Maraton

Numer siedem, pierwszy w pagórkach – zaliczony.

Ruszyłem szybko, ale jednak nie bardzo szybko. Zwolniłem gdy pojawiły się poważniejsze górki, a raczej jedna poważniejsza górka. Na trzynastym kilometrze zaczął się podbieg na 468 metrów. Podbieg to może i był, ale bardziej na początku, droga wiła się jak jakiś zakichany wąż i wkrótce zrobiło się z tego podejście. Skończyło się na dwudziestym kilometrze czyli całe to zakichane podejście miało 7 kilometrów. A potem zaczął się zbieg. Zbieg miał kilometrów sześć i tak mnie nogi niosły że zeszło mi na niego grubo ponad 30 minut. Grubo.
Potem jeszcze kilka kilometrów na płasko, lekkie podbiegi, ale te już przeplatałem z truchtem, dotarło do mnie że przesadziłem na początku i na tym zbiegu. To że jest 6 kilometrów z górki nie znaczy że należy pędzić. Inna sprawa, że przez te całe sześć kilometrów nie widziałem nikogo. Biegłem, biegłem i ani przede mną nie było nikogo, ani za mną nie było nikogo, to pędziłem ile mogłem. Dostałem za swoje, ale co tam, czasem można sobie zaszaleć. Do kolejnego maratonu mam jeszcze miesiąc. W każdym razie nagle się podbiegi skończyły i pojawiła się tama. Pierwszy raz w czasie zawodów musiałem schodzić ze schodów, a schodzić trzeba było powoli bo te schody strasznie strome i wąskie były.
36 kilometr to znowu podbieg na trzy kilometry, ale tego to już nikt nie biegł, wszyscy co najwyżej truchtali, a większość szła i od groma ludzi mnie tutaj wyprzedziło. Szło mi się tam strasznie ciężko, w pewnym momencie uda mi nie wytrzymały i musiałem się zatrzymać żeby je rozmasować, im mocniej je naciskałem tym lepiej się czułem i w końcu udało się je uruchomić na nowo. Ruszyłem przed siebie i nagle pojawił się zbieg, zbieg na trzy kilometry. Tyle tylko że już na samym początku poczułem że coś jest nie tak. Chwyciły mnie skurcze. A mnie nigdy skurcze nie chwytają. W dodatku w łydkach. Mam na nogach opaski uciskowe, żele jem z solą, do wszystkich napojów dosypałem sól i specjalne ustrojstwo uzupełniające elektrolity i łapią mnie w łydkach skurcze.
I to jakie.
Nie byłem w stanie iść, o biegu nie wspominając. Próbowałem łydki rozciągać, ale to wywoływało jeszcze większy ból, tyle tylko że czułem że to jest dobry ból, więc po ponownie parę minut straciłem, ale przynajmniej odzyskałem władzę nad łydkami. Do końca już biegłem i muszę powiedzieć że jestem bardzo zadowolony. Pierwszy maraton, powiedzmy że przełajowy bardziej niż górski, zaliczony i to na obcej ziemi.

Dzisiaj byłem już biegać, po kilometrze chwyciła mnie kolka, więcej szedłem niż biegłem, ale przetruchtałem piątkę i trochę się podłamałem, bo po sierpniowym maratonie czułem się znacznie lepiej, a teraz tak mi słabo poszło. Jednak po napisaniu tej notki jest mi już trochę lepiej, w końcu biegam dla zabawy, a nie dla jakichś tam wyników.

Na razie koniec

Z historiami rzecz jasna. Nie wiem czy się podobają czy nie, ale na razie ich wystarczy.

Dzisiaj zrobiło się naprawdę chłodno, do tego stopnia że mi wręcz było zimno w czasie porannego biegu. A to się jeszcze nie zdarzyło. Wygląda na to że trzeba będzie ubrać coś z długim rękawem w poniedziałek (albo wtorek, zależnie od tego kiedy wrócę do siebie po niedzielnym maratonie).

Niedzielny maraton…aż sam w to nie mogę uwierzyć do końca. Pojawiła się myśl nagle, tego samego dnia się zapisałem i już. To mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło w przypadku takiego biegu. Jestem jednak dobrej myśli bo trochę tych kilometrów w tym roku wybiegałem, znaczną część nawet w ciągu ostatnich trzech miesięcy, więc może nie będzie super szybko, ale ukończyć ukończę. Trochę pewnie mnie uda będą boleć, w końcu tyle pagórków będzie że szkoda gadać, ale powinno być dobrze.

