Do Zhengzhou!

P1180356 (Copy)

Wyjazd z Nong Khiaw rozpoczął nasz powrót do Zhengzhou. Wypadło to w bardzo dobrym momencie bo pieniędzy zostało nam na cztery zupy i bilety do miejscowości na granicy z Chinami.

P1180381 (Copy)

Jak zaplanowałem sobie dzień wcześniej tak z samego rana ruszyłem na dworzec autobusowy. Ruszyłem tam przed siódmą, gdy całe miasto było jeszcze spowite mgłą, a mnisi nawet jeszcze nie wyszli na ulice.

P1180382 (Copy)

Ustawiłem się jako pierwszy w kolejce i czekałem. Po kilkunastu minutach stanął za mną kolejny obcokrajowiec i zapytał o której otwierają, powiedziałem zgodnie z prawdą że nie wiem. Po kolejnych kilkunastu minutach przyszła June, a wraz z Nią zaczęło pojawiać się coraz więcej osób wkoło. Kasa jednak dalej była zamknięta.

P1180357 (Copy)

Piętnaście minut przed ósmą, po blisko godzinie czekania pojawił się Chińczyk z autobusem jadącym do Jinghong. Jinghong to miejscowość do której mieliśmy docelowo się dostać, ale nie chcieliśmy zrobić tego za jednym zamachem bo taka długa podróż w autobusie mogłaby się źle skończyć dla June.

P1180384 (Copy)

June poszła z Chińczykiem pogadać, a On twardo upierał się że nie zabierze nikogo do innych miejscowości, które będzie mijał po drodze bo Mu się to nie opłaca. A my mamy czekać i może ktoś nas zabierze jeżeli będzie sporo innych chętnych.
June zaczęła Chińczyka urabiać, słodzić Mu że jest taki pracowity, tłumaczyć ze chcemy się dostać do domu bo zbliża się Święto Wiosny, a On w końcu się zlitował, zabrał nasze ostatnie pieniądze (na szczęście miałem schowane na dwie zupy, czyli śniadanie) i powiedział że nas zabierze.

P1180387 (Copy)

Chciwi Chińczycy.

P1180392 (Copy)

Wsiedliśmy i po kilku godzinach byliśmy już na granicy z Chinami, tym razem po drugiej stronie. Odprawa znowu poszła błyskawicznie, a że po stronie Chińskiej znaleźliśmy się w porze obiadowej to nawet nie musieliśmy plecaków rozpakowywać, ot paszport, w moim przypadku oddanie karteczki wjazdowej i Witamy w Chinach.

P1180396 (Copy)

Na obiad zjedliśmy nieśmiertelne ziemniaki na ostro i zielone warzywa, a na kolację udaliśmy się do tej samej restauracji w której rok temu zjedliśmy prześwietnego bakłażana w sosie pomidorowym. Chyba wszyscy kucharze w tym mieście się zmienili bo nic ani nie smakowało, ani nie wyglądało, jak rok temu.

P1180397 (Copy)

Jinghong

Do Jinghong dojechaliśmy i zameldowaliśmy się ponownie w hotelu tuż przy dworcu autobusowym. Na obiad zjedliśmy seczuańską wariację potrawy z północnego wschodu Chin, a ja do tego pochłonąłem duriana. I dotarło do mnie że luty to jeszcze za wcześnie na duriany.

P1180401 (Copy)

Na kolację zaprosiła nas znowu Rei Rei, czyli dziewczyna która przechowała nasze rzeczy, a którą poznaliśmy rok temu. Po kolacji ruszyliśmy na zakupy bo Rei Rei chciała się zrewanżować za kolację, bo niestety kart nie przyjmowali.

P1180406 (Copy)

Obładowani kawą, suszonymi owocami i mnóstwem innych rzeczy zaczęliśmy dreptać w stronę hotelu.

P1180476 (Copy)

Paręset metrów za sklepem zatrzymaliśmy się na chwilę przy Chińczyku który zasnął na trawie, a że oddychał i pachniał alkoholem postanowiliśmy ruszyć dalej.

P1180364 (Copy)

Razem z nami ruszył inny Chińczyk. Śledził nas krok w krok, zatrzymywał się gdy my się zatrzymywaliśmy, zwalniał gdy my zwalnialiśmy, ale nie sprawiał wrażenia groźnego, jedynie zbyt ciekawskiego.

