Przegrałeś/aś Grę

Sobota to dzień na pranie. Czasem trzeba przecież wyprać te skarpetki które mnie zrujnowały. Napisałem też trzy kolejne teksty do szuflady (jeden po angielsku) i uznałem że w niedziele dam swojej kreatywnej osobowości odpocząć. No i Wam też trochę, w końcu ileż możecie czytać. Ja na przykład dzisiaj nie przeczytałem jeszcze ani strony ‘Tańca ze smokami’ a za 30 minut wybije 18.  Mam na to dobre usprawiedliwienie bowiem po zrobieniu prania ugotowałem sobie obiad i muszę sam siebie pochwalić za znalezienie w sklepie sezamu z papryką. Pyszne, najzwyczajniej w świecie pyszne. Owszem ostre, ale przede wszystkim pyszne.

IMG_1755
Meridka gotowa do drogi.

A potem ruszyłem sobie pojeździć. Najpierw pojechałem nad jezioro Dugong do którego jechało mi się o wiele łatwiej niż tydzień temu (chyba wiatr zmienił kierunek), zrobiłem wokół niego dwa kółeczka i ruszyłem w drogę powrotną. Wracało mi się gorzej niż tydzień temu (na pewno wiatr zmienił kierunek), ale i tak było przyjemnie. Było wręcz tak przyjemnie że pojechałem sobie w stronę ogrodów w których ostatnio zabłądziłem. Tym razem jednak zrobiłem zdjęcie mapy, oraz punktu orientacyjnego, tak na wypadek gdyby trzeba go komuś pokazać. Tak sobie jechałem w spokoju robiąc zdjęcia kozom aż dotarłem do skrzyżowania i mostu…Z którego najpierw zeskoczyła jedna koza, a zaraz po niej druga.

IMG_1727
A te starsze żuły suche liście.

I zrozumiałem pochodzenie przysłowia ‘gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała’. Spadającym kozom przyglądał się w pokoju Pan Chińczyk a ja zeskoczyłem z Meridki by zobaczyć efekt skoku z ponad dwóch metrów. Efekt był żaden. Kozy po prostu wylądowały. Najzwyczajniej w świecie. Żadnych złamań, otarć, pęknięć. Nic. Koziny na kolację nie będzie. Zrobiłem zdjęcia i pojechałem w górę do tego opuszczonego parku rozrywki. Znaczy…nie wiedziałem że jest opuszczony, zaledwie się tego domyślałem, ale i tak pojechałem.

IMG_1729
Gdy nad Jiawang wisi mgła to musi wyglądać strasznie.

Teraz mógłbym napisać że to miejsc e straszy, było jednym z najsmutniejszych jakie w życiu zobaczyłem. Mógłbym je porównać do wioski Prypeć opuszczonej po wybuchu reaktora w Czarnobylu i powiedzieć że ta pustka aż bije po oczach, że w tym miejscu czas się zatrzymał, nie można znaleźć tam żywego ducha, opowiedzieć o opuszczonych budynkach do których nikt nie zagląda ale to wszystko byłoby kłamstwem.

IMG_1735
Może jednak nie wszystkie drzewa w Jiawang będą oświetlone.

Miejsce jest opuszczone to prawda, główna brama jest zamknięta i powkładano w nią gałęzie z kolcami, ale wystarczy ją obejść bo nie ma płotu. Owszem, maszyny nie działają, ale przychodzą tam ludzie by się chociaż trochę pohuśtać, dzieciaki przeskakują przez płot i wchodzą do tunelowego labiryntu. Owszem, do budynków nikt nie zagląda, ale też za drzwiami nie kryje się nic ciekawego. Poza tym…kawałek dalej znajdują się mieszkania i przepiękny owczarek długowłosy.

IMG_1742
Oczu ze mnie nie spuszczał.

Także dzisiaj nie będzie żadnej manipulacji faktami, zdjęcia będą w galerii. Jak zawsze zresztą.

IMG_1756
Żona pedałuje a mąż siedzi wygodnie i pali. Chiny moi drodzy, Chiny.

