Nastawienie

Jedną z najważniejszych rzeczy w bieganiu jest nastawienie. Tak jak pół roku nastawiałem się na bieganie dla zdrowia, tak odkąd tylko zrobiło się chłodniej (czyli te wspaniałe dwa tygodnie) i poczułem wiatr w żaglach pomyślałem że zamiast biegać dla zdrowia będę trenować. I tak zacząłem biegać WB2 szybciej i szybciej, normalne wybiegania wydłużyłem, a do tego jeszcze te biegi długi w soboty były dłuuuugie. Wszystko do tego w rekordowym tempie, a jak. Dwa tygodnie temu uderzyłem nogą w wystający metalowy bolec i wyrżnąłem jak długi. Do domu dobiegłem w rekordowym czasie. Dzisiaj wyrżnąłem o kamień i zdałem sobie sprawę że to nie ma najmniejszego sensu. To nie ma absolutnie nic wspólnego ze zdrowiem. Dlatego też zwalniam, znacznie zwalniam i biorę wszystko na luz.

Również dlatego że za dwa tygodnie odbędzie się w mojej części miasta maraton górski. Nie wiem co prawda o jakich górach oni mówią, ale maraton górski brzmi lepiej niż maraton pagórkowaty. Trochę było dzisiaj zamieszania z rejestracją, bo po angielsku informacja została opublikowana dzisiaj, a oficjalne zapisy skończyły się miesiąc temu, ale na szczęście wystarczył jeden email i wszystko poszło jak z płatka. (No nie do końca bo właśnie mi wróciły pieniądze na konto czyli przelew nie doszedł, ale spokojnie, dojdzie).

Dzisiaj dotarły do nas zalegalizowane dokumenty, co oznacza że możemy się umówić z Panią konsul, lub Panem konsul zależnie od tego gdzie pojedziemy, przedstawić dokumenty i dostaniemy kolejny piękny który pokażemy w USC w Chinach.

Strasznie długo to trwało, ale to dopiero początek tej drogi, bo jeszcze mnóstwo pracy przed nami.

Jak już skończymy te wszystkie formalności to zrobię listę z wszystkim co musieliśmy wyprosić, przetłumaczyć, zalegalizować, oddać do notariusza i tak dalej. No i dorzucę jak to robić krok po kroku bo wszystkie takie opisy są sprzed kilku lat, a nasze prawo się od tego czasu zmieniło i nie ma już tak lekko (chociaż po prawdzie to nigdy nie było).

Mamy połowę listopada

Prognoza pogody na najbliższy tydzień, średnia temperatura w ciągu dnia to kolejno: 28, 28, 27, 29, 28, 27, 28. Do tego wilgotność w okolicach 90%. Dziękuję. To fajny klimat, ale jednak co za dużo to niezdrowo i powoli ta ciągła hica wychodzi mi bokiem. Dwa tygodnie temu gdy było chłodniej (czyli w okolicach 18-22 stopni) to byłem cały w skowronkach.

Wyszedłem rano pobiegać, już i tak skróciłem dystans do 12 kilometrów z 14, wracam do domu i okazuje się że ważę 1,5 kilograma mniej. A wypiłem pół litra wody i czułem się dobrze. Nie bardzo dobrze, bo jednak ta wilgotność doskwiera, ale jednak dobrze. Dobrze to znaczy że w butach mi skarpetki nie chlupotały.

W każdym razie dzisiaj rozpoczęły się egzaminy śródsemestralne u moich pierwszoroczniaków, potrwa to jeszcze z 2 tygodnie, potem jeszcze dwa zajęcia i egzaminy. U drugoroczniaków jeszcze tylko dwa zajęcia i egzaminy. Dlatego też pół soboty spędziłem przygotowując egzaminy dla tych drugich. Dwie wersje z których jedna zostanie wybrana losowo. Jest to mega banalny egzamin, ale też nie chcę tym studentom dopiekać.