P1180589 (Copy)

Nie zwracałem June na Niego uwagi, ale sama Go w końcu zauważyła i zaczęła czuć się nerwowo. Trochę się uspokoiło gdy wyprzedził nas na pasach, ale gdy nagle zatrzymałem się tuż za pasami On też się zatrzymał i zaczął się śmiać. Co rozsierdziło June i zaczęła na Niego krzyczeć. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultaty, ale w pobliżu było kolejne przejście dla pieszych, tym razem większe bo prowadzące w kilka stron. Chińczyk ponownie wyprzedził nas na pasach, więc my szybko przeszliśmy na drugą stronę. Stojąc po drugiej stronie, schowani za drzewami widzieliśmy jak rozglądał się skonfudowany tym co się stało.

P1180366 (Copy)

Pozostałą drogę do hotelu pokonaliśmy szybkim krokiem. Cóż…rok temu nas okradli, w tym roku lepiej było nie ryzykować.

P1180369 (Copy)

Do Zhengzhou

Do Kunming, czyli stolicy prowincji, dojechaliśmy po raz pierwszym autobusem dziennym i to w dodatku siedzącym. O wiele, wiele szybciej.

P1180370 (Copy)

Przy wyjeździe z Xishuangbanna, czyli autonomicznej prefektury, zostaliśmy zatrzymani i skontrolowani przez policję. Ot wewnętrzne posterunki graniczne. Kilku chłopaków z autobusu zostało wyjętych, obfotografowanych, Ich rzeczy zostały przeszukane, ale zostali wypuszczeni. Jak to tłumaczył właściciel hotelu w którym się zatrzymaliśmy policja doskonale wie kogo zatrzymać, dlatego Was przepuścili na granicy bez problemu.

P1180372 (Copy)

W samym Kunming spędziliśmy dwie noce i taka jedna myśl nie potrafiła mnie opuścić ilekroć zbliżaliśmy się do dworca.

P1180374 (Copy)

Rok temu na tym dworcu zamordowano kilkadziesiąt osób, by temu zapobiec wprowadzono kolejne posterunki na zewnątrz od dworca. Innymi słowy – bo w ogóle wejść na dworzec trzeba swoje odstać w kolejce a potem zostać obszukanym i puścić bagaż przez skaner. A myśl która mnie nie potrafi opuścić – jeżeli rok temu zabili tyle ludzi gdy nie było tych kolejek, to ilu byliby w stanie zabić teraz gdyby przeszli przez te kontrole lub zaczęli atakować w kolejce? To straszna myśl, ale nie potrafiłem się jej pozbyć.

P1180376 (Copy)

Na dworcu udało nam się wymienić bilety na pociąg jadący jedynie dwadzieścia siedem godzin.

P1180379 (Copy)

Wychodząc z pociągu w Zhengzhou wyszedł z nami Pan w asyście policji, na głowie miał worek, a policja nie mogła odgonić fotografów.
Tak, policja zawsze wie.

P1180380 (Copy)

Z powrotem do Mong Xay

P1180317 (Copy)

Napatrzyliśmy się na te wzgórza i rzekę w Nong Khiaw, przeżyliśmy trzy noce ze szczurami. Zwłaszcza druga była okropna gdy zostawiliśmy opakowania po jedzeniu w koszu na śmieci a szczury postanowiły się do nich dostać. Gdy od właścicielki pokoi człowiek słyszy no są szczury, ale są wszędzie zdaje sobie sprawę że pora się przenieść.

P1180318 (Copy)

Spróbowaliśmy spływu rzeką w oponie ciężarówki, poniósł nas nurt daleko, kilka razy było to chyba bardziej przerażające od szczurów bo żadne z nas nie potrafiło pływać, ale przetrwaliśmy.

P1180318 (Copy)

Ruszyliśmy na dworzec autobusowy i okazuje się że zbyt wielu chętnych do wyjazdu do Mong Xay nie ma i trzeba czekać. I czekać. I może pojedziemy, a może nie, nie wiadomo.

P1180321 (Copy)

Tak nam zeszły dwie godziny w czekaniu na innych chętnych do wyjazdu. Niektórzy chcieli jechać do innej miejscowości, ale że do nich było jeszcze mniej chętnych, a Mong Xay było po drodze to się z nami zabrali.

P1180339 (Copy)

Nie chciało nam się chodzić zbyt daleko, więc zameldowaliśmy się w pierwszym napotkanym domu gościnnym, gdzie zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na kolację.

