Lidia pokazuje pazurki

Ale zacznijmy jednak od początku, czyli klasy środa…Środa jak to środa, należy ją przeżyć. Milczeniem pomińmy to, że czułem się rano jak wyjęty z psiego żołądka (lub kociego) i miałem ochotę jedynie zawinąć się w kołdrę i spać, spać, spać. Nie mogłem tego zrobić z przyczyn oczywistych, więc poszedłem do szkoły. Dzieciaki dalej uwielbiają zabawne wiersze i filmy animowane.

Podrzuciłem Lidii pendrajwa, żeby zgrała zdjęcia z soboty i niedzieli i…moi drodzy to będzie najdziwniejsza galeria do tej pory. Albo Lidia, lub jej znajoma, ma jakiś przedziwny fetysz namiotowy, albo ktoś je prosił o robienie zdjęć namiotów. Chociaż Lidia wspominała, że chce pooglądać namioty. Namioty…Jestem pierwszym, który przyzna że wszędzie można doszukać się piękna i należy czerpać radość z rzeczy małych, ale namioty to chyba nie moja bajka.

Po lunchu w stołówce numer 3 (w jedynce było mnóstwo ludzi i uznałem że dam drugą szansę trójce) który wyszedł mnie 5 za 3 dania (w jedynce by na to nie pozwolili!), ale dostałem gratis zupę, powróciłem do domu. Postanowiłem po drodze wzbogacić się o syrop na kaszel. Napisałem sobie ładnie na kartce (prawdę mówiąc to brzydko sobie napisałem, ale można się odczytać) nazwę syropu. Nawet był artykuł o nim na Wikipedii, więc musi być znany! Nie był. Pani jego nazwa nic nie powiedziała, musiałem więc sięgnąć do kieszeni po niezastąpionego iPoda (to naprawdę mnie zdumiewa, że odtwarzacz mp3 może być takim kombajnem) i pokazałem kaszel, a potem zakaszlałem i Pani podała mi coś. Coś okazało się czymś co trzeba połknąć, ale dawkowanie było wyjaśnione po angielsku, więc jest dobrze…

Potem zasnąłem. Bo co mam robić gdy biegać nie mogę, jeździć nie powinienem, a ileż można się uczyć chińskiego? Obudził mnie sesemes. Od dziewczyny. Znaczy nie od dziewczyny w sensie dziewczyny, tylko dziewczyny w sensie Lidii.  I napisała mi że Miguel stwierdził iż jej angielski jest ograniczony. Ciężko oczekiwać by była na poziomie nejtiwa. Ale jest całkiem dobrze. Nie wszystko wyłapuje od razu, ale jak się trochę uprości to sobie dziewczyna radzi. No kurczę, przecież ona też się uczy i nie można jej wbijać takiej szpili. A zezłościła się i to bardzo bo napisała mi, cytuję, ‘nie mogę uwierzyć że spotkałam w życiu takie gówno’. I teraz można się doczepić i powiedzieć, żeby popracowała nad przymiotnikami i rzeczownikami, ale wiadomo o co chodzi, prawda? Więc po co się czepiać, skoro przekazała to co przekazać chciała w krótkiej wiadomości tekstowej?

By osłodzić jej trochę życie dostała ode mnie lizaka, a uczniów postanowiłem dokarmić ciasteczkami. Przykulał się Miguel i zaczynam z nim rozmawiać czy by nie wziął mojego piątku, bo źle się czuję i przydałoby się trochę odpocząć. A wtem wskakuje Lidia i mówi, że Miguel wyjeżdża. Pytam się go kiedy, a on że nie wie, ale może już w piątek. No to mówię, że nie było tematu i wracam na swoje miejsce. Oni zaczynają tam między sobą gadać, a Lidia udaje idiotkę i mówi ‘przepraszam, ale nie rozumiem, mój angielski jest taki ograniczony, a Twój taki doskonały, czy mógłbyś mówić wolniej i prościej’, a ja tak na nią patrzę i w duchu się śmieję. To takie tanie, tak absurdalne tanie, że aż wstyd. Aby oszczędzić uczniom tego pokracznego widoku postanowiłem z nimi pogadać. I usłyszałem jeszcze jak Lidia mówi, że Miguel nie musi podchodzić bliżej i żeby napisał ‘report’ bo chyba myślą o innym słowie (Miguel jest przyzwyczajony do innej wymowy, która często odbiega od tej uznawanej za poprawną, zrozumieć go można, ale czasem trzeba trochę pomyśleć). Za to z uczniami rozmawiało się bardzo fajnie, wszyscy tęsknią za Victorią i śmiali się gdy powiedziałem że ja też. No dziwnym nie jest…I tak sobie gadamy gadamy, a tu nagle do pokoju wpada zdyszana Wendy! Pierwszy raz, a uśmiech jak zawsze od ucha do ucha. W ogóle to strasznie mi jej szkoda bo zawaliła sprawdzian z matmy, z logarytmów. No cóż, ja jej z tym nie pomogę. Lidia doskonale już wie z której klasy jest Wendy, a dziewczyny z klasy drugiej powiedziały, że to moja najlepsza przyjaciółka. No tutaj w szkole to bez dwóch zdań.  Nikt nawet nie jest blisko.

Miguel coś tam próbował z uczniami pogadać, ale oni jakoś tak nie za bardzo za nim przepadają. Poopowiadaliśmy sobie łamańce językowe, do tego trochę zdjęć pooglądaliśmy i rozeszliśmy się do domów. I powiedziałem Lidii, żeby więcej tak nie robiła, bo się prawie posikałem ze śmiechu. Tylko to było tak absurdalnie tanie, tak absurdalnie głupie, że nie wiem kim trzeba być by tego nie zauważyć. No ale z drugiej strony gdy Lidia powiedziała, że jej angielski jest ograniczony Miguel przyznał jej rację. Tym razem to ktoś nie zrozumiał sarkazmu Lidii. Świat naprawdę ma się ku końcowi.

Po wyjściu uczniów z gabinetu nastąpiła taka oto scena: Miguel zabiera swoje klamoty i maszeruje do drzwi (a przedtem przesunął dwa krzesła, sobie i dla jednej z uczennic), Lidia maszeruje do podgrzewacza z wodą, a ja zaczynam odstawiać krzesło które przysunąłem. Miguel waha się chwilę po czym zawraca i odsuwa jeden fotel, po czym żegna się i wychodzi.

I tak sobie myślę, że lepszego podsumowania jego postawy nie ma.

Lidia zadzwoniła do Jeniffer, ale ona oczywiście nic nie wie, jest u innego nauczyciela i z nim coś załatwia. Czyli nie wiadomo jak to będzie w końcu.

Wyjątkowo postanowiłem włączyć QQ i odezwała się do mnie dziewczynka z niedzieli. Ta co się do mnie strasznie kleiła. Taka mała, z czarnymi włosami, w żółtej koszulce…No to nam trochę zawęziło obszar poszukiwań. W każdym razie odezwała się. Spojrzałem w historię wiadomości. Odzywała się też wczoraj. I przedwczoraj. Bo w poniedziałek rozmawialiśmy. I sam nie wiem co o tym myśleć, ale ta relacja będzie typowo internetowa.

Leki wzięte, pora się myć i kimać. Trasy ponownie nie wrzucam, bo ileż można patrzeć na trasę z domu do szkoły i ze szkoły do domu.

Domu. Naprawdę domu. Nie mieszkania a właśnie domu.

Żadnych pytań?

To zdarza się naprawdę rzadko, ale żadna klasa nie miała dzisiaj żadnych pytań do mnie. Rozleniwili się albo przez ten egzamin, albo na myśl o tym że w weekend mogą wrócić do domu. A cieszą się z tego niezmiernie.
Dzisiaj wyjątkowo do szkoły poszedłem i tak spokojnie mogłem zrobić te dwa zdjęcia.

A w szkole…zawsze mi brakowało eksperymentów na chemii. Gdy skończyłem podstawówkę wręcz nie mogłem się doczekać chemii w ogólniaku i eksperymentów…No i się nie doczekałem.Za to dzieciaki tutaj mogę przynajmniej eksperymenty pooglądać na żywo, bo przeprowadzanie w takich klasach jest niemożliwe.

