28 stopni

Wariactwo. Polazłem na spacer przed pierwszą. Rany…masakra. Żar lał się z nieba a mimo to widziałem ludzi w kurtkach, lub przynajmniej w bluzach z długimi rękawami. Ja rozumiem że ta część Chin jest gorąca, ale żeby przy 28 stopniach tak się ubierać? To już lekka przesada.

Muszę kupić krótkie spodnie bo chociaż te są super to są dość grube a i mi się przybrało na wadze. Trzeba tylko poczekać aż jakieś pojawią się w sklepach…

IMG_1357
Każdy walczył o chociaż odrobinę cienia.

Na szczęście nie tylko ja czułem tę temperaturę, ludzie chowali się w cieniu, w sklepach chodziła klima i pojawili się ludzie sprzedający lody. I ja sobie też kupiłem. Takiego o smaku liczi. Pół RMB.
Poszedłem też do apteki bo nie miałem tabletek przeciwbólowych, a jednak warto jakieś mieć. 3 RMB za 12 sztuk. Są rzeczy absurdalnie drogie, ale te najpotrzebniejsze są wręcz do bólu tanie.

IMG_1364
No dobrze, nie każdy. Im pogoda nie preszkadzała.

A że pogoda zaczęła dopisywać to polazłem, w końcu, kupić rower. Trochę się poszlajałem po sklepach, bo znalazłem dwa. I jeden rower wpadł mi w oko. Oczywiście mieliśmy problemy z dogadaniem się, ale jak już ustaliliśmy że 6000 RMB za rower nie dam to poszło z górki. Znaleźliśmy taką ładną Meridkę w moim rozmiarze. Pokiwałem głową, dostałem też parę gratisów i zadzwoniłem do Lydii by się upewnić czy wszystko dobrze zrozumiałem. Zrozumiałem doskonale, wybrałem kolor, zostawiłem 100 RMB zaliczki i w poniedziałek mam odebrać. Wtedy też dostaniecie zdjęcia.
A teraz wersja bardziej bliska prawdzie – pół godziny machania rękami i prób przekonania mnie żebym kupił rower za 6k, tłumacząc mi że jest duży, 10 minut tłumaczenia że tyle nie zapłacę ale chętnie wezmę ‘o ten’ co wywoływało kolejną falę machania rękami że za wysoki jestem i w końcu Pan Sprzedawca dał za wygraną i pokazał Meridkę, zapytał czy mi pasuje, pokazał rozmiary ramy i machał łapkami. A ja doskonale rozumiałem że muszę mieć dużą ramę. Potem jeszcze napisał trzy ceny z trzema różnymi opcjami, ale że i tak było to grubo poniżej tego ile chciałem zapłacić wybrałem opcję najdroższą. Co mi tam. Stać mnie. I tak wyszło mniej niż za poprzedni rower który teraz stoi do góry kołami w Polsce.

IMG_1367
Naprawdę ostre.

Tylko najgorsze jest to że będzie się biedna Meridka musiała pomęczyć przez tydzień w mieszkaniu. We wtorek ma mocno lać, a potem pogoda ma być średnia. Na szczęście weekend ma już być słoneczny, a że mam piątek wolny to można się gdzieś dalej kulnąć. Już się nie mogę doczekać.

Ach…to coś rozłożone na stołach pod blokiem to orzechy na ostro którymi zostałem poczęstowany. Naprawdę na ostro.

Metka legalizacyjna

Nie została przybita. Pomimo wypchania na czoło Pani Policjantki mówiącej trochę po angielsku , dwóch podejść do komisariatu i licznych telefonów zarówno do firmy jak i do Lydii. Na szczęście jutro przyjedzie i pójdziemy na inny komisariat. W sumie…hmm…to tak jak ze sklepami – jak czegoś nie mają tutaj to idzie się gdzieś  indziej. Trochę jednak szkoda, bo myślałem że uda mi się to wszystko załatwić samemu, ale spokojnie, wszystko przede mną.

IMG_0712
Tego mi strasznie brakowało.

No i jak to w Jiawang. Wiele się nie dzieje. Zrobiłem zakupy po czym poszedłem szukać czegoś do jedzenia, krążyłem i krążyłem, ale w końcu wróciłem do domu i sam ugotowałem kurzą pierś. Tym razem chcę wejść spokojnie w chińskie jedzenie. Bo chociaż jest dobre i wygląda świetnie (za wyjątkiem tofu, co już  ustaliliśmy) to jednak mój żołądek we wrześniu myślał trochę inaczej.
Jutro też dowiem się jaki jest plan, o ile został już ustalony i zobaczę jak to będzie wyglądać w tym semestrze. Mam nadzieję że lepiej bo chociaż siedzenie po 10 godzin w szkole ma swoje uroki to jednak integracja z lokalną społecznością ma je również.
Jiawang prawie się nie zmieniło, nie ma żadnych ozdób (chociaż sąsiedzi spod 102 mają nową nalepkę na drzwiach),  wszystko wygląda tak jak wyglądało. Tylko nie ma już w ogóle śniegu. Ani trochę. Tka odmiana od pięknej białej Polski. Śnieg jest taki piękny i biały, sprawia że świat wydaje się taki czysty i nieskalany (skoro nie zobaczę go przez najbliższych kilkanaście miesięcy to mogę go pochwalić).