P1180346 (Copy)

P1180347 (Copy)

Udało nam się znaleźć inną chińską restaurację (no dobrze, nie udało bo ich tam jednak jest od groma) i zjeść całkiem przyzwoitą kolację. Znowu te ziemniaki na ostro i smażone zielone warzywa.

P1180348 (Copy)

Mong Xay także ma dwa wzgórza górujące nad całym miastem. Na jednym znajduje się świątynia i klasztor ze szkołą dla mnichów, a na drugim muzeum miasta. Z obu rozciąga się wspaniały widok na całe miasto.

P1180350 (Copy)

Z hotelu widoczny był dworzec autobusowy, co było dla mnie idealne bo autobus do Chin miał odjeżdżać o ósmej trzydzieści, wiedziałem że muszę dostać się tam tak szybko jak jest to tylko możliwe bo Chińczyków jest w tym mieście od groma, więc mnóstwo z Nich będzie chciało wrócić do domów na nadchodzące święto wiosny.

P1180355 (Copy)

W jaskiniach Nong Khiaw

P1180208 (Copy)

Tak jak już wspominałem wczoraj, w jaskiniach w Nong Khiaw toczyło się życie w czasie długotrwałych amerykańskich bombardowań.

P1180209 (Copy)

Część z tych jaskiń można odwiedzić i to też postanowiliśmy zrobić bo te w Nong Khiaw są bardzo łatwo dostępne, czego nie można powiedzieć o innych.

P1180260 (Copy)

Pomimo tego że turystyka jest najszybciej rozwijającą się gałęzią gospodarki w Laosie stanowi ona bardzo niski procent PKB. Większość rodzin ma swoje własne pole ryżu i jest pod tym względem samowystarczalna, a że to naród który wiele do szczęścia nie potrzebuje to i niewielu ludziom chce się coś zmieniać.

P1180267 (Copy)

Chyba właśnie dlatego wiele miejsc jest w Laosie trudno dostępnych. Owszem, można wynająć skuter, taksówkę, nawet autobus, ale…no właśnie – wynająć. Transport publiczny do miejsc które warto zobaczyć de facto nie istnieje, wszystko jest prywatne i ciężko jest z tym coś zrobić chyba że wynajmie się jakiś własny środek transportu i zdecyduje na samodzielną wyprawę.
Myśmy się, tym razem, nie zdecydowali, więc wiele rzeczy nas ominęło ale powiedziałem sobie że przynajmniej jeden zespół jaskiń w których ludzie się ukrywali musimy zobaczyć.

P1180268 (Copy)

I tak wyruszyliśmy do jaskiń w Nong Khiaw. Czekał nas trzykilometrowy spacer w obie strony, ale w taką pogodę to sama przyjemność.

P1180272 (Copy)

Dotarliśmy do góry wokół której rozpościerały się zarośnięte pola, odgrodzonej od reszty świata strumykiem przed którym siedziała sobie Pani z dzieckiem. Pani z dzieckiem poprosiła o pieniądze, powiedziała że dzisiaj nie ma przewodnika i żeby iść w prawo. Tylko najpierw trzeba było wpisać się do książki…

P1180274 (Copy)

I tak też zrobiliśmy. Poradziliśmy sobie bez przewodnika, w końcu wejść po schodach potrafi każdy.

P1180278 (Copy)

Jaskinie ciągnęły się przez dobrych kilkaset metrów, miały bardzo proste oznaczenia w postaci tabliczek z napisami co się w konkretnym miejscu znajdowało. A raczej czyje biuro tu kiedyś stało…

P1180280 (Copy)

Było to wszystko strasznie przygnębiające. Wręcz czuło się unoszący w powietrzu zapach śmierci, chociaż to nie tutaj ludzi mordowano, ale zapewne wiele osób umarło właśnie w wyniku tych nalotów. Smutno, ciemno, żadnych lamp ani niczego innego z tych rzeczy, jedynie przebłyskujące momentami światło słoneczne.
Dlatego też z jaskiń ewakuowaliśmy się w miarę szybko i ruszyliśmy w drogę powrotną.

P1180278 (Copy)

W traaakcie której udało mi się w końcu dorwać jeden z laotańskich przysmaków czyli suszone wodorosty z sezamem i warzywami. Pycha, po prostu pycha, aż mi się teraz smutno robi gdy zdam sobie sprawę że ani w Chinach ani w Polsce tego nie zjem.