Z innych ciekawostek ze świata przyrody, klasa 11 odkryła błąd w systemie i mam nadzieję, że nigdzie na świecie nie było słychać żadnego ‘plusk’.

W przerwie między zajęciami ruszyłem do sklepu rowerowego. Tam przesympatyczny sprzedawca zabrał się od razu za wymianę kasety i porozmawiał z Lidią. Ta podobno powiedziała mu, żeby naprawił wszystko, ale przednia przerzutka dalej nie trybi. Na szczęście ma to znaczenie marginalne. Kaseta wymieniona na oryginalną SHIMANO (to chyba będzie jedyna oryginalna część w tym rowerze). Razem z robocizną wyszło 60 RMB. Na allegro widziałem taką kasetę za ~40 z przesyłką, więc powiedzmy że cena taka sama. A w sklepie rowerowym stoją przede wszystkim rowery. A nie ta jak u nas parę rowerów, a reszta to masa osprzętu i ubrań. Tutaj w ogóle nie ma dodatków, nie ma świateł, nie ma spodni z pieluchą, jedynie różnego rodzaju zabezpieczenia przed kradzieżą. Ceny rowerów bardzo zachęcające. Najbardziej podstawowy składak to niecałe 200 RMB. Posprawdzałem kilka modeli GIANTów i trzymają jakieś bardzo stare modele. Dużo jest tych chińskich marek, ale nie pytałem o ceny.  Ciekawe ile by mnie wyszło kupienie roweru tutaj i sprowadzenie go do Polski…

Przez to całe zamieszanie z kasetą nie zdążyłem do szkoły na lunch i zostało mi poszukiwanie resztek. W końcu dokulałem się do stołówki numer 3 i wziąłem dwie bułki, oraz coś co przypomina nudle. Razem wyszło 6 RMB, ale dostałem gratis zimną zupę z fasolą. No tak, w końcu na początku zamiast ‘ło siang czy’, powiedziałem ‘ło siang fu’, czyli napiłbym się, zamiast zjadłbym. Coś po chińsku brzmi ‘ideardonksi’, więc pozwoliłem sobie odpuścić mówienie, że coś bym zjadł. W końcu jak mówię, że zjadłbym to wiadomo że coś. A nie kogoś.

W 8 klasie od jednej z uczennic dostałem malutką, ale naprawdę malutką mandarynkę. Nigdy nie oddam klasy ósmej!

A że dzieciakom jest już bardzo zimno (swoją drogą, ciekawe jak to będzie w zimie, bo w salach klimatyzacji nie widzę, a jak walnie minusem to wszyscy będziemy w kurtkach siedzieć…) to niektóre uczennice mają takie pseudo rękawiczki. No urocze to jest po prostu. Lidia ma takie czarne z koronkami. W ogóle to dziewczyny tutaj mają jakiegoś fioła na punkcie koronek. Nie zrobiłem zdjęcia samochodu koleżanki Lidii w Pizhou, ale ona tam miała na wszystkich siedzeniach i kierownicy koronki…

Kolacja, tradycyjnie, w 1 i powrót do domu.

Jennifer nie przyjechała. Przyjechał za to szef z którym rozmawiała Lidia, ale na stwierdzenie że powinni Miguela zabrać nie padła żadna odpowiedź. Także nie wiadomo jak to z nim będzie.

Dzisiaj nie wrzucam trasy bo praktycznie nie ma czego. Za to jutro już powinienem pójść pobiegać.

Objawy grypopodobne

W nocy cztery razy się przebierałem bo kilka razy budziłem się zlany potem. Nos zatkany, gardło zjechane i pewnie gorączka. No to co? Odpuszczam bieganie. Z nieplanowanego nadmiaru wolnego czasu wzięło mnie na poszukiwania i znalazłem kilka stron z kursami chińskiego. Ot tak, żeby wzbogacić metodę Pimsleura, która sama w sobie jest zwyczajnie nudna i średnio praktyczna. Za to powtarzanie jak papuga przynosi dobre efekty temu nie zaprzeczę. To że znalazłem kilka stron nie znaczy, że znalazłem coś darmowego i ciekawego także pozostaje mi nudny Pimsleur i podcasty z VisualMandarin.com. Mam nadzieję, że na zatoce piratów będzie coś ciekawszego, bo jak nie to ciężko będzie.

Aczkolwiek w aptece dzisiaj nie miałem żadnych kłopotów. Najpierw ładnie się przywitałem potem pokazałem słownik ze słowem ‘grypa’ i Pani już miała wybierać lekarstwa gdy pokazałem jej zeszyt z zapisanymi nazwami tych które by mnie interesowały i po nie też sięgnęła.

A interesowały mnie lekarstwa ziołowe o których przeczytałem w internecie. Dlaczego? Bo na stronie podano też dawkowanie, a to jest niezwykle istotne. Chociaż prawdę mówiąc już wiem gdzie patrzeć i rozróżniam ilość tabletek od ilości dawek. Przydał się zakup tabletek na ból brzucha. Na szczęście aptekę mam pod samym nosem, więc nie musiałem się daleko wybierać.

Z nosa nie cieknie, ale nie wiem czy to tak po jednej dawce pomogło czy może to już ostatnia faza grypopodobnego cholerstwa. Gardło nie boli. Ogółem jest dużo lepiej niż wczoraj

Lunch przygotowałem sobie sam, więc apetycznie nie wyglądał ale był dobry. Na razie ta płyta indukcyjna działa dla mnie za szybko i albo coś spalę albo nie dopiekę, ale ogólnie jest dobrze.

Popołudniu kulnąłem się na spotkanie z innymi nauczycielami i ustaliliśmy, że na zajęciach z języka mówionego będziemy też pomagać uczniom utrwalić słownictwo i zwroty z normalnego angielskiego.

A potem na kolację. Na stołówce dostałem świeżutką i ciepłą zupę fasolową i nauczyłem się jak jest to i bułka. No i wiem też jak powiedzieć, że czuję się źle…

Lidia powiedziała, że będzie się starać o pieniądze na naprawę roweru bo nie była w stanie otworzyć zamka w tamtym starym. Także jutro będę się musiał dokulać do sklepu rowerowego i coś połapać.

Niedziela i przegapione #6

Mogę być winna grosik
Czułem, że tu jest zbyt pięknie. Czułem! Panie na kasach są wszędzie takie same, jak im się kończą drobne to nie chcą tego grosza wydać i tak samo tutaj. Nie dostałem swojej 1/10 RMB. Machnąłem na to ręką. Jak ostatnio liczyłem mam w monetach 1/5 i 1/10 RMB już ponad 20 RMB, więc spokojnie. Pani na kasie dostanie spory zapas. Żeby jej prędko nie zabrakło.

Zamknięty plecak w sklepie
Normalnie nie przejmuję się tym, że w sklepach są szafki i powinienem schować do jednej z nich plecak. Normalnie nikt mi nie mówi, że mam to zrobić (o dziwo w zeszłą niedzielę kazali schować Miguelowi, co wyjaśniła mi Lidia mówiąc że on jest trochę podobny do nich (Chińczyków w sensie), więc nie traktują go ulgowo), więc tego nie robię. Raz jednak postanowiłem schować plecak, a co mi tam. Naciska się przycisk, dostaje się karteczkę, otwiera się szafka, wkłada się plecak/torbę i zamyka szafkę. Po zakupach należy podejść do szafki, podsunąć karteczkę z kodem kreskowym pod czytnik, poczekać aż się otworzy i wyjąć zawartość. I tak też zrobiłęm, z tym małym wyjątkiem że mój plecak zablokował szafkę i nie chciała się otworzyć. I tak przesympatyczna Pani siłowała się na wszelkie możliwe sposoby, a mnie już oblewał zimny pot, bo bez plecaka zostać nie mogę…i spróbowała otworzyć ręcznie, ale dalej nic, a pode mną zrobiła się już mała kałuża…ale w końcu się udało. Ślicznei Pani podziękowałem i oddaliłem się z postanowieniem, że już nigdy, pod żadnym pozorem, samowolnie nie schowam plecaka do szafki.

