Zawody sportowe dzień pierwszy

No to skulałem się z łóżka o piątej. Przed siódmą byłem w szkole, więc przy okazji posprzątałem pokój. Zapomniałem zabrać dzisiaj bambusa, będę musiał zrobić to jutro, bo jeszcze nam uschnie bidulek. I jeszcze przed siódmą pojawiła się przedstawicielka klasy trzeciej z takim wysokim chłopakiem i wyjaśniła mi, że jak on mówi go to go, jak turn right to turn right i tak dalej. Urocze to było :)
Zaraz potem zeszliśmy do klasy trzeciej i mnie pomalowali, co widać na kilku zdjęciach. Wszyscy mówili, że wyglądam ‘cool’ także wypada im wierzyć.
Wychowawczyni klasy poczęstowała mnie pierożkiem z mięsem (pycha) i ruszyliśmy do boju. Czekałem chyba z pół godziny na bieżni, a potem dumnie maszerowałem z napisem ‘KLASA 3’ (oczywiście w języku, którego nie rozumiem). Najbardziej aktywna dziewczyna z klasy była tak podekscytowana, że nie mogła zasnąć. No i ja im się nie dziwię, to ogromne wydarzenie w ich życiu. Większość klas przygotowała kilkuminutowy pokaz dla dyrekcji, udało mi się nakręcić z tego kilka filmów i porobić dość sporo zdjęć.

Jak widać większość klas miała jakieś fajne stroje, niektóre miały mundurki, inne tylko jednakowe koszulki, jeszcze inne kompletne stroje, a inni przyszli po prostu w stroju szkolnym (czyli tym biało niebiesko pomarańczowym dresie). Niektórzy śpiewali, większość tańczyła, a jedna klasa wypuściła gołębie, co zrobiło na mnie niesamowite wrażenie, ale rany Boskie, ile oni musieli te ptaki trzymać w rękach.

Po całym przedstawieniu (które trwało z dobre półtorej godziny) Wendy (ta mała okularnica z czarnym włosami (ahahaha), która ciągle mnie zasypuje prezentami i ratuje mi tyłek w jadłodajni jak wczoraj gdy skończył się ryż a chciałem dokładkę) zaprosiła mnie, żebym z nimi usiadł, a że to moja ulubiona klasa 9 to jasne że się zgodziłem.
To było najdłuższe 400 metrów w moim życiu. Co dwa metry ktoś chciał zrobić sobie ze mną zdjęcie i żeby to jedno, a ja też nie chciałem być gorszy i prosiłem wiele osób o zdjęcia.
Także teraz tak: ta mała okularnica w czerwonej polówce z długim rękawem i balonem to główna szycha klasy numer 3.
Ta nieokularnica w fioletowo czerwonej bluzie i torebce to szycha z klasy numer 2, lub 4 (ale raczej dwa, to ta która mnie uderzyła w ramię na stołówce).
Ta okularnica, która trzymając koguta zasłoniła mi twarz to psiapsióła Wendy.
Wendy to ta okularnica we flanelowej koszuli.
Nieokularnica w żółtej koszulce z logiem myszki Micky to nie kto inny jak dziewczyna od bigosu :)
Wszystkie dziewczyny z napisem ‘Smile’ są z klasy 8.
A reszty no cóż, przykro mi, ale nie kojarzę aż tak dobrze.

No to robili mi te zdjęcia i robili i robili i robili i narobili ich trochę, aż w końcu mogłem sobie usiąść. Od klasy 3 dostałem jeszcze cukierki i słonecznik. No i mydło, żeby się umyć. A gdy szedłem się umyć to znowu zdjęcia. Zdjęcia i zdjęcia, ach ta sława :) Bardzo to wszystko miłe i nawet jeżeli trochę męczące (zwłaszcza gdy chciałem iść na lunch), to jednak nikomu nie odmówiłem bo rozumiem, że chcą sobie zrobić zdjęcie :)

Na obiad zupa. Za 3 RMB. Zapytałem się Wendy co to stoi na blacie w kuchni, a ona mówi, że to przyprawa na ostro, to dałem sobie z dwie łyżki, a z tyłu tylko słychać jęk przerażenia. Jak zjadłem i wypiłem to uznałem, że jednak trzecia łyżka by nie zaszkodziła.

Następnie szybki powrót do domu i spokojny bieg. Chyba zacznę biegać po lunchu bo biegło się o wiele przyjemniej niż rano.

Chwilka przerwy i powrót do szkoły, bo przecież kontynuacja zawodów. Ponownie zdjęcia i zdjęcia. Wychowawca klasy trzeciej powiedział przedstawicielom szkoły, że jestem jednym z jego uczniów :) Pośmialiśmy się i już.

Obiecałem chłopakom z 8 i 9 grę w kosza, więc słowa wypadało dotrzymać. Są zdecydowanie mocniejsi od tamtych, zdecydowanie. Poza tym ja jestem już stary i nawet piłka mi przeszkadza…

Na kolację ponownie do stołówki, tym razem stołówka numer 1. Zupa…bo nie było ryżu. Rany boskie, nie wiem czy Wendy ich poprosiła, czy oni tak sami z siebie, ale ta zupa była ostra. Oj była ostra. Aż się popłakałem. Dawno już nie jadłem czegoś tak ostrego i jednocześnie smacznego. Pyszotka. Aż musiałem napić się wody.

A gdy wyszedłem…pierwszy raz zobaczyłem tutaj księżyc. Aż byłem w szoku i to nielada szoku. Może jednak na festiwal będzie księżyc. Już się nie mogę doczekać.

Jeszcze tak odnośnie zawodów. Tutaj nie ma Pań i Panów WueFistów krzyczących na uczniów bo nie mają czerwonych spodenek, białych koszulek i trampek, nie ma stawiania za to pał czy czegokolwiek innego. Biegniesz, skaczesz, pchasz kulą w tym w czym Ci wygodnie. Chcesz biec w jeansach? Biegnij w jeansach. Twoja sprawa.