A skoro już mówię o bieganiu to przypomina mi się środa kiedy to rozmawiałem z jednym ze studentów i powiedział że wystartuje w maratonie w styczniu. Od razu się ucieszyłem i zapytałem jaki ma plan, a On odrzekł że biega po pięć kilometrów dziennie, w tym tygodniu pobiegnie dziesięć w niedzielę, za dwa piętnaście, za trzy dwadzieścia jeden, a za cztery trzydzieści. Ambitnie to może nie, bardziej szaleńczo, ale kto wie, zapytałem więc od jak dawna biega. Od tygodnia. Znaczy zaczął biegać w zeszłym tygodniu i chce przebiec maraton w styczniu.
Nie chcę używać tutaj słowa głupota bo ten młody człowiek sprawia wrażenie całkiem inteligentnego, ale On chyba nie ma zielonego pojęcia o tym czym jest maraton. Ja nie mówię że tego się nie da zrobić, bo wszystko się da, ale od zera do maratonu w 7 tygodni…no ciężko. To będzie krew, pot i łzy, ale najmniej potu.

Ja swój pierwszy przebiegłem (haha, bardziej pokonałem), niech no to policzę, dwa tygodnie w maju (9 biegów), cztery tygodnie w czerwcu (10 biegów), trzy tygodnie w czerwcu (7 biegów), cztery tygodnie w sierpniu (11 biegów), 3 tygodnie we wrześniu (11 biegów), w lutym 4 tygodnie (12 biegów), cztery w marcu (biegów 13), cztery w kwietniu (11 biegów), cztery w maju (13 biegów) i 2 tygodnie w czerwcu (8 biegów), czyli razem 34 tygodnie rozbite 16 tygodniami przerwy i 105 treningów biegowych. Czyli nie tak mało jak myślałem, wystarczyło by uporać się z maratonem w mniej niż pięć godzin, ale nie polecam tego nikomu. Pewnie można zrobić jeszcze mniej za pierwszym razem i też ten dystans pokonać, ale…no cóż, nie sztuką jest maraton pokonać, sztuką jest się do niego przygotować.

[Wycinek z życia]Historia Zhen

Tym razem jest to historia sąsiadki June. Została sąsiadką po ślubie. Chodziła z June do przedszkola, ale pochodziła z innej wioski. A nazywa się Zhen (powiedzmy że dżen).

Gdy jednego dnia June wróciła do domu z koledżu zobaczyła Zhen na ulicy. Idąc wlokła za sobą lewą nogę, przybrała strasznie na wadze, a twarz bardziej przypominała twarz osoby opóźnionej w rozwoju. June zapytała się kuzynki co się stało i okazało się że miała męża, ale takiego chińskiego męża, czyli bez ślubu, jedynie z imprezą, mieli dziecko.

Przydarzył się Jej wypadek, potrącił Ją samochód. Wylądowała w szpitalu i było wiadomo że będzie z Nią źle, że zapewne nie wróci do pełni zdrowia. Rodzina męża uznała że nie ma się co zajmować tą córką. Mąż oporów nie miał, zostawił żonę, zabrał dziecko (syna, bo córkę to by pewnie zostawili) i uciekł. Nie mieli ślubu, więc żadnych prawnych obowiązków wobec siebie nie mieli, nikt nie mógł go zmusić do pomocy.

Zhen zaopiekowali się Jej właśni rodzice.

Teraz Zhen znalazła sobie męża, a raczej mąż znalazł Zhen. Nie z miłości, a z obowiązku, w końcu Zhen może mieć jeszcze dzieci, a mąż był starym kawalerem. Starym kawalerem bo jest gruby (i nie ma w tym ani krztyny przesady bo Go widziałem) i podobno niezbyt skory do pracy. Ślub oczywiście w stylu chińskim, czyli bez żadnych obowiązków prawnych.