Wychodzi na to że semestr skończy się w drugim tygodniu stycznia, ale może uda mi się te ostatnie piątkowe zajęcia przesunąć na inny termin, no bo kurczę, mieć taką dwudniową przerwę w ciągu tygodnia to trochę niefajnie. Zwłaszcza że to będzie czas w którym można wyjechać do któregoś miasta z Polskim konsulatem i dostać ten papierek o możliwości zawarcia małżeństwa. Dokumenty już wszystkie mamy (jeszcze trzeba to sprawdzić, ale raczej tak).

Odesłałem dzisiaj kartkę z informacją o dodatkowych zajęciach jakie będę prowadzić w przyszłym semestrze, podobno nawet górze przypadł ten pomysł z filmami, ale teraz to ja mam problem bo moje kompetencje w tej dziedzinie są znikome. Czeka mnie kilka tygodni solidnego dokształcania się by móc o filmach opowiadać. Na szczęście żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku więc znalezienie jakiejś strony internetowej, czy kanału na youtube poświęconych filmom nie będzie jakimś wielkim wyzwaniem. Ot, zalety nowoczesnego świata.

40007

Taki numer został mi dzisiaj przydzielony. Wiadomości o tym że zostałem zakwalifikowany nie dostałem, ale przecież z jakiegoś powodu założyłem to konto na stronie maratonu. Pierwsze logowanie z rana i JEST! Trzeba tylko zapłacić, no i tutaj pojawia się problem, bo logując się przez wersję angielską zapłacić mogę tylko kartą na V lub MC, a takie to mam z Polski i nie chciałem tych pieniędzy wydawać na bieganie, więc szybkie przelogowanie się na wersję chińską i…kolejny problem bo nie ma możliwości zapłaty przez alipay, a jedynie przelewem bankowym. Problem bo moje główne konto bankowe nie ma aktywowanej bankowości internetowej, a to które ma nie ma środków. Na szczęście chwilę potem June wstała i poratowała.

Oczywiście parę razy serce mi się zatrzymało gdy wyskakiwały kolejne błędy, ale koniec końców płatność przeszła, numer przydzielony i pozostaje czekać do ostatniego tygodnia grudnia by odebrać zestaw startowy.

Teraz mogę spokojnie realizować ten swój misternie rozpisany plan, zobaczymy co z tego wyjdzie. Obecnie forma jest, ale muszę czuwać bo ostatnio gdy biegałem tak szybko skończyło się to paskudnym przetrenowaniem i zarówno zniechęceniem do biegania jak i paskudnymi kilkoma tygodniami pełnymi zmęczonych nóg.

Generalnie to zapowiadają się ciekawe dwa miesiące (niecałe nawet). Dzisiaj dobiłem do 2500 kilometrów w ciągu roku, czyli najlepiej od roku 2012 kiedy do Chin przyjechałem. Do 3000 nie dobiję, ale powinienem być gdzieś w okolicach, zresztą już i tak przekroczyłem moje planowane 2400, więc spokojnie mógłbym spuścić z tonu.

Na jutro zapowiadają deszcz, zobaczymy co z tego wyniknie, raczej nie zanosi się na to bym w końcu miał okazję sprawdzić kurtkę przeciwdeszczową (gdybym zapłacił za nią tyle ile oryginalnie kosztowała a nie trzy razy mniej w przecenie to byłbym bardzo niezadowolony), ale przynajmniej powinno być chłodniej, a to zawsze jest plus w tym klimacie. Byleby tylko duszno nie było, bo to bije na głowę upał.

Czekanie

Jest męczące. Nie potrafię z nim sobie poradzić. Z jednej strony powinienem się pogodzić z tym że nic nie mogę już zrobić i jedyne co mogę to czekać. A z drugiej strony nie potrafię zaakceptować tego że nie mogę już nic zrobić. Ta bezsilność jest najgorsza w czekaniu.