Razi trochę brak konkurencji zespołowych, chociaż są dwie: przerzucanie piłki przez 15 osób (stają gęsiego, przerzucają do tyłu, ostatni z piłką biegnie do przodu i od nowa), oraz sztafeta. Taki tutaj komunizm że największy nacisk kładzie się na wynik indywidualny, a nie drużyny.

Ma Pan koszulkę z gry…

Czy gra Pan w gry komputerowe?
Wiedziałem! Wiedziałem! W końcu! I w ten sposób klasa 9 staje się moim numero uno. Nie tylko z powodu prezentów (dzisiaj dostałem lizaka), ale z powodu niesamowicie gadatliwych uczniów i właśnie znajomości MGSów.

Postanowiłem kupić dzisiaj owoce. A że owoców kupuję dużo, bo tak blisko 3 kilogramy gruszek (wychodzi ~4RMB za kilo), ponad 3 kilogramy jabłek (nie mam pojęcia), półtorej kilograma mandarynek (~6.5 RMB za kilo), ponad 1 kilogram bananów (~4RMB a kilo) i kupiłem dziś z pół kilo innych daktyli (innych bo zielonych i okrągłych),  to lubię kupować w jednym miejscu, żeby się nie rozdrabniać. Podjechałem więc dzisiaj na targ gdzie kupowałem dwa ostatnie razy i…wybierałem, wybierałem, sprzedawca już się śmiał, ale gdy przyszło do zapłaty to nie chciał ode mnie pieniędzy. Uznał, że są niedobre. Nie to nie, już się u Pana nie pojawię.
Pojechałem gdzie indziej. Przerwałem Starszej Pani posiłek, wybierałem, wybierałem, nawet poszła do wagi elektronicznej a nie do swojej ręcznej (taką stara wahadłowa waga z odważnikami, ale wahadło to wielki patyk) i…ponownie, moje pieniądze nie są dość dobre. Skoro jednak przerwałem jej obiad to wyciągnąłem wszystkie drobne jakie miałem i zabrałem jabłka, daktyle i trochę mandarynek.
Po resztę zakupów pojechałem do marketu pod domem. Wybierałem długo oj długo, przesympatyczna Pani sprzedawczyni pomagała wybrać mandarynki (bo wiesz, trzeba wybierać te miękkie, takie jak ta, nie takie jak ta), wszystko mi ładnie poważyła i ponaklejała ceny, no to wziąłem jeszcze kawałek udawanej szynki i poszedłem do kasy. W kasie śmichy, chichy, w końcu w południe w sklepie są tylko kasjerki, a ja tylko mówię, że słabo mi idzie po mandaryńsku, ale kiwam głową gdy słyszę ‘english teacher’. Panie się śmieją, ja się uśmiecham. Pieniądze jednak są dobre.  No kurczę pieczone, muszą być dobre skoro dostałem je w automacie w Pekinie.

Klasa 3 poprosiła mnie żebym poprowadził ich jutro w czasie prezentacji klas. W sumie, żadna inna klasa mnie o to nie prosiła, więc dlaczego nie. Będę musiał być w szkole godzinę wcześniej, co oznacza godzinę mniej byczenia się, ale hej, będę częścią tego dnia sportu. Zrobię swoje, poprowadzę ich, a potem wracam w swoje ciuchy (bo dostałem specjalną klasową koszulkę) i robię zdjęcia innym klasom (z naciskiem na klasy 8-14, bo to ‘moje’ klasy).

Na obiad dzisiaj ryż i tofu. Dwa razy, bo raz to dla mnie za mało. Dostałem łyżkę, żeby nie męczyć się pałeczkami, a dziewczyny też jadły łyżką, więc się nie krępowałem. Z drugą porcją ryżu był problem, ale moja uczennica (z niezwykle trudnym imieniem dla której trzeba wymyślić imię związane z przyjaźnią) mnie poratowała i zdobyła dla mnie drugą porcję. Pochwaliłem kucharza i od razu urósł o kilka centymetrów. Dostałem też od niej lizaka i cukierka. Urocze dziecko.

Kolacja wyjątkowo w domu, ale nie zdążyłbym już do szkoły, pora więc na nową zupkę (bardzo ostra).

Wieczorny spacer do sklepu po masło orzechowe zakończony z jednej strony powodzeniem, bo udało się masło znaleźć w końcu. Miałem co prawda ze sobą pudełko po poprzednim maśle i pokazałem o co mi chodzi. Panie pokazały mi, że mam iść na dół. Zacząłem szukać i znalazłem. Przy rybach. Wziąłem też bułki. I jakieś takie inne bułki…Pewnie będą słodkie.

Wracając do domu kopnąłem w kamień i japonka mi się rozwaliła…Do domu wracałem boso, a żeby to sobie wynagrodzić szarpnąłem się na daktyle. W domu igła i nitka w dłoń i japonka naprawiona.

Także dzisiaj wcześniej do łóżka i trzeba odpoczywać przed jutrzejszym dniem pełnym wydarzeń.

A trasy z dzisiaj wyglądały o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/mS0YDN5sV5k

http://www.endomondo.com/workouts/vZeRfP89UAg

http://www.endomondo.com/workouts/h7pnzUagpwQ

Ach…mamo, wyczucia nie straciłem. Nawet w Chinach zawsze, ale to zawsze, trafiam na świeżo umytą podłogę.

A to ostatnie zdjęcie to moja półka z owocami w lodówce. Jedna gruszka się nie zmieściła. Bo jest OLBRZYMIA!

Garbaty dzień

Garbaty, bo środa to dzień w połowie. Jak się przez ten garb przebijesz to już blisko weekendu. Mi właściwie został tylko jeszcze czwartek.
Już jestem umówiony z klasą 3, że przyślą po mnie swoją reprezentantkę o 8 w piątek, żebym pooglądał ich w czasie festiwalu sportowego.

