Do domu

dsc02567-copy

Zerwałem się z łóżka pół godziny przed budzikiem. Na śląsku mówimy na to rajzenfiber, w Niemczech nazywają to dokładnie tak samo tylko piszą reisefieber.
Nerwy związane z podróżą. Każdy z nas to zna. No cóż, dzięki temu miałem więcej czasu by się ogarnąć i mogłem wyjść na deszcz.

Tak, bo z samego rana padało. Bez problemu znalazłem taksówkę, czego się trochę obawiałem i miałem w pogotowiu wizytówkę do jednego z taksówkarzy, i ruszyliśmy na lotnisko. Oczywiście ruszyliśmy za wcześnie bo o ile droga z lotniska trwała dwie godziny, o tyle droga na lotnisko trwała niecałe pół godziny. Za taką szybką podróż należał się kierowcy napiwek i tak uśmiechniętego człowieka to ja już dawno nie widziałem. Jednak nie wszystkim chciwość przeżarła trzewia i porządnych ludzi jest jeszcze całkiem sporo.

dsc02569-copy

Śniadanie zjadłem w jedynej otwartej restauracji czyli siedzi oferującej smażone kurczaki. Zaletą tej sieci jest to że obojętnie gdzie człowiek się znajdzie to jedzenie zawsze będzie przynajmniej przyzwoite i jadalne.

dsc02570-copy

Potem odprawa, spóźniony samolot, chmara chińczyków biegających po lotnisku niczym kurczaki bez głowy bo zmieniono bramkę pod którą podstawiano samolot i lot.

Lot był najgorszym lotem w moim życiu.
Takiego bólu głowy nie miałem od dawna. Prawdopodobnie od ogólniaka. Głowa się prawie wyłączyła, żołądek ścisnął się pięść i usiłował wywrócić się na drugą stronę, a ja jedyne co mogłem zrobić to oddychać głęboko i liczyć do 10. Ciągle, nieustannie liczyć do 10, bo przecież tabletki nadałem w bagażu.

Na moje szczęście odprawa w Hong Kongu trwała tylko kilkanaście minut, a na bagaż czekać nie musiałem. Tabletki pomogły praktycznie natychmiast. Gdyby nie one to byłoby krucho.

dsc02574-copy

A potem był obiad, czyli kawa i curry.
Jedzenie na lotnisku w Hong Kongu jest drogie, ale jest w pełni warte swojej ceny, nie dość że faktycznie smakowało jak curry to jeszcze było tam więcej mięsa niż warzyw (co trochę odbiega od curry, ale tłumaczy cenę) więc można było się solidnie najeść, a że był to mój pierwszy posiłek od śniadania w Rangun to spałaszowałem to błyskawicznie.

Zresztą miałem też inny powód by się spieszyć – musiałem dostać się na dworzec w Shenzhen przez 19, kiedy to odjeżdżał mój pociąg do Xiamen.

dsc02576-copy

Podróż metrem trwała długo, ale więcej czasu straciłem na odprawie. Liczyłem że większość ludzi będzie wracać siódmego października, ale chyba jednak więcej wracało szóstego, tak jak ja. W Shenzhen znalazłem się pół godziny przed odjazdem pociągu. Potem kolejka do kupna biletu do metra, kolejka w metrze i nagle dotarło do mnie że metrem nie zdążę.

Wybiegłem ze stacji i pobiegłem szukać taksówki, jedyne jakie były to te nielegalne, zaryzykowałem, dogadałem się co do ceny, ale podróż zamiast dziewięciu minut trwała pół godziny, chociaż kierowca się nie oszczędzał. Zapłaciłem mu znacznie mniej niż było uzgodnione bo jednak pociąg odjechał, zrozumiał.

Naprawdę zostali na świecie jeszcze porządni ludzie.

Na żaden inny pociąg do Xiamen nie miałem już szans, bilety wyprzedano. Pozostało więc kupić bilet na pierwszy pociąg dnia następnego.

dsc02580-copy

Noc na dworcu w Shenzhen skończyła się przed północą kiedy to zostałem z dworca wyrzucony. Spędziłem ją więc na podziemnym parkingu oblewając się potem i przytulając plecak i torbę. Dworzec otworzono o szóstej, część restauracji jednak nie otworzono tak szybko i przyszło mi zjeść w innym fast foodzie, tym razem słynącym ze złotego M. Co ciekawe, zestaw śniadaniowy smakował dokładnie tak samo jak zestaw śniadaniowy w Bratysławie. Nawet mieli masło na bułkach.

Lekcja z dni ostatnich – spóźniony samolot wymaga ponownego zapoznania się z rozkładem pociągów

Dzień ostatni

dsc02255-copy

Zacząłem go od wizyty, przypadkowej bo chociaż miasto zwiedzałem trzy dni to zawsze szukałem nowych dróg, ścieżek i parę razy musiałem używać google maps by odnaleźć drogę, na porannym targu. Targi poranne to takie cuda w Azji które pojawiają się rano i znikają po paru godzinach. Są też targi wieczorne, ale one pojawiają się wieczorami i najczęściej w zupełnie innym miejscu. W końcu kto by chciał kupować w tym samym miejscu dwa razy w ciągu tego samego dnia, prawda?

dsc02259-copy

Targ który znalazłem składał się z dwóch równoległych do siebie ulic Jedna była w całości wypełniona mięsem, a druga…no cóż, druga była wypełniona wszystkim co mięsem nie jest a w dalszym ciągu jest zdatne do spożycia, czyli rybami, warzywami i przyprawami. Właśnie ten targ uświadomił mi dlaczego to jedzenie było takie nudne – chociaż wypełnione handlarzami były dwie ulice to jednak wszyscy sprzedawali to samo. Pomidory, czosnek, marchewka, seler, cebula…i tak w kółko. Ze stoiska na stoisko może różniło się to tym że czasem zamiast selera pojawiła się kapusta i okazjonalnie doszedł ogórek, ale oprócz tego różnic zbyt wiele nie było.

dsc02272-copy

Także jak tu jedzenie ma być różnorodne i bogate w smak skoro wszyscy sprzedają dokładnie to samo, a papryczek jest tutaj jak na lekarstwo.

dsc02270-copy

Rozjaśniło się. Tak jak to się rozjaśnia w Azji – nagle, bez okresu przejściowego kiedy to człowiek zastanawia się czy jeszcze jest noc, czy może już dzień, kiedy leniwie wygląda spod kołdry przez okno i nie do końca ufa swoim zmysłom i spogląda na zegarek.

Wtedy zobaczyłem tego pana poniżej.

dsc02262-copy

Nie wiem czy to faktycznie gazeta bliższa partii demokratycznej, ale było to dla mnie o tyle niecodzienne że poprosiłem go o zdjęcie.

Niecodzienne, bo przecież demokracja nie jest czymś co ci faktycznie sprawujący władzę chcą, wręcz przeciwnie. Jednak domyślam się, że pozory muszą sprawiać by nie stracić pieniędzy wysyłanych w ramach pomocy humanitarnej.

