A jednak nie weekend, więc…poniedziałkowe bieganie.
Założenie było proste – biec powoli. Częściowo się udało, bo biegłem relatywnie powoli. Wolniej niż w poprzednim tygodniu, ale nie dość wolno. Ciągle coś mnie wyrywa i gna do przodu, nie mam zaciągniętego hamulca i nie wiem czy to dobrze czy źle…po prostu tak jest i już. Przebiegłem kilometrów dziewiętnaście, może nie w jakimś super czasie, ale dałem radę. Raz czy dwa musiałem dać sobie odetchnąć bo łapała mnie kolka, czyli biegłem za szybko i miejscami czułem że biegnę za szybko, więc próbowałem się hamować. Na wykresie z endo widzę że udawało mi się to średnio.
Najważniejsze że przebiegłem te dziewiętnaście kilometrów. Za każdym razem gdy o tym piszę palce wstukują udało się, ale cofam to i kasuję, bo nie było w tym niczego z kategorii udało się, to był dobry bieg i to jest najważniejsze. Owszem, momentami było ciężko, nogi po wczorajszej siłowni były ciężkie, ale hej…takie będą przez kilka najbliższych miesięcy więc nie ma się co tym przejmować. Trzeba to zaakceptować, zacisnąć zęby i biec przed siebie.
Jest jeszcze w tym parku kilka miejsc do odkrycia, kilka tras do sprawdzenia, więc powinien być to jakiś sposób na zabicie nudy. W końcu warto postawić na różnorodność.
Miłe jest to że ludzie tutaj odpowiadają na pozdrowienia, a niektórzy nie biegający także mnie pozdrawiają. W Polsce też pozdrawiali. Pamiętam jak jednej zimy jakiś Pan uniósł kciuki do góry i powiedział że jestem prawdziwym bohaterem. A ja przecież nic takiego nie robiłem, ot zwykłe krosy w parku, czyli coś co wielu biegaczy z GOPu robi.
Dla Niego byłem jednak bohaterem i to mnie bardzo podniosło na duchu. Czasem jednak spotykałem ludzi którzy nie byli tak przychylnie nastawieni, jak tego jednego Pana, który się mnie zapytał a po co tak biegasz to i tak nic nie da. I tak mi się wtedy smutno zrobiło, nie dlatego że ten Pan coś sugerował, ale dlatego że ten Pan nie dostrzegał już że można coś zmienić. Nawet jeżeli nie na całym świecie to w sobie. Jest taka historia, która przeczytałem jakiś czas temu i myślałem że wrzuciłem ją do szuflady, ale nie wrzuciłem, także teraz napiszę ją tutaj, a potem wrzucę tam gdzie jej miejsce.
Pewnego dnia szedłem po plaży. Był to poranek po strasznym sztormie i jak to po sztormie na plaży znajdowała się cała chmara rozgwiazd. Rozciągały się aż po horyzont, a nie jest to nigdy widok przyjemny bowiem rozgwiazdy nie potrafię żyć poza wodą. Część z nich zostanie pochłonięta przez fale i wróci do morza, ale większość jest już skazana na śmierć. Skazana z nie swojej winy, bo przecież niczemu ani nikomu nie zawiniły.
Po kilkunastu minutach spaceru gdzieś w oddali zauważyłem coś. Coś się ruszało i stopniowo zbliżaliśmy się do siebie. Moje oczy nie są już najlepsze, ale zauważyłem że coś to osoba, która co parę kroków się zatrzymuje. Im byliśmy bardziej bliżej tym dostrzegałem więcej szczegółów. Osoba okazała się być chłopakiem, młodym, niezbyt wysokim, który zatrzymywał się co kilka kroków, kucał, podnosił rozgwiazdę, po czym wstawał i wrzucał ją do morza. Robił to pomimo młodego wieku i mając z pewnością lepsze zajęcie niż wrzucanie rozgwiazd do morza. Nie potrafił Go zrozumieć, przecież to takie bezsensowne. Te stworzenia są już skazane na śmierć. On i tak nic nie zmieni. Dlatego też gdy w końcu zbliżyliśmy się do siebie zapytałem go:
– Dlaczego wrzucasz te rozgwiazdy do morza?
– Bo mogę je uratować.
– Ale nie uratujesz wszystkich, to co robisz nie ma żadnego znaczenia.
Chłopak spojrzał na mnie, po czym kucnął, podniósł jedną z rozgwiazd, wstał i wrzucił ją do morza.
– Dla niej miało to ogromne znaczenie.
Mam wrażenie że już to pisałem…trudno, ten tekst warty jest przypominania co jakiś czas (sprawdziłem, wrzuciłem ją w listopadzie).
W każdym razie, ten Pan był taką rozgwiazdą nad którą ktoś stanął i nie podniósł twierdząc że to już nie ma znaczenia. A to zawsz ma znaczenie.
No dobrze, idziemy dalej.
Zajęcia z dzieciakami minęły jak z bicza strzelił. Te 90 minut to faktycznie króciutko, zwłaszcza jak się dzieciakom da kredki. To jest świetny pomysł zamiast przerwy – kredki. Wróciła dwójka moich podopiecznych z innych grup i widać, że odizolowani od Lena są całkiem znośni.
A dzieciaki z gimnazjum uczyły się dzisiaj robić fiszki. Ja mam Ich uczyć, przykładowo, wysublimowany, a Oni nie wiedzą co to znaczy pędzić. To będą ciekawe trzy miesiące.