Postanowiłem, że będę robił zdjęcia chińskich prób napisania czegoś po angielsku. My potrafimy zrobić aferę z powodu naprawdę drobnych błędów w przekładzie, a chińczykom nawet takie cuda jak te na zdjęciach nie przeszkadzają. Grunt, że wygląda fajnie i są ładne słowa.

Dostałem dziś zaproszenie na festiwal śródjesienny do rodziny jednej z moich uczennic. Miała się zgłosić na konsultacjach, żebym jej odpowiedział. W końcu muszę porozmawiać z Lydią by się wywiedzieć jak to wygląda. Czy nie jest to niezgodne z jakimś zwyczajem. Okazało się, że nie, w końcu jestem specjalnym nauczycielem i mogę iść. Niestety nie przyszła, więc problem niby sam się rozwiązał. Może jutro ją złapię i zapytam czy propozycja dalej aktualna, bo kurczę , nie powiem że nie byłoby fajnie zobaczyć jak ten festiwal wygląda od środka.

Zauroczyła mnie ta koszulka dla dziewczynki z napisem ‘No Pain No Gain’.

Oni tu spędzają 16 godzin w szkole. Zaczynają o 550, kończą o 2150. Oczywiście nie wszystko to zajęcia. Jest przerwa na lunch, przerwa na kolację, ale codziennie mają 9 godzin zajęć. No i to chyba najlepiej tłumaczy dlaczego biją cały świat w wynikach edukacji. Tutaj nie ma czegoś takiego jak praca w grupach, każdy pracuje sam. Dopiero na angielskim uczą się jak pracować w grupach, o ile trafią na mnie ;)

Klasa 6 chciała żebym zrobił sobie zdjęcie w ich koszulce. Bo mają przygotowaną specjalną koszulkę na zawody. A klasa trzecia ma przygotowane butelki z kamieniami by robić hałas…Podchodzą do tego bardzo poważnie, już się nie mogę doczekać piątku.

Na obiad poszedłem do dwójki, którą zachwalała Lydia. Hmm…a poszedłem dlatego, że podeszła do mnie uczennica z klasy 3 (w sensie 3, a nie naszych ABC, to strasznie mylące, więc może tak, gdy piszę normalnie o klasach 1-14 myślcie o nich jak o naszych ABCDEFGHIJKLMN), czyli zupełnie nie mój rewir, ale chciała porozmawiać i zapytała się dlaczego zawsze chodzę po jedzenie do numeru 4, powiedziałem, że tak z przyzwyczajenia i zapytałem gdzie jest dobre jedzenie, z tyłu pojawili się jej znajomi i powiedzieli, że w 3, zapytałem gdzie to, pokazali i poszedłem. Tylko czemu nad 3 był numer 2? W każdym razie poszedłem dzisiaj zjeść obiad gdzieś indziej. Wybrałem ryż, tofu z marchewką i jakieś mięso. Wyszło 4 RMB, ale się nie najadłem, więc wziąłem jeszcze mięso w bułce za 3 RMB.

Na życzenie Doki (trochę tęsknię, ale smutno? No co Ty, poczta działa – więcej napiszę o tym w weekend, także uderzaj śmiało) wrzucam zdjęcie obolałej, ale uśmiechniętej, Lydii, która robiła dzisiaj furorę z powodu tego szalika. Dziewczyna nie robiła sobie przerw od nauki i w końcu odezwały się plecy, od dwóch dni chodzi na masaże, wczoraj poszła do szpitala bo nie mogła z bólu zasnąć i chciała środki przeciwbólowe. A żadna apteka nie była otwarta. No tak, całodobowych tutaj nie ma zapewne. Od lekarza nic nie dostała, bo stwierdził, że jest taka młoda, że powinna ćwiczyć i odpoczywać a nie brać leki. To jest zdrowe podejście :)

A ta przesympatyczna dziewczynka z czerwonym krawatem podarowała mi ciastko księżycowe, bo jutro jej nie będzie.

Dokulałem się jakoś do tych moich nieszczęsnych konsultacji na godzinie 8.
Lydia poszła i stwierdziła, że też mogę iść bo nikt nie przyjdzie, wszyscy przygotowują się do spotkania sportowego. No dobrze, ale obiecałem dziewczynie, że będę na konsultacjach to będę.
Przyszła za to inna – Wan Cie (to się na pewno inaczej pisze…) i zaskoczyła mnie bardzo płynnym angielskim. Naprawdę zaskoczyła, bo zupełnie jej nie kojarzyłem (jak się ma 350 uczniów to ciężko zapamiętać wszystkich po 3 tygodniach). Porozmawialiśmy sobie i też obiecałem jej angielskie imię. Skoro Cie (to się na 100% inaczej pisze…) oznacza ‘piękna’ to niech będzie Sophia, w końcu dziewczyna jest nie tylko piękna, ale i mądra.
No i tak sobie gadaliśmy gadaliśmy, a ona co chwilę zerka na zegarek, więc pytam gdzie jej tak śpieszno. Odpowiada, że pora kolacji, no to hej, czemu nie, kolacji w szkole jeszcze nie jadłem. Poszliśmy do dwójki, po drodze przyłączyły się dwie koleżanki i super. Naprawdę fajnie mówią po angielsku. I to dziewczyny, które w klasie się nie rzucają w oczy. Widać takie środowisko bardziej im odpowiada. To też dobrze, bo przynajmniej mogą na spokojnie, w naturalnym otoczeniu poćwiczyć żywy język. No i zjeść coś.

Zamówiłem sobie nudle z pomidorem i dolałem sosu na ostro. Usłyszałem, że będzie za ostre…Nie było za ostre. Jutro się poprawię.