Teodor był wyraźnie ucieszony gdy mnie zobaczył. Skakał, biegał i chciał się bawić. Urósł przez te trzy tygodnie. Dalej jest szczeniaczkiem, ale już nie takim małym.

IMG_0717
Psie zęby kontra palce psiookiego.

Dobra, pora się wziąć za lekcje bo tylko się dzisiaj osłuchiwałem. Ach tak…dalej odpalają petardy, ale z drugiej strony, odpalali je bez widocznego, dla mnie, powodu, także i przed Nowym Rokiem. Teraz to przynajmniej mają powód.

Gdy w listopadzie zacząłem pytać w innych firmach o pracę i miałem kilka rozmów, ale żadna z ofert nie była na tyle korzystna żeby wyrwać mnie z Jiawang postanowiłem nie palić za sobą mostów i podziękowałem wszystkim i powiedziałem że odezwę się w późniejszym terminie. Gro z tych kontaktów to rekruterzy (ble) zarabiający za znalezienie szkołom nauczycieli, z powodu zarobków lepiej ze szkołami kontaktować się bezpośrednio, ale pewne rzeczy ciężko jest przeskoczyć i tak jest po prostu łatwiej. A teraz żart – dzisiaj odezwały się dwie osoby, jeden Pan o wdzięcznym imieniu John a nazwisku Li który pyta po raz kolejny czy znalazłem już pracę bo on ciągle ma oferty (za ~5k RMB, czyli jeszcze nie najgorzej ale szału też nie ma, tyle że pośrednicy mają to do siebie że zabierają znaczną część pensji nauczyciela, lub domagają się ogromnej prowizji od firm), oraz  Pani z pewnej firmy która od 2 miesięcy stara się dowiedzieć czy można mnie zatrudnić . I przyznam szczerze że o tej Pani praktycznie zapomniałem bo najpierw rozmawiałem z jedną, potem z drugą i przeżyliśmy w tej korespondencji nowy rok oraz chiński nowy rok. A teraz przeżywamy razem święto wiosny. Z jednej strony super – bo ciągle o mnie pamiętają, ale z drugiej – to już nie jest śmieszne, to jest żadne i aż mi głupio o tym wspominać.

Okej, pora na wieczorny spacer po starym centrum bo tam już dawno mnie nie było.

IMG_0747
Czasem nawet widać gwiazdę polarną.

Widziałem coś czego nie chciałem zobaczyć tutaj. Wiedziałem o tym, wczoraj zrobiłem zdjęcie rozwiewające wątpliwości, ale dzisiaj…ech…pisać o tym nie będę, zdjęcie zachowam dla siebie. Wieczorem więc Jiawang wygląda inaczej niż za dnia. Zupełnie inaczej. Tylko teraz wraca wzmożona czujność jeżeli chodzi o jedzenie.

Wrzucę też filmik na którym, jeżeli dobrze się przyjrzycie, widać Panów ćwiczących z batami.

Fryzjer

Kłaniał mi się już od dawna. Co przechodziłem koło pewnego zakładu to taki jeden farbowany blondyn krzyczał do mnie ‘Hello!’ tylko skąd mógł wiedzieć skoro miałem czapkę na głowie? Fryzjerzy mają dodatkowy zmysł.
Poszedłem na zakupy, ale że dzisiaj wiele kupować nie musiałem bo dobrze się zaopatrzyłem tydzień temu postanowiłem w końcu zaszaleć i odwiedzić jeden z tych osławionych chińskich zakładów fryzjerskich. Jak to praktycznie w każdym miejscu pracy w Chinach było tam co najmniej osób pracujących. Gdy zbliżałem się do Nich machali mi przez szybę a gdy przekroczyłem próg powitano mnie ‘Welcome to Jiawang!’. Rozpłaszczyłem się i zaproszono mnie na mycie głowy. Mycie+masaż. A potem zaczęło się strzyżenie. Dobrą godzinę siedziałem na fotelu. Już chciałem krzyknąć żeby dali mi maszynkę to sam sobie poradzę, ale nie, chłopak ciął starannie. Naprawdę starannie.  Pierwszy raz od lat użyto na mojej głowie brzytwy, tak starannie. A gdy w końcu skończył zaproszono mnie na kolejne mycie i masaż, podano ręcznik żebym sobie włosy wytarł, jeszcze raz mnie wysuszono i uczesano. No i wypadałoby zapłacić. Tylko Panowie nie chcą pieniędzy, stoję więc i patrzę na Nich z wyrzutem mówiąc ‘money’, a Oni nic. Dopiero po którymś razie gdy miałem wyciągnięty portfel a Oni wystarczająco długo patrzyli na siebie powiedzieli ‘shi yuan’, więc dałem tę nieszczęsną dychę wiedząc że to za mało, ale ciesząc się w duszy że chociaż tyle wytargowałem. Targować się żeby zapłacić – Chiny. Oczywiście porobiliśmy sobie zdjęcia. Mama już się śmieje że teraz będę twarzą zakładu i wykorzystają mnie w celach promocyjnych.

