba czekać. I czekać. I może pojedziemy, a może nie, nie wiadomo.

P1180321 (Copy)

Tak nam zeszły dwie godziny w czekaniu na innych chętnych do wyjazdu. Niektórzy chcieli jechać do innej miejscowości, ale że do nich było jeszcze mniej chętnych, a Mong Xay było po drodze to się z nami zabrali.

P1180339 (Copy)

Nie chciało nam się chodzić zbyt daleko, więc zameldowaliśmy się w pierwszym napotkanym domu gościnnym, gdzie zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na kolację.

P1180346 (Copy)

P1180347 (Copy)

Udało nam się znaleźć inną chińską restaurację (no dobrze, nie udało bo ich tam jednak jest od groma) i zjeść całkiem przyzwoitą kolację. Znowu te ziemniaki na ostro i smażone zielone warzywa.

P1180348 (Copy)

Mong Xay także ma dwa wzgórza górujące nad całym miastem. Na jednym znajduje się świątynia i klasztor ze szkołą dla mnichów, a na drugim muzeum miasta. Z obu rozciąga się wspaniały widok na całe miasto.

P1180350 (Copy)

Z hotelu widoczny był dworzec autobusowy, co było dla mnie idealne bo autobus do Chin miał odjeżdżać o ósmej trzydzieści, wiedziałem że muszę dostać się tam tak szybko jak jest to tylko możliwe bo Chińczyków jest w tym mieście od groma, więc mnóstwo z Nich będzie chciało wrócić do domów na nadchodzące święto wiosny.

P1180355 (Copy)