Zdrajczyni w czasie kolacji
‘Zdrajczyni’, czyli Stefania, razu pewnego przysiadła się do mnie do kolacji. A raczej nie tyle przysiadła co pozwoliła mi się przysiąść bo widziała, że szukam miejsca. Czyli technicznie rzecz biorąc to ja się przysiadłem…W każdym razie rozmawialiśmy sobie i przyznała się, że chciałaby wyjechać do Oxfordu by tam studiować filologię angielską. Marzenie zacne, bardzo wymagające, ale godne pochwały i wspierania. Potem co prawda usłyszałem pytanie ‘dlaczego nie lubisz Justina Biebera?’ (2 piosenki przerabiane 14 razy potrafią w końcu zniechęcić do wszystkiego), ale ogólnie to całkiem sympatyczna dziewczyna.

Zdjęcie w ICBC
Lidia usłyszała od znajomej, pracującej w ICBC (chińskim banku w którym mam konto), że są w internecie zdjęcia kogoś kto wygląda jak ona i obcokrajowców zakładających konto w banku. Czyli prawdopodobnie są to zdjęcia mnie i Vicki gdy zakładałem konto w ICBC w Xuzhou. Niestety Lidia się tych zdjęć nie doszukała, więc całkiem możliwe, że są one na jakiejś wewnętrznej stronie ICBC. Bo przecież nie umieściliby mnie na swojej stronie bez mojego pozwolenia ;)

A wymienisz się godzinami?
Gdy przykulała się Jeniffer w środę Miguel podsunął mi kartkę i zapytał czy bym się nie zamienił zajęciami w środę. Zaproponował żebym wziął klasę 3 zamiast klasy 8. Czyli miałbym trzy zajęcia pod rząd, okienko i przerwę na lunch. No i teoretycznie fajnie, tylko że jak ja mógłbym oddać klasę 8? Z Wendy. Nie ma takiej opcji nawet. No i tak też powiedziałem, że nie zamienię się . Miguel stwierdził, że jeszcze będzie na ten temat rozmawiać z kimś. Po chwili wyciągnął kartkę i pokazał Vicki mówiąc że nie chcę się wymienić. Ewidentnie szukał poparcia, ale go nie znalazł bo Vicki wie, że moja klasa 8 jest nie do ruszenia. Powrócił do tego tematu w czasie kolejnej rozmowy z Lidią, ale ta wybrnęła z tego bardzo zmyślnie mówiąc, że plan ustaliła szkoła i gdy zmienią coś dla niego to wszyscy będą się chcieli wymienić, a na to się szkoła nie zgodzi.

Parking dla nauczycieli
Wydzielono, w końcu, osobny parking dla nauczycieli. I w końcu można parkować poza żółtymi kreskami.

Paskudnie wyglądające tofu
Jednego wieczoru postanowiłem spróbować czegoś nowego i wziąłem paskudnie wyglądające coś w stołówce. Paskudnie wyglądające coś okazało się całkiem zacnym tofu przygotowanym w przyprawie z domieszką kurkumy. Jest dobrze.

Naprawdę chcesz tu zostać? Zrobiłeś tu wszystko co mogłeś zrobić…i znasz lepiej Jiawang od Lidii
Tak powiedziała Vicki…i tak się zastanawiam czy nie ma racji. Bo z jednej strony codziennie coś odkrywam, ale to już raczej jakieś niedobitki bo większość już faktycznie odkryłem. Tylko mi to odpowiada. Odpowiada mi taki spokojny, małomiasteczkowy klimat. To nie jest wielkie miasto, to nie są Chiny jakie sobie wyobrażałem, ale to ciągle są Chiny. I to jest bardzo dobre miejsce by zacząć przygodę. Potem mogę się przenieść gdzieś dalej, ale na razie wszystko mi tu pasuje.
A Jiawang może znam lepiej od Lidii bo chociaż ona wie gdzie zrobić zakupy to ostatnio jadąc do Xuzhou stwierdziła, że przez półtorej roku nie widziała jednej z tutejszych szkół. A przecież ona jest na ulicy równoległej do ulicy głównej. No to jak można ją przeoczyć? Ano można, bo nie ma na niej sklepów :)

Pan się ciągle uśmiecha
Trafiła się w klasie czternastej dziewczyna zadająca bardzo trudne pytania. Same bardzo trudne pytania. I widać było, że się przygotowała ze słownikiem i brała pierwsze słowa. Bo zamiast przyjemnego ‘smile’ wzięła trudny ‘grin’, którego nikt nie rozumiał. I zapytała się ‘Pan się ciągle uśmiecha, czy lubi się Pan uśmiechać?’ . I jak ja mam powiedzieć, że nie? Gdy już się dziewczyna namęczyła i użyła tego skomplikowanego ‘grin’ musiałem zacząć się śmiać i odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że to głównie dzięki nim ciągle się uśmiecham i jestem wesoły. Bo to są niesamowite dzieciaki.

Paczkarz z paczkami
I widziałem listonosza, ale zdjęcia mu nie zrobiłem. No dobrze, to nie listonosz, a Pan Paczkowy.

Też ściągają
Zapytałem się Lidii czy też ściągają na sprawdzianach i bez chwili zawahania odpowiedziała, że tak. Także nie musimy czuć się gorsi :)

Nikt mnie nie poznaje
No właśnie, odkąd zapuściłem brodę ludzie przestali mnie poznawać. Nawet dyrektor zapytał się Lidii jak mam na imię…No przecież byliśmy razem na kolacji…

Wyścig
Rano skulałem się z łóżka, zjadłem śniadanie i gdy stwierdziłem, że mam jeszcze mnóstwo czasu postanowiłem posprzątać. Posprzątałem więc, ubrałem się i poszedłem pod scenę. Po kilku chwilach ktoś mnie znalazł, dostałem rower, numer startowy i kask. Oczywiście mnóstwo ludzi robiło sobie ze mną zdjęcia, lub mi zdjęcia. Naprawdę mnóstwo. Znowu będę w telewizji, tym razem w większej bo na całą prowincję, ale reporterka nie umiała angielskiego i była bardziej blada niż prześcieradło, więc nawet z nią nie próbowałem rozmawiać. Za to spotkałem Xu i życzyłem jej miłego dnia, a ona mi powodzenia.

Sam wyścig zaczął się o 9. Ustawiłem się na szarym końcu i przez 2 kilometry byłem na szarym końcu. Po chwili dopadłem pierwszego studenta z Zachodu, po kolejnym kilometrze drugiego, a na podjazdach łapałem Chińczyków. Na poboczu stali kibice, którzy krzyczeli niepamiętamco, ale miało być motywacyjne i dawało kopa. Dojeżdzając do jeziora minął mnie lider z peletonem kilkaset metrów za nim. Czyli po ~9km mieli nade mną przewagę ~4km. Pięknie. Jazda wokół jeziora była bardzo klimatyczna bo unosiła się jeszcze poranna mgła i wkoło było mnóstwo ludzi, w tym znajomi Lidii, którzy bardzo dopingowali. Uda mnie piekły jak już dawno nie, w końcu rower to nie jest moja bajka. Jadąc wokół jeziora obrałem sobie za cel Chińczyka który był dobre kilkadziesiąt metrów przede mną. Jechaliśmy bardzo równym tempem, gdy wyjeżdżałem doszedł mnie inny Chińczyk, którego łyknąłem kilka kilometrów wcześniej, a z którym trochę współpracowaliśmy w czasie podjazdu. Tym razem to on mi pomógł na podjeździe, ale niestety na drugi sił mu już nie starczyło i wtedy doszedłem swój cel. Współpraca z oboma była doskonała, gdy chcieli żebym się za nimi schował krzyczeli ‘ke ke ke’, a gdy chcieli żebym przycisnął mówili ‘go’, więc się dogadywaliśmy. Z ‘celem’ wymienialiśmy się  przez ostatnich 5 kilometrów i na kilometr do mety ruszył obok mnie i zaczęliśmy finiszować. Po kilkuset metrach odpuścił, ale celowo bo widziałem że ma jeszcze moc, wjechałem na metę z rękami w górze i jak Lidia nie da plamy to będę mieć te zdjęcie. Ogółem poszło bardzo dobrze, co prawda gdy zszedłem roweru ledwo mogłem chodzić, ale nie ma źle. Jak wrócę do kraju to bez dwóch zdań kupuję nowy rower. Tym razem właśnie do czegoś szybszego a nie do jazdy po mieście.  Oczywiście po wyścigu przybiłem piątkę koledze z którym się wymienialiśmy, gro Chinek i Chińczyków robiło sobie ze mną zdjęcia, ale po chwili uciekłem żeby się przebrać.
Brakuje mi wyścigów, bo one dają takie poczucie wspólnoty, niezależnie od miejsca na świecie i języka w jakim się komunikujemy. Brakuje mi takiej pozytywnej rywalizacji, innych biegaczy, brakuje mi tego machania ręką, wrzasków kibiców, ale brakowałoby mi tego i w kraju, w końcu jest październik. W Polsce takie wyścigi też mogłyby być organizowane trochę częściej niż tylko z okazji Tour de Pologne. A może są?