Zjedliśmy i co? I dziewczyny wyciągają siatkę pełną słodyczy i jabłko. Dla mnie. Bo mnie lubią, bo jestem słodki, mam fajny uśmiech i robią mi się super dołeczki gdy się uśmiecham. I co ja mam na to powiedzieć? Dziękuję, bardzo dziękuję. Kurczę…Ech, nie będę kolejny raz pisać jak bardzo mi się to podoba, bo wszyscy to wiecie. Wrażenie to na mnie robi i robić nie przestanie. Powiem uczciwie bałem się, że one chcą mi kupić kolację, a on zrobiły jeszcze więcej…

A wracając postanowiłem pojechać na targ kupić Lydii ciastka księżycowe. Oczywiście wszyscy się już zbierali, ale na szczęście z mojego ulubionego stoiska jeszcze nie. Wziąłem więc dwie paczki po cztery. A co mi tam ;)

Okej…to coś małego czarnego, czego nie widać najlepiej na zdjęciu to czarne jajko. JAJKO! Tylko chyba nie kurze, bo nie smakowało jak kurze.

Odpowiadając na pytania z Endo…Panowie, jak mi ukradną rower, to policja zaraz go znajdzie bo przecież ‘to rower tego białego wielkoluda’ ;) A do łańcucha na kierownicy się przyzwyczaiłem, psuje on aeordynamikę, ale pewnie nie bardziej niż zardzewiały łańcuch. W Polsce to bym powiedział, że to dodatkowe zabezpieczenie, zawsze można komuś przyłożyć, a tutaj…sielanka :)

Dzisiejsza trasa:

http://www.endomondo.com/workouts/qNlTId6Hy9o

Miętowy słonecznik

Dzisiaj dostałem zadanie specjalne, a właściwie to kontynuację zadania specjalnego z wczoraj – wyjąć jogurt dla Lydii. Wczoraj musiałem włożyć puste opakowanie, dzisiaj musiałem je wyjąć.

Rano powiedziałem uczniom na zajęciach, że jestem zmęczony. I co? O 16 Irene łapie mnie na korytarzu i mówi, żebym się nie przejmował, że nauczanie w Chinach jest trudne, ale mam się nie zrażać tylko szukać energii i będzie dobrze.

Na lunch prawie standardowo dwie bułki, pomidory z jajkiem, dynia (chyba w dwóch rodzajach) i niewiemco. Jutro wybiorę się do innej stołówki. Taki mam plan.

Dzień drugi maratonu nie wydaje się taki zły, jeszcze tylko jedne zajęcia i koniec. No prawie, bo obiecałem chłopakom godzinkę na boisku. Nie można się teraz wycofać, więc wziąłem koszulkę na zmianę.

W ogóle to w klasie szóstej robili mi masę, ale to masę zdjęć. Chyba do gazetki, ale mogłem ich źle zrozumieć.

Fasolki o dziwnych smakach okazały się fasolkami na ostro – jednym słowem pychotka.

Co do dzisiejszych zakupów to tak: słonecznik (ten zielony ma smak mięty, słonecznik o smaku mięty!), chybagroszek o smaku cebuli i urządzenie niezwykle znane w Polsce a zmodyfikowane w Chinach. I proszę nawet nie pytać po co mi to, ja po prostu jestem za duży dla tego kraju pod wieloma względami.

Mecz z chłopakami wyszedł bardzo fajnie, pojawił się jeden naprawdę dobry aparat, ale jak to w przypadku tych naprawdę dobrych grał pod siebie. Po drugiej stronie boiska był drugi bardzo dobry aparat, ale nie miałem okazji z nim dzisiaj pograć.

W ogóle to przyszli do mnie uczniowie z klasy 6 i przy pomocy Lydii przeprosili, że nie mogą dzisiaj ze mną grać, ale musza się przygotowywać do zawodów sportowych. To się nazywa szacunek do nauczyciela.

Aaa…ASC, jak kiedyś nie będę mieć o czym pisać to wyjaśnię dlaczego właśnie ‘Deszcz Odrodzony’, ale na razie nie chcę tym zanudzać. Nawet w takie pozornie zwykłe dni coś się dzieje.  O właśnie, muszę sprawdzić dzisiaj QQ (taki chiński komunikator) bo jeden z uczniów zaprosił mnie na wycieczkę rowerową po górach w weekend.  Uczniowie tutaj nawet w czasie długiego weekendu myślą o nauce. Niewyobrażalne…

Dzień drugi maratonu także nie był zły. Za to jutro będzie osiem godzin. Już się nie mogę doczekać, a moje gardło wręcz błaga o pomoc.

Zapomniałbym o tym jak tu się zabezpiecza rowery! Otóż nie przypina się ich do niczego, a jedynie zapina się łańcuch na tyle koło i przypina do ramy. U nas to by zabrali rower a potem głowili się co zrobić z łańcuchem.

Nowe klasy, lub maratonu dzień pierwszy

Na pierwszy ogień poszła naprawdę fajna klasa, w której wszyscy wstawali by czytać odpowiedzi (chociaż nie musieli) i w której wszyscy uczniowie wstali na koniec zajęć by mnie pożegnać.

Następnie Lydia mnie opuściła i 3 zajęcia prowadziłem sam. Och moja radości gdy pierwsze dwie ciągle zasypywały mnie pytaniami, a od uczennic dostałem żurawia z papierka po cukierku, wielbłąda na szczęście i kawałek placka, żebym z głodu nie umarł. Bardzo sympatyczne klasy. Aż się człowiekowi głupio robi, że nie może się jakoś odwdzięczyć. Wierzę jednak, że na wszystko przyjdzie pora i się odwdzięczę. Lydia rano powiedziała, że kupiła mi ciastka księżycowe w ramach prezentu na nadchodzące święto. Prezentu od firmy ;) W piątek podskoczę na targ i może nie kupię jakiś  ładnych, fikuśnych ciasteczek, ale kupię te które mi bardzo smakowały.

Na czwartek mam obiecane od innej uczennicy ciasteczka ;) No naprawdę, uczniowie tutaj rozpieszczają nauczycieli na każdym kroku. Już praktycznie nie muszę mówić skąd jestem bo wszyscy wiedzą.

Wyjątkowo porę ćwiczeń poświęcono na jakieś oficjalne wystąpienie, chyba z okazji zbliżającego się święta narodowego. Każda klasa wbiegała na boisko po kolei, co robiło niesamowite wrażenie. A potem jeszcze podniosłe wciąganie flagi i śpiewanie hymnu.