Popołudniowy spacer

Adam!
Dziękuję, dziękuję i raz jeszcze dziękuję. Aż mi się tak ciepło na sercu zrobiło bo tak mnie zmotywowałeś. To bardzo pomaga :) Okropnie, ale to okropnie żałuję że mój malutki komputerek ma problemy z endomondo. W sensie literki w komentarzach pojawiają się z kilkunastosekundowym opóźnieniem i napisanie jakiegokolwiek komentarza zajmuje mi nieporównywalnie więcej czasu niż zwykle. Takie moje wytłumaczenia na znikomą ilość komentarzy. O wypadku nie chciałem pisać na endo, ale czemu Ci w ogóle nie odpisałem to nie wiem…trochę mi teraz głupio, może przeoczyłem komentarz? A może nie chciałem czymś takim przyciągać uwagi? Pewnie to drugie bo komentarze staram się sprawdzać (chociaż powiadomienia przychodzą na rzadko sprawdzaną skrzynkę).  A teraz do tekstu właściwego.

Murakamiego uwielbiam. 1Q84 na pewno Ci się spodoba, bo to świetna opowieść i wcale się nie ciągnie czego się bardzo obawiałem, bo w końcu ma trzy tomy. Co prawda bardziej zżyłem się z Kafką i musiałem sobie tę książkę dawkować bo nie chciałem by się skończyła, ale 1Q84 ma piękny motyw który od września stał mi się bardzo, ale to bardzo bliski. (Omiń poniższy paragraf jeżeli boisz się spoilerów)

Podobnie jak bohaterowie książki i ja czuję że znalazłem się w równoległym świecie. Podobnym do tego z którego wyszedłem, ale jednak zupełnie innego. Tylko poznałem to nie poprzez pistolety u  pasów policjantów a poprzez ludzi na ulicach.

Odpowiedź jest banalnie prosta nie zamieściłem żadnego zdjęcia ‘patologii’ bo nie zauważyłem żadnej. Gdy wracaliśmy z Lidią w środku nocy znad jeziora pojawił się Pan, który śpiewał na ulicy. No i mówię Lidii, nauczony doświadczeniem z kraju rodzinnego, że on pewnie jest pijany. A ona, nauczona doświadczeniem z kraju rodzinnego, że on nie jest pijany tylko chory psychicznie. Ona ma więcej doświadczenia w tym kraju niż ja, więc wypada mi jej zaufać. Wikipedia, powołując się na artykuł z 2007 roku z The Economist, mówi że w Chinach na jakąś chorobę psychiczną cierpi 100 milionów ludzi. A WHO w raporcie podaje informacje że ilość samobójstw wynosi ~22 na 100k ludzi (w Polsce ~15 na 100k), czyli 9 miejsce na świecie. Ponownie, stan zdrowia psychicznego jest gorszy na terenach wiejskich, przynajmniej tak się uważa. A teraz ostatnia ciekawostka, bo w gruncie rzeczy tylko przepisuję wikipedię, w Chinach jest zaledwie 17k psychologów uprawnionych do wykonywania zawodu. Hmm…skoro gro absolwentów psychologii nie znajdzie pracy w zawodzie (zwłaszcza dzięki tym ogólnodostępnym i szeroko reklamowanym tabletkom szczęścia) to może najwyższa pora popracować nad nauką języków w czasie studiów i eksportować ich do Chin? I na Litwę, gdzie ilość samobójstw jest zatrważająca.

Czytałem za to bloga jakiegoś Amerykanina, który przyjechał do Chin, jako niepijący alkoholik, i ponownie zaczął pić. Bo alkohol był na każdym rogu. Tutaj naprawdę łatwo wpaść w alkoholizm. Piwo za niecałe 2 RMB, najtańszy destylat w cenie piwa (100ml). Tutaj nawet nie ma sensu produkować wina marki wino, bo po co skoro za ~30 RMB kupisz 5 litrów destylatu które Cię sponiewiera. Nie kupiłbym tego nawet żeby zmywać farbę prawdę mówiąc, ale skoro zostało dopuszczone do sprzedaży to jakieś normy spełnia. No i weź tu poskrom swe żądze. W kraju gdzie jak Ci będzie głupio kupować ciągle w tym samym sklepie skręcisz za róg i kupisz w drugim, albo i trzecim. Dla takich osób to musi być prawdziwe piekło.