Rower
Umarł. Znaczy nie tyle rower co tylna przerzutka. Kręci się i przeskakuje. Trzeba kupić nową i ją wymienić. Było tak od początku, ale dopóki dało się jeździć to nie narzekałem, teraz jeździć się już nie da w ogóle. A dzisiaj Pan Rowerowy pokręcił pedałami, pokręcił głową i zrozumiał co chce powiedzieć, ale poprosił o telefon do Lidii i jej wyjaśnił. Wytłumaczył gdzie jest sklep rowerowy (no naprawdę Lidia, jeden jest na prawo za ulicą z Panem z mięsem na patyku, a drugi jest na prostopadłej do głównej prowadzącej do sklepu, praktycznie naprzeciwko księgarni), ale stwierdziłem że wolę już jeździć różową damką niż inwestować w ten rower. Bo chociaż bardzo fajny i sporo razem przeszliśmy to jednak nigdy nie będzie mój i do kraju go ze sobą nie zabiorę.

Wendy
Tak koło 15, po lunchu z dyrektorem wyścigu (i znowu potwierdza się moje zdanie, że w tych droższych knajpach jedzenie jest gorsze od tego w tych tańszych), byłem już w domu, rozmawiałem z mamą i…zadzwoniła Wendy. Zażartowała sobie, że powinienem mieć większe mieszkanie niż Miguel, a potem zapytała czy nie przyszedłbym do szkoły. A czy mam lepsze plany na wieczór? Kurczę, no nie mam, więc poszedłem. Po drodze wstąpiłem do sklepu kupić ciastka (bo ostatecznie z tym kubkiem się rozmyśliłem. Ona by się na pewno ucieszyła, ale co w przypadku pozostałych ~350 uczniów? Dlatego ciastka. No i tak czekałem na Wendy, czekałem i czekałem. W końcu po ~20 minutach poszedłem wziąć sobie ryż. Pani w stołówce zaczęła się tak histerycznie śmiać, że aż mi się udzieliło i musiał ją ktoś inny poratować. Wziąłem ryż, mięso z kury i ziemniaka. 4 RMB nie moje. Potem przykulała się Wendy z Sophie, jeszcze kimś i …Lucy (…bo szukałem dobrego imienia), więc kupiłem 4 ciacha. A tutaj Wendy wywinęła mi numer bo pojawili się jeszcze inni znajomi, połączyli dwa stoły i pokupowali jedzenie urządzając sobie prawdziwą ucztę w stołówce. Oto jak w Chinach urządza się urodziny dla szkolnych znajomych. Łącząc stoły, kupując jedzenie w stołówce i zapraszając nauczycieli. Trochę inaczej niż u nas, prawda?

Odnośnie tych sympatycznych czarnoskórych chłopaków na zdjęciach to Joe i Reggie, którzy studiują w Chinach już dwa lata i przyjechali tutaj by wystartować w zawodach.

Trasa wyścigu:
http://www.endomondo.com/workouts/kxQ1P279WxM

Nazwali go MTB, ale z MTB to on nic wspólnego nie miał.

Zakupy!

Chciałem pójść skromnie i kupić tylko owoce, ale potem pomyślałem, że skoro w tym miesiącu i tak jestem na sporym plusie to pójdę zrobić jakieś większe zakupy. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Efekt jest taki, że muszę plecak zaszyć bo mi pęknie.

Trzeci raz kupowałem mleko i trzeci raz kupiłem inne. Były worki, były buteleczki, teraz przyszła pora na kartoniki. No ale w końcu jakaś normalna cena. 6 litrów za 36 RMB. Tutaj naprawdę tańszego mleka nie ma.

Stwierdziłem też, że może warto byłoby kupić jakiś olej (to jest zdumiewające, że olej tutaj przede wszystkim sprzedaje się w kilkulitrowych baniakach a jego cena jest powalająca), jakieś jajka (żeby jajka kupować na wagę a nie na sztuki to tego jeszcze nie widziałem, w dodatku jak wziąłem te osie to Pani ważąca zapytała się mnie co tak mało (a przynajmniej tak myślę)), parówki, surimi, chleb (chociaż jeszcze mam, ale nie wiem jak to będzie w przyszłym tygodniu, więc wolę się zabezpieczyć), oraz mnóstwo rzeczy do owsianki, czyli płatki owsiane (taką mam nadzieję), kukurydziane, grillowane banany, orzeszki ziemne, daktyle chińskie…no chyba tyle.

Potem ruszyłem kupić owoce. Wybrałem największe gruszki jakie mieli, do tego jabłka, banany i mandarynki. Owoce są tu strasznie tanie, więc muszę z tego korzystać, bo przyjdzie zima i się ta przystępność skończy.

Gdy jechałem do sklepu drugi raz (bo przecież z tym wszystkim się nie pomieszczę na raz) zakupiłem oprócz chleba i jajek, kulki z nadzieniem fasolowym i cosie, które okazały się cosiami słonymi. A że słone chodzi za mną od jakiegoś czasu to się niezwykle uradowałem.

Czyli mam ogromny zapas owsianki, owoców, mięsa i oleju.

A gdy to piszę i tak sobie rozmyślam jaki film obejrzę wieczorem rozlega się telefon. Dzwoni Lidia i pyta czy nie pojechałbym z nią nad jezioro do znajomych. No jasne.

Dojechaliśmy bez problemu. Mnóstwo ludzi przyjechało na te pierwsze zawody MTB połączone z ogromną promocją jeziora Dulong. Oczywiście co chwila ktoś chciał zdjęcie, co chwile ktoś robił zdjęcie. I było super. Naprawdę było super, nawet gdy Joseph zaprosił mnie na kolację i oczywiście się zgodziłem, a Lidia z jakiegoś powodu pojechała ze mną. Chociaż Joseph bardzo dobrze mówił po angielsku. Oj nie była zadowolona, że zamiast wieczoru ze znajomymi spędziła wieczór w restauracji. Przy kolacji poznaliśmy dwóch studentów z Zachodu, którzy myśleli że jestem Francuzem.

A potem odstawili nas nad jezioro. Potańczyliśmy, pośpiewaliśmy i mam nadzieję, że pewne filmy nie ujrzą światła dziennego, poza tym było ciemno i na pewno nic nie widać…

Na noc zostać nie mogliśmy bo nie było ani namiotów ani posłań, więc wracaliśmy przy blasku ulicznych latarń. Przez pierwsze 5 kilometrów na rowerach, a potem pieszo bo mój w końcu odmówił posłuszeństwa i nie ma opcji jutro musi się spotkać ze specjalistą. W drodze powrotnej spotkaliśmy ponownie Josepha i tym razem uległem i zgodziłem się na udział w jutrzejszych zawodach. Pożyczą mi rower, a 24 kilometry na porządnym sprzęcie powinny być prawdziwą przyjemnością.

Trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/lSpvOElS7lI

Jak prawie pobiłem Miguela

Ci którzy mnie znają lepiej wiedzą, że jestem z natury spokojny. Wielu ludziom wręcz to że biegam strasznie kłóci się z tym jak sobie mnie wyobrażają. Zawsze byłem opanowany, egzaminy mnie nie ruszały, stres zabijam śmiechem, więc nawet gdy się stresuję to tego nie daję po sobie odczuć, ani sam nie odczuwam tak mocno. No i na domiar wszystkiego mam hipotensję, więc nawet gdy ktoś mi ciśnienie podniesie to dociera ono do standardowych widełek. Słowem, ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. No chyba że jestem zmęczony po treningu, lub w trakcie treningu, wtedy gryzę. A gdy jestem głodny to szczekam i jem :)

Zaczynam trochę od końca, ale hmm…potok myśli tak właśnie działa, prawda?
Dość tych rozważań. Idziemy z Lidią do Miguela (to się wszystko wyjaśni za kilka chwil) i po wyjaśnieniu mu obsługi kuchenki indukcyjnej, pooglądaniu syfu jaki ma w mieszkaniu (no poważnie…ma kilkanaście kubków a cukier kupiony tydzień temu trzyma w połowie w worku w połowie rozsypany na szafce, że o narzekaniu na cieknący wąż pod prysznicem nie wspomnę) zapytałem grzecznie czy mogę zrobić zdjęcie ściany bo chcę pokazać znajomym. Pozwolił, więc zrobiłem. Lidia pyta się dlaczego robię zdjęcie, przecież w moim mieszkaniu też są brudne ściany. No tak, ale moje brudne ściany już znacie, więc pora na tę osławioną ścianę w dawnym mieszkaniu Vicki. I tak sobie gadamy o tym, że jest brudno, a Miguel nagle wyskakuje ‘no ty jesteś przyzwyczajony do mieszkania w syfie, bo tak miałeś w domu’. I w tym momencie ciśnienie podniosło mi się momentalnie. Wiele rzeczy znieść mogę, jestem wręcz pierwszą osobą, która przyzna że mieszkam w chaosie, którego nikt nie rozumie. Oprócz mnie. Jestem pierwszym, który powie ‘ale po co mam ścielić łóżko skoro wieczorem i tak się w nim położę?’, ale stwierdzenie, że w Polsce żyłem w syfie nie jest uderzeniem we mnie. Jest uderzeniem w całą moją rodzinę. A to trochę za dużo osób bym nadstawił drugi policzek. I od razu powiedziałem że nie życzę sobie by mówił takie rzeczy. Miguel stwierdził że nic takiego nie mówił, że nie rozmawiał ze mną, że go nie zrozumiałem. A Lidia próbowała nas obu przegadać trzymając mnie za rękę, bo widziała co chcę zrobić. Po tej intensywnej i jakże jałowej wymianie zdań stwierdziłem, że nie ma sensu się siłować bo facet ewidentnie ma jakiś problem i to zdecydowanie nie ze mną. Czasem po prostu trzeba odpuścić, ale od razu napisałem do Vicki, która stwierdziła że ona by mnie nie powstrzymała i pozwoliła mu przywalić. Potem przyznała, że mówiła Lidii że jej zdaniem to rasista a na dodatek pospolity dupek. Poparcia nie szukałem, ale to że ktoś podziela moje zdanie trochę mnie lepiej nastraja. Lidia stwierdziła, że mam się nie przejmować, a z nim musi porozmawiać by nie zachowywał się jakby wszystko mu się należało.

A teraz na początek.

Poszedłem rano pobiegać. Zimno, niby 17 stopni, ale czułem jakby było 12-14. Dlatego na próbę ubrałem jeden z trzech zakupów przedwyjazdowych. Koszula z długim rękawem z domieszką wełny merino. Wykosztowałem się na to okropnie, ale nie żałuję ani złotówki, bo koszula sprawdziła się dzisiaj świetnie. Idealna na taką pogodę. Nie za ciepła, nie za zimna.

Wróciłem z biegu i pytanie od Lidii: gdzie jestem, bo jedzie do szkoły porozmawiać z dyrektorem. To mówię, że też pojadę. Pokulaliśmy się do dyrektora, z którym rozmawialiśmy o Miguelu i o tym, że mogę wziąć jego zajęcia. Dyrektor pytał się mnie czy wytrzymam te 28 godzin tygodniowo i chyb spodobał mu się mój entuzjazm bo nie stwierdził ‘wynocha’ (a w sumie to mógłby bo szkoła płaci za dwóch nauczycieli, jak mi się coś stanie to zostaną bez żadnego i mogę być trochę wypruty po kilku tygodniach) tylko zaproponował 2 tygodnie pełnego planu na próbę a potem mam powiedzieć jak się czuję. Co jest sensowne bo jakbym, nie daj Boże, nie dał rady to firma ma czas by kogoś znaleźć.

A dlaczego mam być tylko ja? Bo Miguel zostanie z tej szkoły oddelegowany. Każde jego żądanie jest przekazywane do siedziby firmy, wraz z informacjami o jego zachowaniu. To co on chce jest w moim odczuciu tak absurdalne, że zasłużyło na osobną stronę na blogu, bo ogarnąć po prostu tego nie potrafię. Może to kwestia wieku i gdy dobiję do tej szóstki z przodu (no poważnie, ja nie wierzę żeby on miał mniej) też będę chciał stołu i krzesła by oprzeć plecy. Na razie wystarcza mi biurko i łóżko/sofa, ale może za młody jestem.

Skłamałbym mówiąc że ja nie mam wielu wymagań, zwłaszcza że nie miałem ich w Polsce, ale to kwestia podejścia…w Polsce bieganie i praca była dla mnie niezwykle ważna. Potrafiłem wybrzydzać bo nie było mojego ulubionego twarogu. W końcu twaróg musi mieć odpowiednią zawartość białka by podtrzymać te resztki mięśni jakie mi się ostały. Tylko, że tutaj to nie ma znaczenia. Nie jest ważne to żeby przejechać z jednego końca miasta na drugi, ani to żeby zrobić rano trening. Dlatego mogę odpuścić wybrzydzanie na jedzenie (dzisiaj znowu nie spotkałem Pana z mięsem na patyku), ani na cokolwiek innego. Bo nie jestem u siebie. Tutaj nic nie jest takie jak w Domu, a jednak tu jest jak w domu. Chociaż mam brudne ściany, to są to przecież ich nie będę przemalowywał skoro zostanę tu, w najlepszym wypadu, do czerwca, a większość dnia i tak jestem poza domem. Nie będę narzekać, że nie mam telewizji a chcę sobie pooglądać wiadomości, bo przecież mam internet i mogę obejrzeć je w internecie, nie będę się skarżyć na to, że sprzęt w klasie nie działa i nie mogę przeprowadzić zajęć tak jakbym chciał, bo jestem przygotowany na to że coś może nie działać i mam w zapasie kilka planów awaryjnych. Wszystko jest kwestią podejścia i nie można oczekiwać, że świat nagnie się do naszych żądań. Rzadko się nagina. Powiedziałbym wręcz, że się nie nagina.

Za to herbata ryżowa smakuje wyśmienicie. Ciekawe jak smakuje z miodem.

Popołudniu poszedłem pojeździć na rowerze i odkryłem kościół. Akurat był otwarty bo coś w nim przykręcali. Tylko hmm…taki jakiś inny niż te do których jestem przyzwyczajony…

Muszę dokręcić tylne hamulce bo niestety są prawie całkowicie odkręcone, na szczęście znalazłem w jednej z szuflad śrubokręt, więc powinno być dobrze.

Całkiem niezła. Herbata z miodem w sensie.

I może pokulałbym się jeszcze gdzieś wieczorem, ale coś czuję się niewyraźnie, więc wolę zwalczyć to w zarodku niż się rozłożyć na dobre.

Ten napój, to coś z żelkami i w smaku nie przypominało niczego co kiedyś piłem, za to miało przyjemny truskawkowy posmak.

Groszek z białą posypką jest całkiem w porządku.