Na śniadanie chciałem coś lekkiego, ale wyszła zupa z kurczakiem. Nawet gdy potrafisz przeczytać menu, jeżeli nazwa potrawy nic ci nie powie to możesz skończyć z czymś takim na śniadanie.

dsc02279-copy

dsc02280-copy

A dalej było podobnie jak dzień wcześniej – długi spacer, przystanki na kawę, w tym najlepsza kawa jaką piłem bo pierwszy raz nie był to instant, tylko coś w czym pływały fusy i tym przesłodkim mlekiem skondensowanym.
Naprawdę czegoś takiego brakuje mi w Chinach, takiego miejsca gdzie można usiąść między tambylcami i chłonąć atmosferę miejsca. W Laosie można to zrobić w każdej restauracji, w Mjanmie podobnie, lub napić się kawy, a w Chinach…no cóż, nie ma za bardzo gdzie.

dsc02287-copy

Dotarłem, przypadkiem, na nadbrzeże i spotkałem tam znajomego z dnia drugiego – George’a. Tym razem nagabywał dziewczynę która ewidentnie nie była miejscowa. Nie wiem czy słusznie, czy nie, ale podszedłem do nich i powiedziałem dziewczynie żeby na niego uważała bo jemu zależy tylko na pieniądzach. W końcu George miał pracować od poniedziałku do piątku jako malarz, a tutaj w samym środku tygodnia przechadzał się w południe po nabrzeżu. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła, ale George zniknął nagle.

dsc02298-copy

Parę minut później zaczepił mnie inny mieszkaniec Mjanmy. Z dokładnie taką samą śpiewką jak George. Też zaczął opowiadać o świątyni, polach i wiosce. Wtedy coś we mnie pękło i chociaż głosu nie podniosłem to powiedziałem mu żeby się ode mnie oddalił bo jest złym człowiekiem. Widząc moją reakcję oddalił się bardzo szybko.

dsc02418-copy

Nie zraziło mnie to jednak, wręcz podbudowało, kontynuowałem więc swój spacer w nowym miejscu i doczłapałem do starego budynku, tego ze zdjęcia poniżej konkretnie.

dsc02420-copy

To jest dla mnie Mjanmar, kraj pochłonięty przez roślinność. Wystarczy że kilkadziesiąt lat nic się w budynku, z cegły, nie dzieje a już go roślinność pochłania. W ogóle nie dziwi mnie że z Bagan zostały tylko świątynie, bo przecież o nie ktoś dbał, do nich ludzie pielgrzymowali, a cała reszta zniknęła. W końcu kto by się przejmował jakimiś tam budynkami mieszkalnymi. Budynki mieszkalne to pewnie i tak zbyt duże słowo bo najpewniej były to chatki zrobione z drewna i same się rozłożyły przez tych kilkaset lat.

dsc02426-copy

Robiłem zdjęcia i nagle ktoś klepnął mi butelkę z wodą którą trzymałem w tylnej kieszeni spodni. Jakiś mężczyzna wyglądający na bezdomnego postanowił się widać zabawić moim kosztem. No cóż, chociaż ją tylko klepnął to i tak się z nią pożegnałem.  I tak musiałem kupić nową.

dsc02461-copy

W porze obiadu znalazłem się w pobliżu restauracji indyjskiej, ale było to kolejne danie z kategorii panie to smaku nie ma nawet gdy jadłem warzywa na zmianę z ostrą przyprawą. Nie wiedziałem wtedy czy to moje kubki smakowe zostały już tak zniszczone przez ostre jedzenie czy też może kuchnia w Mjanmie jest tak mało wyrazista. Na odpowiedź przyszło mi czekać aż do przylotu do Hong Kongu, gdzie okazało się że kubki smakowe jeszcze są w porządku.

dsc02364-copy

Mjanmar jest krajem skrajności. Z jednej strony mamy ludzi którzy uznają że w porządku jest zarobić na tobie pół dolara chociaż rozmawialiście o rodzinie, pokazywaliście zdjęcia, bo tych pieniędzy potrzebują, a z drugiej mamy zakorkowane czteropasmowe drogi bo jest tyle samochodów. Z jednej strony mamy stare, kolonialne, zarośnięte zieleniną budynki, a z drugiej plac budowy nowego hotelu Sheraton. Mamy dzieciaki siedzące na ulicy i sprzedającego kukurydzę w kubkach by chociaż trochę pomóc rodzinie. Nie da się nie zauważyć mężczyzn i chłopców noszących tradycyjne longyi, ale nie można nie zauważyć masy chłopaków i dziewczyn z tatuażami, szalonymi fryzurami i koszulkami firmowanymi przez zespoły grające punk czy metal.

dsc02501-copy

Poniżej jedna z tych skrajności. Brat i siostra bawią się na ulicy, brat nie ma nawet na sobie spodni, jedynie długą koszulę. A za nimi siedzą dzieci które zaraz do domów odwiezie autobus bo zajęcia w ich prywatnej szkole właśnie się skończyły.

dsc02514-copy

Tak spacerując zdałem sobie sprawę że coś jest nie tak z moim żołądkiem, nie było to na szczęście nic poważnego, ale jednak poczułem że muszę udać się do toalety. A żadnej w pobliżu nie było. Na szczęście zauważyłem komisariat.
How can we help you? Wypisane na murze, więc uznałem że niby czemu nie i poszedłem się zapytać o toaletę.
Policjant początkowo mnie nie zrozumiał, chociaż po angielsku mówił, ale wystarczyło pokazać słowo w słowniku i od razu ruszył do akcji. Już po chwili miał w swoich rękach klucz i prowadził mnie do wygódki zamkniętej na kłódkę.
Wygódka, połączona z prysznicem, miejsce jak miejsce, nic specjalnego. Gdy w końcu wyszedłem i oddałem klucz od razu kilku policjantów do mnie podeszło i zaczęło pytać czy wszystko w porządku, czy umyłem ręce, oraz czy umyłem ręce mydłem. Co było bardzo miłe.
A potem, chyba oficer bo jako jedyny nie miał munduru, widząc mój aparat zapytał czy robiłem zdjęcia i poprosił bym pokazał co fotografowałem. Oczywiście niczemu zdjęć nie robiłem, bo toaleta to toaleta, co tam może być ciekawego (no chyba że to przystanek autobusowy w rodzinnym mieście June i sika się do wiader), więc podziękował i mogłem iść.

dsc02540-copy

Nie było to nic strasznego, w końcu na całym świecie jest zakaz robienia zdjęć posterunków policji, w dodatku ani przez moment nie czułem że wywierają na mnie jakąś presją czy traktują jako potencjalne zagrożenie, ale jednak zdjęcia zobaczyć chcieli.