A potem ostrzyżony poszedłem kupić maszynkę do golenia. Elektryczną. Bo skoro głowa załatwiona to na brodę też przyszła pora zwłaszcza że w Jiawang zima się skończyła. Kupiłem najtańszy chiński model, w końcu  cudów nie potrzebuję. W domu nastąpiła walka. W ruch poszły nożyczki, dwie maszynki jednorazowe i ta nowa elektryczna. Po godzinnej walce mam twarz gładką jak pupka niemowlęcia. Tylko piecze. A skoro piecze to pora kupić coś na pieczenie. Do sklepu marsz. Kupiłem krem i jajka (bo jednak coś na kolację trzeba zjeść). Wracając do domu natrafiłem na sąsiada. Na tego młodego sąsiada który najpierw dziabnął Mikołaja i go oddał a potem prosił o pomoc z zadaniem domowym. Znowu zostawił notatkę z prośbą, ale zauważył mnie więc zszedł na dół:
– To Ty?
-…
– Masz długopis?
– U góry.
– Daj mi pięć minut.
– …?
– Daj mi pięć minut.
-…(pokazuje na ucho)
– (pokazuję na palcach pięć) pięć…minut…
-Ach.
Wszedłem do mieszkanie, rozsmarowałem krem na twarzy, odczekałem chwilę i poszedłem na piąte piętro. Tam trafiłem na rozstawione stoły a na nich plakaty z kaligrafią. Przyszła mama, usiedliśmy i wyjaśniłem chłopakowi co i jak. Mikołaja oddał, a poza tym skoro miałem wolną chwilę to dlaczego mam nie pomóc. Chłopak ma naprawdę ładny charakter pisma sądząc po tych Jego notatkach, a skoro mama, lub tata, zajmują się kaligrafią to pewnie nad Nim siedzą i tego pilnują. Moje pismo jest za to potworne.

Jest coś czego nie znoszę przez kilka dni po ogoleniu brody – poczucie zimna. A może inaczej – poczucie ciepła jest powodem dla którego lubię mieć brodę.
Nie wiem czy jutro pójdę biegać, nie tyle z powodu braku brody co z chęci odpoczynku. Niby na odpoczynek jeszcze przyjdzie pora gdy będę się leczył z jet laga, ale wszystko wyjaśni się jutro. W końcu pogoda jest coraz lepsza i szkoda ją marnować.

Sobotnie zakupy

Nie lubię robić zakupów w soboty. Nie dlatego że w sklepach roi się od ludzi (tak samo jak w Polsce), ale jakoś tak soboty stały się dla mnie synonimem pisania planów i wylegiwania się w łóżku. A tutaj trzeba się ruszyć bo obiecałem Lidii że kupię słodycze na Wigilię. Słodycze. Na Wigilię. Jak to w ogóle brzmi.
Niestety wczoraj Pana Owocowego nie spotkałem więc skierowałem się w stronę starego centrum. Zdałem sobie sprawę, że to trasą jaką biegam, jaką kiedyś jeździłem na rowerze, ale którą szedłem chyba tylko raz czy dwa, dlatego pora to zmienić. Zacząłem od owoców, które wyszły drożej niż normalnie by mnie wyszły, ale byłem na to przygotowany. Zrobiłem kilka kroków i trafiłem na Pana który ma takie swoje małe stoisko z paskami, pierdołami i takimi cosiami przypominającymi baty. Kiedyś pozwolił mi nawet sobie z takiego bata postrzelać. Indiana Jones ze mnie nie będzie, ale to zrozumiałe, w końcu ja nie mam awersji do węży. I tak spojrzałem co tam sprzedawał, a tam leży sobie kupka kalendarzy na rok 2013. Po chińsku, a kalendarz gregoriański. No to nie mogłem sobie odmówić i kupiłem.
A potem poszedłem dalej i dalej i raz skręciłem tak że nie znalazłem wyjścia po drugiej stronie, więc  zawróciłem i kogóż to ja widzę? Strażnika ze szkoły. Zapytał się mnie co ja tutaj robię, ale cóż…odpowiedziałem jedynie standardowo że nie rozumiem , uśmiechnąłem się i poszedłem.
Ach…po drodze jeszcze zjadłem kukurydzę, no bo co z tego że obiad był bardzo dobry skoro nie było w nim gotowanej kukurydzy kupionej na ulicy, a na takie coś zawsze jest miejsce w żołądku.

Zajrzałem do sklepu po drodze, ale ceny wydały mi się zawyżone więc wyszedłem i ruszyłem w stronę domu. Stanąłem wtedy na rozdrożu i w głowie kiełkowało pytanie wracać do domu i kupić wszystko pod domem, czy iść dalej i kupić w nowym centrum. Postanowiłem pójść w stronę nowego centrum i tam zrobić zakupy.  Nachodziłem się więc dzisiaj nieprzeciętnie, ale w końcu to był nieprzeciętny dzień. Tak ciepło nie było już dawno. Jutro za to termometry mają nie wskazywać więcej niż -2 stopnie, czyli będzie mrozić. Mam tylko nadzieję że słońce będzie świecić tak jak dzisiaj i będzie to taki przyjemny mróz. Tak żeby klasnąć w rękawiczki, krzyknąć przecinek i ruszyć. Nie nastawiam się na niedzielne 90 minut, bo nie chcę się wychłodzić za bardzo. Zwłaszcza że coś mnie dzisiaj zaczyna w gardle…nie.

Szlajałem się więc z tymi wszystkimi owocami (jabłka, gruszki, banany, mandarynki i melonowy słonecznik, naprawdę – melonowy, słodziutki jak dobry dojrzały melon) i kupiłem słodycze i czipsy na Wigilię. Ciężko mi to przez palce przechodzi.