Nawet cieszę się, że do tego doszło bo mogę Wam siebie przybliżyć nie tylko w sytuacjach pozytywnych, ale także w tych gorszych.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/r5RmjvDI-9A

Dzisiejsza trasa rowerowa:

http://www.endomondo.com/workouts/ijHxWfG7xrE

W Xuzhou po raz czwarty

Dzień rozpoczął się spokojnie, rozwijał się wręcz jak te gumy do żucia, które czasem lepiej ugryźć niż rozwijać. W każdym razie postanowiłem potowarzyszyć obsadzie The Office i zrobiłem pranie, a po drugim śniadaniu ruszyłem do Pana Rowermistrza. Nie doszedłem daleko bo zaraz przy bramie zostałem zatrzymany, rower został mi odebrany a mnie samego oddelegowano na spacer. Tak. Dosłownie. Strażnicy zabrali mi rower, powiedzieli i pokazali że mam sobie pójść a oni zajmą się wszystkim. No to poszedłem sobie pochodzić, odwiedziłem inny plac zabaw, porobiłem trochę zdjęć Panią ćwiczącym Tai-Chi, kupiłem papier by zapakować prezent dla Wendy, poszedłem na główną ulicę by spotkać Pana z mięsem na patyku, ale znowu go nie było…poszedłem więc na targ, przy rybach wytrzymałem ledwo ledwo i zdałem sobie sprawę, że kupno rano czegoś co nie jest słodkie a co jest gorące jest dość problematyczne. Z owocami nie ma problemu, ale z ciepłym mięsem już tak. Coś jednak znalazłem, ale jednak takie dwa cosie to dla mnie za mało.

Gdy wróciłem na swoje osiedle pod bramą stał mój rower, łańcuch naprawiony, nasmarowany, stópka założona. Słowem fachowa robota. Oczywiście pieniędzy nie chcieli. Bo jakżeby inaczej…Postanowiłem więc zrobić to co zrobiłbym w kraju, czyli poszedłem do najbliższego sklepu (do Pana ze sklepu) i kupiłem zgrzewkę, czyli 9 browarów. Milczeniem pominę absurdalnie niską cenę. Strażnicy oczywiście nie chcieli przyjąć, ale po chwili siłowania się, przyjęli, postawili mam nadzieję, że będzie im smakować.

Następnie, zgodnie z obietnicą, poszedłem do dziewczyn i razem udaliśmy się na lunch. Vicki w końcu znalazła danie, które smakuje tak samo jak w Kanadzie, ale tak jak wczoraj wsunęła cały talerz, tak dzisiaj nie dała rady. A Lidia dostaje minusa za to, że usunęła zdjęcie siebie…Po lunchu powyciągaliśmy 3 walizki Vicki i szukaliśmy taksówki. 3 walizki, dwie torby a jedna waliza została tutaj. W końcu dziewczyna tacha ze sobą cały swój dobytek bo w Kanadzie wynajmuje swoje mieszkanie . Do Xuzhou dokulaliśmy się bez problemu, nawet na peron weszliśmy bez problemu. No i zapakowaliśmy Vicki, ale nie było nawet czasu żeby dobrze się pożegnać…

Gdy to piszę siedzi teraz w pociągu od 3 godzin, a przed nią jeszcze 21, potem godzina na dworcu, przesiadka i znowu kilka godzin w pociągu. Prawdziwa podróż, mam nadzieję, że sobie poradzi.

Lidia pojechała spotkać się z kuzynką, a ja stwierdziłem że nie będę jak piąte koło u wozu i wróciłem do Jiawang. Coś mnie dzisiaj gardło boli (należy mi się pochwała za rozważne picie herbaty prosto z lodówki po powrocie z biegu) i wolę nie szarżować. Jutro czeka mnie kolejny bieg, tym razem pobiegnę rano i mam nadzieję, że pogoda będzie sympatyczna. Prognoza mówi 14 stopni, ale odczuwalne pewnie będzie mniej, może to już pora na długi rękaw? Może być…

Wspomniałbym coś o Miguelu, ale znam go od niedzieli i już mi szkoda słów na tego osobnika, więc produkować się nie będę :) Zrobiliśmy sobie tylko mały zakład…Vicki powiedziała, że wytrzyma do stycznia, Lidia że cztery tygodnie, a ja dałem mu widełki cztery-sześć.

To teraz pora trochę potłumaczyć co jest na zdjęciach. Ta Pani na małym krzesełku z tą kartką przed sobą zajmuje się czymś w rodzaju wróżenia, czyta z dłoni i z twarzy, oraz najprawdopodobniej z I Ching. Od jakiegoś czasu chciałem zrobić zdjęcia tych przenośnych akumulatorów do rowerów elektrycznych (Bartek, spokojnie, spokojnie…).

Jak widać jesień w końcu zawitała do Jiawang, nie jest to Złota Polska Jesień, ale na swój sposób jest urocza.

Trasa dzisiejszego spaceru:

http://www.endomondo.com/workouts/ooFWj8OtxOA

Jak poszedłem biegać dwa razy

Są na świecie ludzie którzy odczuwają mocniej. Dla których rzeczywistość jest bardziej wyraźna niż dla innych. Którzy dostrzegają i czują więcej od innych. Których inteligencja emocjonalna jest niezwykle wysoka i z powodu tej swojej wrażliwości są niejednokrotnie skazani na cierpienie. Przypomina mi się taki cytat ‘moje marzenia, moje spojrzenia, kłócą się ze sobą i z chęcią istnienia’. I czasem tak jest, że ten wewnętrzny ból, taki romantyczny ‘weltschmerz’ znajduje swoje ujście w bólu fizycznym. Bo rzeczywistość potrafi przygnieść takie osoby. A czasem zgnieść.  A najgorsze gdy taka wrażliwość trafi się człowiekowi inteligentnemu, który lubi myśleć. Wtedy, cytując Hemingwaya: ‘szczęście wśród ludzi inteligentnych jest najrzadszą rzeczą jaką spotkałem’. Za dużo myślimy i za mało żyjemy?

Podobno pod tą moją oschłą skorupą jest warstwa wrażliwa. Podobno ;)

No ale dość tych enigmatycznych wynaturzeń. Zmierzam do tego, że jedna z bohaterek naszej opowieści (naszej, bo przecież przeżywamy to wszyscy razem, chociaż może ja w pierwszej osobie, a Wy bardziej pośrednio, ale jednak przeżywacie) niezwykle cierpi. Z powodu stresu, z powodu samotności, z wielu innych powodów. I czasem tak jest, że wszystko wydaje się dobrze, prawda? Że wszystko idzie w dobrym kierunku, a potem się wali. Tak właśnie wyglądały ostatnie dni. W poniedziałek wszystko było w porządku, we wtorek Lidia przykulała się z potwornym bólem uszu/głowy i chociaż nie była na wszystkich zajęciach to jednak robiła wszystko by być. Ale dzisiaj przykulała się dopiero na trzecią godzinę, akurat kiedy Miguel miał zajęcia a my mogliśmy się pobyczyć, i powiedziała że rano nic nie słyszała. Była u lekarza, który powiedział jej, że to z powodu bólu wewnętrznego, stresu, zmartwień. I ona bidna chce iść do psychologa. No tak, do psychologa. Tylko ona nie potrzebuje psychologa, a kogoś tutaj. Bo przecież ona tutaj nikogo nie ma. Znaczy jest Vicki i jestem ja, ale Vicki jutro wyjeżdża, a ze mną sobie nie urządzi babskich pogaduch bo primo płeć się nie zgadza, secundo nie znamy się na tyle, terce język nie odda wszystkiego.  Lidia to taka osoba, która potrzebuje innych ludzi i to widać od razu. Jest niesamowicie otwarta, ciepła i wręcz do rany przyłóż. Naprawdę fantastyczna dziewczyna. I ona powie, że nie chce niepokoić swoich przyjaciół i im się nie uskarża. Ona powinna wyjeżdżać co tydzień do domu, a nie siedzieć tutaj i tęsknić za wszystkimi.

