W wózku.
Na krześle.
Trzymając dziecko i bawiąc się komórką.
Na kamieniu.
Odrabiając zadanie domowe.
Na platformie.
Pogoda
Jak poprzednio zaczynam od pogody. Robi się coraz chłodniej. W sensie temperatura spadła poniżej 20 stopni w ciągu dnia. Jest to o tyle kłopotliwe że dochodzą do tego deszcze więc ta, znana sprzed roku, wilgoć i w efekcie jest po prostu zimno.
Oczywiście nie jest to jakiś przeraźliwy chłód, a jedynie przechodzące prosto do kości zimno. Do tego stopnia upierdliwe że nawet biegając w dwóch warstwach czułem się średnio komfortowo. Wszystko wskazuje na to że będę musiał wyciągnąć z szafy rękawiczki bo dłonie to dość mocno odczuwają.
Oczywiście pogoda jest tu zupełnie nieprzewidywalna i o ile w jeden dzień było mi chłodno, tak w drugi dzień gdy ubrałem się odpowiednio do zapowiadanej pogody okazało się być wręcz trochę za ciepło. A potem słońce zaczęło wschodzić i przestało być tak przyjemnie, zaczęło się robić chłodniej. Tak, tak wiem, nie ma w tym żadnej logiki ale naprawdę tak było. Im więcej słońca tym było chłodniej.
I te deszcze. Teraz przez kilka miesięcy będzie lać i padać i siąpić i będzie to okres niezwykle, ale to niezwykle upierdliwy. Tylko że nic z tym nie zrobię, muszę zacisnąć zęby i się trzymać.
Prezent
Minął trzynasty tydzień semestru, także ostatnie zajęcia przed egzaminem z częścią studentów i dostałem od jednego prezent. Cztery zdjęcia jakie zrobił.
To była jedna z najfajniejszych chwil na tym uniwersytecie.
Niekumatość
Tak jak tydzień temu nie wylewałem swoich żalów tak w tym tygodniu już wyleję bo nie mam słów do moich studentów. Po prostu, najzwyczajniej w świecie nie mam.
Dostali dwanaście tygodni, trzy miesiące, na przygotowanie prac grupowych. Niektórzy, znaczna część, już je zaprezentowała, ale w dalszym ciągu są ludzie którzy temat olali. Powinienem machnąć na to ręką, w końcu to uniwersytet, ale jakoś nie potrafię. Jest mi tych młodych ludzi, tak po ludzku szkoda, więc staram się im pomóc. Nie chcę żeby ten kurs powtarzali za rok, czy za dwa.
To że ja nie chcę nie znaczy że oni nie chcą. Trzy historie.
Pierwsza.
Pytam czy ktoś ma prezentacje. Nikt nie ma, więc ruszam ze sprawdzaniem obecności. Okazuje się że są na sali ludzie którzy prezentacji jeszcze nie zrobili, więc pytam co z tym fantem planują zrobić.
Nie rozumieją.
Pytam jeszcze raz.
Nic.
Ktoś im tłumaczy pytanie.
Oni nic.
Mówię że porozmawiamy na przerwie.
Wołam inną osobę, chłopak się pyta czy chodzi o niego, mówię że nie. Dziewczyna podnosi rękę, zaczynam do niej mówić a ona wzrokiem wraca do komórki.
Przerwa.
Nikt nie podchodzi.
Koniec zajęć.
Podchodzi chłopak który usłyszał złe imię zapytać czy chciałem coś od niego.
Kurtyna.
Sytuacja druga.
Piątek, moja ulubiona grupa. Ponad 40 osób z 60 w całej grupie nie ma ocen za prezentację. W piątek nikt ich nie przygotował. Dlaczego myśleliśmy że zrobimy je w czasie egzaminu.
Rozwiązanie? Zróbcie je za tydzień, z drugą grupą.
Pod koniec zajęć przychodzi student i pyta czy może zrobić prezentację teraz. No dobra, rób. Dwóch studentów rozmawia ze sobą przez dwie minuty. Co do prezentacji był jeden wymóg – co najmniej pięć minut długości. Dostaje jakąś tam ocenę i od razu pytanie a dlaczego tylko tyle? Co mam zrobić, żeby dostać więcej? Przygotować coś co potrwa pięć minut oznacza dla niego mniej więcej tyle co olać temat i nie drążyć. Obaj woleli dostać niższą ocenę niż przychodzić w kolejny piątek.