I tak mijał mi ostatni dzień w Rangun. Pana z dnia poprzedniego nie zastałem tym razem w kawiarni, ale kawę i tak wypiłem.

dsc02547-copy

Szukałem za to kolacji. O ile śniadania i obiady nie były problemem, o tyle kolacje to trochę inne wyzwanie, bo jednak na kolację za dużo jeść nie lubię. Coś jednak zjeść trzeba. Snułem się więc po Rangun przez godzinę, znalazłem restaurację tajlandzką którą traktowałem jako ostateczność, ale po tym jak jedyny napotkany sprzedawca jedzenia ulicznego miał mi do zaoferowania jedynie uśmiech zdecydowałem się tam zajrzeć. Siedziała tam kobieta o białym kolorze skóry i nikt inny co było dla mnie równoznaczne z tym by szukać dalej.
Zauważyłem jak z pewnego miejsca wychodzi ktoś z pudełkami z jedzeniem. Kilkoma pudełkami. Dlatego też poszedłem tam i po chwili podszedł do mnie ktoś kto mówił po angielsku.
– Czy to restauracja?
– Tak, ale mamy tylko kurczaka z ryżem i lody.
– Lody?
– Tak, domowej roboty lody. Może spróbujesz?
– No jasne.

dsc02544-copy

Były przepyszne, zamiast cukru użyto kokosa by je osłodzić, do tego dodatki z tapioki (zapewne) i było to świetne. Nie tyle lody, chociaż i one były przyzwoite, ale fakt znalezienia lodów domowej roboty ot tak wchodząc do pierwszego lepszego sklepu

dsc02548-copy

Kolację ostatecznie zjadłem w tym samym miejscu co śniadanie czyli zrobiła mi się taka żywieniowa klamra.

Lekcja z dnia piątego – czasem znajdujemy to czego nie szukaliśmy

W koło wokół miasta

dsc01676-copy

Znowu znalazłem się na dworcu autobusowym który bardziej przypomina małe miasteczko i znowu pojawiło się wokół mnóstwo taksówkarzy którzy marzyli jedynie o tym by mnie gdzieś zawieźć. Prawdę mówiąc ja też chciałem być zawieziony, ale niestety nie potrafiliśmy się dogadać co do ceny, tak czasem bywa. Oni chcieli więcej, ja więcej płacić nie chciałem, więc trochę się nagadałem, trochę nachodziłem, ale w końcu dogonił mnie ktoś kto akurat jechał w obranym przeze mnie kierunku, a że miał już innych pasażerów to mnie policzył taniej.

dsc01679-copy

I tak znalazłem się pod pagodą Shedagon. Wysokiej na 112 metrów,  w dodatku umiejscowionej na wzgórzu więc sprawiającej wrażenie pełniącej straży nad całym miastem. Zwłaszcza wieczorem gdy jest oświetlona a wokół niej panuje mrok. Chciałem odwiedzić ją właśnie w takich warunkach, nie udało się, ale zawsze warto zostawić sobie coś na kolejną wizytę, także rozczarowany nie jestem.

dsc01736-copy

Przed wejściem czekało mnie ściągnięcie butów, skarpet, a że tym razem nie miałem długich spodni (w końcu wziąłem tylko jedną parę a wyprać ich nie miałem gdzie po przeprawie przez Bagan) to musiałem kupić longyi czyli tradycyjną spódnicę (no dobrze, dobrze, to nie jest spódnica, ale niech już tam będzie).

dsc01698-copy

Właśnie, 8000 kyatów kosztowało wejście do pagody, 5000 kyatów kosztowało longyi , czyli razem 13000. Dałem 15000, ale 2000 kyatów reszty dostałem dopiero gdy się o nie upomniałem. Trzeba się o swoje upominać, zwłaszcza gdy chodzi o pracowników rządowych. W końcu czego jak czego, ale rządu w Mjanmie wspierać za bardzo nie wypada.

dsc01683-copy

Oczywiście żeby dostać się do pagody trzeba przejść przez prawdziwy supermarket i opędzić się od dzieci sprzedających kwiatki. A supermarket to bardzo dobre słowo bo przed świątynią sprzedawane jest dosłownie wszystko. O ile bransoletki buddyjskie i obrazki pagody jeszcze mogę jakoś zrozumieć o tyle koszulek z Pokemonami zrozumieć już nie chcę. Potrafić potrafię, ale nie chcę bo to się dla mnie kłóci.

dsc01750-copy

Tak samo jak kłóci się mi obraz mnichów. Na ulicy często spotyka się mnichów którzy zbierają jedzenie, tak samo jak w Laosie, i widać że naprawdę jest im to potrzebne, a w świątyni praktycznie każdy mnich miał ze sobą komórkę, część z nich miała tatuaże (co samo w sobie nie jest złe, bo jednak mnóstwo ludzi w Mjanmie tatuaże ma), część miała czerwone zęby od żucia betelu (co też nie jest jakieś straszne, bo jednak mnóstwo ludzi tak robi). Problem, dla mnie, był w tym że miałem obraz z Laosu gdzie każdy chłopak musiał przez jakiś czas być w klasztorze i czuć było że dla nich to coś znaczy, co jeszcze potwierdzały rozmowy z mnichami. A tutaj, było to takie na luzie, owszem byli mnichami, ale sprawiali wrażenie jakby byli od tego odcięci, jakby ten buddyzm jednak nie oczekiwał od nich odrzucenia pragnienia rzeczy materialnych (a może nie oczekuje, w końcu tych sekt buddyjskich jest całkiem sporo).

dsc01707-copy

dsc01740-copy

dsc01763-copy

dsc01768-copy

Chodziłem po tej pagodzie, robiłem zdjęcia, ale co w tym wszystkim najlepszego to to że znowu poczułem się jak na początku mojego pobytu w Chinach. Mnóstwo ludzi zaczepiało mnie i prosiło o zdjęcie. Nawet jeżeli ich angielski był nieistniejący to i tak jakoś się tam dogadywaliśmy, wyszło doświadczenie z Chin.

dsc01793-copy

Powiedziałbym że rzucają się w oczy ludzie robiący sobie zdjęcia na tle pagody, ale skoro sam sobie zrobiłem to nie mogę nikogo za to potępiać, w końcu gro z tych osób to pewnie byli, tak jak i ja, odwiedzający.

dsc01837-copy

Pieszo ruszyłem w stronę dworca, znaczy podobno można jechać autobusem, ale sprawdzać tego nie chciałem. Przystanki autobusowe nie mają żadnych rozkładów, a każdy autobus zawiera oprócz kierowcy krzykacza. Krzykacz wychyla głowę przed przystankiem i krzyczy jaki to autobus i dokąd jedzie. Krzyczy rzecz jasna nie po angielsku, więc dla mnie były to informacje zupełnie niedostępne.

dsc01841-copy

Zaletą takich spacerów jest poznawanie miasta, picie kawy tam gdzie piją ją tubylcy i jedzenie śniadań także z nimi. Nawet odkryłem że w Rangunie znajduje się dzielnica Japońska, a może stworzona jedynie dla japońskich turystów bowiem roiło się tam od napisów po japońsku.

dsc01866-copy

Widać że dworzec pochodzi z czasów kolonialnych i o ile z zewnątrz prezentował się przyzwoicie, o tyle w środku wyglądał jakby nie był czyszczony odkąd Mjanmar przestał być nazywany Birmą.

dsc01872-copy

Na szczęście ludzie na dworcu mówili po angielsku, przynajmniej w stopniu podstawowym więc nie miałem żadnych problemów ze znalezieniem odpowiedniego peronu i kupnem biletu. Może kiedyś będzie tak w Chinach?

dsc01882-copy

Wsiadłem do pociągu, do innego wagonu niż reszta turystów i ruszyłem w podróż.

dsc01885-copy

Było coś niezwykle odprężającego w możliwości spędzenia czterech godzin wśród rodowitych Mjanmarczyków pokonujących swoją codzienną trasę na targ, z targu, do pracy, z pracy. Tych kilka godzin spędzonych w towarzystwie ludzi którzy sprzedawali smażone przekąski lub przygotowywali jedzenie na miejscu  w pociągu było…no cóż…zupełnie nowe. Wspaniała odmiana od pachnących jednakowo zupek błyskawicznych które są w ilościach hurtowych spożywane w chińskich pociągach.

dsc01900-copy

dsc01954-copy

dsc02153-copy

W połowie drogi zaczęło padać, co zachęciło jeszcze więcej osób do przejazdu i przewozu jedzenia, masy jedzenia.