W takich chwilach nie możesz za wiele zobić oprócz przytulenia kogoś i powiedzenia kilku ciepłych słów. Oczywiście pamiętając o zamknięciu drzwi by nikt nie widział, bo rozwaga jest niezwykle istotna, prawda? No dobrze, nie zamknąłem tych drzwi od razu, aż taki rozważny nie jestem.

No i się wykulaliśmy ze szkoły razem. I zaszło małe nieporozumienie. Bo Lidia powiedziała, że Jeniffer będzie o 12, a ja zrozumiałem że za 2 godziny i poszedłem biegać. Zrobiłem dwa i pół kilometra po czym słyszę dzwonek telefonu, odbieram i słyszę Lidię mówiącą, żebym zszedł na dół…No to jej powiedziałem co i jak i wróciłem, umyłem się, przebrałem i poszedłem na lunch.

Objadłem się jak rzadko, zwłaszcza że wszystko było HEN LA! Tak Pani w restauracji mówiłem, a ona mówiła BO LA bo tak ostatnio sobie Miguel zażyczył, ale ja cały czas swoje, a ona się śmiała. Lidia wszystko wyjaśniła i zamówiła kurczaka bez papryki. I jaki był kurczak? HEN LA! Wszystko, z wyjątkiem jednego dania na zimno i ryby były HEN LA! No moi drodzy, w Jiangsu musi być bardzo ostre. Musi być. I było :) Może nie bardzo ostre, ale ostre, dokładnie tak jak być powinno. Czyli ostro, ale ani się nie pocisz, ani z nosa nie cieknie. Idealnie. I to co Ona robi z tofu to jest mistrzostwo świata.

A potem poszedłem biegać. I było chłodno. Chociaż tętno było wysokie to biega mi się tu coraz lepiej, chyba w końcu się zaadoptowałem. Coraz mniej mnie boli, coraz dłużej potrafię biec i w końcu sprawia mi to przyjemność, także jest dobrze, a może być tylko i wyłącznie lepiej :)

Na kolację wróciłem do szkoły. Zjadłem kilka rodzajów tofu, jajko i warzywka. Wyszło to bardzo tanio, bo te dwa talerze 3,75 RMB. Tofu jest tu strasznie tanie. A skoro wyszło tak tanio postanowiłem dorzucić ciasteczka. Wziąłem trzy ciasteczka, jedno które znałem i dwa nowe. A potem tak spojrzałem na nie i zdałem sobie sprawę, że ich nie zjem. Spakowałem je do plecaka z myślą, że zjem jutro, ale gdy wsiadłem na rower pomyślałem, że fajnie byłoby posiedzieć trochę z dziewczynami. Po drodze podjechałem też po winogrona, bo Lidia lubi. W drodze do domu spadł mi łańcuch i zablokował się na przełożeniu z tyłu. Naprawdę mam nadzieję, że jutro będzie Pan Rowermistrz, bo bez niego nie dam rady. Znaczy…dać dałbym, ale potrzebuję młotek i smar. O nowym łańcuchu nie marzę. W każdym razie z winogronami i ciastkami zapukałem do Lidii, którą trochę zaskoczyłem, ale oczywiście mnie zaprosiła. Bardzo ucieszyła się z winogron, a Vicki z ciastek. Obie uznały, że te brązowe (któremu wczoraj nie zrobiłem zdjęcia bo było ciemno) było najsmaczniejsze. Może kiedyś sam będę mieć okazję by je porównać…

No i posiedzieliśmy trochę, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, Lidia się popłakała przy filmie. Vicki to twarda zawodniczka, jej komedie romantyczne nie ruszają. Dobrały się na zasadzie przeciwieństw, też dobrze :)

Ach…po wyjściu ze stołówki nauczycielki angielskiego zaprosiły mnie do stołówki dla nauczycieli, więc będę musiał tam podejść kiedyś. Zwłaszcza, że w poniedziałek mamy spotkanie nauczycieli angielskiego i mam przygotować listę pytań, które chcę zadać i może jakieś tematy do dyskusji. O rany…

A teraz niespodzianka, gorąco zachęcam do kliknięcia w ten link: http://www.cnjww.com/2012/1016/85141.shtml i przeskoczenia do około 11 minuty. Mówię tam mniej więcej tyle, że to drzewko jest niesamowite, bo to duże drzewo, a jest takie małe. A podpisany jestem jako nauczyciel angielskiego. W relacji Pani prezenterka powiedziała, że wystawa w Jiawang przyciągnęła nawet nauczycieli z zagranicy. No tak. Mieszkają po drugiej stronie ulicy, więc musiała ich przyciągnąć. W tym tygodniu też mnie coś przyciągnie bo dzisiaj stawiają jakąś scenę.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/oZyBWXjUSJQ

Chciałem coś jeszcze dzisiaj napisać, ale zostawię na niedzielę bo i tak wyszła mi ściana tekstu. Za to gdybyście mieli jakieś pytania do nauczycieli w Chinach to walcie :)

Obie!

Odpowiedziały dzieciaki z klasy 11 gdy zapytałem się czy chcą grę czy piosenkę. Gra im się nie spodobała bo grali w nią z Vicki w piątek. Poszła więc piosenka, a potem chciałem zagrać w coś innego, ale nie chcieli…z założenia uważam, że z grupą nie zawsze trzeba się siłować i jeżeli czegoś nie chcą robić to może faktycznie lepiej odpuścić, zwłaszcza jeżeli mają przed sobą stresujące egzaminy. No to puściłem im piosenkę, ale powiedziałem, że nie mogą nikomu o tym powiedzieć…Pewnie już cała szkoła wie, że można mnie nagiąć…Jak linijkę…

Pierwszy raz od bardzo dawna spadł deszcz. Ciężko uchwycić spadające krople, więc chwyciłem krople spływające. A potem dojechałem do pracy i…

Zaczyna się drama. Lidia zapytała się mnie co myślę o Miguelu i tak prawdę mówiąc to nie chcę tego wszystkiego z siebie wylewać. Bo to takie mocno niepozytywne. Tylko by zrozumieć całą sytuację trzeba opisać kilka faktów. Także…Lidia nie polubiła nowego nauczyciela. Nie polubiła bo stawia mnóstwo żądań, wczoraj przy pierwszym spotkaniu ją dotykał (taaak, wszystkie stereotypy o mężczyznach z południa ucieleśniły się w moim nowym compadre), a potem zaproponował Lidii by była jego nauczycielką chińskiego. W jego mieszkaniu. Taaaak…No i co ja miałem jej powiedzieć? Powiedziałem jej o stereotypach i żeby nie pozwalała sobie na to, jeżeli tego nie chce. No i doszło do tego, że dzisiaj Damon (nasz pół nauczyciel pół student anglistyki) udaje chłopaka Lidii. Czyli chodzi z nią na niektóre zajęcia, a dzisiaj biedaczysko poszedł z nami na lunch, po czym uciekł do domu zjeść lunch który miał zaplanowany. Poszliśmy do stołówki, Miguel trzymał się mnie, a wyjątkowo poszliśmy do dwójki bo tam mają dobre nudle (chyba jednak to była jedynka, nie dwójka, ale teraz Lidii się nie przyznam, że się rypłem) i chciałem więcej jedzenia, ale nie chcieli mi nałożyć, więc wziąłem jeszcze dwie ‘tortille’. Ogółem jedzenie nie było złe, ale lepsze byłoby w jedynce. Miguel nie lubi ostrego, więc to nie jest prowincja dla niego. To jest Jiangsu, prowincja sławna w całych Chinach z ostrego jedzenia z jedzenia ‘hen la’. To jest coś co mi pasuje i coś za co jeszcze bardziej cenię moje małe Jiawang. Bo jedzenie jest dobre, bo papryka kopie, ale nie mocno. Tu jedzenie było ostre, jest ostre i pewnie po wsze czasy będzie ostre. Więc mówienie w stołówce ‘bo la’ (nie ostre) nic nikomu nie da. Zwłaszcza w szkolnej stołówce, która musi nakarmić ~2000 uczniów. Nikt się nie będzie Tobą przejmował jeżeli Ci nie smakuje. Weź sobie coś innego i tyle. Mnie dzisiaj tylko zabolało, że nie chcieli mi dać tyle jedzenia ile chciałem, ale za to cały obiad z ‘tortillami’ wyszedł mnie 4,5 RMB. No to taniutko. Lidia wysłała mi smsa w czasie lunchu gdzie idę potem, bo nie chciała wracać z nowym, a Damon musiał iść na prawdziwy lunch. Także trochę ją poratowałem i posiedziałem z nią w gabinecie. W taki dzień mało kto chce być sam.