Gdy zrobili sobie przerwę, ja skorzystałem z okazji i wyskoczyłem zrobić kilka zdjęć w toalecie dla uczniów, która nie wygląda zachęcająco mówiąc delikatnie. Ogólnie rzecz biorąc klasy także są brudne, nie do tego stopnia, ale brak sprzątaczek jest dość widoczny. No właśnie, tu nie ma sprzątaczek, sprzątają sami uczniowie. Z klasy korzystają tylko rok więc chyba za bardzo się nie przywiązują. A te kibelki śmierdzą, oj śmierdzą.

A w porze lunchu najpierw jedna z uczennic mnie zaatakowała ciosem w ramię, a potem zawołała, żebym się do niej dosiadł. No i ponownie sobie pogadaliśmy. Oczywiście pojawił się Money i też się przyłączył do rozmowy. Pierwsze zdjęcie z dzisiaj pokazuje moją kartę z pieniędzmi na jedzenie/zakupy w sklepiku szkolnym. Fajna sprawa, bo nie trzeba nosić przy sobie gotówki. A karty są podpisane, więc teoretycznie jak komuś się zgubi/ukradną to nie będzie problemów.

A na lunch dzisiaj dwie bułki, chybadynia, dynia z mięsem, papryka z boczkiem i pomidory z jajkiem. Wyszło 7, w końcu dwie bułki i dwa razy mięso. Chociaż prawdę mówiąc tego mięsa jest tyle co kot napłakał. Lepiej brać tofu.

Te balony, które wczoraj pokazałem, faktycznie zwiastują wesele, które ma odbyć się  dopiero dzisiaj. Dlatego dorzuciłem zdjęcie bramy z pawiem i ze smokiem.

Ten chiński nacjonalizm i niechęć do Japonii jest widoczny nie tylko w szkole, nie tylko na ulicy, ale także w reklamach. Od polityki się odcinam, ale marketingowe podejście muszę pochwalić.

Bardzo fajne mają te materiały swoje. Takie niby prawdziwe gazety, a jednak chińskie.

Ten jeden uczeń, którego chwyciłem na zdjęciu robił mi zdjęcie. Nie chciałem, żeby poczuł się gorszy :)

Kulnąłem się też po zakupy i wrzucam zdjęcia z poprzednich. Także oto i miód, chociaż miałem w rękach już droższy, bardziej ekskluzywny, a w sklepie pod domem znalazłem jeszcze tańszy…Ten kosztował 28 za ~1kg. Masakra cenowa. Potem kiełbasa, oj dużo kiełbas kupiłem bo nie było masła orzechowego, a uznałem że nie będę codziennie chodzić do sklepu. Kupiłem też długą która powinna być jak sucha…I tak będzie na słodko. Zaszalałem i kupiłem sobie pałeczki, nie mam nic przeciwko tym stołówkowym, ale zawsze to lepiej jak się ma własne. I herbata w ładnej puszcze. Nie mam pojęcia co z kotem na pudełku, ale było na słodkim, więc będzie słodkie. To z pandą na pudełku nazywa się ‘fasolki o dziwnym smaku’, więc nie mogłem nie kupić. Potem fasola na ostro. Skittlesy, ale są tu strasznie drogie. Słonecznik, tym razem zielony, mamnadziejężetożelki, zupki (ponownie inne firma), smoked ham, czyli niby szynka wędzona, ale kogo oni chcą oszukać…, inna szynka która wygląda jak sucha, kiełbaski z wieprza, chleb (mały razy dwa), bułki prawie jak ze stołówki (następnym razem kupuję na stołówce bo są tańsze).

A dzisiaj w sklepie podeszła do mnie Pani i zapytała się czy mówię po chińsku bo chodziłem i szukałem tego masła orzechowego. Po angielsku zapytała. Będę musiał tam podejść ze słoikiem :) I dostałem od kogoś granat, miałem go zjeść na kolację, ale Pan Sprzedawca Mięsa na Patyku gdy mnie zobaczył od razu podniósł mięso i nie mogłem mu już odmówić.

Dzisiejsza trasa rowerowa wyglądała o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/jI2Fs6s3wGA

Dzień pierwszy maratonu nie był najgorszy.

ASC, bardzo fajny komentarz mi nakryklałeś :) Już się do niego odnoszę. Nie wiem czy w Polsce w małej wiosce ktoś całkowicie odmienny spotkałby się z taką życzliwością. Przypuszczam wręcz, że nie, ale bardzo chciałbym się mylić.  Zasadniczo w Chinach znaczna większość wyznaje Buddyzm, potem Taoizm, ale u mnie na wiosce nie widziałem żadnego rodzaju świątyni. Miałem się o to zapytać Lydii i zapytam, a potem zdam relację.
Na procesji nie płakali, ale prawdę mówiąc trafiłem na samą jej końcówkę. Nie wiem jak to wyglądało z przodu, gdzie pewnie szła najbliższa rodzina. Ludzie sprawiali wrażenie smutnych, ale zupełnie tego wszystkiego nie pokojarzyłem.
Hahaha, Lydia mi ciągle mówi, że ludzie są dla mnie mili bo ja jestem dla nich miły, ale przecież oni czasem są pierwsi mili :)  Nadziwić się nie potrafię, ale bardzo mi się to podoba. Aż chciałoby się to jakoś przenieść na Polską ziemię.

Cytat z dzisiaj: ‘Widziałam wczoraj Pana w sklepie. Byłam z mamą. Powiedziała, że jest Pan bardzo przystojny.’

Niedziela i przegapione z tygodnia

Zęby.
Uzębienie chińczyków nie pozostawia nic do życzenia :) Naprawdę, jest bardziej kompletne niż u wielu Polaków.

Macanie włosów na nogach.
Wczoraj siedząc i rozmawiając z Panem Ze Sklepu nagle zaczął sprawdzać moje włosy na nogach. Wiele słyszałem o tym chińskim braku owłosienia i byłem na to przygotowany, ale Pan odsłonił też swoje nogi i też miał bardzo owłosione, więc też mu pomacałem włosy, a co.