Teściowa Zhen nie lubi. Zabrania Jej wychodzić z domu. I to poprzednie zdanie powinno Wam wyjaśnić dlaczego Jej nie lubi. Zdarzyło się jednak że Zhen z domu wyszła i upadła na twarz raniąc ją sobie. Nawet mama June radziła Jej co zrobić by ukryć tę ranę. Nie pomogło bo ludzie lubią plotkować i Zhen musiała kajać się przed teściową mówiąc mamo, wiem że chcesz dla mnie najlepiej, boisz się że się przewrócę i zrobię sobie krzywdę, dlatego nie chcesz żebym wychodziła z domu, przepraszam.

[Wycinek z życia]Historia Gao

Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć historię jednej z współpracownic June. Dla przypomnienia: June pracowała przez rok w przedszkolu, które przedszkolem być nie powinno a jedynie czymś w rodzaju miejsca w którym dzieci się znajdują gdy rodzice są w pracy. Jednak skoro to Chiny to rodzic wymaga by dziecko się czegoś uczyło, dlatego też June uczyła.

Uczyła przez blisko rok i miała przez ten czas kilka współpracownic. Jedna z nich nazywała się Gao. Takie przynajmniej było jedno z Jej imion, wymawia się to gał (tak żeby się lepiej czytało), była Ona asystentką June w klasie. Czyli June uczyła a Gao miała sprzątać, zmywać naczynia, nadzorować dzieciaki by te nie szalały, czyli trzymać dyscyplinę, oraz pomagać w prostych sprawach. W końcu to June była nauczycielką.

Gao była o parę lat młodsza od June, ale miała już córeczkę. Mąż był, ale nie było bo…cóż, w Chinach często małżeństwa zawierane są mniej formalnie. Tak na zasadzie, zrobimy przyjęcie, powiemy wszystkim że jesteśmy razem, ale do urzędu nie pójdziemy. Z pewnością ma to jakieś profity, a wady jakie są to nietrudno się domyślić. W każdym razie mąż był, poznali się gdy Gao skończyła odpowiednik gimnazjum, wtedy też Gao zaszła w ciążę. Mąż lubił potraktować Gao rurką, Jego matka Gao nie lubiła i ta strona w ogóle się córeczką nie zajmowała.

Za to rodzice z którymi Gao zostawiała córeczkę od czasu do czasu na parę godzin gdy szła się gdzieś zabawić. Nie wiem czy zabawić to odpowiednie słowo, bo nie przychodziła do pracy na kacu, nie paliła, ale w Chinach uwielbiają słowo wan er które tłumaczą jako zabawa. Raczej chodziła na randki, czy po ludzku poszwędać się ze znajomymi.

Raz czy dwa nawet June poszła z Gao i Jej córką do sklepu czy do restauracji coś zjeść. W końcu pracowały razem, chociaż June rzadko kiedy była zadowolona z tego jak Gao sprząta.

Minęły dwa miesiące drugiego semestru i nagle Gao przestała na zajęcia przychodzić. Po paru dniach wyjaśniło się dlaczego. Zostawiła córkę rodzicom, a sama ruszyła gdzieś z innym Panem którego poznała i który stwierdził że chce być z Gao, ale bez córki. June mówiła że nagrała do tego wiadomość w której mówiła jak ciężko jest Jej się rozstać z córką, ale uważa że zasługuje Ona, córka w sensie, na lepsze życie niż te które może Jej dać.

I tak Yao Yao zostawiła matka.

Został ojciec do którego dowodu wpisana jest córka i według prawa powinna być pod Jego opieką, ale On się nigdy córką nie zajmował. Na szczęście dla córki zaopiekowali się Nią rodzice Gao.

W końcu Gao wróciła. Mieszkają, a przynajmniej mieszkali, z mężem i Yao Yao.

Niespodzianka

Miałem w Jiawang jednego takiego ucznia który mnie trochę drażnił. Może nie tyle On sam w sobie co Jego podejście do angielskiego. Było stanowczo zbyt olewackie jak na mój gust. Generalnie to cała ta klasa miała w drugim semestrze podejście olewackie. Lidia tłumaczyła że to z powodu ich nauczycielki angielskiego której za bardzo nie lubią bo nie potrafi Im niczego wytłumaczyć i Oni z tego angielskiego nic nie rozumieją więc spędzę z Nimi trochę czasu i Im pomogę, co jak doskonale wiemy nie wydarzyło się nigdy.
Pod koniec nasze relacje trochę się ociepliły, zwłaszcza po tych zajęciach z gramatyki z których nic nie zrozumieli, ale widać było że się starają docenić moje nieudolne próby wyjaśnienia zawiłości angielskiej gramatyki.
Gdzieś tak wtedy dotarło do mnie, od Lidii, że ten uczeń jest przewodniczącym klasy, świetnie sobie radzi z matematyką i generalnie to jest jednym z najlepszych uczniów w tej klasie. Zaskoczyło mnie to wtedy okropnie bo sądziłem że takie olewackie podejście do angielskiego obecne jest także na innych zajęciach. A nie było. Dla Niego mój przedmiot to była po prostu strata czasu który mógłby poświęcić na naukę matematyki. Dotarło to do mnie trochę za późno.