Gdzieś po drodze mignęła mi walka kogutów, ale dosłownie mignęła. Folklor, ale taki przyjemny folklor.

To w jakich warunkach mieszkają tam ludzie to coś dla nas niepojętego, od kilka desek zbitych razem i liśćmi bambusowymi przykryty dach.

dsc02053-copy

dsc02059-copy

dsc02061-copy

Podróż skończyła się wraz z deszczem. Wysiadłem z pociągu i ruszyłem do hostelu by odłożyć plecak i dalej zwiedzać miasto, ale już bez tego dodatkowego ciężaru.

dsc02175-copy

Minęły może dwie godziny, usiadłem przy stoliku, zamówiłem kawę i zacząłem rozmawiać z Mjanmarczykiem starszej daty.

dsc02189-copy

Pan miał 76 lat, czyli angielskiego uczył się jeszcze w czasach kolonialnych (no, w większości to już po opuszczeniu Mjanmaru przez Anglików, ale jednak) i zaczęliśmy rozmawiać.

dsc02206-copy

Nie była to łatwa rozmowa, bo zacząłem od tego że chociaż kraj jest brudny to jednak ludzie tutaj wyznają tyle religii, a mimo wszystko szanują siebie nawzajem, nie strzelają do siebie, nie rzucają kamieniami, żyją tak jak powinni żyć, a skończyłem na powtarzaniu że musi mieć nadzieję że będzie lepiej.
Będzie, bo przecież u nas też było źle. Polski przez ponad 100 lat nie było na mapie. Potem komunizm, ludzie nie mieli nic do mówienia, walczyli z rządem i cała nasza przemiana zaszła w ciągu niecałych 30 lat.
On jednak nie wierzył że w Mjanmarze dojdzie do tego za jego czasów, ani za czasów jego dzieci, nawet wnuków. Może kiedyś.

Najbardziej zasmuciło mnie to jak skarżył się na edukację, że chociaż jest to jakby jej nie było. Tak patrząc na suche dane, to raptem co druga osoba po ukończeniu pięciu klas szkoły podstawowej idzie do czteroletniego gimnazjum, a potem już raptem jedna piąta do dwuletniego ogólniaka. Poziom alfabetyzmu to niecałe 90%, niższy wśród dziewczyn niż chłopców. Słabo. Bardzo słabo.

Gdy opowiadał o tym że rząd rządzi pistoletami to zrobiło mi się jeszcze smutniej. W końcu Mjanma ma wybrany w demokratycznych wyborach rząd. Tylko co z tego że ma skoro nie rządzi on a armia? A nawet jeżeli kiedyś odejdzie od władzy to i tak pod jej kontrolą pozostanie cały przemysł i całe to bogactwo naturalne. Cały ten gaz, ropa, kamienie szlachetne i żady nie przekładają się na bogactwo kraju, a jedynie na bogactwo tych najbliższej wojska. Może i wikipedia mówi że jest coraz lepiej, ale ulice mówią jednak coś innego.

W końcu się pożegnaliśmy a ja poszedłem szukać jedzenia.
Tym razem znalazłem chińską restaurację i po zjedzeniu porozmawiałem z szefem po chińsku. Pierwszy raz w życiu ten język przydał mi się poza Chinami. Było to o tyle sympatyczne że w nagrodę dostałem worek żebym mógł sobie do niego włożyć tę dużą butelkę coli. W ogóle to skandal żeby w Chinach nie można było kupić coli zero w półtoralitrowej butelce.

dsc02231-copy

dsc02232-copy

dsc02233-copy

Lekcja z dnia czwartego – czasem lepiej się zatrzymać i napić kawy niż ciągle chodzić

Świątynie, stupy, zakony

Przed świtem autobus dotarł do Bagan. Ludzie powoli wyłaniają się z autobusu, a wokół już roi się od taksówkarzy chcących ich naciągnąć pomimo wiszącej tabeli z cennikiem. W końcu tak wcześnie rano trzeba zapłacić więcej. O tej porze mało kto kieruje się tam gdzie ja czyli do starego Bagan, większość chce się rozłożyć w nowym Bagan, lub innej miejscowości obok.

Zmartwiłoby mnie to bardzo gdyby nie to że właśnie wypłynęły mi dwa kamyczki z rany. A tak chyba litanią przekleństw obudziłem pielęgniarkę która rany w Chinach nie wyczyściła. Nie wyjęła wszystkich, wręcz żadnych kamieni z rany, po prostu ją zdezynfekowała i zakleiła. Nie przyglądałem się temu dokładnie, nie pomyślałem nawet że mogą być tam jeszcze kamienie (tego dnia wyszły dwa małe, dwa dni później wypłyną jeszcze dwa kolejne wielkości ziarnka piasku i na tym się skończy), więc nie oponowałem gdy mi to zasypała proszkiem. Oponowałem jedynie gdy chcieli mi tę ranę zaszyć. Wyobraźnię mam dobrą więc nie chcę sobie wyobrażać co by się stało gdybym się zgodził. Nie byłoby już tak lekko i przyjemnie.
Tylu przekleństw co rzuciłem na tym dworcu autobusowym na tę kobietę to nie rzuciłem od pierwszego wyjazdu z Xuzhou kiedy to Lydia powiedziała mi żebym pojechał na inny dworzec kolejowy.

Podobno człowiek musi przejść przez wiele by poznać kim naprawdę jest. Na mojej drodze znalazł się dzień w którym czeka mnie wyciskanie ropy z rany.

Bez piosenki na ustach zaproponowałem taksówkarzowi 5000 kyatów za transport do starego Bagan, do tego stopnia nie był zadowolony że szybko się oddalił.

Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć przed siebie. Pięćset metrów później znalazłem pana na motorze.
– You go where?
– Old Bagan.
– Far.
I take you.
– How much?
– 5000. Okay?
– Okay.
– Okay?
– Okay.
– We go.
I pojechaliśmy na motorze. Zawiózł mnie aż pod mury starego Bagan.

dsc01208-copy

A potem zaczęło padać. Nie, padać to złe słowo. Zaczęło lać. Wtedy właśnie schowałem się pod daszkiem przy stupie wraz z innym mieszkańcem Mjanmy.
On zdjął sandały i siedział, a ja próbowałem zakryć aparat workiem by nie zamókł. Gdy w końcu to mi się udało dotarły do mnie dźwięki dochodzące z pobliskiego zakonu. Chwilę potem po drodze przebiegło kilku przyszłych mnichów.
Wtedy uderzyło mnie to jak kilkumetrowa fala – Bagan był stolicą państwa i chociaż religią panującą był buddyzm to było kilka sekt buddyzmu, do tego mieszkali tam wyznawcy hinduizmu, oraz wyznawcy rdzennego Nat. Ludzie przybywali tam z cesarstwa Khmerów, Sri Lanki czy Indii, a jednak ani wyznawcy, ani przywódcy religijni ze sobą nie walczyli. Wszyscy żyli w pokoju. Świadomość tego wraz z rozbrzmiewającą modlitwą w tle wypełniły mnie czymś co było większe ode mnie, przez moment czułem że jestem naprawdę blisko czegoś istotnego.

dsc01222-copy

dsc01229-copy

I padać przestało.