P1180286 (Copy)

P1180311 (Copy)

P1180310 (Copy)

P1180306 (Copy)

P1180303 (Copy)

P1180299 (Copy)

P1180291 (Copy)

P1180287 (Copy)

Na wzgórze

P1180009 (Copy)

Nong Khiaw, co widzieliście już na zdjęciach z wczoraj, położone jest nad rzeką u podnóża kilku wzgórz. W czasie dwóch pierwszych wojen Indochińskich teren ten był pod bombardowaniem amerykańskim. A że jest to teren bogaty we wzgórza i jaskinie to ludzie starali się w nich schronić. Na tym mogłoby się skończyć, ale amerykanie zrzucali tyle bomb że ludzie zaczęli wręcz w tych jaskiniach żyć. To jaskinie stały się domem dla zwykłych ludzi, jak i siedzibą miejscowych urzędników. Jednak pierwszego dnia w Nong Khiaw zobaczyliśmy te wzgórza ukryte w chmurach i postanowiliśmy ruszyć na jedno z nich by spojrzeć na okoliczne tereny z wysokości kilkuset metrów.

P1180018 (Copy)

Ja na śniadanie zjadłem niezastąpioną zupę, a June smażony makaron z warzywami. Pierwszy raz był to makaron nie ryżowy. Był za to wzięty z zupki błyskawicznie i była to nasza ostatnia wizyta w tej restauracji.

P1180026 (Copy)

Ruszyliśmy pod górę. Dostaliśmy kijki i można w końcu spacerować. Śpieszyliśmy się by zdążyć zanim te poranne chmury się rozwieją, dlatego też nie robiliśmy zbyt wielu przerw.

P1180032 (Copy)

Na szczęście nie wyglądało to jak chodzenie po górach w Chinach. Owszem były schody, ale bardzo niewiele, w dodatku wszystkie wyrzeźbione w ziemi przy jak najmniejszej ingerencji w środowisko. Po pierwszym półroczu w Jiawang byłem pod wrażeniem tego jak budowane są w Chinach te ścieżki, ciągle przed oczami mam płytę chodnikową wyciętą tak by dać dostatecznie dużo miejsca drzewku, bardzo mi się to podobało. Jednak z czasem dotarło do mnie że nie wszędzie w Chinach tak to wygląda i częściej niż rzadziej drzewa są zwyczajnie w świecie wycinane by ułatwić ludziom transport. Tutaj nie dało się tego odczuć, owszem droga była oczyszczona, ale i tak by musiała zostać oczyszczona z wszystkich niewybuchów.

P1180033 (Copy)

No właśnie, niewybuchy, To też jest coś na co zwracają uwagę przewodnicy – lepiej nie schodzić ze ścieżki, lepiej się nie oddalać, po prostu lepiej się nie wychylać bo może się to źle skończyć.

P1180038 (Copy)

Dotarliśmy na szczyt i dech nam zaparło. Nie tyle ze zmęczenia co z powodu tego jaki człowiek jest malutki stojąc w obliczu tego majestatu.

P1180041 (Copy)

Na obiad June zamówiła smażony makaron z warzywami, tym razem nie z zupki, a ja sałatkę z mięsem bawoła domowego.

P1180049 (Copy)

Po obiedzie poszliśmy się pooglądać ofertę biur turystycznych i zostaliśmy zaskoczeni ofertą jednodniowej wyprawy w czasie w której zobaczymy dzikie zwierzęta takie jak: bawół domowy, kura czy świnia. Tylko dzięki silnej woli wtedy się nie roześmiałem.

P1180054 (Copy)

A na kolację zjadłem larb, czyli typową laotańską sałatkę na ostro. Tak! W końcu coś ostrego, bo obojętnie ile przypraw dodawałem do tej zupy nie mogłem jej doprawić do mojego smaku.

P1180055 (Copy)

P1180171 (Copy)

P1180167 (Copy)

P1180157 (Copy)

P1180155 (Copy)

P1180154 (Copy)

P1180133 (Copy)

P1180126 (Copy)

P1180110 (Copy)

P1180096 (Copy)

P1180093 (Copy)

Do Nong Khiaw

P1170931 (Copy)

Tym razem zdecydowaliśmy się skorzystać z usług pośrednika zamiast samodzielnie drałować na dworzec autobusowy i bawić się z kupowaniem biletów. Do biletu dopłaciliśmy jakieś grosze bo taksówkę dostaliśmy za darmo.

P1170934 (Copy)

No właśnie – taksówka.