W każdym razie napisał do mnie niedawno mówiąc spójrz na zdjęcie, to ja, no to oczywiście Go poznałem, fryzury przez te trzy lata nie zmienił. W Chinach chyba tak jest że jak ktoś decyduje się na fryzurę w pewnym wieku to zostaje z nią do końca. Dlatego też tylu ludzi ma te sześcianowe fryzury. Porozmawialiśmy chwilę i okazuje się że jest w Suzhou, przepięknym mieście, studiuje, ale nie tam gdzie chciał bo zawalił chiński i matematykę na gaokao. Zawalił w sensie nie zdobył tylu punktów ile by chciał. Teraz kiepsko Mu idzie z angielskim, ale zaciśnie zęby i da radę bo zbliżają się wakacje i trzeba się dobrze zaprezentować (Jego słowa).

Naprawdę mnie to poruszyło bo myślałem że kto jak kto ale On to się ze mną nie skontaktuje, bo i po co. A jednak. Kurczę, fajnie tak. Bardzo miło na sercu.

Zdjęcia

Wczoraj wrzuciłem zdjęcia z zeszłego tygodnia co normalnie robię co dwa tygodnie, ale że w najbliższą niedzielę biegnę ten maraton pagórkowaty to raczej nie będę miał głowy do wrzucania zdjęć. Właściwie to mógłbym je wrzucić w sobotę, a najlepiej to by było gdybym wrzucał je codziennie, ale uznałem że skoro robię ich obecnie tak mało (już rok temu było słabo, ale teraz to już naprawdę jest okropnie wręcz kiepsko pod tym względem) to lepiej wrzucać je w momencie gdy trochę się ich uzbiera. Dlatego czasem musicie na nie trochę poczekać.

Za to dodałem do nich podpisy bo domyślam się że niektóre zdjęcia jedzenia wyglądają ciekawie i aż ciekawość niektórych zżera by dowiedzieć się co to jest, lub ważniejsze jak to się robi, problem z jak to się robi może kiedyś rozwiążemy, ale nie wiem kiedy i czy w ogóle.

W każdym razie zdjęcia są, do tego podpisy i jak wywnioskować możecie beninkaza szorstka robi furorę. Absolutnie bez smaku, ten owoc nie ma nic, trochę węglowodanów i tyle. Wspaniałe jedzenie które stosowane jest jako warzywo i doskonale spełnia się jako typowy zapychacz żołądka. Zrobić z tym gęstą zupę i tylko jeść.

Na zupy to jest jednak zdecydowanie za ciepło. Prognozy pogody zapowiadały spadek temperatury i nawet deszcze w piątek, ale już tego nie zapowiadają (w końcu to długoterminowe, a one to praktycznie nigdy się nie sprawdzają), temperatura zamiast w okolicach 20 stopni ma oscylować w okolicach 25 stopni, czyli niby chłodniej, ale jak przygrzeje słońce to się pewnie i 30 zrobi. Nie ma opcji żeby się nie spocić.

Chociaż dzisiaj biegając z rana widziałem parę osób w kurtkach. Kurtkach. Ja nie żartuję. Gdy blisko półtora tysiąca lat temu północ z południem połączyły się ponownie Ci z północy uważali że Ci z południa są słabi i w ogóle nie przygotowani do życia, rozpieszczeni tym dobrobytem, wszechobecnym jedzeniem i przyjaznym środowiskiem. Ci z południa uważali z kolei że Ci z północy są chamscy, brutalni, głośni i wulgarni. Półtorej tysiąca lat później i dalej widać dlaczego Chińczycy z północy mieli takie a nie inne zdanie o swoich pobratymcach z południa.