Aaa zapomniałbym o tej kartce od uczniów z 11. Oni zapisali gdzieś moje imię i nazwisko! Nawet ł odwzorowali. Byłem pod ogromnym wrażeniem.

A jeszcze przed lunchem poszliśmy do wicedyrektorki/nauczycielki angielskiego by zapytać się czy mógłbym kiedyś wpaść na jej zajęcia i im się poprzyglądać. Oczywiście Ruby (no naprawdę piękne imię) się zgodziła. I dostałem herbatę o smaku ryżu. Pachnie pięknie, naprawdę pięknie. A dostałem ją bo inna nauczycielka ją dostała, ale jej nie smakuje. Szczerość i szczodrość tej nacji nie przestaje mnie zadziwiać.  Potem powiedziałem Damonowi, że to herbata o smaku ryżu, pokazałem napis ‘mio’ i powiedziałem ‘mio’. Po czym zacząłem się śmiać, bo zrozumiałem że tłumaczę rodowitemu Chińczykowi co znaczy i jak wygląda ‘mio’. Damon też zaczął się śmiać.  Także nie ma tak źle z moim poczuciem humoru.

Potem do domu, powrót, kolejne dwa zajęcia.

Kolacja, tym razem w jedynce. Za 4 RMB dostałem tofu, tofu, kiełki, sałatkę i bułkę. Usiadłem ze ‘zdrajczynią’ czyli Stefanią. Czemu zdrajczynią? Poczekajcie do niedzieli ;) I sobie przyjemnie porozmawialiśmy przy kolacji. Stefania chce studiować anglistykę i podchodzi do tego bardzo ambitnie bo chciałaby wyjechać do Oxfordu i tam studiować. No lekko nie będzie, ale pewnie jak się zaprze to da radę bo to zdolna dziewczyna.

Jutro na lunch idziemy z Jennifer, która przyjedzie i będzie się zapoznawać z listą żądań. Heh…W każdym razie, skoro idziemy z nią na lunch to pozwoliłem sobie dokupić coś. Tylko zdjęć nie zrobiłem bo wychodziłem i było ciemno. Ale spokojnie wezmę jeszcze raz to samo. Może w czwartek, albo w piątek. Mam tylko nadzieję, że będzie lepsza pogoda.

I tak na sam koniec proszę spojrzeć na to jak tu jest ciemno. To była godzina 18…

Dzisiejszej trasy nie ma nawet co wrzucać bo prowadziła tylko do i z szkoły.

Czemu Pan tego nie umyje?

Ogoli moja droga, ogoli. Ale za inwencję muszę pochwalić. Staram sobie wyobrazić takie zajęcie z nauczycielem angielskiego z innego kraju w polskim ogólniaku. W polskim publicznym ogólniaku. Nie powinienem porównywać, ale brak mi informacji o tym jak to wygląda w Chinach, więc mimowolnie porównuję do tego co widziałem w kraju. Ciężko mi wyobrazić sobie by po pierwsze takie zajęcia miały miejsce. I to mnie trochę smuci, bo przecież co to za problem w gruncie rzeczy. A efekty, nawet jeżeli nie stricte językowe, to takie życiowe jak poznanie innej kultury są nie do ocenienia. Poza tym dzieciaki są zmuszone do mówienia w języku którego się uczą. Czyli skupiamy się na jednym języku i staramy się go nauczyć dobrze, a nie uczymy dwóch po łebkach przez dwie-trzy godziny tygodniowo. Inna sprawa jest taka, że chińska edukacja jest oparta na ciągłym powtarzaniu słówek. Także uczniowie nie mają większych problemów ze słownictwem czy gramatyką, ale mówienie stanowi dla nich prawdziwe wyzwanie. Muszę w końcu się wybrać na jakieś chińskie zajęcia z angielskiego. Może nawet jutro, w końcu 7 godzinę mam wolną.

A teraz zacznijmy od Pana w pidżamie…Naprawdę ładnej pidżamie.

Szkoła wywiesza gazetę co rano, także każdy może sobie poczytać co dzieje się na świecie. Jak widać jest jakiś żart z USA, coś o tych spornych wyspach i oczywiście o nobliście, z którego są strasznie dumni.

Te przepiękne napisy po chińsku były nie do odszyfrowania dla uczniów, ponieważ: to kaligrafia, to starochiński.

Zdjęcie z drugiego piętra, damska, więc nie wchodziłem.

Szperając po szufladach w biurkach byłych nauczycieli znalazłem kilka magazynów. W tym magazyn o grach (w którym jakieś 90% to gry online a pozostałe 10% to gry na komórki), jakiś magazyn dla młodzieży z Totoro na okładce, oraz jakiś magazyn o koszykówce,

Po zajęciach z klasą trzecią dostałem tę kartkę i naprawdę, ale to naprawdę się wzruszyłem. Dostałem ją bo powiedziałem im, że już ich uczyć nie będę. W końcu klasy na dole przejmuje Miguel. Im się też zrobiło smutno jak widać.

Pamiętacie gdy pisałem o kolejności stawiania znaków i moim zaskoczeniu, że tutaj się tym nie przejmują? To dzisiaj zrobiłem zdjęcie w jakiej kolejności powinny być stawiane kreski w ‘naszych’ literach. I teraz się zastanówcie proszę, stawiacie je tak jak na zdjęciu?;)

Na obiad kiełki, kiełki, tofu, tofu, sałata i dwie bułki, które dzisiaj wcale nie ciążyły. A siedziałem sobie spokojnie i jadłem gdy nagle słyszę ‘Buu’ i co? Wendy próbowała mnie przestraszyć, ale zauważyłem że trzyma w siatce taką kulkę podobną do tej którą wczoraj zjadłem. No to po obiedzie podszedłem pooglądać co mają na deser i wziąłem kulkę (pycha) i ciacho (jeszcze większa pycha). Razem wyszło mnie 6,6 RMB.

Poszedłem pobiegać, bo okazało się że nie muszę brać popołudniowych godzin za Miguela. Wskoczyłem na bieżnię, czasy wyszły gorsze niż tydzień temu, ale zamiast kręcić minutówki zrobiłem piramidkę do 4 minut. W sam raz na początek.

Gdy wróciłem zdałem sobie sprawę, że jestem tu już ponad miesiąc a jeszcze własnego osiedla nie obszedłem. Znam chyba wszystkie drogi do centrum, ale nie znam własnego podwórka. Zrobiło mi się trochę wstyd i poszedłem pocykać zdjęcia. Przy okazji postanowiłem porobić zdjęcia samochodów. Normalnie auta mnie nie ruszają ani trochę. Tutaj jednak zwrócono mi na coś uwagę. Wszystkie auta są nowe. Praktycznie nie ma tutaj starych aut. Tak jakby wymieniali auta gdy te mają ~5 lat.

Na kolację ponownie do stołówki, tofu, ziemniak, sałata, sałata, ziemniak i zupa. A Pani bardzo zależało żebym wziął ryż i kalafior (bo z reguły biorę kalafior). Na szczęście poradziliśmy sobie bez tego. No i wyszło 5 RMB.

Następnie ruszyłem do sklepu. Sklepów. Bo w jednym się nie udało kupić wszystkiego. Kupiłem grzebień (a myślałem, że zgubiłem i było mi naprawdę smutno), mandarynki, banany i gruszki, a do tego chleb, fasolę i napój herbaciany bo ileż można tę samą herbatę pić.

I znalazłem sklep z żelkami na wagę! Jeszcze tylko ta fasola…A właściwie to bób. Chociaż bób to też fasola.

Trasa biegowa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/hkS_5itHyy8