Ale zacznijmy jednak od początku, czyli klasy środa…Środa jak to środa, należy ją przeżyć. Milczeniem pomińmy to, że czułem się rano jak wyjęty z psiego żołądka (lub kociego) i miałem ochotę jedynie zawinąć się w kołdrę i spać, spać, spać. Nie mogłem tego zrobić z przyczyn oczywistych, więc poszedłem do szkoły. Dzieciaki dalej uwielbiają zabawne wiersze i filmy animowane.
Podrzuciłem Lidii pendrajwa, żeby zgrała zdjęcia z soboty i niedzieli i…moi drodzy to będzie najdziwniejsza galeria do tej pory. Albo Lidia, lub jej znajoma, ma jakiś przedziwny fetysz namiotowy, albo ktoś je prosił o robienie zdjęć namiotów. Chociaż Lidia wspominała, że chce pooglądać namioty. Namioty…Jestem pierwszym, który przyzna że wszędzie można doszukać się piękna i należy czerpać radość z rzeczy małych, ale namioty to chyba nie moja bajka.
Po lunchu w stołówce numer 3 (w jedynce było mnóstwo ludzi i uznałem że dam drugą szansę trójce) który wyszedł mnie 5 za 3 dania (w jedynce by na to nie pozwolili!), ale dostałem gratis zupę, powróciłem do domu. Postanowiłem po drodze wzbogacić się o syrop na kaszel. Napisałem sobie ładnie na kartce (prawdę mówiąc to brzydko sobie napisałem, ale można się odczytać) nazwę syropu. Nawet był artykuł o nim na Wikipedii, więc musi być znany! Nie był. Pani jego nazwa nic nie powiedziała, musiałem więc sięgnąć do kieszeni po niezastąpionego iPoda (to naprawdę mnie zdumiewa, że odtwarzacz mp3 może być takim kombajnem) i pokazałem kaszel, a potem zakaszlałem i Pani podała mi coś. Coś okazało się czymś co trzeba połknąć, ale dawkowanie było wyjaśnione po angielsku, więc jest dobrze…
Potem zasnąłem. Bo co mam robić gdy biegać nie mogę, jeździć nie powinienem, a ileż można się uczyć chińskiego? Obudził mnie sesemes. Od dziewczyny. Znaczy nie od dziewczyny w sensie dziewczyny, tylko dziewczyny w sensie Lidii. I napisała mi że Miguel stwierdził iż jej angielski jest ograniczony. Ciężko oczekiwać by była na poziomie nejtiwa. Ale jest całkiem dobrze. Nie wszystko wyłapuje od razu, ale jak się trochę uprości to sobie dziewczyna radzi. No kurczę, przecież ona też się uczy i nie można jej wbijać takiej szpili. A zezłościła się i to bardzo bo napisała mi, cytuję, ‘nie mogę uwierzyć że spotkałam w życiu takie gówno’. I teraz można się doczepić i powiedzieć, żeby popracowała nad przymiotnikami i rzeczownikami, ale wiadomo o co chodzi, prawda? Więc po co się czepiać, skoro przekazała to co przekazać chciała w krótkiej wiadomości tekstowej?
By osłodzić jej trochę życie dostała ode mnie lizaka, a uczniów postanowiłem dokarmić ciasteczkami. Przykulał się Miguel i zaczynam z nim rozmawiać czy by nie wziął mojego piątku, bo źle się czuję i przydałoby się trochę odpocząć. A wtem wskakuje Lidia i mówi, że Miguel wyjeżdża. Pytam się go kiedy, a on że nie wie, ale może już w piątek. No to mówię, że nie było tematu i wracam na swoje miejsce. Oni zaczynają tam między sobą gadać, a Lidia udaje idiotkę i mówi ‘przepraszam, ale nie rozumiem, mój angielski jest taki ograniczony, a Twój taki doskonały, czy mógłbyś mówić wolniej i prościej’, a ja tak na nią patrzę i w duchu się śmieję. To takie tanie, tak absurdalne tanie, że aż wstyd. Aby oszczędzić uczniom tego pokracznego widoku postanowiłem z nimi pogadać. I usłyszałem jeszcze jak Lidia mówi, że Miguel nie musi podchodzić bliżej i żeby napisał ‘report’ bo chyba myślą o innym słowie (Miguel jest przyzwyczajony do innej wymowy, która często odbiega od tej uznawanej za poprawną, zrozumieć go można, ale czasem trzeba trochę pomyśleć). Za to z uczniami rozmawiało się bardzo fajnie, wszyscy tęsknią za Victorią i śmiali się gdy powiedziałem że ja też. No dziwnym nie jest…I tak sobie gadamy gadamy, a tu nagle do pokoju wpada zdyszana Wendy! Pierwszy raz, a uśmiech jak zawsze od ucha do ucha. W ogóle to strasznie mi jej szkoda bo zawaliła sprawdzian z matmy, z logarytmów. No cóż, ja jej z tym nie pomogę. Lidia doskonale już wie z której klasy jest Wendy, a dziewczyny z klasy drugiej powiedziały, że to moja najlepsza przyjaciółka. No tutaj w szkole to bez dwóch zdań. Nikt nawet nie jest blisko.
Miguel coś tam próbował z uczniami pogadać, ale oni jakoś tak nie za bardzo za nim przepadają. Poopowiadaliśmy sobie łamańce językowe, do tego trochę zdjęć pooglądaliśmy i rozeszliśmy się do domów. I powiedziałem Lidii, żeby więcej tak nie robiła, bo się prawie posikałem ze śmiechu. Tylko to było tak absurdalnie tanie, tak absurdalnie głupie, że nie wiem kim trzeba być by tego nie zauważyć. No ale z drugiej strony gdy Lidia powiedziała, że jej angielski jest ograniczony Miguel przyznał jej rację. Tym razem to ktoś nie zrozumiał sarkazmu Lidii. Świat naprawdę ma się ku końcowi.
Po wyjściu uczniów z gabinetu nastąpiła taka oto scena: Miguel zabiera swoje klamoty i maszeruje do drzwi (a przedtem przesunął dwa krzesła, sobie i dla jednej z uczennic), Lidia maszeruje do podgrzewacza z wodą, a ja zaczynam odstawiać krzesło które przysunąłem. Miguel waha się chwilę po czym zawraca i odsuwa jeden fotel, po czym żegna się i wychodzi.
I tak sobie myślę, że lepszego podsumowania jego postawy nie ma.
Lidia zadzwoniła do Jeniffer, ale ona oczywiście nic nie wie, jest u innego nauczyciela i z nim coś załatwia. Czyli nie wiadomo jak to będzie w końcu.
Wyjątkowo postanowiłem włączyć QQ i odezwała się do mnie dziewczynka z niedzieli. Ta co się do mnie strasznie kleiła. Taka mała, z czarnymi włosami, w żółtej koszulce…No to nam trochę zawęziło obszar poszukiwań. W każdym razie odezwała się. Spojrzałem w historię wiadomości. Odzywała się też wczoraj. I przedwczoraj. Bo w poniedziałek rozmawialiśmy. I sam nie wiem co o tym myśleć, ale ta relacja będzie typowo internetowa.
Leki wzięte, pora się myć i kimać. Trasy ponownie nie wrzucam, bo ileż można patrzeć na trasę z domu do szkoły i ze szkoły do domu.
Domu. Naprawdę domu. Nie mieszkania a właśnie domu.