P1170937 (Copy)

Najpierw odebrano nas spod domu gościnnego w którym zamówiliśmy bilety, potem pojechaliśmy do drugiego, czekaliśmy przed nim blisko 10 minut, po czym ruszyliśmy do kolejnego sprzed którego zabraliśmy kilka osób i wróciliśmy do tego drugiego. I czekaliśmy…czekaliśmy…a ja tylko powtarzałem żeby to tylko nie byli Chińczycy. Jakoś tak…no nie chciałem żeby ludzie mieli jeszcze więcej powodów do nielubienia mojej drugiej ojczyzny. June za to patrzyła na zegarek bo od ósmej, o której pojawiliśmy się w miejscu zbiórki minęła już godzina, czyli autobus powinien właśnie odjeżdżać.
W końcu przyszły umalowane Koreanki i pojechaliśmy. A mi kamień spadł z serca że to nie byli Chińczycy.

P1170952 (Copy)

Na dworcu autobusowym nagadałem tym Koreankom że były nieodpowiedzialne, ale chyba nic z tego nie zrozumiały.

P1170954 (Copy)

Całe szczęście że było nas na tyle, że był chętny kierowca, który wziął całą grupę do Nong Khiaw. Całe to gadanie i pakowanie sprawiło że ruszyliśmy o 10, czyli z godzinnym opóźnieniem. Dla nas to nie był żaden problem, ale niektórzy chcieli dostać się do kolejnego miasta do którego ostatnia łódka odpływała około 14.

P1170966 (Copy)

Na szczęście na czas dojechali.

P1170975 (Copy)

My poszliśmy poszukać jakiegoś przyjemnego miejsce spoczynku, udało nam się znaleźć bungalowy w bardzo fajnej lokalizacji, tuż obok mostu dokładnie między dwoma wzgórzami. Coś wspaniałego.

P1170982 (Copy)

Na późny obiad i jeszcze późniejszą kolację udaliśmy się do indyjskiej restauracji, jednej z dwóch, prowadzonej przez Hindusów prosto z Indii, serwujących naprawdę dobre jedzenie. Innymi słowy w końcu June mogła coś zjeść.

P1170989 (Copy)

Poprzez świątynie

P1170642 (Copy)

P1170645 (Copy)

W Polsce wieże kościelne są nierozerwalną częścią krajobrazu, do tego stopnia że często nie zwracamy na nie uwagi. Po części dlatego że niektóre z nich wtapiają się doskonale w tło miasta/wioski, a po części dlatego że widzimy je tak często.

P1170658 (Copy)

W Laosie, Kambodży i Tajlandii kompleksy świątynno-zakonne noszą nazwę wat. W czasie tych dwóch tygodni w Laosie widziałem je praktycznie co krok. W każdej miejscowości w której się zatrzymywaliśmy i każdej większej którą mijaliśmy był przynajmniej jeden wat.

P1170666 (Copy)

P1170667 (Copy)

Rzucają się w oczy głównie dlatego że są inne. Niezwykle charakterystyczne, wszystkie budowane bardzo podobnie, ale jednak nie do końca. Przede wszystkim są kolorowe. I to bardzo.

P1170668 (Copy)

W Luang Prabang waty są wszędzie, nie można przejść kilometra nie mijając jakiegoś po drodze. Niektóre są znane, inne mniej, niektóre są złote, inne białe. To co łączy je wszystkie to praktycznie brak słów wyjaśnienia. Pomimo tyli turystów odwiedzających to miasto jakoś nikt nie postarał się by im pomóc, trochę przybliżyć te kompleksy i stworzyć chociaż krótką listę z opisem co i jak. Trochę to smutne bo nawet w Chinach, kraju skupiającym się przede wszystkim na turystach krajowych, można przeczytać cokolwiek w znacznej większości miejsc wartych uwagi.

P1170718 (Copy)

A w Laosie, nawet w najbardziej znanym wacieXieng Thong, ani słowa po angielsku…

P1170683 (Copy)

A co to?
Wat Xieng Thong, czyli świątynia złotego miasta jest buddyjską świątynią znadującą się na północnym końcu półwyspu na którym znajduje się Luang Prabang.
Jest to jedna z najważniejszych świątyń w Laosie, wybudowano ją w latach 1559-1560 przez króla Setthathiratha. Aż do 1975 była świątynią królewską, w której przeprowadzano koronacje.
Architektoniczne jest przykładem typowej sztuki Laotańskiej. Na bramie watu zostały wyrzeźbione sceny z życia Buddy.
Pod koniec dziewiętnastego wieku do kompleksu dodano bibliotekę, a w 1961 wieżę z bębnami.