Pamiętam parę lat temu, w sumie to będzie już dziesięć, gdy czekałem z rodzicami na opublikowanie listy przyjętych na filologię angielską. To oczekiwanie było jak nic innego. Oczywiście przed nim było oczekiwanie na listę przyjętych do ogólniaka i późniejszy rajd przez miasto by znaleźć inną szkołę (nie byliśmy mistrzami organizacji i nie zakładaliśmy że mnie nie przyjmą), potem wyniki z matury, ale to mnie jakoś w ogóle nie ruszało, wiedziałem że pewnego poziomu z Polskiego nie przeskoczę, ale też nie zejdę poniżej, a z niemieckiego wiedziałem jak mi poszło. Zresztą to i tak było tylko parę minut, więc jakoś mi się w głowę nie wbiło.
Za to ta lista przyjętych…do dzisiaj pamiętam smak tego hamburgera zjedzonego na sosnowieckiej patelni, nawet jego nazwę ucho od słonia bo był po prostu olbrzymi. A potem to czekanie, pamiętam też zawód gdy po raz drugi mnie nie przyjęto i powrót do domu. Pierwszego razu nie pamiętam jakoś specjalnie, aż tak w pamięć mi się nie wrył.

Potem jakoś sobie zacząłem lepiej radzić z czekaniem. Nie wiem czy to z powodu ilości egzaminów i konieczności czekania na wyniki, czy też cos mi się w głowie poprzestawiało, ale czekanie przestało mnie irytować czy martwić, a zaczęło zwyczajnie męczyć.

Nie czułem stresu, a przynajmniej nie jakiegoś olbrzymiego, przed żadnym z moich egzaminów na studiach, czy to w pierwszym czy drugim terminie, ani na żadnym egzaminie komisyjnym, wiedziałem że co ma być to będzie, poza tym to i tak tylko kwestia paru minut. Podobnie jak w przypadku egzaminu magisterskiego. Parę minut czekania i po krzyku.

Mają jeszcze osiem dni, osiem dni żeby mi powiedzieć czy pobiegnę czy nie pobiegnę. Niby nie powinienem się tym przejmować bo według regulaminu miejsce mam zagwarantowane, ale jak to wygląda w rzeczywistości? Kurczę no nie wiem, żadnej wiadomości jeszcze nie dostałem, a jeżeli nie dostanę to co ja pocznę w ten sobotni poranek drugiego stycznia?

Święto zakupów

W tym roku znacznie, znacznie mniej rzeczy i w sumie bardzo dobrze bo tak po prawdzie to i tak jakichś większych zakupów nie planowałem. Udało mi się dorwać przecenione buty i koszulkę z decathlonu, ale to jeszcze w niedzielę, więc się nie liczy. Koszulka niby XL, ale olbrzymia, chyba dlatego przeceniona. Niby przygotowana specjalnie do biegania w wysokiej temperaturze, więc zobaczymy jak się sprawdzi.
Teraz cały czas biegam w jednej, najlżejszej jaką mam, która lepi się do ciała strasznie, ale ma tę niepodważalną zaletę że jest lekka, a oblepianie przestało mi przeszkadzać już parę tygodni temu.

Buty to druga edycja tych które kupiłem rok temu i które zaliczyły ponad 1300 kilometrów (według niektórych to już od 500 kaemów powinny leżeć w koszu na śmieci, a według innych to przed nimi jeszcze drugie tyle), ale kupione pod kątem tylko i wyłącznie długich biegów. Jak się sprawdzą, przekonam się w sobotę. To w sumie moja piąta para butów biegowych w Chinach, chociaż te terenowo-normalne dalej kaleczą palec więc nie wiem co z nimi będzie.

Do tego jeszcze parę rzeczy, ale głównie to wszystko cosie które i tak bym w tym miesiącu kupił, jedynym wyjątkiem jest herbata. Wykosztowałem się na dobrego oolonga i jedną zbożową której w Polsce nie ma, ale która w smaku przypomina naszą kawę zbożową, więc smakuje jak dom. Generalnie to o ile elektronika i ciuchy w tym dniu są przecenione o parę procent, tak herbaty schodzą taniej nawet o połowę. Czyli warto czekać, może nie w przypadku zielonych, ale oolongi, czy pu-erhy to dobry wybór na ten dzień.