To już za dwa dni i ciężko mi to sobie uzmysłowić, a jeszcze trudniej gdy myślę nad tym jak ja się z tym wszystkim zabiorę w poniedziałek rano. Plus choinka. Mam za swoje. Chciałem wszystko zostawić na ostatni moment to zostawiłem i teraz pozostaje mi wypić to piwo.

Tak mijając jeden z placów budowy zauważyłem antenę satelitarną w blaszakach robotników.  Każdemu należy się odrobina luksusu i odskocznia od rzeczywistości.

Jest takie zdjęcie z budynkiem dość ponurym wyglądającym na opuszczony. Otóż on nie jest opuszczony, przynajmniej nie całkowicie, ludzie tam mieszkają, pranie się suszy a strażnik pilnuje.

Te brązowe kamienie wśród tych grafitowych są fałszywe i mają w sobie lampę oświetlającą coś innego. Te grafitowe też są fałszywe, ale niczego nie oświetlają.

Z powodu moich problemów z aparatem nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia tego chłopaka stojącego na bagażniku, ale macie za to dwa średnie, mam nadzieję że jesteście pod takim samym wrażeniem jak i ja.

I na deser trasa z dzisiaj, bo dawno już nie wrzucałem:

http://www.endomondo.com/workouts/114226180

PS. Adam! No jest ‘trochę’ siermiężnie. Bardzo mnie to dziwi że była kasa na ten olbrzymi niewykorzystywany budynek, że jest kasa na przycięcie drzew (chociaż podobno jakaś kontrola była), na postawienie tych zupełnie bzdurnych nazw ulic  (nazwy ulic na terenie szkoły?!) i na te tablice z ‘Crazy English’ (no bo jakie jest prawdopodobieństwo że je dostali?) a nie ma kasy na ogrzewanie. Chociaż kibelki maja nowe kafelki. Za to okien w kibelkach chyba nie pokazywałem i chyba pokazywać nie chcę bo to trochę szokujące było dla mnie. Nie ma też kasy na jakieś podstawowe odmalowanie tych sal, ale z drugiej strony każda sala ma projektor, wyświetlacz, głośniki więc może zamiast w pójście pod  publiczkę i pokazywanie jaką to mają odnowioną szkołę pokazują jaką to mają szkołę wyposażoną? Tylko to ogrzewanie…chociaż tak uczciwie mówiąc to najcieplejszym pokojem w szkole jest chyba ‘mój’ gabinet, bo tam klimatyzacja chodzi zawsze gdy ja jestem. Lidia jej czasem nie włączy i siedzi i marznie, w innych pokojach nauczycielskich także szału nie ma. Nauczyciele chodzą w swetrach i marynarkach, nauczycielki w kurtkach. Wszyscy marzniemy po równo. Zima tutaj nie wybiera, starszy, młodszy, nauczyciel, uczeń, nikt się przed zimnem nie ukryje.

Sobota w Jiawang

Jest coś niezwykle poruszającego w ludziach spędzających czas samotnie na otwartej przestrzeni. Podobno jest nawet coś poruszającego w ludziach spędzających czas w ogóle samotnie. Ciężko mi to ocenić bo nie byłem świadkiem takiego zjawiska, ale tak podobno jest. Takie podglądanie samotności, lub pozornej samotności zmusza do przemyśleń, nawet jeżeli nie autorefleksji to przynajmniej chwili refleksji. Patrząc na kogoś kto siedzi samotnie najczęściej myślimy że jest samotny i w konsekwencji smutny. Tak jakby samotność i smutek były nierozerwalnie połączone. A przecież tak wcale być nie musi. Przypomina mi się gdy Ruby powiedziała jak jedna z jej uczennic widziała mnie siedzącego na ławce i pomyślała że muszę być bardzo samotny bo siedziałem sam i to bardzo długo. Wygląda na to że w Chinach nie możesz nawet rozwiązywać sudoku nie będąc podejrzanym o bycie samotnym i smutnym. Tutaj nie ma chwili wytchnienia od ludzi. Nawet w Jiawang, malutkiej mieścinie godzinę drogi do średniej wielkości miasta, miejscu typowo rolniczym, pełnym pustych budynków, mało ruchliwych dróg i pól nie można liczyć na chwilę samotności. Ciągle ktoś się przewija. To nie jest park o 7 nad ranem, to nie jest park o 3 w nocy, to nie jest park o 9 rano w zimie gdy nie ma nikogo tylko ja i droga. Nawet ślady na śniegu są tylko moje. Tutaj zawsze ‘ktoś’ jest. Dlatego dzisiaj tak bardzo poruszył mnie ten Pan siedzący w małym parku na tym składanym taboreciku. Siedział i patrzył przed siebie. I można sobie pomyśleć że siedział tam samotny i smutny bo umarła  Jego żona, dzieci się wyprowadziły i został teraz sam jeden na świecie więc przychodzi do parku gdzie kiedyś razem z Nią przychodzili na spacery bo było to miejsce pełne  ciszy, w tych burzliwych dla nich dniach gdy uciekli od swoich rodzin by potajemnie wziąć ślub po tym jak zakochali się w sobie gdy On stał przy drodze sprzedając ziemniaki a Ona przejeżdżała obok na rowerze. A może zamiast tego przychodzi tam by uciec od domowych obowiązków, które w Chinach przypadają kobietom a dzisiaj akurat nie miał ochoty pójść na ryby. Tylko właściwie to dlaczego nie miałby tam siedzieć i czekać na swoją żonę z którą się umówili że spotkają się w miejscu w którym poznali się wiele lat temu i urządzą sobie piknik na trawie łapiąc promyczki grudniowego słońca? Każda wersja jest równie prawdopodobna.