Japończycy, zresztą Chińczycy też, mają prawdziwego jobla na punkcie jedzenia. Przez kilka lat tłumaczyłem, z angielskiego oczywiście, blog japońskiego twórcy gier (prawdziwego geniusza, którego dzieła wykraczają poza ramy narzucane przez słowo ‘gra’, człowieka który poszedł nie krok, ale dwa kroki dalej, był jednym z tych którzy zmienili branżę gier i chociaż ostatnio mój entuzjazm w stosunku do gier osłabł to jednak Hideo Kojima jest jednostką wybitną i to nie tylko jako producent/scenarzysta/reżyser) i nie dość że wrzucał świetne zdjęcia z restauracji to jeszcze opisywał jedzenie na tyle dobrze że czuło się iż to dla niego coś więcej. A może po prostu trafił na dobrego tłumacza ;) Ja się nie rozpisuję ostatnio bo stołówkowe jedzenie jest dosyć wtórne. Aczkolwiek! Jest dobre, dobrze przyprawione i można sobie je urozmaicić dokładając sosu na ostro, albo mieszając potrawy. I to wszystko biorąc pod uwagę, że gotują dla kilku tysięcy ludzi.

A co zrobię po powrocie? Kurczę…strasznie dużo ostatnio (czyli ostatnie dwie notki) piszę o powrocie, a przecież mam jeszcze tutaj dwa miesiące i tydzień do spędzenia. Więc nie ma co o tym rozmyślać. No dobrze…przyznam się, dzisiaj powiedziałem że chcę zostać na kolejny semestr, na razie droga mailową, a w przyszłym tygodniu przyjdzie mi zadzwonić. Także gdy wrócę…to po paru tygodniach wylatuję z powrotem. W ogóle to jestem bardzo zaskoczony że to już 71 dzień (oczywiście że liczę, jak się ma wizę na 180 dni to warto wiedzieć kiedy się zbliża koniec) a ja ciągle piszę. I chociaż niektóre notki są krótsze i słabsze, to jednak zawsze znajdzie się coś do napisania. Naprawdę bardzo się z tego cieszę.

To teraz do…dzisiaj.
Wstałem wyjątkowo późno. O 721. Pierwszy raz od…bardzo dawna wstałem po 630. Zjadłem śniadanie, poćwiczyłem wymowę, spojrzałem na prognozę pogody (okazało się że nie będzie padać), przebrałem się i poszedłem. Postawili nowy budynek przy sklepie, ciekawe co to…w sumie, najbliższy posterunek policji jest ~300 metrów stąd a potem pustynia, ale to pewnie będzie coś innego.
Pobiegłem do szkoły. Trochę pokropiło, ale żaden to deszcz. Na bieżni biega się zupełnie inaczej, wręcz fruwa, pisałem już o tym, więc nie będę przynudzać…Wszystkie trzyminutówki wyszły w tempie <4:47, a ostatnia w 4:28, czyli fajnie. Gryzłem się czy robić tę 7 czy zostać przy 6, ale stwierdziłem że skoro za tydzień chcę zrobić piramidkę do 5’ a jak nie zrobię 7 to skończę bieg w mniej niż godzinę, to dokręcę tę siódma trójkę. Dokręciłem. Uczniowie, w przerwie między egzaminami, dopingowali, mówili że wyglądam ‘cool’, więc banan na pysku i do boju. Trzeba wydłużać czas wysiłku bo jak ja mam wrócić do formy, biegając same minutówki?
Koniec, nie będę Was tu zanudzał bieganiem (aż do niedzieli), za to wrzucę tekst który napisałem jakiś czas temu, paru osobom się spodobał, a tyczy się on mojego pierwszego maratonu. Gdzieś w domu na dysku mam zapiski z mojego pierwszego i drugiego roku startów. Z trzeciego też, ale ucina się gdzieś w połowie.

A po biegu do domu, umyć się i…zjeść olbrzymią gruszkę. Naprawdę olbrzymią, ledwo mi się w dłoni mieściła, a to coś znaczy. Potem pora przygotować obiad, czyli bób (czemu w Polsce nie ma bobu przygotowywanego w ten sposób?), orzeszki, surimi, jajko i pomidor. No i oczywiście papryka. Jestem z siebie bardzo, ale to bardzo zadowolony. Mistrzem patelni nie zostanę, boję się tutejszych przypraw, ale z tą papryką to był strzał w dziesiątkę, bo nadaje jedzeniu zupełnie inny smak i od razu czuć że jest ‘hen la’.