Do wczoraj można było zapisywać się na maraton i łącznie zgłosiło się grubo ponad 70000 ludzi. A miejsc jest 30000. Czyli słabo, by nie powiedzieć bardzo słabo. Mam nadzieję że postąpią zgodnie z regulaminem i puszczą wszystkich obcokrajowców, bo kurczę…żele kupione, nowe buty kupione, plan rozpisany i nawet rozpoczęty, a teraz miałoby się okazać że nic z tego? To byłby dopiero cios. Także proszę trzymajcie kciuki.

Pogoda

Jak już pisałem tydzień temu rozpoczęła się zima. Przynajmniej ta solarna. Rozpoczęła się w niedzielę. Nie będę ukrywać, te pory solarne sprawdzają się w środkowych Chinach. W Zhengzhou i Xuzhou faktycznie ten listopad jest takim przedsionkiem zimy, a i w Polsce mamy przecież przedzimie. W Changchun oczywiście już śnieg pada.
A u nas? 32 stopnie w niedzielę. Podobno rekordowo upalny weekend. W tym tygodniu czeka nas ochłodzenie, temperatura w nocy ma spaść do 18 stopni! DO OSIEMNASTU STOPNI! Jak my będziemy spać?! Przecież to niewyobrażalne, dobrze że mamy kurtki zimowe z Zhengzhou to jakoś te zimne noce wytrzymamy.

No już dość żartów. W weekend trzeba było te dwadzieścia sześć kilometrów przebiec i było nie najgorzej, ale dzień później przy czternastu kilometrach nie dałem już rady i zrobiłem tylko trzynaście. Za ciepło, za duszno, może za dużo, ale prawdę mówiąc jest nieporównywalnie lepiej od tego jak było jeszcze miesiąc temu.

A teraz trochę o smogu bo praktycznie zawsze gdy mówi się o zanieczyszczonym powietrzu, zwłaszcza teraz gdy jest to taki popularny temat w Polsce, mówi się o Pekinie, niektórzy rzucają przykład Szanghaju, ale to chyba bardziej na zasadzie znam to miasto w Chinach to podam nazwę, bo poziom PM2.5 w Szanghaju jest o wiele niższy niż w Pekinie, a w samym Pekinie aż tak źle nie ma. Gorzej nie jest nawet na północnym wschodzie, chociaż tam w zimę jest źle. Najgorzej jest w prowincji Hebei, czyli blisko Pekinu i tam średnie dzienne stężenie w miastach najbardziej zanieczyszczonych waha się w okolicach 140-150. W Pekinie koło 90, a w Szanghaju 60, w Xiamen około 30, ale to jest jedno z najmniej zanieczyszczonych miast w Chinach.
Tylko że te wszystkie wyniki bledną gdy spojrzymy na listę najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie i zorientujemy si ę że w pierwszej dwudziestce nie ma żadnego miasta z Chin, jest za to kilkanaście z Indii, a reszta to Pakistan, Bangladesz i Iran. Tylko że tam to skażenie nie prezentuje się tak ładnie w telewizji więc o tym się nie mówi aż tyle.

Nowy kurs

W kontrakcie mam bardzo ładnie napisane że mam zaplanowanych 14 godzin tygodniowo, a jeżeli mam więcej to liczone są nadgodziny. Myk z nadgodzinami jest taki że rozliczane są w trybie rocznym, czyli jeżeli średnio w ciągu dwóch semestrów będę mieć 14 godzin tygodniowo to nadgodziny nie będą liczone. A że w tym semestrze mam godzin 16 to w kolejnym będę mieć 12 (bo nie oszukujmy się, nikt nie chce płacić za nadgodziny). Będę mieć bo studenci drugiego roku kończą te konkretne zajęcia po trzech semestrach, czyli dwóch na pierwszym i jednym na drugim roku. Zostaną mi same pierwszaki, a że tych mam raptem 3 grupy to godzin będę mieć 6.