Przepraszam, że nie byłam na konsultacjach.
Nie wiem czy o tym pisałem, ale jedna z uczennic przeprosiła mnie za to, że nie przyszła na konsultacje w środę. Nie przyszła bo nauczyciel innego przedmiotu kazał jej zostać i musiała robić zadania. Wyobrażacie sobie ucznia w Polsce, który przeprasza za to, że nie przyszedł na konsultacje, chociaż one nie są obowiązkowe i nie obiecywał, że przyjdzie? Ja nie potrafię. Tutaj panuje zupełnie inne podejście do nauki i nauczycieli.

Niedzielna cisza.
O 630 głośna muzyka nie jest niczym dziwnym. No ale z drugiej strony, tutaj się pracuje cały tydzień. A w weekend z reszty miasta ściągają do centrum właściciele budek z jedzeniem i robi się naprawdę ciasno.

Imię dla uczennicy
Pisałem o tych angielskich imionach. Jedna z uczennic poprosiła mnie, żebym znalazł dla niej imię. Na szczęście z tym problemów nie miałem i padło na Irene.

A cała niedziela upłynęła bardzo spokojnie. Padać nie padało, ale w góry się nie wybrałem, w końcu zasłużyłem na jeden dzień odpoczynku.  Zaliczyłem tylko króciutki spacer i sprawdziłem inny supermarket w którym można brać jedzenie na wagę  (będę musiał to kiedyś sprawdzić). A skoro już dokulałem się do centrum to pora coś zjeść. Niestety mojego znajomego od mięsa na patyku nie było, więc wybór padł na kasztany. Odwiedziłem też małą galerię handlową, ale oprócz uczniów grających na gitarze nie było tam nic ciekawego.

Mój znajomy naprawiający rowery gdy mnie zobaczył od razu krzyknął ni hao i wyciągnął dłoń. To niesamowicie sympatyczne. Ciągle nie mogę się nachwalić tego jacy ludzie tutaj są mili.

Jutro rozpoczyna się szkolny maraton, ale piątek i sobota to dni zawodów szkolnych, więc mam nadzieję, że uda mi się zrobić sporo fajnych zdjęć.

A trasa z dzisiaj wyglądała o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/rkZtwiD7oAU

Ach te leniwe soboty

Jutro ma padać, więc chyba z wycieczki nici. Poza tym zauważyłem, że cały tydzień mam zapełniony. Ciągle albo biegałem, albo jeździłem na rowerze, albo jedno i drugie. Także chyba najwyższa pora zrobić sobie jeden dzień przerwy i przygotować się do nadchodzącego maratonu zajęciowego. Także źle nie ma.

A trasa z dzisiaj wyglądała o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/jST565GGD7o

Trasa w prawo ciągnie się jeszcze dalej i cały czas jest chodnik, ale dzisiaj jeszcze nie pora by zobaczyć gdzie się kończy. Trochę czułem się jak Sam z Władcy Pierścieni. ‘Jeszcze jeden krok i będę dalej od domu niż byłem kiedykolwiek.’ W końcu każda podróż rozpoczyna się od tego pierwszego kroku :)
No i te drzewka. Patrząc na zdjęcia nie powiedziałbym, że to nie jest Grecja.

Wracając z treningu zahaczyłem o osiedlowy plac ćwiczeń na którym były dzieciaki. Przyglądały mi się bardzo bacznie. Zwłaszcza ta mała. A gdy sobie poszedłem jeden z nich zapytał jak mam na imię, on sam przedstawił się jako Frank i zaczęli mnie śledzić :) W końcu wielu obcokrajowców tutaj nie widzą.

Lunch. A na lunch kalafior, mięcho z fasolą, tofu z fasolą i orzeszki. Orzeszki tutaj podają jakieś takie dziwne mokre, ale są pycha. W dodatku suszą je pod moim oknem. Najpierw suszą, a potem moczą ;)

A potem w końcu przerwa. W końcu mogłem chwilę odsapnąć i pooglądać Futuramę. Nakreśliłem plany lekcji na najbliższy tydzień i jestem gotowy.

Po szybkim podwieczorku (jak można słodzić parówki? Na szczęście surimi nie jest słodzone) ruszyłem na spacer. W ogóle to przypomniała mi się historia z wczoraj. Miałem ochotę na żelki i znalazłem w sklepie coś co je przypominało. Włożyłem jednego cosia do ust i mało co go nie wyplułem, a Pani Sprzedawczyni tylko się śmiała i kiwała przecząco głową. Ruszyłem w poszukiwaniu bananów i chińskich daktyli. Znalazłem i jedno i drugie już po 20 minutach, ale postanowiłem szukać dalej. No i znalazłem w drodze powrotnej. Zakupiłem i wracając do domu natrafiłem ponownie na Pana, któremu bardzo zależy bym u niego kupował, więc kupiłem jeszcze trochę bo te daktyle są naprawdę dobre.

A pod sklepami są parkingi dla rowerów. DLA ROWERÓW!

Wracając do domu postanowiłem w końcu spróbować piwa. Wielkim piwoszem nie jestem, ale co mi tam. Skoro już się dokulałem do Chin i spróbowałem tej udawanej wódki to pora spróbować czegoś prostszego. Zakupiłem w sklepie pod domem u jednego z Panów, który zawsze mówi mi heloł. 2 RMB za 600 ml piwa o mocy co najmniej 3,1%. Tożto nie piwo…

No i tak sobie wracam z bananami, dwoma siatkami daktyli i piwem, a tutaj właściciel sklepu w którym kupuję wodę zaprasza mnie żebym sobie usiadł z nim. No to sobie usiadłem z nim, chyba jego mamą i córką. Poczęstowałem ich daktylami, dziecku bardzo smakowały i sobie porozmawialiśmy moim marnym mandaryńskim i jego kiepskim angielskim. Posiedziałem trochę, posprowadzałem mu chyba klientów po czym się pożegnałem i poszedłem wypić to udawane piwo.