W ogóle to zdałem sobie sprawę, że pomijam zupełnie fakt rozmów z rodzicami. A przecież z mamą rozmawiam codziennie. Albo w przerwie między zajęciami albo po obiedzie. Dzwonię wcześniej niż budzik ;)

Postanowiłem sobie trochę dzisiaj pochodzić, otarłem się o kilka sklepów ale kupiłem jedynie lizaka i trzy napoje w saszetkach. Na razie wypiłem ten pomarańczowawy.

Zauważyłem tę dziewczynę z kapturem na głowie siedzącą nad rzeką. Komórka odstawiona na bok i tak sobie siedziała i patrzyła. Jesienne rozmyślania widać dotykają wszystkich niezależnie od kraju. Naprawdę zaimponowało mi to że odłożyła komórkę. Może chciała ją wyrzucić bo ją zirytowała, albo zirytował ktoś kto dzwonił, ale w ostatniej chwili się powstrzymała i odłożyła? A może nie chciała żeby jej przeszkadzała gdy spoglądała na spokojną rzekę? W końcu jeżeli coś uwiera w kieszeni to ciężko się skupić na czymś innym.

A teraz siedzę i czekam aż wybije 19 by ubrać spodnie i pójść kupić owoce od obwoźnego sprzedawcy owoców. Tylko co zrobić jeżeli on zawiedzie? Pójdę na wieczorny spacer na ulicę  obwoźnych sklepikarzy i kupię gruszki, jabłka i mandarynki.

I wróciłem. Nie musiałem iść na ulicę obwoźnych sklepikarzy. Gdy wyszedłem mój Sprzedawca dopiero się rozkładał więc poszedłem do sklepu, kupiłem pomidory, ogórki i marchewki. Wyszedłem i kupiłem mnóstwo mandarynek, gruszki, jabłka i…pitaję.

A dzisiejszy bieg wyglądał o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/tNW2wxPcVzQ

A spacer o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/lIvpkshgIrI

Zakupy!

Chciałem pójść skromnie i kupić tylko owoce, ale potem pomyślałem, że skoro w tym miesiącu i tak jestem na sporym plusie to pójdę zrobić jakieś większe zakupy. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Efekt jest taki, że muszę plecak zaszyć bo mi pęknie.

Trzeci raz kupowałem mleko i trzeci raz kupiłem inne. Były worki, były buteleczki, teraz przyszła pora na kartoniki. No ale w końcu jakaś normalna cena. 6 litrów za 36 RMB. Tutaj naprawdę tańszego mleka nie ma.

Stwierdziłem też, że może warto byłoby kupić jakiś olej (to jest zdumiewające, że olej tutaj przede wszystkim sprzedaje się w kilkulitrowych baniakach a jego cena jest powalająca), jakieś jajka (żeby jajka kupować na wagę a nie na sztuki to tego jeszcze nie widziałem, w dodatku jak wziąłem te osie to Pani ważąca zapytała się mnie co tak mało (a przynajmniej tak myślę)), parówki, surimi, chleb (chociaż jeszcze mam, ale nie wiem jak to będzie w przyszłym tygodniu, więc wolę się zabezpieczyć), oraz mnóstwo rzeczy do owsianki, czyli płatki owsiane (taką mam nadzieję), kukurydziane, grillowane banany, orzeszki ziemne, daktyle chińskie…no chyba tyle.

Potem ruszyłem kupić owoce. Wybrałem największe gruszki jakie mieli, do tego jabłka, banany i mandarynki. Owoce są tu strasznie tanie, więc muszę z tego korzystać, bo przyjdzie zima i się ta przystępność skończy.

Gdy jechałem do sklepu drugi raz (bo przecież z tym wszystkim się nie pomieszczę na raz) zakupiłem oprócz chleba i jajek, kulki z nadzieniem fasolowym i cosie, które okazały się cosiami słonymi. A że słone chodzi za mną od jakiegoś czasu to się niezwykle uradowałem.

Czyli mam ogromny zapas owsianki, owoców, mięsa i oleju.

A gdy to piszę i tak sobie rozmyślam jaki film obejrzę wieczorem rozlega się telefon. Dzwoni Lidia i pyta czy nie pojechałbym z nią nad jezioro do znajomych. No jasne.