Sytuacja trzecia.
Niedziela wieczór. Dziewczyna pyta się czy może zrobić prezentacje kiedyś indziej bo będzie wolontariuszką gdzieś tam. No nie ma problemu, są inne klasy, możesz przyjść. Tylko że będzie wolontariuszką cały tydzień. Acha. A czemu nie zrobiłaś tej prezentacji wcześniej? Przepraszam, proszę.
Bardzo niepedagogicznie zgodziłem się na to by zrobili tę prezentację przed egzaminami.
Nie mam słów, bo to już nawet nie chodzi o podejście do studiów, ale do życia jako takiego. Ci młodzi ludzie będą mieli srogie problemy gdy przyjdzie im radzić sobie w prawdziwym świecie.
Ten Chiński model edukacji zamykający studentów w akademikach może i miał sens kiedyś, ale w chwili obecnej kreuje masę młodych ludzi którzy są odcięci od rzeczywistości.
Ot, taka ciekawostka.
Student w każdym kraju jest biedny, nie ma od tego ucieczki. Niektórzy łapią fuchy, niektórzy dostają stypendium, a niektórzy w Chinach pożyczają pieniądze pod zastaw swoich nagich zdjęć. Głównie robią to dziewczyny.
I ja naprawdę chciałbym żartować, ale stało się to dość popularne ostatnio, dziewczyna wysyła swoje nagie zdjęcia a w zamian dostaje pieniądze. Następnie pieniądze oddaje, a pożyczający zdjęcia usuwa.
Usuwa. Jasne.
Od groma studentów sprzedaje, a raczej reklamuje, jakieś pierdoły na social media, kosmetyki z Korei, ubrania i tak dalej. Dlaczego? Ludzie nie mają tutaj zaufania do sklepów, mają za to zaufanie do ludzi, więc jeżeli mają coś kupić to wolą kupić od kogoś kogo znają. A to że ten ktoś kogo znają tak naprawdę tego nie posiada i jest jedynie słupem kogoś innego kto jednocześnie prowadzi sklep z którego nie chcieli kupić to inna historia.
Oczywiście można też pójść do pracy. Tylko po co?
HSK2
Po czterech latach w Chinach uznałem że mój chiński jest na poziomie kogoś kto uczył się go regularnie przez rok (dobry Boże, a w ogólniaku uchodziłem za talent językowych…) więc zapisałem się na egzamin.
Oczywiście jak to w Chinach coś się popsuło, nie ma kontaktu ze szkołą w której mam zdawać egzamin i trzeba będzie się tam udać z żoną by parę rzeczy sobie wyjaśnić, ale to mnie jakoś nie denerwuje.
W ogóle ten egzamin mnie nie denerwuje jakoś mocno. No dobrze, nie denerwował mocno aż do dzisiaj gdy w książce znalazłem słowo 大夫 oznaczające lekarza, ale będące kolokwializmem, którego nie znałem. Dlaczego odkrycie nowego słowa jest stresujące? Wszystkie testy HSK powstają w oparciu o pewien zasób znaków. HSK1 ogranicza nas do 150 znaków, HSK2 to 300, HSK3 do 600 i tak dalej aż do HSK6 gdzie mamy 5000+ bo komu by się to chciało liczyć. A jeżeli mamy ograniczony zasób znaków to mamy w konsekwencji ograniczony zasób słownictwa. Także każde nowe słówko wzbudza niepokój, bo 大夫 powinno by zastąpione 医生 , też lekarz ale już oficjalnie i na poziomie HSK2.
W każdym razie, trzymajcie za mnie kciuki w niedzielę, oby tych zaskoczeń nie było.
Pogoda
No kurczę, chyba widzicie na zdjęciach co to się porobiło w tym tygodniu. Sobota była trzecim dniem oznaczonym jako niezdrowe w kategorii jakości powietrza.
Ludzie mogą myśleć że to mgła, ale to nie jest mgła. Jeżeli wychodzę biegać i po godzinie wracam z bólem głowy który nie opuszcza mnie przez kilka godzin to nie mówimy tutaj o mgle, a powietrzu niezdatnym do oddychania. A biegałem z maską na twarzy, bo widziałem co się tam dzieje.
Nie to żebym się skarżył bo jednak jakość powietrza jest tu znacznie lepsza od tej w Jiawang, Changchun czy Zhengzhou, ale daleko jest do ideału.