[FOTO]Niedziela

P1220348

Beninkaza szorstka na ostro

 

P1220421

Ziemniaki

P1220419

Wieprzowina w sosie słodko kwaśnym

P1220416

Kulki o smaku rzodkiewki i dyni (bez smaku praktycznie)

P1220407

Beninkaza szorstka na ostro (ona absolutnie nie ma żadnego smaku, a przez to można z nią robić naprawdę świetne rzeczy)

 

P1220405

Tofu z pomidorami i papryką

P1220404

Słodkie, ale nie mam pojęcia co…

P1220398 P1220397

Beninkaza szorstka tym razem nie na ostro

P1220390

U góry – bakłażan z pomidorami i papryką, na dole tofu na ostro

P1220372

Tofu w sosie pomidorowym

P1220362

Suszone tofu na ostro

P1220349

Świeże tofu na ostro

P1220401

P1220357

P1220386

Wspomnienia

Siedząc na zajęciach lubię sobie spojrzeć w okno i powspominać. Głównie to wspominam zimę w Changchun. A gdy o niej myślę nie mogę nie myśleć o tych kupkach lodów rozłożonych na chodnikach tak by nie trzeba ich trzymać w zamrażalce i w konsekwencji trochę przyoszczędzić na prądzie (chociaż ja nie wiem ile oni na tym mogą zaoszczędzić…za ostatnie dwa miesiące zapłaciliśmy za prąd 40 złotych, razem). Wtedy mnie to śmieszyło, dziś mnie to rozczula i tęsknie za tym. Chyba bardziej tęsknię za chłodem prawdę mówiąc.
Nie to że lubię zimę, bo prawdę mówiąc to nie lubię. Lubię taką zimę jaką mieliśmy w tym roku, czyli delikatną, bez śniegu, tak żeby można wyjść pobiegać, ale taką żeby się nie przeziębić. Taką zimę lubię.
Nawet te cholerne minus trzydzieści w Changchun mi pasowało, bo chociaż było zimno i tego białego świństwa było wszędzie pełno to jednak z zimą człowiek może sobie poradzić, ubrać coś ciepłego, opatulić się miękkim kocem, zrobić gorącą herbatę. Generalnie to wytworzyłem w sobie wiele sposobów na radzenie sobie z zimnem. Mam w końcu te parę lat doświadczenia w mieszkaniu w zimnych miejscach.

Z gorącymi miejscami takiego doświadczenia nie mam. Picie gorącej herbaty wywołuje pocenie się. Picie zimnej też, ale nie tak gwałtowne. A jak ja mam nie pić gorącej herbaty? Co, ja się mam na zieloną przerzucić? Ani mi się śni!
Od ciotki dostaliśmy piękny koc, skorzystaliśmy z niego dwa razy. Raz na lotnisku w Moskwie, a drugi raz te trzy tygodnie temu gdy było chłodniej. Od tamtej pory leży na szafce i czeka na chłodniejsze dni. Nie wiem czy się doczeka czy my wcześniej wyjedziemy. Pewnie to drugie.

Kolejny tydzień za nami, a to oznacza że do końca zostało już naprawdę niewiele. Egzaminy przewidziane są na 13-go i 19-go stycznia i prawdę mówiąc nie wiem jak to sobie ludzie wyobrażają. Jeżeli mam wszystkie grupy z drugiego roku przeegzaminować w jeden dzień to chyba naprawdę dobrze zrobiłem decydując się na tak krótki egzamin. Przecież ja mam pięć takich grup. Toż to cały dzień siedzenia. Zobaczymy jak to będzie.

Ciągle czekamy na informację z konsulatu w Kantonie kiedy to możemy się spotkać z Panią konsul, bo to przy Jej obecności możemy jedynie ubiegać się o ostatni papierek potrzebny do wzięcia ślubu.

Nie padało

Oczywiście że nie padało, kto by w takie bajki wierzył. Nad ranem było trochę chłodniej, trochę więcej ciemnych chmur, ale ani kropelki. Deszczu już chyba w tym roku nie będzie.
Podobno, znowu podobno, w przyszłym tygodniu przyjdzie ochłodzenie, czytajcie temperatura spadnie do przerażających dwudziestu stopni. Do tego podobno, po raz kolejny, deszcz spadnie. W te długoterminowe prognozy pogody przestałem wierzyć jeszcze w Polsce.
Wygląda na to że prognozowanie pogody jest znacznie trudniejsze niż wysyłanie ludzi w kosmos. A efekt motyla tłumaczy to tylko częściowo.
Także dzisiaj nie było aż tak przeraźliwie ciepło, ale było duszno.