6 godzin to już się w ogóle nikomu nie podoba, bo przecież to jest jeden dzień na uczelni, więc jak to tak? Także usłyszałem dzisiaj że mam sobie wymyślić kurs który chcę prowadzić. Czyli mam stworzyć typową godziną zapchajdziurę dla studentów. Tylko że ona ma być bardziej dla mnie niż dla studentów. Zapytałem się więc o to ile godzin będę musiał na to zaplanować, bo przecież do tych 12 dalej mi trochę będzie brakować (po cichu liczyłem na to że nikt się nie zorientuje że mam 16 i dostanę 14 w przyszłym semestrze), usłyszałem że mam się tym nie przejmować bo wydział się tym zajmie.
Oczywiście że się wydział tym zajmie. Pewnie skończy się na tym że będę musiał chodzić co tydzień na English corner, na którym tydzień w tydzień muszę się przedstawiać i uczestniczyć w rozmowach prowadzonych w kółko (czyli jedna osoba skończy to druga się wypowiada i tak 15 osób mówi o tym samym) co jest niewyobrażalnie nudne, a do tego dostanę swoje zajęcie i będzie tego razem 10 godzin. Wszystko na zasadzie będzie Pan zadowolony. No rany.

Kurs już sobie wymyśliłem, miałem moment w którym stwierdziłem że zrobię coś ambitnego ale potem dotarło do mnie że to nie są studenci filologii angielskiej i pewnych tematów po angielsku nie ogarną, więc padło na Poznawanie kultury krajów zachodu poprzez filmografię. Czyli dokładnie to samo co chciałem robić poza lekcjami, w ramach kółka filmowego: prelekcja, seans i dyskusja. Teraz nie będzie się to niczym różnić, ale będą za to oceny. Dostaną do napisania esej i tyle. Słabe to strasznie.

Wczoraj nie było notki

To będzie dzisiaj, ale jutro już nie będzie bo zaczyna się trzydniowy weekend, a jak wiecie w weekendy notek nie piszę.

Zbliża się dzień niepodległości, a wraz z nim dzień zakupów w Chinach. W tym roku bez szaleństw z mojej strony, ale jednak parę rzeczy chcę kupić, przede wszystkim buty do biegania, bo chociaż okazyjnie kupiłem terenowe to jednak za dużo w nich nie biegam bo z jednej strony mnie obcierają, a z drugiej są troszku ciężkie (czyli nie że mnie obcierają z jednej s trony, a po prostu są kapkę za wąskie w czubie a nie chciało mi się ich przeszunorowywać co mogłoby pomóc). Także buty do biegania, a reszta to w sumie bardziej rzeczy które i tak bym kupił, ale wstrzymuję się do środy bo będzie przynajmniej trochę taniej. Taobao rzuci dodatkową zniżką bylebym tylko kupił u nich, a nie u konkurencji. Ot chiński sposób na walkę z konkurencją.

Ale to nie jest jedyny sposób na walkę z konkurencją według taobao. Innym, na razie jeszcze nie potwierdzonym, jest szantażowanie sprzedawców ubrań grożąc im że jeżeli będą sprzedawać też w ten dzień, TYLKO W TEN DZIEŃ!, u konkurencji to koniec z dodatkowymi reklamami, i darmowym promowaniem, ich sklepów na taobao. Nie jest to jeszcze potwierdzone, ale podobno już zgłoszone i jakaś tam organizacja w Chinach to bada. Zobaczymy co wybada.