Tyle z mojego duchowego oświecania.

dsc01232-copy

dsc01238-copy

dsc01245-copy

dsc01254-copy

dsc01291-copy

dsc01304-copy

Niezrażony ruszyłem przed siebie, odwiedziłem dwie stupy i jedną świątynię. Zaraz potem obiecałem sobie że nie będę więcej świątyń odwiedzał. Ściąganie butów, skarpet i chodzenie po śliskich, opaćkanych przez ptaki kamieniach, nie jest czymś co chciałbym robić w czasie deszczu.  Pochodziłem, pochodziłem i zgłodniały zawróciłem. Oczywiście pod świątynią nie było niczego do jedzenia z wyjątkiem jakichś pustych kalorii a ja przecież nawet śniadania nie zjadłem. Przyszło mi wrócić się aż za mury, aż do miejsca gdzie byłem bliżej czegoś istotnego.

dsc01364-copy

Na moje szczęście jedna z restauracji była już otwarta i udało mi się zjeść makaron na zimno z jakimś tam kurczakiem i orzeszkami.  Nie było to może śniadanie mistrzów, ale trzeba sobie jakoś radzić.

dsc01368-copy

A potem ruszyłem znowu.

dsc01369-copy

Wyczytałem gdzieś że niezależnie od tego ile człowiek sobie dni zaplanuje by zobaczyć Bagan to musi dodać jeszcze jeden. Myślę że jest w tym sporo prawdy o ile chce się zobaczyć wszystko.

dsc01369-copy

Ponad trzy tysiące obiektów, świątyń, stup, pagód, po prostu masa, masa i jeszcze raz masa rzeczy do obejrzenia. Także zwiedzając Bagan można obrać dwie drogi – zobaczyć wszystko/prawie wszystko ale spędzić tam kilka dni i/lub wynająć przewodnika, albo pozwolić sobie się zgubić i dać się zaskakiwać coraz to nowszymi doświadczeniami.

dsc01389-copy

Wybrałem opcję drugą.
Oczywiście nie była to opcja miła, łatwa i przyjemna bo po deszczu drogi były zabłocone do tego stopnia że czasami zapadłem się w błoto i czułem się niczym iron man mający buty z ołowiu.

dsc01407-copy

Tylko tak naprawdę to nie ma znaczenia, tak jak nie ma znaczenia to że musiałem się zatrzymywać co parę godzin by zdjąć plaster, wycisnąć ropę, przemyć ranę i założyć nowy plaster.

dsc01563-copy

Nie ma znaczenia to że byłem nagabywany przez miejscowego malarza by od niego kupić obraz (aż zatęskniłem za Laosem, gdzie sprzedawcom jakby nie zależało na sprzedawaniu, a jedynie prowadzili swoje kramiki w ramach hobby) i to do tego stopnia że męczył mnie nawet gdy już sobie od niego poszedłem.

dsc01421-copy

To wszystko nie miało absolutnie żadnego znaczenia bo możliwość doświadczenia tych świątyń, pobytu w miejscu z którego nie został nic, absolutnie nic oprócz miejsc kultu, było czymś czego nie przeżyłem wcześniej. Podobnie czułem się oglądając muzeum armii terakotowej, ale to było zupełnie inne doświadczenie, tam byłem przyciśnięty ogromem historii, a w Bagan…

dsc01431-copy

Łatwo byłoby napisać że było to niesamowite.

Oto przede mną stoi tysiąc lat historii. Miasto opuszczane stopniowo w wyniku najazdu Mongołów na kraj. Na kraj, nie na samo miasto, aż tak daleko wojska mongolskie nigdy nie dotarły (chociaż kto tam wie). W ciągu kilkudziesięciu lat z miasta w którym mieszkało kilkadziesiąt, a może kilkaset tysięcy ludzi, pozostała wioska. Nic więcej.

dsc01447-copy

Nie potrafię uwierzyć w tę historię. Przecież przez następnych pięć stuleci ludzie pielgrzymowali do tego miasta, dalej pielgrzymują, ale ono nigdy nie odzyskało na znaczeniu.

dsc01457-copy

Może choroba? Plaga? Klątwa? Już nigdy się nie dowiemy, nikt tej zagadki nie rozwikła.

dsc01459-copy

Teraz nie ma tam nic z wyjątkiem świątyń, stup i zakonów. Kilka chatek, drogi dla turystów i drzewa…nawet teraz ludzie się tam nie osiedlają, wybierają nowe Bagan, albo Nyang-U.

dsc01481-copy

Także to wszystko siedzi w mojej głowie a ja ciągle spaceruję, ciągle łykam tę historię niczym zgłodniały pelikan.

dsc01500-copy

Podobno Bagan nie jest wpisane na listę kulturowych zabytków UNESCO bo nie określono dokładnie jego rozmiarów. No tak, dokładne wyznaczenie granic jest troszkę trudne bo my mówimy o całym mieście w którym mieszkało powiedzmy dwieście tysięcy ludzi. Także ciężko to określić. Te grobowce koreańskie na granicy z Chinami też pewnie było ciężko umiejscowić, a jednak na liście się znalazły.

dsc01522-copy

Może i dobrze że wpisane nie jest bo wtedy turystów byłoby jeszcze więcej? Chociaż to miejsce jest tak olbrzymie że i tak niełatwo byłoby je wypełnić.

dsc01558-copy

Po kilku godzinach spędzonych między tą całą historią wydostałem się na drogą, znalazłem aptekę, kupiłem jodynę i w końcu mogłem zacząć czyścić ranę czymś innym niż alkoholem. Przespacerowałem się do Nyang-U gdzie znalazłem pocztę, a po kolacji ruszyłem w drogę powrotną.

dsc01571-copy

Pieszą, do momentu gdy zagadał do mnie motocyklista (oczywiście po angielsku):
– Gdzie idziesz?
– Na dworzec autobusowy.
– To daleko.
– Spokojnie dojdę, mam czas.
– Bardzo daleko, zmęczysz się.
– Dobra, dobra. Ile?
– Nie, nie. Rząd nam nie pozwala przewozić turystów na motorach.
– Tak? No to nic, do widzenia.
– Do widzenia.

dsc01581-copy

Przeszedłem kawałek dalej i krzyczy do mnie kobieta  (oczywiście po angielsku):
– Gdzie idziesz?
– Na dworzec autobusowy.
– To daleko.
– Spokojnie dojdę, mam czas.
– Wynajmij skuter!
– Ile?
– 5000!
– Nie, dziękuję.
– 3000!
– Naprawdę dziękuję.
Ruszam przed siebie.
– 1500! Pomyliłam się! Mój angielski jest taki sobie!
– 1500?
– Tak!
– Okej.

dsc01662-copy

I tak zostałem zawieziony na skuterze na dworzec autobusowy, a pół drogi jechała przed nami policja.