To teraz trochę o tym jak mi mija sobota. A dziękuję dobrze. Poleniłem się do 12, chociaż to nie do końca prawda bo w końcu wziąłem się za rozpisanie planów do końca mojego pobytu w Chinach i mam to z głowy. Zostało mi już tylko sześć tygodni, czyli dwanaście zajęć. Mało, bardzo mało. A poza tym posprzątałem. Po tym jak tydzień temu olałem sprzątanie w związku z moim kiepskim samopoczuciem w tym tygodniu wyczyściłem podłogi na błysk. Biegać nie poszedłem, postanowiłem dać sobie trochę luzu i zastanawiam się kiedy pójść biegać. Czy lepiej wyskoczyć w poniedziałek po zajęciach czy we wtorek pomiędzy nimi. Wtorek rano odpada zupełnie.  A może…Ale raczej między zajęciami.

Po lunchu, niezwykle ostrym swoją drogą czyli Chińska przyprawa dała radę, poszedłem na spacer. Postanowiłem też wstąpić do sklepu i dokupić orzeszków i kupić wkładki do butów. Nie spodziewałem się kupić swojego rozmiaru i oczywiście nie kupiłem bo nie było. Mam za to krótsze więc palce, albo pięty, będą trochę wystawać, ale z tym mogę żyć.

Tak spacerując po Jiawang natrafiłem na tego psiaka marznącego na dworze. To ten sam który parę tygodni temu tak uroczo ‘pozował’. Strasznie mi go żal bo biedak aż się trząsł z zimna. Nogi dzisiaj zaniosły mnie do nowego centrum gdzie odbywała się promocja czajników elektrycznych i ta Pani na scenie wiła się we wszystkie strony, ale nie śpiewała.

‘Odnalazłem’ także kościół, przed którym Pani uderzała w bębenek.

Idąc dalej trafiłem na taką bramę koło której przejeżdżałem kiedyś, ale tym razem postanowiłe ją przekroczyć i odnalazłem malutki park. Początkowo chciałem przez niego przejść i wyjść na prostą drogę do domu. Niestety po drugiej stronie parku znajdował się mur za którym płynęła rzeka więc nawet gdybym go przeskoczył to nic by mi to nie dało. Obszedłem więc park i dochodząc do wyjścia natrafiłem na tego Pana który mnie tak poruszył.

Tak chodząc po tym olbrzymim placu budowy który na mapie widnieje jako Jiawang natrafiam czasem na drzwi. Drzwi oczywiście są zamknięte, stoją w murowanym ogrodzeniu za którym powinna być budowa, ale nawet jeżeli za ogrodzeniem jest budowa to co jest za drzwiami? Dlaczego zniszczono budynki i zostawiono drzwi? Bo te drzwi prowadzą do czegoś innego niż to co kryje ogrodzenie.
Przez ogrodzenie możesz  przeskoczyć możesz sprawdzić co jest po drugiej stronie wystawiając rękę i robiąc zdjęcie, albo chociażby podciągając się i patrząc, ale drzwi? Nawet jeżeli spojrzymy przez dziurkę od klucza lub szparę w drzwiach to czy zobaczymy to co jest naprawdę za nimi? To co zobaczymy będzie jedynie częścią prawdy, niczym więcej jak wycinek rzeczywistości, jej maleńki fragment. A gdy je otworzymy to wszystko co jest za nimi przestanie być tajemniczą i stanie się rzeczywistością. Tylko wtedy pojawia się pytanie, kto tak naprawdę jest po drugiej stronie drzwi…

Zdjęcia z kolacji nie ma bo chociaż ją zjadłem to jej nie przygotowałem. Ot wyjąłem paczkę kiełbasy z sezamem i zjadłem. Do tego jeden kawałek tofu i już. Za to jutro będą zdjęcia bo jutro tofu będzie przygotowane. Mam nadzieję że dzisiejsze zdjęcia psów wynagrodzą Wam ten brak pożywienia.

Sobotni spacer poranny

Po pracowitym tygodniu w końcu nie obudził mnie budzik tylko kogut. Piał i piał i piał, a ja wstać nie chciałem, ale w końcu pęcherz zwyciężył i musiałem zwlec się z łóżka. Zrobiłem śniadanie, przerobiłem kolejną lekcję z chińskiego i ruszyłem do ‘starego centrum’.

Dostałem po nosie za zakupy nie u swojego sprzedawcy. 2 gruszki i 2 jabłka – 11 RMB. Może gruszki trochę większe i jabłka bardziej świeże, ale to lekka przesada.

Czym prędzej się stamtąd zebrałem i ruszyłem w stronę ‘nowego centrum’ po drodze przerobiłem trasę wtorkowych biegów porannych i znowu mogłem sobie pooglądać na spokojnie te tereny. Nawet udało mi się zrobić kilka zdjęć.

Jiawang to olbrzymi plac budowy co do tego nie ma wątpliwości, ale trzeba wspomnieć o tym że nawet tutaj, w miejscu typowo rolniczym, ludzie nie szanują środowiska. Co widać chociażby gdy wrzucają śmieci do rzeki. A jest to naprawdę, ale to naprawdę dziwne bo gdzie się nie kopnie tam stoją albo duże kubły na śmieci albo małe śmietniki. Poza tym mnóstwo ludzi zajmuje się zbieraniem i wywożeniem śmieci.

