Czwartek

Z ciekawostek szkolnych. Na zajęcia do klasy 10 przykuały się dwie nowe nauczycielki angielskiego: Kathy i Tina. Chciały pooglądać jak ja prowadzę zajęcia. Nie ma problemu, tylko moje zajęcia są z założenia inne od ich zajęć, ale hej zawsze można się czegoś nauczyć. Tylko, że ja też się chciałem czegoś dowiedzieć a one zaraz po dzwonku uciekły.

Za to rozwalił mnie jeden z uczniów. Zawsze siedzi z tyłu w samym rogu, rzadko się odzywa, ale widać że radzi sobie z angielskim dobrze. Nie bardzo dobrze, ale w porównaniu do rówieśników dobrze. Tylko trochę się chyba wstydzi/boi. W każdym razie dzisiaj gdy go poprosiłem by mnie o coś zapytał (czasem muszę ich podręczyć bo ileż można czekać aż ktoś sam się zgłosi) spytał się czy jestem zdenerwowany, bo wyglądam na zdenerwowanego. Spojrzałem tak na niego z lekkim niedowierzaniem, a on dyskretnym ruchem podniósł prawą dłoń na wysokość lewego barku i wysunął dwa palce. Cała klasa ryknęła śmiechem, a ja się prawie zakrztusiłem. Tak, trochę byłem nerwowy. Na szczęście zajęcia poszły sprawnie, dzieciaki rozmawiały po angielsku, stworzyły fajne listy i uzasadnienia dlaczego dany wynalazek jest istotny, lub nie. I tylko jedno mnie zastanawia. ‘Żeby chronić Chiny’, ‘Żeby zaatakować Japonię’ przy broni nuklearnej…

Na lunch postanowiłem udać się do stołówki dla nauczycieli. Bardzo pusto, chociaż koleżanka z pracy powiedziała, że dość tłoczno bo przyszli nauczyciele z innych szkół na festiwal sportowy. No tak…Tłoczno. Chciałem pochwalić ilość mięsa w jedzeniu. Bo było dużo i dobre, bo bez kości. Czy inne dania były lepsze od tych dla uczniów? Jeżeli nawet to niewiele. I teraz następuje pytanie. Ile mnie to kosztowało…Nie miałem pojęcia dopóki nie poszedłem na kolację. A kosztowało mnie to…12 RMB! Za tyle to ja lunch mogę zjeść w knajpce pod domem. Lub 3 z uczniami, gdzie może i będzie głośno i tłoczno, ale będzie też bardziej swojsko i zawsze znajdzie się ktoś do rozmowy. Także raczej już tam nie pójdę. Zwłaszcza że wybór był zerowy. Aczkolwiek darmowa zupa to była prawdziwa zupa, a nie woda.

Po szkole kulnąłem się jeszcze kupić owoce. I tak 7 gruszek, 5 jabłek, 8 mandarynek i 6 bananów (nie mam pojęcia ile to wszystko ważyło) wyszło mnie 34 RMB. Znaczy san szy śi. Usłyszałem san szy śi i tak myślę…myślę…przetwarzam to powoli…bardzo powoli…i nagle olśnienie san szy śi to 3 10 4. 34. Jeszcze trochę i będę się targować :) W każdym razie niedrogo.

Wyczytałem w internecie iż w przypadku kuracji lekami ziołowymi warto też brać je po zniknięciu objawów choroby, bo następnym razem same zioła mogą nie wystarczyć. Dlatego też zajechałem do innej, większej, apteki.
Włączamy wyobraźnię.
Zajeżdża biały, wysoki, przystojny, w porze lunchu, pod aptekę. Cztery aptekarki siedzą i szamają lunch. Biały z trudem wstaje z roweru i podchodzi pod drzwi apteki. Aptekarki nerwowo spoglądają po sobie i wysyłają jedną do obsługi. Biały nerwowo grzebie w plecaku, coś z niego wyciąga i wchodzi do apteki. Wita się po chińsku. Aptekarka jest pod takim wrażeniem, że zapomina języka w ustach . Widać, że kamień spada jej z serca. Biały podaje jej kartkę. Aptekarka cała w skowronkach, pozostała trójka parska śmiechem, i rusza po lek.
Wyłączamy wyobraźnię.
W tej dużej aptece ten sam lek wyszedł mnie 10.5 RMB, a w małej pod blokiem 16 RMB. Hmm…no ale w poniedziałek nie miałem wyboru. Rower umarł a nie będę się włóczył po mieście gdy mam grypopodobne objawy.