Muszę zrobić adnotację do notki z wtorku bo do niemożliwości kupienia sezamu, białego, doszła niemożliwość kupienia ziarniaków kukurydzy. Ziarniak kukurydzy to owoc, czyli to co wyrasta z kolby i spożywamy, aż musiałem to sprawdzić bo przyznam się uczciwie nie miałem pojęcia jak to się poprawnie nazywa. A po co mi ziarniaki kukurydzy zapytacie, to podstawowy składnik naszych kolacji. Od paru tygodni jemy zagotowane ziarniaki, czasem z fasolą, czasem bez fasoli, dla smaku nawet z cukrem i generalnie jest bardzo smaczne, ale co najważniejsze biega się po tym bardzo przyjemnie bo dużo miejsca w brzuchu nie zajmuje.

A skoro już piszę o taobao, to właśnie kupiłem mleko. Po raz drugi, poprzednio kupiłem łowieckie, tym razem z mlekovity. Polskie mleko w Chinach nie ma co prawda aż takiej renomy jak Niemiecki czy Australijskie, ale dzięki temu jest tańsze a mi o wiele bliższe. Nie wiem, widzą państwo czy to mleko będzie miało najszybszy transport, ale na razie i tak mamy jeszcze dwa litry, więc przeżyjemy.

Tydzień spokoju

Mniej więcej tyle czasu minęło od poprzedniego ataku wiatru. Było już tak cicho i spokojnie, ale znowu się zaczyna. Nie wiem za bardzo dlaczego skoro tajfuny się skończyły, wyczerpały się w tym roku, ale wiać wieje nadal. Zobaczymy.

Chyba tydzień temu pisałem o tym że nie pada, bo faktycznie nie pada, trochę pokropiło w piątek, ale generalnie mówiąc ma się to nijak do typowej polskiej jesieni. Kto to widział żeby w listopadzie jeszcze w krótkich spodenkach biegać, chociaż niektórzy studenci mają już kurtki poubierane w klasie, a ludzie z samego rana także chodzą w kurtkach. Przy dwudziestu stopniach na plusie…Rozpieszczeni są jak widać strasznie.

Ja się tak rozpieścić tą pogodą nie dam, korzystam z niej jak tylko mogę czyli zrywam się o piątej i idę biegać. Widać że pora roku jest już inna bo słońce wstaje coraz później i potrzeba już paru minut żeby się rozgrzać. Absolutnie nie mam zamiaru z tego powodu narzekać, dla mnie są to warunki idealne.

Jedną z najbardziej irytujących rzeczy w przeprowadzaniu się z miejsca na miejsce w Chinach jest dostępność produktów które można by uznać za podstawowe. Przykładowo w Jiawang było zawsze kilka rodzajów tofu, część świeżych, część smażonych, w Changchun było już gorzej, ale też nie można było narzekać zwłaszcza że tofu było w praktycznie każdym sklepie, ale jednak wybór był mniejszy. W Xiamen tofu jest, ponownie z większym wyborem, ale tutaj skupiają się na tofu świeżym.
Gorzej jest na przykład z sezamem. Czasem tak człowieka najdzie że chciałby upiec chleb/bułki z sezamem. Co wtedy robi? Idzie do sklepu i kupuje sezam bo resztę składników ma w domu. Dla nas jest to zadanie utrudnione bo w żadnym z pobliskich sklepów (do Tesco mamy jednak trochę dalej) sezamu nie ma. Znaczy jest, ale czarny. Czarny sezam nie jest zły, czasem wręcz jest bardzo dobry, ale jednak smakuje inaczej.

To po części moje wydziwianie bo przecież co to za problem kupić sezam przez internet, wyjdzie taniej niż w sklepie, przesyłka prosto pod drzwi, w dodatku za wysyłkę nie trzeba płacić, więc same plusy, ale jednak taka swoboda zakupów gdy nagle człowieka nachodzi ochota na coś, ale musi to zamówić i czekać parę dni aż przyjdzie, znika. I tak jest z wieloma rzeczami. Całe szczęście że mój ukochany bób kupuję już w internecie całkowicie uniezależniając się od sklepów, a orzeszki ziemne znaleźliśmy praktycznie takie same jak w Polsce także rezygnując z długotrwałego procesu poszukiwania czegoś dostatecznie dobrego.