Liście na drzewach zmieniły kolor a wraz z nim zmienił się zupełnie nastrój i atmosfera małego parku. Teraz jest jakoś tak bardziej nostalgicznie. Jesień zawsze przyciąga taki nostalgiczny nastrój. W końcu to takie wprowadzenie do zimy i końca roku. Takiej arbitralnej daty mówiącej że coś się kończy i coś zaczyna. Mam wrażenie już  o tym pisałem…ale pobieżnie sprawdziłem i wygląda na to że nie…Kolejne deja vu…muszę o nich kiedyś napisać bo te które przeżywam tutaj nie dość że są często to naprawdę wyraźne. W każdym razie Jesień. Zaczynamy się przestawiać, nasze ciało i umysł przygotowuje do zimy…chociaż odkąd zacząłem biegać nie odczuwam tego już tak mocno. Początek roku to listopad, koniec roku to połówka w Katowicach/Chorzowie. Chociaż w tym roku nie zrobiłem swojej standardowej miesięcznej przerwy, tylko takie dwie wymuszone tygodniowe. Skup się! JESIEŃ!
Przygotowujemy się do zimy, do końca okresu zielonego, więc siłą rzeczy jesteśmy nostalgiczni. Musimy jakoś przetrzymać zimę i rozpocząć radośnie wiosnę.

W parku zauważyłem Pana szkolącego dzieciaki w jakiejś sztuce walki. Dzieciaki zapatrzone były w niego jak w obrazek, a On po każdym przedstawionym ruchu obracał się i poprawiał formę chłopaków.

Adam, muszę Cię wywołać bo cały tydzień czekam na Twoje komentarze! Stąd te moje odwiedziny w nowej toalecie.

Przed jednym z moich częściej odwiedzanych sklepów odbywała się dzisiaj promocja oleju do której zaciągniętą jakąś dziewczynę śpiewającą i śpiewającą i ponownie śpiewającą.

Znalazłem w końcu kwiaciarnię :)

I sprzedawcę smakowego popcornu, ale ruszał się jak mucha w smole a mnie powoli łapał głód więc olałem czekanie i ruszyłem do domu.

Do obiadu wrzuciłem tę dziwną galaretę i…dalej nie lubię galaret, ta w dodatku nie miała smaku, potem się rozpuściła i nawet nie wiem ile z niej zjadłem.

Kolacja to tofu, kiełbasa i ogórek, a wszystko to z chińską przyprawą. I wyszło całkiem nieźle, aczkolwiek tofu raczej powinno być gotowane

No i trasa z dzisiejszego spaceru:
http://www.endomondo.com/workouts/109509854

W Xuzhou po raz czwarty

Dzień rozpoczął się spokojnie, rozwijał się wręcz jak te gumy do żucia, które czasem lepiej ugryźć niż rozwijać. W każdym razie postanowiłem potowarzyszyć obsadzie The Office i zrobiłem pranie, a po drugim śniadaniu ruszyłem do Pana Rowermistrza. Nie doszedłem daleko bo zaraz przy bramie zostałem zatrzymany, rower został mi odebrany a mnie samego oddelegowano na spacer. Tak. Dosłownie. Strażnicy zabrali mi rower, powiedzieli i pokazali że mam sobie pójść a oni zajmą się wszystkim. No to poszedłem sobie pochodzić, odwiedziłem inny plac zabaw, porobiłem trochę zdjęć Panią ćwiczącym Tai-Chi, kupiłem papier by zapakować prezent dla Wendy, poszedłem na główną ulicę by spotkać Pana z mięsem na patyku, ale znowu go nie było…poszedłem więc na targ, przy rybach wytrzymałem ledwo ledwo i zdałem sobie sprawę, że kupno rano czegoś co nie jest słodkie a co jest gorące jest dość problematyczne. Z owocami nie ma problemu, ale z ciepłym mięsem już tak. Coś jednak znalazłem, ale jednak takie dwa cosie to dla mnie za mało.

Gdy wróciłem na swoje osiedle pod bramą stał mój rower, łańcuch naprawiony, nasmarowany, stópka założona. Słowem fachowa robota. Oczywiście pieniędzy nie chcieli. Bo jakżeby inaczej…Postanowiłem więc zrobić to co zrobiłbym w kraju, czyli poszedłem do najbliższego sklepu (do Pana ze sklepu) i kupiłem zgrzewkę, czyli 9 browarów. Milczeniem pominę absurdalnie niską cenę. Strażnicy oczywiście nie chcieli przyjąć, ale po chwili siłowania się, przyjęli, postawili mam nadzieję, że będzie im smakować.

Następnie, zgodnie z obietnicą, poszedłem do dziewczyn i razem udaliśmy się na lunch. Vicki w końcu znalazła danie, które smakuje tak samo jak w Kanadzie, ale tak jak wczoraj wsunęła cały talerz, tak dzisiaj nie dała rady. A Lidia dostaje minusa za to, że usunęła zdjęcie siebie…Po lunchu powyciągaliśmy 3 walizki Vicki i szukaliśmy taksówki. 3 walizki, dwie torby a jedna waliza została tutaj. W końcu dziewczyna tacha ze sobą cały swój dobytek bo w Kanadzie wynajmuje swoje mieszkanie . Do Xuzhou dokulaliśmy się bez problemu, nawet na peron weszliśmy bez problemu. No i zapakowaliśmy Vicki, ale nie było nawet czasu żeby dobrze się pożegnać…

Gdy to piszę siedzi teraz w pociągu od 3 godzin, a przed nią jeszcze 21, potem godzina na dworcu, przesiadka i znowu kilka godzin w pociągu. Prawdziwa podróż, mam nadzieję, że sobie poradzi.