A trasa z wieczornego spaceru wygląda o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/jW9MOodD9Yc

Jutro otwierają supermarket, ale nie mam po co się do niego wybrać, widzę za to, że będzie przez tydzień promocja na banany, tani słonecznik, zupki w ceneie podobnej jak w sklepie w centrum. W ogóle to chyba większość cen jest podobnych.

A piwo nie było najgorsze. Powiem więcej, smakuje mi bardziej niż te nasze gorzkie. Wiadomo, że do dobrego pszenicznego się nie umywa, ale za taką cenę w Polsce piwa się nie kupi, nie wspominając o piwie zdatnym do wypicia (podobno).

Piątek…piąteczek…

Zacznijmy od tego małego ciasteczka na śniadanie. Bardzo dobre i bardzo słodkie.

Dętka poszła bez dwóch zdań. Nie powinienem jechać, ale ten rower jest już tak zajechany, że było mi trochę łatwiej, chociaż serce i tak się krajało. Dokulałem się na zajęcia, dokulałem się z zajęć do Pana Na Rogu. Pan Na Rogu prowadzi mobilny zakład naprawczy. Można przyjechać do niego praktycznie z wszystkim. Przede mną naprawiał komuś pedały. Pokazałem koło i wiedział od razu co robić. Rowerzyści porozumiewają się ponadnarodowym językiem. Fachowo zdjął oponę, wyjął dętkę, napompował i po kawałku wkładał do miski z wodą. Znalazł lukę, ścierał i ścierał i ścierał i śmiał się, próbował ze mną rozmawiać, a w koło coraz więcej ludzi. A ja tylko, że nie mówię po mandaryńsku i jestem Amerykaninem (już nauczyłem się polangłoren – osoba z Polski). W końcu coś zaczął mówić, nawet mi napisał, ale nic nie zrozumiałem. Zadzwoniłem do Lidii, a ona mówi, że on nie będzie chciał ode mnie dużo pieniędzy i może coś bym mu dał. W końcu nakleił łatkę i zaczął sprawdzać oponę. No i znalazł winowajcę. Wczoraj wbił mi się jakiś drucik. Wszystko kosztowało mnie 2 RMB, a gdy wydał resztę z 50 kazał sprawdzać czy 20 są oryginalne :) Pojechałem kupić mu wodę, bo duchota dzisiaj była niesamowita. Kupiłem herbatę i wróciłem, a on oczywiście odmawia i musieliśmy się siłować :) To było bardzo sympatyczne zwłaszcza, że był niższy o głowę ode mnie, ale w końcu przyjął wodę. Mam nadzieję, że mu się dzisiaj przydała.

Następnie udałem się na stołówkę. Wylądowałem tam jako jeden z pierwszych.

Dzisiaj tofu, pomidory z jajkiem, bułka, dynia z mięchem i inne mięcho. W dodatku jeden z uczniów przyniósł mi darmową zupę (całkiem całkiem) i zaczął ze mną rozmawiać. Bardzo fajne :) Dla niego to super możliwość by poćwiczyć angielski poza klasą, a dla mnie to okazja poznać go lepiej. Zapytał czy smakuje mi to jedzenie, powiedziałem (zgodnie z prawdą), że nie jest najlepsze (chociaż jadłem gorsze rzeczy), a on zapytał czy lubię zupę z makaronem. I zgodnie z prawdą odrzekłem, że tak. A on poszedł mi kupić zupę z nudlami! Czyli zjadłem swój obiad (trochę ponad 6 RMB) i prawie cały makaron z mięchem i fasolą (za 5 RMB), aż wstać nie mogłem, tak się najadłem.

Na pierwszych zajęciach prawie się popłakałem. Jedna z uczennic zapytała się mnie jak zrobić bigos, a wcześniej w tym tygodniu powiedziała mi ‘dzień dobry’. Ale ten bigos mnie rozbroił zupełnie. Nie mogłem się poskładać do końca lekcji.

Na zajęciach o 16 uczniowie robią ćwiczenia odprężające dla oczu. Wygląda to ciekawie, bardzo ciekawie nawet :)

A w supermarkecie znalazłem metr na metr osiemdziesiąt słoneczników. No poważnie…aż wziąłem inne niż poprzednio, żeby sprawdzić czy one się czymś różnią. Gdy chciałem kupić sobie bułkę z kiełbasą wziąłem ją do koszyka, a Pani Ze Sklepu mi ją zabrała, położyła na wadze, nabiła cenę i odłożyła do koszyka, po czym po chwili zabrała mi chleb i dała inny bo tamten był przypalony…

To już dwa tygodnie a ja dalej nie mogę się nadziwić tej uprzejmości i zwykłej ludzkiej życzliwości. Niesamowite podejście. Naprawdę sympatyczni ludzie.

A skoro piątek to postanowiłem zaszaleć i kupiłem kałamarnicę z grilla. Na ostro.

I całkiem całkiem, nawet lepsze niż wołowina z grilla. A nigdy bym się o tym nie przekonał gdybym nie spróbował.

Dzisiejsza trasa to głównie dojazd do szkoły i z powrotem:

http://www.endomondo.com/workouts/uWj-kCTz8X0

Załapał się też targ bo pojechałem kupić gruszki, jabłka i mandarynki. Suszoneniewiadomoco to suszone chińskie daktyle. Niestety dzisiaj świeżych nie było.

A po ostatnich zajęciach zaatakował mnie jeden uczeń z klasy 13 i pokazał piłkę do kosza. Więcej mi mówić nie musiał. Kopać piłki nie miałbym sił, ale porzucać z chłopakami porzucałem bardzo chętnie. Co prawda ich obrona jest zerowa i mogłem sobie trochę poszaleć, ale może też nie chcieli grać za ostro. Pograliśmy z pół godzinki, chłopaki się zmęczyli, ja też zresztą i musieliśmy się rozejść, oni na zajęcia (o 19!), a ja do sklepu.