Czyli prawo prawem ale wszystko jest do obejścia.

Możecie się domyślać jak czułem się po dwóch dniach chodzenia z plecakiem w trzydziestostopniowym upale. Pot się leje, ręce się pięknie opalają, ale jednak pewien dyskomfort powstaje. Wspominałem już o tym że każda firma przewozowa ma w swojej siedzibie prysznic. Mało osób z nich korzysta, co nie jest jakimś zaskoczeniem bo, przykładowo, prysznic mojej firmy w Rangun to była zwykła beczka pełna wody i plastikowy rondelek. W Bagan, jak widać poniżej, był to już prysznic. Wzbraniałem się przed tym, ale gdy dotarło do mnie że spędziłem już dwa dni na słońcu, z czego jeden dzień dodatkowo wyciskałem ropę z rany to powiedziałem sobie a w dupie tam i wziąłem prysznic. Absolutnie niczym nie różniło się to od brania prysznicu gdziekolwiek indziej, no może z tą różnicą że trzeba było zostawić cały dobytek pod okiem innych pasażerów.  Jednak to jak się czułem gdy zmyłem z siebie te dwa dni, gdy ubrałem świeżą bieliznę i czyste ubranie w pełni zrównoważyło chwilowe rozstanie się z dobrami materialnymi.

Lekcja z dnia trzeciego – czasem trzeba odrzucić swoje przyzwyczajenia.

Dzień drugi, czyli jak dać się oszukać

W Mjanma jest zawsze o cztery i pół godziny później niż w Polsce, czyli o półtorej godziny wcześniej niż w Chinach, chociażby z tego powodu łatwo byłoby mi wstać jeszcze przed piątą i wyjść zwiedzać miasto.

dsc00818-copy

Pierwszym punktem było odwiedzenie pagody Sule. Jest podobno starsza od słynniejszej pagody Shwedagon, niby ma dwa i pół tysiąca lat, ale ile w tym prawdy kto to wie.
Jest istotna nie tylko w związku z religią, ale także z powodu swojego położenia, otóż znajduje się w rzeczywistym centrum miasta i to właśnie przy niej zbierali się ludzie w 1988 i w 2007 roku gdy próbowano zmienić ustrój w Mjanmie.  Oczywiście oba powstania zostały stłumione, krwawo wręcz, ale o polityce jeszcze przyjdzie czas napisać.

dsc00828-copy

Droga do pagody jest prosta i w gruncie rzeczy ta planowana część Rangun jest równie prosta, trzy szerokie czteropasmowe równoległe do siebie ulice przeznaczone dla samochodów i masa wąskich prostopadłych do których samochody nie mają wstępu.
Samą pagodę widać już z dość daleka w ciągu dnia, a nad ranem, przed wschodem słońca, gdy jest najbardziej oświetlonym budynkiem robi niesamowite wrażenie. Tym bardziej niesamowite że nie tylko wydaje się być światłem które przyciąga ludzi, ale wręcz nim jest, bo większość mijanych ludzi na ulicy kierowała się właśnie w stronę pagody na poranne modlitwy.

dsc00834-copy

Nie to żeby było ich dużo, było ich relatywnie mało jak na sześciomilionowe miasto, ale jednak byli.

dsc00823-copy

Rangun o piątej nad ranem jeszcze śpi i to śpi niezależnie od miejsca czy położenia, widać że to nieludzka godzina.

dsc00826-copy

dsc00831-copy

W świątyni trzeba obowiązkowo zdjąć buty i skarpety, do tego należy zakryć kolana i ramiona, ale do tego byłem przygotowany, także bez zaskoczenia. I prawdę mówiąc bardzo mi się to podoba. Uważam że do świątyń, wszystkich, należy ubierać się skromnie. Aczkolwiek to ściąganie butów i skarpet uznaję za przesadę, zwłaszcza że wszystkie świątynie buddyjskie są w Mjanmie w większości otwarte i pełne, ale po prostu pełne ptaków. A co to oznacza pisać nie muszę.

dsc00847-copy

Chodziłem po tej pagodzie przez parędziesiąt minut chłonąc jej atmosferę i to czekanie na wschód słońca wśród śpiewów i modlitw ludzi było czymś niezwykłym. Czuć było taką atmosferę duchową. Co ciekawe, ludzie modlili się do różnych obrazów/posągów Buddy. Kobiety, które mijałem na ulicy, modlił się w innym miejscu niż mężczyźni. Nie dlatego że w świątyniach istnieje jakiś podział, po prostu widać wierzy się tam że konkretny posąg odpowiada na konkretne prośby, pewnie coś jak w chrześcijaństwie z patronami konkretnych zawodów.

dsc00855-copy

Obszedłem świątynię dwa razy, wyszedłem, zostałem jeszcze poproszony o dobrowolną ofiarę za przypilnowanie butów (chociaż gdy chciałem je zostawić przy wejściu zostałem poproszony by je przynieść, czyli de facto zostałem naciągnięty), rozejrzałem się po okolicy i mnie zszokowało.

dsc00832-copy

dsc00833-copy

Na przeciwko pagody znajduje się meczet, a kawałek dalej kościół protestancki. I tak sobie te trzy świątynie, trzech różnych wiar stoją przy sobie, nikt nikomu do gardeł nie skacze.

dsc00860-copy

Ruszyłem szukać śniadania i już po chwili znalazłem znane z Chin youtiao, także nie pozostało mi nic innego jak zapytać szefa czy mówi po chińsku. Nie mówił. Czyli Chiński wymysł dotarł, w końcu to dzielnica chińska, ale język nie. Język został angielski. I to mnie zszokowało, że nawet taki zwykły człowiek sprzedający takie małe coś potrafi mi po angielsku powiedzieć ile mam mu zapłacić.

dsc00862-copy

dsc00864-copy

Powoli ruszyłem w drogę powrotną, ale tym razem wybrałem inną drogę, w końcu wypadałoby znaleźć coś do jedzenia, a że po drodze nie było widać niczego konkretnego to trzeba było się trochę dalej przespacerować.

dsc00869-copy

dsc00880-copy

I już po kilku chwilach znalazłem to co znaleźć w Mjanmie chciałem – zarośnięte kolonialne budynki. Z jakiegoś powodu wyobrażałem sobie że Rangun będzie miastem pochłoniętym przez dżunglę, przynajmniej po części i wiele się nie pomyliłem. Owszem, nie było dżungli, ale jednak roślinność była wszędzie, budynki jej absolutnie nie przeszkadzały.  Mieszkać w takim miejscu sobie nie wyobrażam, ale zobaczyć na żywo to było dla mnie nie lada przeżycie.