Swoją drogą Lidia też pociąga nosem i zaczyna kaszleć, tylko patrzeć jak się rozłoży. Aczkolwiek mówi, że należy pić dużo wody i odpoczywać. Powiedziała też, co ciekawe, że bardzo dużo Chińczyków przyjmuje lekarstwa w formie zastrzyków. Znaczy są chorzy, kulają się do doktora, ten coś im wstrzykuje a oni zdrowieją po paru dniach. To ja już chyba wolę tabletki.

Jak widać na zdjęciach, w ping-ponga grają nie tylko uczniowie z uczniami, czy uczniowie z nauczycielami, ale także nauczyciele z nauczycielami.

A kolejne zdjęcie to akademik damski (ten z masą ubrań na balkonach), i akademik męski (ten z mniejszą masą ubrań na balkonach).

Umarły mi dzisiaj oryginalne słuchawki za kilkadziesiąt RMB, więc podjechałem do przeciętnego sklepu i kupiłem jakieś takie za 15 RMB. Jak się zepsują za miesiąc płakać nie będę.

Kolacja w stołówce 1 jak zawsze bardzo dobra. Moja Pani ze stołówki za niedługo w ogóle się mnie nie będzie pytać co chcę tylko będzie mi nakładać to co zawsze. Dzisiaj poszło bardzo sprawnie , ale wymieniłem jedną potrawę mówiąc ‘to’. Do tego owsianka fasolowa.

I to jest właśnie mój normalny dzień w Chinach. Zwyczajny, normalny, przeciętny do bólu czwartek. Dzisiaj zdałem sobie sprawę, że jestem tu już prawie dwa miesiące i dalej ten kraj mnie zachwyca. Dalej ludzie mnie zdumiewają i chociaż moje Jiawang przestało pachnieć nowością i przeszedł mi ten pierwszy zachwyt (czyli może już wchodzę w drugą fazę szoku kulturowego), to jednak nie ma tutaj rzeczy które by mnie drażniły. No dobrze, wkurza mnie że w klasie 12 nie działa ani projektor ani głośniki, bo jak ja mam z nimi zajęcia prowadzić teraz, hę? Ale tak poważnie…widzę ten brud, bo trudno go nie zauważyć, widzę że to mięso jest przechowywane i sprzedawane tak jak jest i te wszystkie inne drobne rzeczy widzę, ale kurczę…pamiętam co robiliśmy z przeterminowanymi przyprawami na magazynie, wiem co należy i robi się, z mięsem które jest nie pierwszej świeżości a które trzeba jeszcze sprzedać. A tutaj nikt mnie nie robi w bambuko. Kupuję to co widzę.  Nie oczekuję nie wiadomo czego płacąc grosze. A ludzie są naprawdę sympatyczni i chętni do pomocy. Po raz kolejny to piszę, ale są niesamowicie, ale to niesamowicie ludzcy.

Ach…jutro następuje ostateczne rozwiązanie dramatu z Miguelem. Wyjeżdża o 8 zero zero. Dokładniej już tego Lidia nie mogła przekazać. Współczuję jej, że musi go odstawić, ale niestety, na mnie czeka klasa 9.

Trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/kzAV7PHPma4

Lidia pokazuje pazurki

Ale zacznijmy jednak od początku, czyli klasy środa…Środa jak to środa, należy ją przeżyć. Milczeniem pomińmy to, że czułem się rano jak wyjęty z psiego żołądka (lub kociego) i miałem ochotę jedynie zawinąć się w kołdrę i spać, spać, spać. Nie mogłem tego zrobić z przyczyn oczywistych, więc poszedłem do szkoły. Dzieciaki dalej uwielbiają zabawne wiersze i filmy animowane.