Dojechaliśmy bez problemu. Mnóstwo ludzi przyjechało na te pierwsze zawody MTB połączone z ogromną promocją jeziora Dulong. Oczywiście co chwila ktoś chciał zdjęcie, co chwile ktoś robił zdjęcie. I było super. Naprawdę było super, nawet gdy Joseph zaprosił mnie na kolację i oczywiście się zgodziłem, a Lidia z jakiegoś powodu pojechała ze mną. Chociaż Joseph bardzo dobrze mówił po angielsku. Oj nie była zadowolona, że zamiast wieczoru ze znajomymi spędziła wieczór w restauracji. Przy kolacji poznaliśmy dwóch studentów z Zachodu, którzy myśleli że jestem Francuzem.

A potem odstawili nas nad jezioro. Potańczyliśmy, pośpiewaliśmy i mam nadzieję, że pewne filmy nie ujrzą światła dziennego, poza tym było ciemno i na pewno nic nie widać…

Na noc zostać nie mogliśmy bo nie było ani namiotów ani posłań, więc wracaliśmy przy blasku ulicznych latarń. Przez pierwsze 5 kilometrów na rowerach, a potem pieszo bo mój w końcu odmówił posłuszeństwa i nie ma opcji jutro musi się spotkać ze specjalistą. W drodze powrotnej spotkaliśmy ponownie Josepha i tym razem uległem i zgodziłem się na udział w jutrzejszych zawodach. Pożyczą mi rower, a 24 kilometry na porządnym sprzęcie powinny być prawdziwą przyjemnością.

Trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/lSpvOElS7lI

Jak prawie pobiłem Miguela

Ci którzy mnie znają lepiej wiedzą, że jestem z natury spokojny. Wielu ludziom wręcz to że biegam strasznie kłóci się z tym jak sobie mnie wyobrażają. Zawsze byłem opanowany, egzaminy mnie nie ruszały, stres zabijam śmiechem, więc nawet gdy się stresuję to tego nie daję po sobie odczuć, ani sam nie odczuwam tak mocno. No i na domiar wszystkiego mam hipotensję, więc nawet gdy ktoś mi ciśnienie podniesie to dociera ono do standardowych widełek. Słowem, ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. No chyba że jestem zmęczony po treningu, lub w trakcie treningu, wtedy gryzę. A gdy jestem głodny to szczekam i jem :)

Zaczynam trochę od końca, ale hmm…potok myśli tak właśnie działa, prawda?
Dość tych rozważań. Idziemy z Lidią do Miguela (to się wszystko wyjaśni za kilka chwil) i po wyjaśnieniu mu obsługi kuchenki indukcyjnej, pooglądaniu syfu jaki ma w mieszkaniu (no poważnie…ma kilkanaście kubków a cukier kupiony tydzień temu trzyma w połowie w worku w połowie rozsypany na szafce, że o narzekaniu na cieknący wąż pod prysznicem nie wspomnę) zapytałem grzecznie czy mogę zrobić zdjęcie ściany bo chcę pokazać znajomym. Pozwolił, więc zrobiłem. Lidia pyta się dlaczego robię zdjęcie, przecież w moim mieszkaniu też są brudne ściany. No tak, ale moje brudne ściany już znacie, więc pora na tę osławioną ścianę w dawnym mieszkaniu Vicki. I tak sobie gadamy o tym, że jest brudno, a Miguel nagle wyskakuje ‘no ty jesteś przyzwyczajony do mieszkania w syfie, bo tak miałeś w domu’. I w tym momencie ciśnienie podniosło mi się momentalnie. Wiele rzeczy znieść mogę, jestem wręcz pierwszą osobą, która przyzna że mieszkam w chaosie, którego nikt nie rozumie. Oprócz mnie. Jestem pierwszym, który powie ‘ale po co mam ścielić łóżko skoro wieczorem i tak się w nim położę?’, ale stwierdzenie, że w Polsce żyłem w syfie nie jest uderzeniem we mnie. Jest uderzeniem w całą moją rodzinę. A to trochę za dużo osób bym nadstawił drugi policzek. I od razu powiedziałem że nie życzę sobie by mówił takie rzeczy. Miguel stwierdził że nic takiego nie mówił, że nie rozmawiał ze mną, że go nie zrozumiałem. A Lidia próbowała nas obu przegadać trzymając mnie za rękę, bo widziała co chcę zrobić. Po tej intensywnej i jakże jałowej wymianie zdań stwierdziłem, że nie ma sensu się siłować bo facet ewidentnie ma jakiś problem i to zdecydowanie nie ze mną. Czasem po prostu trzeba odpuścić, ale od razu napisałem do Vicki, która stwierdziła że ona by mnie nie powstrzymała i pozwoliła mu przywalić. Potem przyznała, że mówiła Lidii że jej zdaniem to rasista a na dodatek pospolity dupek. Poparcia nie szukałem, ale to że ktoś podziela moje zdanie trochę mnie lepiej nastraja. Lidia stwierdziła, że mam się nie przejmować, a z nim musi porozmawiać by nie zachowywał się jakby wszystko mu się należało.