Paręset metrów od tych trzech świątyni znajdowała się kolejna, tym razem dla wyznawców hinduizmu. I tak oto zrobiło się nam kilka świątyń dla czterech różnych religii w promieniu jednego kilometra. Kilka świątyń, bo meczety były dwa albo i trzy nawet, a jeszcze niedaleko znajdowała się świątynia dla wyznawców chińskiego buddyzmu, czyli misz masz totalny.

dsc00891-copy

dsc00896-copy

W końcu, w końcu udało mi się znaleźć coś do jedzenia, ale jak widać poniżej nie było to nic nadzwyczajnego, ot zimny makaron z kurczakiem. O jedzeniu zresztą dużo pisać nie będę, bo nie za bardzo jest o czym, nie wywarło ono na mnie żadnego wrażenia, po prostu było obecne.

dsc00985-copy

Chodząc po Rangun dociera do mnie dlaczego jest tam aż tyle gołębi. Bo ludzie rzucają im kukurydzę. Początkowo myślałem że ta kukurydza sprzedawana na ulicy to jakaś miejscowa przekąska, w końcu czemu nie, ale gdy zobaczyłem pierwszą osobę kupującą ją i rzucającą ptakom zrozumiałem że to właśnie na tym polega.

dsc01010-copy

Wróciłem do hostelu, zabrałem plecak i ruszyłem na spacer po mieście. W pobliżu nadbrzeża znalazł mnie George. George miał akurat wolne bo była niedziela i wyrwał się z domu od swojej żony i dwójki dzieci. Uwielbia grać w piłkę i oczywiście wie kto to Lewandowski. Pomógł mi znaleźć pocztę, która oczywiście była zamknięta, bo Mjanma to nie Chiny i tutaj nie wszystko musi być otwarte siedem dni w tygodniu.

Gadaliśmy z Georgem o piłce, o rodzinie i tak ot słowa do słowa wyłonił się plan żeby popłynąć na drugą stronę rzeki zobaczyć świątynię z wężami. Ruszyliśmy na nadbrzeże i gdzieś tam zapaliła mi się lampka, ale ją zignorowałem, w końcu to Mjanma, kraj w miarę bezpieczny, w większości buddyjski, a George i zaprosił mnie na kawę i za busa na nadbrzeże zapłacił. Zanim weszliśmy do łódki by popłynąć na druga stronę zapytałem jednak ile ta łódka będzie kosztować i okazało się że ma być to 17000 kyatów, czyli 15 dolarów. Za dużo. George zaoferował że zapłaci 5, a ja tylko 10, ale mnie już w tej łódce nie było.
Jego chwilę później już też nie i byliśmy na barce przewożącej samochody. Barka to tylko 2000 kyatów od obcokrajowca.
Na drugiej stronie wynajęliśmy dwa trójkołowe rowery, no dobrze, ja wynająłem i pojechaliśmy do bambusowej wioski, która została zniszczona 8 lat temu przez tajfun. To znaczy, teraz już jest odbudowana, przynajmniej o tyle o ile.
Oczywiście z powodu tej wtopy z łódką lampka zaczęła świecić ostrzegawczo, ale uznałem że pociągnę to dalej bo ani przez moment nie czułem że jestem w niebezpieczeństwie. Prawdę mówiąc bardziej zagrożony czułem się w Chinach gdy ktoś nieznajomy podwoził mnie samochodem.
A skoro się świeciła to zrezygnowałem ze świątyni z wężami i siedemnastu kilometrów pól ryżowych, a zostałem jedynie przy wiosce chatek bambusowych.

dsc01062-copy

dsc01063-copy

dsc01067-copy

Gdy już w końcu tam dojechaliśmy pojawiły się trzy dziewczynki.  A gdy zrobiłem im zdjęcie, zaczęły skakać i biegać i śmiać się jeszcze mocniej, jeszcze bardziej, gdy zobaczyły swoje twarze w aparacie to zaczęły pozować całą trójką. I wtedy dotarło do mnie że chociaż i tak zostałem zrobiony na parę dolarów to ten moment był tego w pełni wart.

dsc01081-copy

Ruszyliśmy w drogę powrotną. Po parunastu minutach zatrzymaliśmy się przy sklepie z ryżem. George opowiadał o tym że ten sklep to bardziej spółdzielnia rozdzielająca ryż między okoliczne wioski. Ludzie mogą tutaj kupić ryż, który zostanie rozdzielony między potrzebujące rodziny. No cóż, szczytny cel, tylko całego worku ryżu nie kupię, więc tłumaczę jak dziecku, że Polska to nie Szkocja, ani Niemcy, ani Holandia, nas normalnie nie stać na wydanie 60 dolarów by kupić worek ryżu (swoją drogą strasznie drogi ten ryż jak na jednego z głównych światowych producentów). Ostatecznie kupiłem 10 kilogramów.

dsc01091-copy

Wróciliśmy na nadbrzeże i George mówi wiesz, byłem dzisiaj twoim przewodnikiem, może bym coś dostał i tylko te trzy uśmiechnięte dziewczynki uratowały jego skórę. A potem poczułem się już jak ostatni frajer gdy powiedział a może jeszcze tysiąc?

Stojąc w kolejce na prom odezwała się do mnie kobieta może ci jakoś pomóc? Ale po dwóch dniach, w ciągu których dwa razy byłem chodzącym portfelem wolałem już dmuchać na zimne i odpowiedzieć jedynie nie, dziękuję.

Nie mam nic przeciwko byciu chodzącym portfelem, jest to całkiem normalne że w krajach rozwijających się traktuje się w ten sposób każdego obcego. Jedna rzecz mnie jednak uderza – chciwość, bo o ile można chcieć od kogoś wyciągnąć pieniądze, to jednak powinny być jakieś granice przyzwoitości.

Po wydostaniu się z powrotem do miasta zjadłem obiad, o którym ponownie nie mogę nic napisać, bo nie pozostawił po sobie niczego.

dsc01127-copy

To co uderza to mnogość małych, jednoosobowych restauracji, problem jest taki że one wszystkie serwują dokładnie to samo: albo trzy rodzaje makaronu na zimno, albo jakieś produkty mięsne gotowane w zupie, no i te wszechobecne naleśniki które akurat były przyzwoite.
Uderza to bardziej niż w Chinach i jestem pewny że przyjęłoby się tutaj bez problemu.

dsc01177-copy

dsc01182-copy

Wszechobecna jest także piłka kopana przez dzieciaki, niekiedy kopią na chodniku przy czteropasmowej ulicy, a niekiedy gdzie indziej, boisk za bardzo nie ma, a gdy chce się zostać nowym Ronaldo, Messim, Lewandowskim to trzeba gdzieś trenować.

dsc01193-copy

Wieczorem pojechałem na dworzec autobusowy i gdy taksówkarz odpowiedział zdziwionym alejkum salam na moje salam alejkum wiedziałem że mnie nie oszuka. Tylko taki dialog przytoczę:
Jesteś muzułmanem?
Nie.
Żydem?! Nie, nie jesteś żydem.
Nie, chrześcijaninem.
Ach.

