Tygodnia w kolegium. Nie jest to jakieś wielkie wydarzenie, ale warte odnotowania. Trzy tygodnie za mną, piętnaście tygodni przede mną. Tak sobie odliczam do tego osiemnastego. Właściwie to cały myk z określeniem tego kiedy wypadają ostatnie zajęcia polega na zapytaniu się odpowiedniej osoby.
Bo pytam Chloe i Ona nie wie, bo nie liczyła, ale może sprawdzić, ale i tak nie jest pewna. A pytam Becky w pierwszy dzień pracy po powrocie i Ona liczy na miejscu i mówi bez mrugnięcia okiem kiedy skończy się semestr. Wypada dokładnie tak jak sam wyliczyłem czyli jest dobrze. Bardzo dobrze.
Na siłowni tłoki, porozrzucane sztangi i hantle, zero szacunku dla innych sportowców, ale przynajmniej jak się kogoś po ramieniu poszturcha to w końcu ruszy się z maszyny i da poćwiczyć. Przynajmniej tyle.
Na tym właściwie plusy z dzisiaj można zakończyć, bo klasy dzisiaj były nieaktywne. Zupełnie nieaktywne. Siedzieli zapatrzeni w ekrany. I to wtedy kiedy w końcu robiliśmy coś naprawdę, ale to naprawdę fajnego i przydatnego czyli zamawianie jedzenia. I to siedzieli znużeni nie dlatego że to potrafili, a dlatego że po prostu siedzieli znużeni.
Wczoraj jak gadali to wyrzuciłem, pierwszy raz w życiu wyrzuciłem kogoś z klasy. 10 minut zajęć, słowem się nie odezwałem, taką obrałem taktykę dawno temu, że jak ktoś mówi to nie podnoszę głosu bo wiem że grupy nie przekrzyczę, więc sobie stanąłem i patrzyłem jak moi studenci rozmawiają. I rozmawiali bite 10 minut, po których wskazałem palcem na kilku z Nich i powiedziałem że Ich sobie nie życzę. Żadnego przepraszam, tylko wzięli i wyszli. Tak bywa. Reszta klasy była już cicho do końca zajęć. Dosłownie cicho, bo nawet na pytania nie odpowiadali.
Przez moment zastanawiałem się nawet czy może ja Im czegoś źle nie wytłumaczyłem, ale gdy dotarło do mnie, że Oni nie mają nawet zeszytów (95% nie ma) to jak Oni chcą się czegokolwiek nauczyć czy cokolwiek zapamiętać. Na zajęciach raz w tygodniu możesz zrobić tylko coś, ale bez wkładu własnego nigdy się nie nauczysz.
Nie ma na to najmniejszej opcji. A Oni taką drogę obrali. Nie wiem czy to jest dobra droga, osobiście jej nie pochwalam, ale mam takie momenty że się nie przejmuję. Momenty w których już nie zwracam uwagi na to czy oglądają film czy nie oglądają.To trochę smutne co właśnie napisałem, ale chyba w tym tygodniu dopadła mnie ta wiosenna obniżka formy. W następnym tygodniu mamy sprawdzian i już wiem że pierwsze zajęcia po sprawdzianie będę musiał zacząć od wyjaśnienia Im raz jeszcze co oznacza słowo szacunek.
Oni wiedzą, ale chyba pozapominali i nawet nie boli mnie to że zapomnieli, ale to że gdy wczoraj podniosłem głos i pokazałem drzwi tym gadatliwym uczniom w sali zapanował spokój. A ja nie lubię wierzyć w negatywną motywację. Lubię wierzyć w skuteczność pozytywnego nastawienia, przekonywania uczniów że potrafią, że mogą, ale muszą chcieć i próbować.
Naprawdę nie lubię krzyczeć.
A teraz kończę bo mam setki zadań domowych do sprawdzenia i chcę się uporać z większością z nich przed sobotą. Jutro w końcu idę biegać. Ach…sobota…oby tylko pogoda dopisała. To będzie pierwszy tydzień z trzema wyjściami w teren. Ciekawe jak sobie z tym poradzę.