Lidia pojechała spotkać się z kuzynką, a ja stwierdziłem że nie będę jak piąte koło u wozu i wróciłem do Jiawang. Coś mnie dzisiaj gardło boli (należy mi się pochwała za rozważne picie herbaty prosto z lodówki po powrocie z biegu) i wolę nie szarżować. Jutro czeka mnie kolejny bieg, tym razem pobiegnę rano i mam nadzieję, że pogoda będzie sympatyczna. Prognoza mówi 14 stopni, ale odczuwalne pewnie będzie mniej, może to już pora na długi rękaw? Może być…

Wspomniałbym coś o Miguelu, ale znam go od niedzieli i już mi szkoda słów na tego osobnika, więc produkować się nie będę :) Zrobiliśmy sobie tylko mały zakład…Vicki powiedziała, że wytrzyma do stycznia, Lidia że cztery tygodnie, a ja dałem mu widełki cztery-sześć.

To teraz pora trochę potłumaczyć co jest na zdjęciach. Ta Pani na małym krzesełku z tą kartką przed sobą zajmuje się czymś w rodzaju wróżenia, czyta z dłoni i z twarzy, oraz najprawdopodobniej z I Ching. Od jakiegoś czasu chciałem zrobić zdjęcia tych przenośnych akumulatorów do rowerów elektrycznych (Bartek, spokojnie, spokojnie…).

Jak widać jesień w końcu zawitała do Jiawang, nie jest to Złota Polska Jesień, ale na swój sposób jest urocza.

Trasa dzisiejszego spaceru:

http://www.endomondo.com/workouts/ooFWj8OtxOA

Znowu w domu…

Ostatnie śniadanie w chińskim fast foodzie. Pani za ladą namawiała mnie z jakiegoś powodu na inne pierożki niż poprzednio. A że skory jestem do eksperymentów to ustąpiłem. Czyli tak…ryba z fasolą (kucharz namawiał żebym wziął chleb, ale po co mi chleb?), zupą z fasolą (tym razem dorzuciłem cukru i była jeszcze lepsza), a do tego 6 pierożków. Razem wyszło 6 RMB. A gdy skosztowałem tego polecanego pierożka zrozumiałem dlaczego Pani mi go polecała. Zapamiętała, że poprzednie dwa dni brałem tofu, więc zaproponowała mi pierożka z tofu. Pieróg z tofu, super sprawa.

Potem nastała pora pożegnań, rodzice Lydii odwieźli mnie na dworzec, Lydia pomogła kupić bilet, a chciała mnie wysłać aż do samego Xuzhou, żebym stamtąd złapał autobus do Jiawang. Tak spojrzałem na nią i pytam się czy nie lepiej byłoby wysiąść po prostu na przystanku na którym wsiadałem w sobotę i złapać busa linii 25 do Jiawang. Lydia spojrzała na mnie zaskoczona i mówi, że faktycznie tak byłoby lepiej. Była naprawdę zaskoczona, że zapamiętałem to rondo przesiadkowe. Kurde, pierdzielne rondo na tle którego widać wieżowce z Xuzhou, jak można to przeoczyć? No poważnie, jak? Wsadziła mnie do busa i poprosiła Panią sprzedającą bilety by mnie zawołała jak się będziemy zbliżać do przystanku. No i Pani mnie zawołała, wysiadłem, przeszedłem na drugą stronę i po kilkunastu minutach pojawił się bus linii 25.

Znacie to uczucie gdy wracacie do domu i najdłuższe są te ostatnie kilometry? Cała droga mija błyskawicznie, a ostatni odcinek ciągnie się niemiłosiernie. Jak ‘Moda na sukces’, jak makaron, jak chińskie nudle, jak nowe sznurówki, jak ten okropny moment poszukiwania zagubionego początku taśmy klejącej, jak te niektóre kilometry w czasie biegu, jak zestaw tych porównań. Mniej więcej tak ciągnęło mi się gdy wjechaliśmy do Jiawang. Aż chciałem krzyknąć to kierowcy, żeby skręcił w prawo a na następnym skrzyżowaniu w lewo to wysiądę zaraz pod domem. A co kierowca zrobił? Postanowił zatankować na stacji benzynowej. W końcu jednak dokulaliśmy się do końca trasy. Wysiadłem i ruszyłem do domu. Domu…

Obiad. Zupka i do tego mięso z worka. Takie suszone z jakimś pikantnym sosem. Całkiem dobre.