Z jutrzejszej wyprawy w góry nici bo Viki wyjeżdża i umówiliśmy się na lunch, więc zostaje niedziela (o ile nie będzie padać). W przyszłym tygodniu chyba w ogóle nie wyjdę biegać, bo najzwyczajniej w świecie nie będzie kiedy. W ogóle bieganie tutaj to masakra. Od zwykłego chodzenia jestem zlany potem jak w domu po kilku kilometrach. Straszna duchota. Może jutro uda mi się zrobić dychę, ale zobaczę rano. Wszystkie plany tutaj biorą w łeb. Trzeba improwizować, ale na szczęście do żadnego biegu się nie przygotowuję i mogę sobie biegać kilka razy w tygodniu bez żadnych stresów.

Kurcze, mam nadzieję, że jeszcze uda mi się z chłopakami trochę porzucać do kosza, bo brakuje mi tego strasznie. Nawet jeżeli nie rozumiemy się poza boiskiem, to na boisku rozumiemy się bardzo dobrze.

Pana

Na początek trasa z dzisiaj i kilka słów o niej:

http://www.endomondo.com/workouts/tljY5dRAz-w

Dzisiaj chciałem dokulać się do góry z pagodą (właściwie to co najmniej dwoma), no i ruszyłem. Było kilka takich podjazdów, że do teraz czuję je w udach. Oj ciężko się tu jeździ.

Raz musiałem się zatrzymać w pobliżu ludzi i od razu przykulał się wesoły Pan Chińczyk. Wesoły bo uznał, że 14 to odpowiednia pora na zanurzenie się w chińskich trunkach alkoholowych. Bardzo chciał ze mną porozmawiać, ale niestety nie szło nam. Ja z tym swoim bo hłej szła potonghła i on ze swoim heloł inglisz. No, ale sobie porozmawialiśmy.

Ruszyłem dalej i jadąc w stronę góry natrafiłem na zamkniętą bramę. No nic, trzeba pojechać inaczej. Kolejny podjazd…I zjazd…Na tym rowerze boję się zjazdów bardziej niż czegokolwiek innego. Hamulce skrzypią jak stereotypowe drzwi w horrorach, łańcuch skacze jak Liu Xiang (uwielbiany przez tutejsze dzieciaki), więc szaleć nie mogę.

Tak się kulałem powoli, robiąc zdjęcia okolicznościom przyrody. Dotarłem do drugiej bramy, która chyba była do tego samego terenu co tamta zamknięta.

A potem…trafiłem na oddział wojska. Widziałem ciężarówki wymalowane w kamuflaż, oraz żołnierzy. Tym razem powstrzymałem się od robienia zdjęć. Oni by mogli być bardziej niezadowoleni niż ten Pan ze stacji benzynowej. Wracając pojechałem po prostu przed siebie i dotarłem do znanej mi już starej części miasta. Ponownie postanowiłem porobić zdjęcia prawej stronie ulicy i sklepom.  Powiedziałbym, że jest tu dużo zakładów fryzjerskich, ale skoro w mojej maleńkiej dzielnicy jest ich 5 lub 6 (albo i 7) to tych kilka na jednej ulicy nie robi na mnie wrażenia.

Te przesympatyczne Panie grały w karty. Czyli nie tylko mężczyźni mogą się rozerwać w ten sposób.

A dzisiaj z jedzenia:
– owsianka z słodkim suszonym czymś
– obiad w szkolnej stołówce (fasola, jajka z pomidorami, coś z ogórkami i chybawodorosty, oraz bułka), za całe 4,3 RMB. Jadłem w życiu gorsze rzeczy, jadłem też lepsze. Nie ma czego wymagać od szkolnej stołówki.
– nowa zupa, tym razem z suszonymi kawałkami mięsa (nie zgadniecie, na słodko!)
– oraz nie mam pojęcia co, ale większość tego to pestka i było słodkie

Wracając z góry spojrzałem na przednie koło, które było zupełnie płaskie. Do domu się dokulałem, koło napompowałem i mam nadzieję, że to jednak nie poszła dętka. A jak poszła to czeka mnie mała przeprawa w sklepie :)

Codzienne ćwiczenia na przerwie

Zacznijmy jednak od owsianki, tym razem wzbogaconej o płatki owsiane. Pycha. Lepsze od naszych.

A co się dzieje w szkole w czasie przerwy między 2 a 3 lekcją? Wszyscy uczniowie wychodzą by uczestniczyć w ćwiczeniach fizycznych. Proste wymachy, trochę podskoków, kilka ruchów rozciągających. Niektórzy przykładają się bardziej, inni mniej. Między uczniami chodzą nauczyciele, ale oczywiście nie są w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Wszystko to sprawia niesamowite wrażenie. W końcu to kilkaset osób wykonujących te same czynności. Może kiedyś spróbuję z nimi?

Na obiad udałem się do szkolnej stołówki. Może wygląda to nieciekawie, ale było całkiem znośne. Noga z kuraka, tofu, tofu po raz drugi (ten warkocz) i bułka, która smakowała jak nasza Polska. Całość za 6 RMB. 7 wyszłoby gdybym wziął warzywa. Jutro się zdecyduję.

Na ścianie stołówki wywieszone jest zdjęcie z wszystkimi pracownikami, oraz cennikiem.

Nauczyciele w Chinach chyba źle nie mają, tak przynajmniej wnoszę patrząc po autach jakimi jeżdżą.

Półksiężyce na tym budynku mogą być dość mylące bowiem w środku znajduje się…sklep, a raczej kilka sklepów, w końcu to duży budynek :)

W końcu przyszła pora na zdjęcia mandarynek. Niczym nie przypominają tych znanych z polskich sklepów pomarańczowych. A w smaku są nie do rozróżnienia.

Na kolację zupa błyskawiczna z…suszonym mięsem z kałamarnicy. Kałamarnicy, która po wyjęciu z opakowania była słodka.

A trasa z dzisiaj do obejrzenia tutaj:

http://www.endomondo.com/workouts/ha8b9WVPE2M