A teraz na początek.

Poszedłem rano pobiegać. Zimno, niby 17 stopni, ale czułem jakby było 12-14. Dlatego na próbę ubrałem jeden z trzech zakupów przedwyjazdowych. Koszula z długim rękawem z domieszką wełny merino. Wykosztowałem się na to okropnie, ale nie żałuję ani złotówki, bo koszula sprawdziła się dzisiaj świetnie. Idealna na taką pogodę. Nie za ciepła, nie za zimna.

Wróciłem z biegu i pytanie od Lidii: gdzie jestem, bo jedzie do szkoły porozmawiać z dyrektorem. To mówię, że też pojadę. Pokulaliśmy się do dyrektora, z którym rozmawialiśmy o Miguelu i o tym, że mogę wziąć jego zajęcia. Dyrektor pytał się mnie czy wytrzymam te 28 godzin tygodniowo i chyb spodobał mu się mój entuzjazm bo nie stwierdził ‘wynocha’ (a w sumie to mógłby bo szkoła płaci za dwóch nauczycieli, jak mi się coś stanie to zostaną bez żadnego i mogę być trochę wypruty po kilku tygodniach) tylko zaproponował 2 tygodnie pełnego planu na próbę a potem mam powiedzieć jak się czuję. Co jest sensowne bo jakbym, nie daj Boże, nie dał rady to firma ma czas by kogoś znaleźć.

A dlaczego mam być tylko ja? Bo Miguel zostanie z tej szkoły oddelegowany. Każde jego żądanie jest przekazywane do siedziby firmy, wraz z informacjami o jego zachowaniu. To co on chce jest w moim odczuciu tak absurdalne, że zasłużyło na osobną stronę na blogu, bo ogarnąć po prostu tego nie potrafię. Może to kwestia wieku i gdy dobiję do tej szóstki z przodu (no poważnie, ja nie wierzę żeby on miał mniej) też będę chciał stołu i krzesła by oprzeć plecy. Na razie wystarcza mi biurko i łóżko/sofa, ale może za młody jestem.

Skłamałbym mówiąc że ja nie mam wielu wymagań, zwłaszcza że nie miałem ich w Polsce, ale to kwestia podejścia…w Polsce bieganie i praca była dla mnie niezwykle ważna. Potrafiłem wybrzydzać bo nie było mojego ulubionego twarogu. W końcu twaróg musi mieć odpowiednią zawartość białka by podtrzymać te resztki mięśni jakie mi się ostały. Tylko, że tutaj to nie ma znaczenia. Nie jest ważne to żeby przejechać z jednego końca miasta na drugi, ani to żeby zrobić rano trening. Dlatego mogę odpuścić wybrzydzanie na jedzenie (dzisiaj znowu nie spotkałem Pana z mięsem na patyku), ani na cokolwiek innego. Bo nie jestem u siebie. Tutaj nic nie jest takie jak w Domu, a jednak tu jest jak w domu. Chociaż mam brudne ściany, to są to przecież ich nie będę przemalowywał skoro zostanę tu, w najlepszym wypadu, do czerwca, a większość dnia i tak jestem poza domem. Nie będę narzekać, że nie mam telewizji a chcę sobie pooglądać wiadomości, bo przecież mam internet i mogę obejrzeć je w internecie, nie będę się skarżyć na to, że sprzęt w klasie nie działa i nie mogę przeprowadzić zajęć tak jakbym chciał, bo jestem przygotowany na to że coś może nie działać i mam w zapasie kilka planów awaryjnych. Wszystko jest kwestią podejścia i nie można oczekiwać, że świat nagnie się do naszych żądań. Rzadko się nagina. Powiedziałbym wręcz, że się nie nagina.