Ruszyłem pobiegać. Po drodze sąsiedzi znowu się uśmiechają i znowu się witamy. Dom…

Ruszyłem przed siebie. Odbiłem w lewo i pobiegłem.  Pod górę. Pod górę i znowu pod górę. Koło koszar i pod górę. Ciężko było znaleźć trasę i musiałem zacząć chodzić. Dostałem się na pierwszą górę, spojrzałem gdzie jestem i postanowiłem spróbować dostać się do pagody. Dostałem się do pagody mijając po drodze kilka jaszczurek. Wszedłem na pagodę i pomyślałem…to może pobiegnę, na drugie wzgórze. I musiałem iść bo uderzyłem się w kolano. Z  tamtego wzgórza miałem piękne zejście do świątyni buddyjskiej. Oczywiście postanowiłem z niego skorzystać. Byłem ubrany mocno niewyjściowo, a że już samym sobą przykuwałem wystarczająco dużo uwagi zrobiłem tylko kilka zdjęć i postanowiłem spróbować wrócić inną drogą. Po kilkuset metrach uznałem jednak, że nie ma to większego sensu, bo tętno mam okropne, pot się ze mnie leje, nie mam ani pieniędzy, ani wody, ani pojęcia jak wrócić do domu inną drogą. Trzeba więc było wrócić po schodach na górę.

Ciekawostka#1 Co robi się w świątyni buddyjskiej budując schody i widząc na drodze drzewo? Obudowuje się schody wokół drzewa.

Ciekawostka#2 Albo ta świątynia jest bardzo nowa, albo z jakiegoś powodu została całkowicie usunięta z map na google.

Schodziłem taki dzikim, kozim, zejściem. Po drodze minąłem jeszcze więcej tych dziwnych kopców i olśniło mnie. To groby.

Skulałem się w końcu z gór do miast i zauważyłem dwa psy. Husky’ego i jamnika. Gwoli wyjaśnień: uważam, że jamniki to najbardziej wredne, hałaśliwe, nieznośne i uciążliwe psy z wszystkich znanych mi ras. To koty wśród psów tylko nie ma z nich ani żadnego pożytku. Jednym zdaniem: jamników nie lubię.  Postanowiłem zrobić zdjęcia i co? I jamnik zaczyna szczekać. Co tylko udowadnia, że te psy nawet w Chinach wiedzą że ich nie lubię. Husky’ego było mi żal. Bo z takim futrem w taką pogodę męczy się niemiłosiernie. A był to najlepiej wyglądający pies jakiego tutaj widziałem.

Znalazłem też dwa ‘nowe’ koty. Rude! A ten na schodach taki uroczy.

Postanowiłem w końcu sprawdzić te otrzymane ciasteczka księżycowe. To od uczennicy okazało się być z…jajkiem. Jajkiem. No dobrze, samym żółtkiem.

A to drugie z nie wiem czym, ale było bardzo smaczne.

Jutro ruszam do Xuzhou z zamiarem zobaczenia armii terakotowej. Widzę, że na mapie ma być to około 6 kilometrów, więc zaszaleję z taksówką. Chociaż mógłbym spróbować autobus, bo google podaje linie autobusowe…

A dzisiejsza trasa wyglądała o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/imXGT77kaK4

Niedziela i przegapione z tygodnia

Zęby.
Uzębienie chińczyków nie pozostawia nic do życzenia :) Naprawdę, jest bardziej kompletne niż u wielu Polaków.

Macanie włosów na nogach.
Wczoraj siedząc i rozmawiając z Panem Ze Sklepu nagle zaczął sprawdzać moje włosy na nogach. Wiele słyszałem o tym chińskim braku owłosienia i byłem na to przygotowany, ale Pan odsłonił też swoje nogi i też miał bardzo owłosione, więc też mu pomacałem włosy, a co.

Przepraszam, że nie byłam na konsultacjach.
Nie wiem czy o tym pisałem, ale jedna z uczennic przeprosiła mnie za to, że nie przyszła na konsultacje w środę. Nie przyszła bo nauczyciel innego przedmiotu kazał jej zostać i musiała robić zadania. Wyobrażacie sobie ucznia w Polsce, który przeprasza za to, że nie przyszedł na konsultacje, chociaż one nie są obowiązkowe i nie obiecywał, że przyjdzie? Ja nie potrafię. Tutaj panuje zupełnie inne podejście do nauki i nauczycieli.

Niedzielna cisza.
O 630 głośna muzyka nie jest niczym dziwnym. No ale z drugiej strony, tutaj się pracuje cały tydzień. A w weekend z reszty miasta ściągają do centrum właściciele budek z jedzeniem i robi się naprawdę ciasno.

Imię dla uczennicy
Pisałem o tych angielskich imionach. Jedna z uczennic poprosiła mnie, żebym znalazł dla niej imię. Na szczęście z tym problemów nie miałem i padło na Irene.

A cała niedziela upłynęła bardzo spokojnie. Padać nie padało, ale w góry się nie wybrałem, w końcu zasłużyłem na jeden dzień odpoczynku.  Zaliczyłem tylko króciutki spacer i sprawdziłem inny supermarket w którym można brać jedzenie na wagę  (będę musiał to kiedyś sprawdzić). A skoro już dokulałem się do centrum to pora coś zjeść. Niestety mojego znajomego od mięsa na patyku nie było, więc wybór padł na kasztany. Odwiedziłem też małą galerię handlową, ale oprócz uczniów grających na gitarze nie było tam nic ciekawego.

Mój znajomy naprawiający rowery gdy mnie zobaczył od razu krzyknął ni hao i wyciągnął dłoń. To niesamowicie sympatyczne. Ciągle nie mogę się nachwalić tego jacy ludzie tutaj są mili.

Jutro rozpoczyna się szkolny maraton, ale piątek i sobota to dni zawodów szkolnych, więc mam nadzieję, że uda mi się zrobić sporo fajnych zdjęć.

A trasa z dzisiaj wyglądała o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/rkZtwiD7oAU