P1170689 (Copy)

Jednak zanim doszliśmy do tej świątyni minęliśmy kilka innych, po drodze zatrzymując się na śniadanie gdzie June mogła skosztować jak smakuje śniadanie europejskie w Laosie.

P1170755 (Copy)

To był nasz ostatni dzień w Luang Prabang i w końcu żadne z nas było w stanie ruszyć na dłuższy spacer więc ruszyliśmy chłonąć atmosferę tego miasta.

P1170765 (Copy)

Rzeczywiście jest to perełka, czysta, architektonicznie zróżnicowana, łącząca architekturę kolonialną z typowymi Laotańskimi budynkami.

P1170777 (Copy)

Dotarliśmy też na targ skierowany dla tubylców. Żadnych różnic w cenach :-)

P1170911 (Copy)

P1170885 (Copy)

P1170877 (Copy)

P1170860 (Copy)

P1170856 (Copy)

P1170825 (Copy)

P1170821 (Copy)

P1170817 (Copy)

P1170803 (Copy)

W drodze na szczyt

P1170504 (Copy)

Dzień drugi w Luang Prabang był dniem który June odchorowywała. Nie wiadomo czy było to coś co zjadła, czy może raczej fakt że tak naprawdę nie jadła niczego konkretnego od kilku dni. Laotański makaron nie jest czymś co June lubi najbardziej.

P1170506 (Copy)

Jak widzicie na zdjęciach poranki w Laosi są dość zamglone. Podobno dość spory wpływ na tę mgłę mają wypalane pola. Nie mam pojęcia ile w tym prawdy bo aż tyle wypalanych pól nie widziałem, ale skoro ludzie tak to tłumaczą to pewnie coś w tym jest.

P1170508 (Copy)

Na wczesny obiad udało znaleźć się June coś zjadliwego czyli sajgonki, odgrzewane ale przynajmniej zjadliwe, do tego naleśniki, a ja dorwałem zupę tom yum.

P1170530 (Copy)

P1170533 (Copy)

P1170534 (Copy)

A co to?
Tom yum, znane także jako tom yam to tradycyjna ostro kwaśna zupa z Laosu i Tajlandii.
Tom jest Laotańskim słowem oznaczającym process gotowania, a yam jest rodzajem ostro kwaśnej sałatki, stąd też nazwa tom yum.
Podstawowe składniki wywaru to palczatka, liście papedy, galangal, sok limonkowy, sos rybny, oraz papryczki chili.

P1170535 (Copy)

Tom yum – bardzo smaczny, chociaż połączenie smaków kwaśnego i ostrego nie należą do moich ulubionych. Będąc w lesie przewodnik dał nam do skosztowania jeden ze składników tej zupy, ale za skarby świata nie pamiętam który, zapewne galangal, ale głowy sobie uciąć nie dam.

P1170555 (Copy)

Następnie ruszyliśmy na szczyt górujący nad starym miastem, czyli Phou Si.

A co to?
Najważniejsze wzgórze w mieście z którego rozciąga się widok na ścisłe centrum. By dostać się na szczyt trzeba pokonać około 320 schodów. Na szczycie znajduje się świątynia.

P1170581 (Copy)

Wieczorem przyszła kolej na następny wieczór spędzony na targu i znowu odczułem to o czym pisałem wczoraj: spokój. Owszem, gdzieś w tle grała muzyka, ale na wieczornym targu był spokój, praktycznie sami turyści, ale ani przez moment nie czułem że patrzą na mnie jak na chodzący portfel.

P1170637 (Copy)

Na kolację udałem się do bufetu na otwartym powietrzu. Coś takiego powinno być w Chinach, zdecydowanie powinno. Mnóstwo różnych potraw do wyboru, wszystkie smaczne, zero mięsa, więc tanio i jak się człowiek pośpieszy to ciepłe.

P1170618 (Copy)

P1170615 (Copy)

P1170616 (Copy)

P1170633 (Copy)

P1170636 (Copy)

P1170603 (Copy)

P1170585 (Copy)

P1170568 (Copy)

P1170543 (Copy)

P1170540 (Copy)

Luang Prabang

P1170435 (Copy)

A co to?
Luang Prabang to architektoniczna perła Azji, stare miasto jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Geograficznie jest usytuowane w miejscu gdzie łączą się rzeki Mekong i Nam Khan.
Do 1975 roku było stolicą Laosu, a obecnie jest zamieszkiwane przez około 50000.

