Tym razem było już prawie normalnie.
Pięć wyjść, jeden bieg dłuższy i co najważniejsze tętno powoli opada. Co prawda biegnę coraz wolniej, ale przynajmniej czuję się coraz lepiej.
Miesiąc: październik 2018
W drodze na Gorce
Decyzja podjęta, bieg opłacony, pora na dziesięć miesięcy przygotowań.
Zaczynam od tego czego nie robiłem świadomie od powrotu z Chin, czyli budowania solidnej bazy tlenowej. Innymi słowy, do końca roku czekają mnie prawie same powolne wybiegania, część będzie w terenie leśnym, ale one rzecz jasna będą pasywne, czyli w niższych widełkach tętna.
Gdy patrzę na średnie tętno z ostatnich kilku miesięcy dochodzę do wniosku, że było za dużo mocnych biegów i tak naprawdę nie dałem sobie czasu na regenerację po Maratonie Karkonoskim.
Po tygodniu regeneracji wracam do truchtania, w tym tygodniu cztery razy po godzince. W następnym planowo pięć, a potem już jakiś lekki kros. Powoli te zginacze przestają boleć, ale muszę je ciągle mieć na uwadze podnosząc nogi. Ot, uczę się biegania na nowo.
#Silesia

To był mój najgorszy maraton od lat. Nie tyle pod względem czasu, ale jeżeli chodzi o mentalne zmęczenie.
Zacząłem za szybko, nie dlatego że czułem się jakoś mocno, ot poniosło mnie, zachowałem się wręcz żenująco jak na siebie.
Gdzieś koło osiemnastego kilometra złapała mnie kolka po raz pierwszy, po kilkuset metrach puściła, bo zwolniłem. Potem chwyciła mnie jeszcze kilka razy, bo kolka taka właśnie jest, nie odpuszcza.
Przebiegliśmy Katowice, wbiegliśmy do Mysłowic a ja byłem coraz bardziej zmęczony. Stopy mnie bolały, bolały mnie zginacze bioder (w końcu udało mi się dojść do tego, że to nie stawy biodrowe) i coraz bardziej miałem tego dość.
Apogeum przyszło między Katowicami a Siemianowicami, gdy zacząłem iść, wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do mamy, żeby Jej powiedzieć, żeby nie czekała na mnie z obiadem. Ale potem ruszyłem do biegu. Po raz długi zacząłem iść w Siemianowicach a do zginaczy i stóp doszły zawroty głowy. Z zawrotami głowy nie ma żartów, ale te były znajome. Odwodniłem się. Nie dość, że miałem ze sobą dodatkową butelkę, nie dość, że wziąłem jeszcze jedną małą od chłopca w Katowicach, ja po prostu muszę więcej pić.
Wtedy też minął mnie pejsmejker na 3:30 krzycząc żebym nie stawał, bo już nie ruszę.
Ale ruszyłem. Dogoniłem Go przed wejściem na stadion.
Koniec końców wyszło 3:29, czyli najwolniej od 2 lat, ale dałem radę.