Podrzuciłem Lidii pendrajwa, żeby zgrała zdjęcia z soboty i niedzieli i…moi drodzy to będzie najdziwniejsza galeria do tej pory. Albo Lidia, lub jej znajoma, ma jakiś przedziwny fetysz namiotowy, albo ktoś je prosił o robienie zdjęć namiotów. Chociaż Lidia wspominała, że chce pooglądać namioty. Namioty…Jestem pierwszym, który przyzna że wszędzie można doszukać się piękna i należy czerpać radość z rzeczy małych, ale namioty to chyba nie moja bajka.

Po lunchu w stołówce numer 3 (w jedynce było mnóstwo ludzi i uznałem że dam drugą szansę trójce) który wyszedł mnie 5 za 3 dania (w jedynce by na to nie pozwolili!), ale dostałem gratis zupę, powróciłem do domu. Postanowiłem po drodze wzbogacić się o syrop na kaszel. Napisałem sobie ładnie na kartce (prawdę mówiąc to brzydko sobie napisałem, ale można się odczytać) nazwę syropu. Nawet był artykuł o nim na Wikipedii, więc musi być znany! Nie był. Pani jego nazwa nic nie powiedziała, musiałem więc sięgnąć do kieszeni po niezastąpionego iPoda (to naprawdę mnie zdumiewa, że odtwarzacz mp3 może być takim kombajnem) i pokazałem kaszel, a potem zakaszlałem i Pani podała mi coś. Coś okazało się czymś co trzeba połknąć, ale dawkowanie było wyjaśnione po angielsku, więc jest dobrze…

Potem zasnąłem. Bo co mam robić gdy biegać nie mogę, jeździć nie powinienem, a ileż można się uczyć chińskiego? Obudził mnie sesemes. Od dziewczyny. Znaczy nie od dziewczyny w sensie dziewczyny, tylko dziewczyny w sensie Lidii.  I napisała mi że Miguel stwierdził iż jej angielski jest ograniczony. Ciężko oczekiwać by była na poziomie nejtiwa. Ale jest całkiem dobrze. Nie wszystko wyłapuje od razu, ale jak się trochę uprości to sobie dziewczyna radzi. No kurczę, przecież ona też się uczy i nie można jej wbijać takiej szpili. A zezłościła się i to bardzo bo napisała mi, cytuję, ‘nie mogę uwierzyć że spotkałam w życiu takie gówno’. I teraz można się doczepić i powiedzieć, żeby popracowała nad przymiotnikami i rzeczownikami, ale wiadomo o co chodzi, prawda? Więc po co się czepiać, skoro przekazała to co przekazać chciała w krótkiej wiadomości tekstowej?

By osłodzić jej trochę życie dostała ode mnie lizaka, a uczniów postanowiłem dokarmić ciasteczkami. Przykulał się Miguel i zaczynam z nim rozmawiać czy by nie wziął mojego piątku, bo źle się czuję i przydałoby się trochę odpocząć. A wtem wskakuje Lidia i mówi, że Miguel wyjeżdża. Pytam się go kiedy, a on że nie wie, ale może już w piątek. No to mówię, że nie było tematu i wracam na swoje miejsce. Oni zaczynają tam między sobą gadać, a Lidia udaje idiotkę i mówi ‘przepraszam, ale nie rozumiem, mój angielski jest taki ograniczony, a Twój taki doskonały, czy mógłbyś mówić wolniej i prościej’, a ja tak na nią patrzę i w duchu się śmieję. To takie tanie, tak absurdalne tanie, że aż wstyd. Aby oszczędzić uczniom tego pokracznego widoku postanowiłem z nimi pogadać. I usłyszałem jeszcze jak Lidia mówi, że Miguel nie musi podchodzić bliżej i żeby napisał ‘report’ bo chyba myślą o innym słowie (Miguel jest przyzwyczajony do innej wymowy, która często odbiega od tej uznawanej za poprawną, zrozumieć go można, ale czasem trzeba trochę pomyśleć). Za to z uczniami rozmawiało się bardzo fajnie, wszyscy tęsknią za Victorią i śmiali się gdy powiedziałem że ja też. No dziwnym nie jest…I tak sobie gadamy gadamy, a tu nagle do pokoju wpada zdyszana Wendy! Pierwszy raz, a uśmiech jak zawsze od ucha do ucha. W ogóle to strasznie mi jej szkoda bo zawaliła sprawdzian z matmy, z logarytmów. No cóż, ja jej z tym nie pomogę. Lidia doskonale już wie z której klasy jest Wendy, a dziewczyny z klasy drugiej powiedziały, że to moja najlepsza przyjaciółka. No tutaj w szkole to bez dwóch zdań.  Nikt nawet nie jest blisko.