Powoli kończy się jesień i przechodzimy w zimę, czyli będzie coraz wilgotniej i zapanuje ten najbardziej irytujący rodzaj chłodu czyli ten który przechodzi prosto do kości omijając skórę i tłuszcz. W tym roku jesteśmy już trochę bardziej doświadczeni, więc może nam aż tyle rzeczy nie spleśnieje, ale pewności nigdy się nie ma.
Było też parę dni ciepły, wręcz bardzo ciepłych. Znowu nikogo nie było w kurtkach a na stopach zapanowały japonki. Nie no poważnie, mam studentów chodzących w japonkach. Chociaż to jeszcze nie jest złe. Najciekawsze są klapki na plaże. Poważnie. Oni tak potrafią cały dzień w plażowych klapkach chodzić. Ja czasem nie rozumiem o co chodzi. Zresztą skoro studenci przychodzą na zajęciach w koszulkach bez rękawów, albo siedzą w 30 stopniowym upale w sali mając na głowie czapkę, to klapki rzucają się chyba najmniej w oczy.
Eseje
Dwa miesiące temu udało mi się załapać na dodatkową fuchę. Sprawdzam eseje uczniów przygotowujących się do egzaminów IELTS i TOEFL.
Tak jak zaczynałem z kompletnym brakiem wiedzy na temat obu tych egzaminów tak teraz czuję że mogę już napisać małą broszurę o tym jak te eseje mają wyglądać. Prawdę mówiąc to powoli już coś takiego tworzę. Bardziej z lenistwa, bo większość ludzi robi dokładnie te same błędy, a nie ma sensu pisać po trzy razy dokładnie tego samego.
Najgorsi są jednak ci którzy ciągle, ale to ciągle robią dokładnie te same błędy pomimo ciągłego zwracania im uwagi. No nie rozumiem, po prostu nie rozumiem ile razy można mówić ludziom żeby w jednym paragrafie przedstawiali jeden pomysł, a nie trzy.
Między Bogiem a prawdą to przypuszczam że większość z tych uczniów mnie nie rozumie, albo rozumie jedynie po części. W końcu jeżeli oni ledwo potrafią sklecić zdanie po angielsku, to jak mają zrozumieć kogoś kto próbuje ich po angielsku poprawić? No właśnie…
Nie zrozumcie mnie źle, nie narzekam, bo bardzo mi się to podoba. Mam mnóstwo frajdy z czytania tych wypocin. Często są tam naprawdę fajne pomysły, parę razy zdarzyło mi się w ogóle nie zgadzać z opiniami, ale to jest właśnie fajne, bo można sobie poczytać o tym jak oni ten swój punkt widzenia uzasadniają.
Tylko pochłaniacz czasu jest to potworny, to jeden z powodów dla których ta notka pojawia się w niedzielę a nie w sobotę. Jednak nad takim esejem trzeba chwilę posiedzieć, zaznaczyć błędy, pomóc uczniowi znaleźć sparafrazować parę rzeczy, wrzucić jakiś przykład. To zresztą był mój najbardziej pracowity tydzień, bo w ciągu ostatnich siedmiu, a właściwie to ostatnich czterech, dni poprawiłem więcej esejów niż przez poprzednie dwa miesiące.
Jest tam też jakiś aspekt finansowy, ale mówiąc szczerze, po półtorej roku puszczania tych zakichanych listeningów cieszę się że w końcu mogę ludzi czegoś nauczyć, a i sam trochę się rozwijam, bo chociaż te testy znałem to jednak bardziej ze słyszenia niż z doświadczenia. Także jestem z tego, jak na razie, zadowolony. Zobaczymy jak to się rozwinie.
Gdzieś tam w głowie siedzą dwie przeciwne sobie obawy. Jedna że zostanę nowymi esejami zasypany tak jak to było w tym tygodniu i zamiast uczyć się czegoś innego to będę siedział z głową w monitorze i poprawiał. A druga, że nie dostanę już żadnego do poprawy. Czyli się wyrównuje.
Ponarzekałbym sobie
Naprawdę ponarzekałbym na niesprawiedliwe traktowanie, ale powoli mi przechodzi, więc się zamknę, napiszę tylko tyle i może mi przejdzie.