Za to herbata ryżowa smakuje wyśmienicie. Ciekawe jak smakuje z miodem.

Popołudniu poszedłem pojeździć na rowerze i odkryłem kościół. Akurat był otwarty bo coś w nim przykręcali. Tylko hmm…taki jakiś inny niż te do których jestem przyzwyczajony…

Muszę dokręcić tylne hamulce bo niestety są prawie całkowicie odkręcone, na szczęście znalazłem w jednej z szuflad śrubokręt, więc powinno być dobrze.

Całkiem niezła. Herbata z miodem w sensie.

I może pokulałbym się jeszcze gdzieś wieczorem, ale coś czuję się niewyraźnie, więc wolę zwalczyć to w zarodku niż się rozłożyć na dobre.

Ten napój, to coś z żelkami i w smaku nie przypominało niczego co kiedyś piłem, za to miało przyjemny truskawkowy posmak.

Groszek z białą posypką jest całkiem w porządku.

Nawet cieszę się, że do tego doszło bo mogę Wam siebie przybliżyć nie tylko w sytuacjach pozytywnych, ale także w tych gorszych.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/r5RmjvDI-9A

Dzisiejsza trasa rowerowa:

http://www.endomondo.com/workouts/ijHxWfG7xrE

Ja się nigdy nie gubię…

Okazjonalnie mogę jedynie nie wiedzieć gdzie jest wszystko inne. Jak babcia Weatherwax.  Zacznijmy jednak od początku. Czyli tak…

Poranny bieg, plus trochę ćwiczeń na drążku. To co robią 50-letni Chińczycy na drążku zawstydza mnie i sprawia, że od razu ustępuję im miejsca.

Po tej krótkiej porannej przebieżce postanowiłem wskoczyć na rower i pojechałem sobie nad jeziorko w drodze do Xuzhou. To raczej nie jest to jezioro o którym mówili mi uczniowie, bo było za blisko i objechałem je calutkie w parę minut. Bardzo dużo ludzi łowiło w nim ryby, w dodatku wokół jeziora jest fajna wybetonowana ścieżka, także można sobie i wygodnie pochodzić i pojeździć rowerem bez problemu. Porządne ławeczki, podobnie molo, mało ludzi (nie licząc wędkarzy), także pełen relaks. Tylko pogoda średnia. Niby 25 stopnie, ale odczuwalne trochę mniej no i trochę pokropiło.

Na jedzenie dzisiaj patrzeć nie mogę, więc przełknąłem jedynie ciacho z księżyca i ruszyłem przed siebie. Nagle postanowiłem skręcić bo drogowskaz powiedział, że półtorej kilometra w prawo i zobaczę coś ciekawego. Nie zobaczyłem, jechałem dalej. I dalej. A potem wjechałem na jakieś pole. I jechałem dalej. W końcu zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia jak wrócić do Jiawang. Na szczęście widziałem górę z pagodą. I zacząłem kierować się w jej kierunku. Tylko w pewnym punkcie źle odbiłem i dojechałem do jeziora. Do tego jeziora o którym mówili uczniowie. Zrobiłem jedno zdjęcie mostu i stwierdziłem, że wracam bo:
– drogi powrotnej nie pamiętam
– nie mam wody
– nie mam jedzenia
Na szczęście znalazłem swój punkt orientacyjny i jechałem do niego. Jechałem, jechałem i w końcu wyjechałem na skrzyżowanie znane mi z weekendowych wypadów biegowych. Z jakiegoś powodu zamroczyło mnie i zamiast w lewo, pojechałem w prawo. Pod górę. W połowie zdałem sobie sprawę, że to nie ta strona, więc zawróciłem i w paręnaście minut dokulałem się do domu.

A rozmawiając z rodzicami mówiłem, że dzisiaj nad to jezioro nie pojadę bo jest za daleko…

Z rzeczy które widziałem warto wymienić opuszczony park rozrywki, do którego jechać mi się nie chciało, ale który trzeba odwiedzić, stado kóz, oj przepraszam, stada kóz!

Ciekawostka#1 Mapy na google nie pokrywają się ze zdjęciami satelitarnymi.

Według zdjęć z satelity nie dojechałem do żadnego jeziora, tylko Gdzieś.  To nic, że drogowskaz pokazał mi, że to jezioro, to nic, że zrobiłem zdjęcia. Według map byłem Gdzieś.