Dworzec autobusowy jest określeniem przyzwoitym, ale oni nie oddaje tego co to było. To była wioska autobusowa. Kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt firm z których każda miała swoją własną siedzibę z poczekalnią, ubikacją, prysznicem i telewizorem, do tego sklepy i już sobie możecie zacząć wyobrażać ile tam było ludzi.

dsc01195-copy

Wszyscy mówili po angielsku, lepiej lub gorzej, ale cała obsługa na moim przystanku mówiła po angielsku, było to po prostu niesamowite, wspaniała odmiana od Chin w których porozumieć można się jedynie po chińsku, a i to nierzadko z problemami.

dsc01192-copy

Po 20 ruszyliśmy w drogę, a półtorej godziny później zameldowaliśmy się w Sławnej restauracji. Sławnej chyba dlatego że wszystkie autobusy kursujące na północ od Rangun tam właśnie się zatrzymują.

dsc01207-copy

Lekcja z dnia drugiego – zawsze trzeba mieć się na baczności

W drodze do Mjanmy

Każda podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku, prawda?  Także pierwszy krok w dotarciu do Mjanmy to krok na dworzec kolejowy. Dworzec, jak to dworzec, jedyna ciekawa sprawa jest taka że jest to tak zwany dworzec północny i zatrzymują, oraz odjeżdżają z niego, tylko pociągi ekspresowe. Także jedyne co trzeba było zrobić to odebrać bilet, pożegnać żonę i ruszyć do Shenzhen.

dsc00782-copy

Dworzec w Shenzhen, też północny, to czteropiętrowy moloch, z masą kawiarni, sklepów, parkingiem na kilka tysięcy samochodów i będąc tam doszedłem do wniosku że skoro w Hong Kongu są budynki z których ludzie mogą przez kilka tygodni nie wychodzić bo wszystko się w nich znajduje to myślę że dworzec Shenzhen aż tak odległy od tego nie jest. Jak czas pokazał byłem wtedy w błędzie, ale o tym dowiem się dopiero za parę dni.

dsc00787-copy

Na dworcu okazuje się że ceny przejazdu autobusem na lotnisko w Hong Kongu są znacznie wyższe od tego co można było znaleźć w internecie, w dodatku autobusy zaczynają kursować dopiero od godziny 9:30, czyli czekałoby mnie 10 godzin czekania na autobus.

dsc00794-copy

Na metro musiałbym czekać jedynie 6 godzin, także niewiele się zastanawiając znalazłem wygodne miejsce do spania na kanapie pod restauracją, ale nawet to mi nie pomogło i po kilku godzinach ruszyłem szukać jedzenia.

dsc00804-copy

Zajęło mi to paręnaście minut, ale znalazłem. W dodatku była to restauracja z rodzinnej prowincji June i serwowali tam świetny chleb z sezamem i zupę pierzową. Oczywiście mieli też jeszcze kilka innych rodzajów chleba, ale ten z sezamem był pyszny, taki jak kiedyś jadłem w Jiawang.

dsc00805-copy

dsc00806-copy

Po śniadaniu nie pozostało już nic do roboty, więc wróciłem na dworzec i ruszyłem do stacji metra, gdzie chciałem kupić bilet. Chiny to jednak kraj z gatunku tych trochę trudniejszych gdzie kupno zwykłego biletu do metra oznacza konieczność znalezienie albo dokładnej kwoty, albo posiadania drobnych nominałów. Tyle dobrego że w Shenzhen, nie wiem czy to z powodu bliskości Hong Kongu, czy ogromnego przepływu obcokrajowców, nie jest aż tak ciężko znaleźć kogoś kto angielskim operuje przynajmniej mniej więcej. Tym razem była to pani w punkcie obsługi klienta która mi pieniądze rozmieniła.

dsc00812-copy

Wyposażony w bilet pojechałem na przejście graniczne, gdzie już stała chmara ludzi, więc przyszło swoje odstać, najpierw po chińskiej stronie, a potem już po stronie w Hong Kongu, gdzie także trzeba było wypisywać jakieś kwitki wjazdowe. Hong Kong jest jednak o tyle przyjemny dla Polaków, że nie dają tam nam nawet pieczątki do paszportu, a jedynie malutki kawałek papieru z datą do której możemy tam przebywać.

Mając już imigrację za sobą przyszła kolej na metro. Kartę na metro kupiłem jeszcze po chińskiej stronie, gdzie także wymieniłem pieniądze, więc sama karta nie stanowiła problemu. Problemem z którym gryzłem się przez tydzień w Xiamen było – jak ja dojadę na lotnisko, skoro czekają mnie cztery przesiadki?

Nie było jednak aż tak strasznie, zrobiłem zdjęcie planu metra i ruszyłem. W dodatku metro mówiło po angielsku, a jeszcze na pierwszej stacji do wagonu weszła pracownica metra i powiedziała ludziom którzy stali żeby ruszyli tyłki do innych wagonów bo tam są miejsca siedzące. A widząc mnie uśmiechnęła się i powiedziała Good morning. Aż mnie zatkało wtedy.

Kolejne dwie godziny spędziłem w czterech liniach metra jadąc w stronę lotniska i były to wspaniałe dwie godziny. Wiele z tego miasta nie widziałem, ale przyjechać do Hong Kongu chciałem od paru lat, no i z zewnątrz, zza szyb, wyglądał dokładnie tak jak sobie wyobrażałem. Zderzenie dwóch światów, tradycji i nowoczesności, a do tego masa, po prostu masa ludzi.

dsc00813-copy

W końcu na lotnisku mogłem zjeść obiad, który ceną mnie poraził, ale jakością także. Chiny przyzwyczaiły mnie do tego że na lotnisku zapłacę straszne pieniądze za jedzenie, ale jakościowo będzie tak sobie, a tutaj zapłaciłem straszne pieniądze ale ta zupa z wieprzowym podbrzuszem była pyszna i pełna mięsa.

Lot do Rangun przespałem, ale i tak nie byłoby o czym pisać bo linie lotnicze nie oferowały niczego poza przelotem. Za wszystko, łącznie z wodą, trzeba było dopłacać.

Rangun, kolejna odprawa imigracyjna, tym razem trochę szybsza, w paszporcie nowa pieczątka i pora na kolejkę do kantoru.
W internecie wyczytałem że na lotnisku wymienią mi pieniądze tylko jeżeli będą w stanie idealnym. Nie za bardzo się tym przejąłem, bo co to niby ma znaczyć że mi pieniędzy nie wymienią. Życie okazało się to zweryfikować, co prawda wolno bo kolejka posuwała się w żółwim tempie, ale jednak: dwa banknoty wymienione bez problemu, ale trzeci ło panie, mowy nie ma. A wszystko z powodu przebarwienia.

Temat olałem i poszedłem stać do kolejki z kartami telefonicznymi, ale po kilkunastu minutach zagadnął w końcu do mnie taksówkarz. Kilkanaście minut stania po Chińczycy stający z przodu nie byli w stanie ogarnąć tego skomplikowanego systemu komórkowego, nawet z pomocą pani sprzedawczyni.

Zagadał do mnie taksówkarz i ruszyliśmy w stronę hostelu. A ile on się naopowiadał i zachwalał swojej firmy turystycznej i pokazywał te swoje lekkie złote pierścienie po tysiące dolarów, słowem od tego ile on się nagadał całkowicie ode chciało mi się z nim współpracować

A już zupełnie mi się ode chciało gdy podjechawszy pod hostel powiedział żebym mu dopłacił jeszcze dwa tysiące kyatów bo dolar to 1200, a nie 1000.

No cóż, zawieźć mnie zawiózł więc nie mogłem już się wycofać.

dsc00816-copy

I tak minęła droga do Rangun.

Lekcja z pierwszego dnia – zawsze warto zrobić kilka kroków więcej by znaleźć lepsze jedzenie