P1170441 (Copy)

Pierwszy dzień w Luang Prabang był dla mnie koszmarem, nie wiem czy to z powodu czegoś co zjadłem dzień wcześniej, czegoś co zjadłem dwa dni wcześniej, czy czegoś co zjadłem w ten dzień.

P1170444 (Copy)

June zresztą też lekko nie miała bo, pierwszy raz, nie była w stanie przejść obok surowego mięsa i naszą wycieczkę po targu zakończyliśmy na kilku zdjęciach i zakupie chlebowca. Chlebowiec…pycha, ale do duriana startu nie ma. Tyle tylko że to jeszcze nie sezon na duriany, o czym przekonamy się za parę tygodni w Jinghong.

P1170445 (Copy)

P1170460 (Copy)

To był także dugi dzień chodzenia po nocnym rynku. Przeczytałem gdzieś że to najcichszy rynek w Azji. Nie mam pojęcia, bo do zwiedzenia całej Azji sporo mi brakuje, ale mogę przypuszczać że jest w tym sporo prawdy.
Nie ma tam znanych chociażby z Chin naganiaczy, sprzedawcy nie przekrzykują się próbując wcisnąć ludziom cokolwiek, byleby tylko sprzedać, nie ma ludzi idących za Tobą byś nie uciekł gdy idziesz wyjąć pieniądze z bankomatu.
W Luang Prabang albo sprzedadzą Tobie, albo komuś innemu, albo w ogóle. Nie ma problemu. Sprzedają dorośli, sprzedają dzieci, a nawet całe rodziny. Nikt nie krzyczy, nikt nie namawia do kupna, nie ma good price, good quality, I give you good price. Jest za to spokój i tylko na głowę trzeba uważać bo namioty nie są przystosowane do głów Europejczyków.

P1170461 (Copy)

Podobno Francuzi w czasach Francuskich Indochin stworzyli taką oto maksymę podsumowującą wszystkie trzy nacje z tegoż kraju w Wietnamie sadzą ryz, w Kambodży go uprawiają, a w Laosie słuchają jak rośnie. Coś takiego widać właśnie na targu.

P1170501 (Copy)

P1170499 (Copy)

P1170494 (Copy)

P1170492 (Copy)

P1170480 (Copy)

P1170478 (Copy)

Muang Xay to Luang Prabang

P1170314 (Copy)

Bilety do Luang Prabang poszedłem kupić dzień wcześniej, ale w kasie powiedziano mi że bilety można kupować tylko w dniu odjazdu. Zaskoczyło mnie to do tego stopnia że dzieliłem się tą informacją z wszystkimi obcokrajowcami aż do końca naszego pobytu w Laosie.

P1170323 (Copy)

Uznałem że nie będziemy jedynymi osobami kierującymi się do Luang Prabang, więc zerwaliśmy się wcześnie rano i rezygnując ze śniadania (co chyba jest najlepszym komentarzem do tego jak bardzo zależało nam na wczesnym autobusie) udaliśmy się na dworzec autobusowy.

P1170327 (Copy)

Odstaliśmy chwilę w kolejce i…okazało się że pomimo wszech obecnych napisów Luang Prabang autobusy odjeżdżają z innego dworca. INNEGO DWORCA! Oddalonego od tego o sześć kilometrów.

I wtedy dotarło do mnie że nie mogę już narzekać na chińską organizację.

Ruszyliśmy pieszo, po chwili zapakowaliśmy się do taksówki i dojechaliśmy na drugi dworzec.

Kupiliśmy bilety i poszliśmy zjeść śniadanie.

P1170338 (Copy)

Tak się złożyło że niedaleko siedziało małżeństwo z Francji które pojawiło się wczoraj w tym samym domu gościnnym co my. Poznaliśmy że są z Francji bo kłócili się z kierowcą tuk tuka po francusku. Wybrali się na podróż do Laosu i także kierują się do Luang Prabang, ale przez inne miasto bowiem chcą popłynąć tam łódką. Cóż, dla nas byłoby to dość kłopotliwe.

P1170360 (Copy)

Spotkaliśmy też Japończyka , który przyjechał z Japonii by trenować okoliczną drużynę piłkarską. A że został tu wysłany przez Japoński Związek Piłki Nożnej to władał Laotańskim praktycznie płynnie, tak samo po angielsku. Gdyby nie powiedział skąd jest nigdy nie odgadłbym że z Japonii.