Miguel coś tam próbował z uczniami pogadać, ale oni jakoś tak nie za bardzo za nim przepadają. Poopowiadaliśmy sobie łamańce językowe, do tego trochę zdjęć pooglądaliśmy i rozeszliśmy się do domów. I powiedziałem Lidii, żeby więcej tak nie robiła, bo się prawie posikałem ze śmiechu. Tylko to było tak absurdalnie tanie, tak absurdalnie głupie, że nie wiem kim trzeba być by tego nie zauważyć. No ale z drugiej strony gdy Lidia powiedziała, że jej angielski jest ograniczony Miguel przyznał jej rację. Tym razem to ktoś nie zrozumiał sarkazmu Lidii. Świat naprawdę ma się ku końcowi.

Po wyjściu uczniów z gabinetu nastąpiła taka oto scena: Miguel zabiera swoje klamoty i maszeruje do drzwi (a przedtem przesunął dwa krzesła, sobie i dla jednej z uczennic), Lidia maszeruje do podgrzewacza z wodą, a ja zaczynam odstawiać krzesło które przysunąłem. Miguel waha się chwilę po czym zawraca i odsuwa jeden fotel, po czym żegna się i wychodzi.

I tak sobie myślę, że lepszego podsumowania jego postawy nie ma.

Lidia zadzwoniła do Jeniffer, ale ona oczywiście nic nie wie, jest u innego nauczyciela i z nim coś załatwia. Czyli nie wiadomo jak to będzie w końcu.

Wyjątkowo postanowiłem włączyć QQ i odezwała się do mnie dziewczynka z niedzieli. Ta co się do mnie strasznie kleiła. Taka mała, z czarnymi włosami, w żółtej koszulce…No to nam trochę zawęziło obszar poszukiwań. W każdym razie odezwała się. Spojrzałem w historię wiadomości. Odzywała się też wczoraj. I przedwczoraj. Bo w poniedziałek rozmawialiśmy. I sam nie wiem co o tym myśleć, ale ta relacja będzie typowo internetowa.

Leki wzięte, pora się myć i kimać. Trasy ponownie nie wrzucam, bo ileż można patrzeć na trasę z domu do szkoły i ze szkoły do domu.

Domu. Naprawdę domu. Nie mieszkania a właśnie domu.

Jak prawie pobiłem Miguela

Ci którzy mnie znają lepiej wiedzą, że jestem z natury spokojny. Wielu ludziom wręcz to że biegam strasznie kłóci się z tym jak sobie mnie wyobrażają. Zawsze byłem opanowany, egzaminy mnie nie ruszały, stres zabijam śmiechem, więc nawet gdy się stresuję to tego nie daję po sobie odczuć, ani sam nie odczuwam tak mocno. No i na domiar wszystkiego mam hipotensję, więc nawet gdy ktoś mi ciśnienie podniesie to dociera ono do standardowych widełek. Słowem, ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. No chyba że jestem zmęczony po treningu, lub w trakcie treningu, wtedy gryzę. A gdy jestem głodny to szczekam i jem :)