June odgraża się że jak nadejdzie zima to faktycznie będzie zimno z powodu wilgotności i nawet te dziesięć stopni na plusie będzie przeszkadzać. Nie wątpię że będzie, ale patrząc na ludzi noszących zimowe kurtki z samego rana gdy idę pobiegać uśmiech aż wskakuje mi na usta. Pojmowanie chłodu jest niezwykle względne. Zresztą ciepła też, chociaż jak jest ciepło to i mi i June jest ciepło. A jak mi jest chłodno to June zamarza.

Dzisiaj dowiedziałem się że będę musiał być obecny w czasie egzaminów, ale kiedy się odbędą to jeszcze nikt nie wie. Jest to o tyle zaskakujące że na początku roku ta nasza opiekunka powiedziała nam że na egzaminach nie musimy być obecni. No cóż, może to i lepiej że ja je przeprowadzę skoro cały egzamin zajmie może z pół godziny. Może, a i tego nie jestem pewien. Nie lubiłem trudnych egzaminów jako student, nie lubię ich też jako wykładowca. Generalnie to wolałbym robić sprawdziany na każdych zajęciach, ale skoro mam je robić tylko dwa razy w semestrze, to będę je robić dwa razy w semestrze. Chociaż może jak się ten rok akademicki skończy to zagadam do dziekana i zaproponuję mój punkt widzenia. Nie spodziewam się cudów, bo wiem jak to działa w Chinach, ale przynajmniej spróbuję.

Podobno

W nocy ma padać, ale ja już w takie bajki nie wierzę. Za stary jestem.

Jest okropnie ciepło, żeby w listopadzie uruchamiać klimatyzację bo się w mieszkaniu wytrzymać nie da to jest już lekka przesada. Spać nie można, taka hica. Generalnie to nie polecam.

W każdym razie. Udało się zarejestrować i opłacić maraton górki (pagórkowaty), w przyszłym tygodniu mam pojawić się po odbiór koszulki i całej reszty. Czyli na plus, na duży plus rzekłbym nawet.

Zawsze lubiłem czytać o polskich sportowcach wyjeżdzających trenować za granicę. Pamiętam jak wielu biegaczy wyjeżdzających do Afryki uskarżało się na temperaturę i wilgotność powietrza, ale mówili że proces adaptacyjny kończy się po kilku tygodniach. Nie wiem czy to wychodzi różnica między zwykłym człowiekiem a zawodowym sportowcem, czy też wilgotność tutaj jest jeszcze większa (dzisiaj tak w okolicach 80 procent, podobno temperatura odczuwalna oscylowała w okolicach 36 stopni w południe), ale po trzech miesiącach nie czuję się ani o krztynę lepiej przygotowany do życia.

Do biegania to i owszem, bo biega mi się coraz lepiej, chociaż ostatnio czuję że temperatura poszła w górę, ale do życia ani trochę.

Pierwszego biegu ultra w górach nie ukończyłem bo się wychłodziłem. Teraz obawiam się że się przegrzeję…Pewnie czeka mnie jeszcze tydzień takich wątpliwości związanych z tym maratonem, ale tak między Bogiem a prawdą to skoro jest 8 godzin na pokonanie tych 42 kilometrów to nawet po górach dam radę. Zawsze można iść.

W ogóle to dotarło do mnie wczoraj że to już tydzień numer 11, a to oznacza że jeszcze jedne zajęcia z niektórymi grupami i pora na egzamin ustny. Pięknie. Minęło to strasznie szybko, chyba szybciej niż rok temu, ale też tych zajęć było mniej. Przynajmniej z niektórymi grupami. W następnym semestrze to dopiero będzie nieźle bo ten wiosenny semestr zawsze jest pełen przerw, świąt i czego tam jeszcze. Z pewnością będę z tego powodu narzekał, ale ja zawsze narzekam na poziom organizacji, więc nie będzie to dla Was nic nowego.