P1170373 (Copy)

Wsiedliśmy do autobusu, który wyglądał jakby został przysłany do Laosu zamiast na wysypisko w Korei. Sześć godzin jazdy z otwartymi drzwiami i Laotańczykiem wychylonym przez nie.

P1170330 (Copy)

Dopóki jechał było dobrze, ale na godzinę drogi przed Luang Prabang rozłożył się całkowicie. Na szczęście jednak został przysłany kolejny który zawiózł nas do Luang Prabang. Tam nasz nowy japoński kolega pomógł nam się odnaleźć i dotrzeć do centrum.

Dom gościnny znaleziony bez problemów, tylko te przełączniki śniły mi się po nocach.

P1170396 (Copy)

Zacząłem dodawać zdjęcia i przypomniało mi się coś bardzo ważnego.
Mnisi nie mogą pracować, więc codziennie rano wychodzą na ulice gdzie wierni ofiarowują jedzenie. Coś fenomenalnego gdy wychodzisz na ulicę i widzisz ludzi tak silnie związanych z jakimkolwiek wyznaniem, a przy tym nie atakujących kogoś kto wierzy w coś innego.

P1170392 (Copy)

Obraz biednego mnicha zbierającego jedzenie co rano jest częstokroć psuty przez tego samego mnicha bawiącego się jednym z najnowszych modeli telefonu komórkowego, ale współczesność nie czeka na nikogo.

P1170393 (Copy)

P1170431 (Copy)

P1170419 (Copy)

P1170409 (Copy)

Muang Xay

Mieliśmy zaplanowany jeden dzień wolny, głównie żeby nie podróżować codziennie, odpocząć trochę i wchłonąć atmosferę tego kraju.

P1170274 (Copy)

Dlatego też z rana ruszyliśmy na śniadanie i znaleźliśmy coś co wyglądało na kolorowe baozi, w rzeczywistości okazało się…kolorowymi baozi w stylu Laotańskim. Całkiem przyzwoite i co niesamowicie ciekawe były nadziewane mięsem. Wrażenie niesamowite, bo kolory w ogóle na to nie wskazywały. Nie ma to jak zakłócenia sensoryczne.

P1170275 (Copy)

Potem przyszła kolej na pierwszą Laotańską kawę. Z tym to w ogóle jest ciekawa sprawa bo kawę do Laosu sprowadzili Francuzi i podobno to właśnie Laotańska kawa jest najlepsza w Azji. Cóż, ta pierwsza smakowała jak lura.

P1170307 (Copy)

Ruszyliśmy na spacer, po drodze zatrzymując się na obiad w restauracji chińskiej w której tofu wyglądało smakowicie, ale smakowało paskudnie i doprowadziło nas oboje do nieprzeciętnych problemów żołądkowych. Nauczką powinno być nie ufać Chińczykom w Muang Xay, ale oboje tej lekcji nie odrobiliśmy więc odbije się ona czkawką już za parę dni.

P1170292 (Copy)

W czasie naszego spaceru dotarliśmy do szkoły. A właściwie trzech szkół w jednej: podstawowej, niższej średniej i wyższej średniej.

P1170284 (Copy)

P1170283 (Copy)

Przez dość dłuższą chwilę rozmawialiśmy z jednym z uczniów, który powiedział nam że nie mają oni w ogóle wakacji, co przeraziło i mnie i June. Rzeczywistość jest jednak inna, mają wakacje, łącznie mają blisko 20 tygodni wolnych od nauki w roku, czyli bardzo przyzwoicie.

June tak się tam spodobało że zaczęła bawić się z dzieciakami z, prawdopodobnie, podstawówki, co widać o tutaj:

P1170294 (Copy)

P1170297 (Copy)

Po tym wszystkim ruszyliśmy dalej. Zjedliśmy kolację i wtedy dotarło do mnie że obojętnie jak będę się starał, jedzenie tutaj będzie po prostu kwaśne. Widać takie mają kubki smakowe i to Im pasuje.

P1170305 (Copy)

Znaleźliśmy cichą kawiarenkę, gdzie udało się dostać całkiem przyzwoitą kawę z mlekiem, ale tak naprawdę dobrej kawy w Laosie nie skosztujemy, o czym mogę napisać teraz, ale wtedy byłem jeszcze pełen nadziei.