A to i tak nie jest to jezioro o którym myślałem. Mapa pokazuje, że gdzieś tam na północy znajduje się jezioro. A raczej Jezioro, bo jest ogromne.

Postanowiłem w końcu coś zjeść, ale w restauracji pod domem Pani była bardzo zajęta i nie widziałem tofu, więc poszedłem dalej. Szukałem stoiska z jedzeniem na wagę. I znalazłem. Wziąłem naprawdę sporo orzechów, jakieś ryby (nieświadomie znowu), trochę tofu i od groma czegoś co wyglądało jak glizdy i zażyczyłem sobie więcej ostrego. Jedzenie bardzo dobre, ale z tym ostrym to w końcu się doigrałem bo nie byłem w stanie dokończyć kolacji. Mam za swoje :)

Z dnia dzisiejszego gorąco polecam zdjęcia roweru.

Dzisiejsze trasy:
http://www.endomondo.com/workouts/j5C0qRRRVm4
http://www.endomondo.com/workouts/m83n9ZcITXo
http://www.endomondo.com/workouts/j-wHhagfd7Q

Miętowy słonecznik

Dzisiaj dostałem zadanie specjalne, a właściwie to kontynuację zadania specjalnego z wczoraj – wyjąć jogurt dla Lydii. Wczoraj musiałem włożyć puste opakowanie, dzisiaj musiałem je wyjąć.

Rano powiedziałem uczniom na zajęciach, że jestem zmęczony. I co? O 16 Irene łapie mnie na korytarzu i mówi, żebym się nie przejmował, że nauczanie w Chinach jest trudne, ale mam się nie zrażać tylko szukać energii i będzie dobrze.

Na lunch prawie standardowo dwie bułki, pomidory z jajkiem, dynia (chyba w dwóch rodzajach) i niewiemco. Jutro wybiorę się do innej stołówki. Taki mam plan.

Dzień drugi maratonu nie wydaje się taki zły, jeszcze tylko jedne zajęcia i koniec. No prawie, bo obiecałem chłopakom godzinkę na boisku. Nie można się teraz wycofać, więc wziąłem koszulkę na zmianę.

W ogóle to w klasie szóstej robili mi masę, ale to masę zdjęć. Chyba do gazetki, ale mogłem ich źle zrozumieć.

Fasolki o dziwnych smakach okazały się fasolkami na ostro – jednym słowem pychotka.

Co do dzisiejszych zakupów to tak: słonecznik (ten zielony ma smak mięty, słonecznik o smaku mięty!), chybagroszek o smaku cebuli i urządzenie niezwykle znane w Polsce a zmodyfikowane w Chinach. I proszę nawet nie pytać po co mi to, ja po prostu jestem za duży dla tego kraju pod wieloma względami.

Mecz z chłopakami wyszedł bardzo fajnie, pojawił się jeden naprawdę dobry aparat, ale jak to w przypadku tych naprawdę dobrych grał pod siebie. Po drugiej stronie boiska był drugi bardzo dobry aparat, ale nie miałem okazji z nim dzisiaj pograć.

W ogóle to przyszli do mnie uczniowie z klasy 6 i przy pomocy Lydii przeprosili, że nie mogą dzisiaj ze mną grać, ale musza się przygotowywać do zawodów sportowych. To się nazywa szacunek do nauczyciela.

Aaa…ASC, jak kiedyś nie będę mieć o czym pisać to wyjaśnię dlaczego właśnie ‘Deszcz Odrodzony’, ale na razie nie chcę tym zanudzać. Nawet w takie pozornie zwykłe dni coś się dzieje.  O właśnie, muszę sprawdzić dzisiaj QQ (taki chiński komunikator) bo jeden z uczniów zaprosił mnie na wycieczkę rowerową po górach w weekend.  Uczniowie tutaj nawet w czasie długiego weekendu myślą o nauce. Niewyobrażalne…

Dzień drugi maratonu także nie był zły. Za to jutro będzie osiem godzin. Już się nie mogę doczekać, a moje gardło wręcz błaga o pomoc.

Zapomniałbym o tym jak tu się zabezpiecza rowery! Otóż nie przypina się ich do niczego, a jedynie zapina się łańcuch na tyle koło i przypina do ramy. U nas to by zabrali rower a potem głowili się co zrobić z łańcuchem.