Bieganie
No czymże byłaby notka gdybym nie wspomniał o bieganiu. Zwłaszcza że tydzień temu nic nie pisałem, a jest się czym pochwalić. Chociaż do końca roku pozostało jeszcze półtorej miesiące to już mogę, z dumą, powiedzieć że nigdy dotąd nie przebiegłem tylu kilometrów w ciągu jednego roku. Jak na razie licznik wskazuje 3637 kilometrów, czyli o 1 więcej niż w roku 2011, który to był rokiem dość pracowitym pod kątem biegania.
Zostało jeszcze półtorej miesiąca i jestem na najlepszej drodze do przekroczenia 4000 kilometrów. Można powiedzieć no tak, ale w tym roku biegłeś ultramaraton, no tak nawet ukończyłem, ale sierpień, czyli miesiąc w którym pokonałem i ultramaraton i maraton wcale nie był moim największym, objętościowo, miesiącem. Był nim lipiec, który zamknąłem w liczbie 487 kilometrów. Aż sam temu nie dowierzam, ale żaden z biegów długich nie był wtedy krótszy niż 34 kilometry i zrobiłem ich aż pięć. Do tego podbiegi które zawsze przekraczały 18 kilometrów i standardowy bieg relaksacyjny w okolicach 15 kilometrów. Wszystko jasne.
Zarówno lipiec jak i czerwiec, bo to drugi miesiąc w czasie którego pokonałem ponad 400 kilometrów, pomogły mi podbić średnią po słabiutkim styczniu i lutym.
Najważniejsza jest jednak, potwierdza się to po raz kolejny, systematyczna praca, bo od marca nie przebiegłem mniej niż 300 kilometrów. Najbliżej było w październiku, ale to z powodu wyjazdu do Mjanmaru , w tym miesiącu też będzie niewiele ponad 300, ale to jest spowodowane zmianą nastawienia. Już po sezonie, do kolejnego startu daleko bo jeszcze osiem miesięcy, nie ma więc sensu się męczyć. Trzeba spokojnie biegać.
Właśnie, spokojnie. Nie mogę, ale to naprawdę nie mogę brać niczego co ma w sobie kofeinę przed biegiem. Owszem, pobudza to, ale serce mi przez to pędzi i chociaż ja też pędzę to jednak wydłuża mi się przez to regeneracja, a tego muszę unikać. W końcu powiedziałem ostatnio że chcę się słuchać zegarka.
Na całe szczęście, w Polsce moje tętno powinno wrócić do normy i nie powinno być tak źle z tą regeneracją.
Okolice
Widać je na zdjęciach w galerii.
To zdumiewająca koło ilu miejsc człowiek przechodzi i nawet sobie nie zdaje sprawy że za nimi coś jest.
Dam Wam taki prosty przykład. Przez rok przebiegałem w pobliżu jednej ulicy, przebiegałem, przebiegałem i dopiero gdy uderzył tajfun zobaczyłem że za drzewami krył się kościół. Nie jakiś piękny, jeszcze go nawet nie obfotografowałem (właściwie to ja tam nigdy nie bywam, chyba że biegnę w okolicy), ale on tam był cały czas. A ja nie miałem o nim żadnego pojęcia bo jakoś się nie złożyło żebym biegł bliżej niego.
Chiny to budynki przy ulicach i to często Wam pokazywałem, ale za tymi budynkami przy ulicach kryją się kolejne budynki, często będące tak gęsto zabudowane że przejścia między nimi są szerokie raptem na 2-3 osoby. Dużo takich zdjęć pokazałem dwa tygodnie temu i pokażę w przyszłym tygodniu.
Xiamen bardzo przypomina mi to co słyszałem o Hong Kongu, o tym jak gęsto jest zabudowany i jak ludzie potrafią żyć wewnątrz budynków nigdy z nich nie wychodząc. W Changchun to do mnie nie docierało, tam żyłem jednak trochę na obrzeżach i chociaż trochę się nachodziłem to jednak teraz widzę że jest to miasto zupełnie różne od Xiamen.
Jiawang było wioską która przekształcała się w miasto, więc praktycznie budowano ją od nowa i tam po prostu budowano inaczej.
A Zhengzhou, no cóż w Zhengzhou mieszkałem w części tak odległej od Zhengzhou że była pusta gdy wyjeżdżali z niej studenci.
Jeżeli pogoda dopisze to w przyszłym tygodniu ruszę w końcu na wyspę i porobię tam zdjęcia. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo że nie dopisze bo mają zacząć się deszcze, a to nigdy nie wróży niczego dobrego.