Zaczynam trochę od końca, ale hmm…potok myśli tak właśnie działa, prawda?
Dość tych rozważań. Idziemy z Lidią do Miguela (to się wszystko wyjaśni za kilka chwil) i po wyjaśnieniu mu obsługi kuchenki indukcyjnej, pooglądaniu syfu jaki ma w mieszkaniu (no poważnie…ma kilkanaście kubków a cukier kupiony tydzień temu trzyma w połowie w worku w połowie rozsypany na szafce, że o narzekaniu na cieknący wąż pod prysznicem nie wspomnę) zapytałem grzecznie czy mogę zrobić zdjęcie ściany bo chcę pokazać znajomym. Pozwolił, więc zrobiłem. Lidia pyta się dlaczego robię zdjęcie, przecież w moim mieszkaniu też są brudne ściany. No tak, ale moje brudne ściany już znacie, więc pora na tę osławioną ścianę w dawnym mieszkaniu Vicki. I tak sobie gadamy o tym, że jest brudno, a Miguel nagle wyskakuje ‘no ty jesteś przyzwyczajony do mieszkania w syfie, bo tak miałeś w domu’. I w tym momencie ciśnienie podniosło mi się momentalnie. Wiele rzeczy znieść mogę, jestem wręcz pierwszą osobą, która przyzna że mieszkam w chaosie, którego nikt nie rozumie. Oprócz mnie. Jestem pierwszym, który powie ‘ale po co mam ścielić łóżko skoro wieczorem i tak się w nim położę?’, ale stwierdzenie, że w Polsce żyłem w syfie nie jest uderzeniem we mnie. Jest uderzeniem w całą moją rodzinę. A to trochę za dużo osób bym nadstawił drugi policzek. I od razu powiedziałem że nie życzę sobie by mówił takie rzeczy. Miguel stwierdził że nic takiego nie mówił, że nie rozmawiał ze mną, że go nie zrozumiałem. A Lidia próbowała nas obu przegadać trzymając mnie za rękę, bo widziała co chcę zrobić. Po tej intensywnej i jakże jałowej wymianie zdań stwierdziłem, że nie ma sensu się siłować bo facet ewidentnie ma jakiś problem i to zdecydowanie nie ze mną. Czasem po prostu trzeba odpuścić, ale od razu napisałem do Vicki, która stwierdziła że ona by mnie nie powstrzymała i pozwoliła mu przywalić. Potem przyznała, że mówiła Lidii że jej zdaniem to rasista a na dodatek pospolity dupek. Poparcia nie szukałem, ale to że ktoś podziela moje zdanie trochę mnie lepiej nastraja. Lidia stwierdziła, że mam się nie przejmować, a z nim musi porozmawiać by nie zachowywał się jakby wszystko mu się należało.

A teraz na początek.

Poszedłem rano pobiegać. Zimno, niby 17 stopni, ale czułem jakby było 12-14. Dlatego na próbę ubrałem jeden z trzech zakupów przedwyjazdowych. Koszula z długim rękawem z domieszką wełny merino. Wykosztowałem się na to okropnie, ale nie żałuję ani złotówki, bo koszula sprawdziła się dzisiaj świetnie. Idealna na taką pogodę. Nie za ciepła, nie za zimna.

Wróciłem z biegu i pytanie od Lidii: gdzie jestem, bo jedzie do szkoły porozmawiać z dyrektorem. To mówię, że też pojadę. Pokulaliśmy się do dyrektora, z którym rozmawialiśmy o Miguelu i o tym, że mogę wziąć jego zajęcia. Dyrektor pytał się mnie czy wytrzymam te 28 godzin tygodniowo i chyb spodobał mu się mój entuzjazm bo nie stwierdził ‘wynocha’ (a w sumie to mógłby bo szkoła płaci za dwóch nauczycieli, jak mi się coś stanie to zostaną bez żadnego i mogę być trochę wypruty po kilku tygodniach) tylko zaproponował 2 tygodnie pełnego planu na próbę a potem mam powiedzieć jak się czuję. Co jest sensowne bo jakbym, nie daj Boże, nie dał rady to firma ma czas by kogoś znaleźć.

A dlaczego mam być tylko ja? Bo Miguel zostanie z tej szkoły oddelegowany. Każde jego żądanie jest przekazywane do siedziby firmy, wraz z informacjami o jego zachowaniu. To co on chce jest w moim odczuciu tak absurdalne, że zasłużyło na osobną stronę na blogu, bo ogarnąć po prostu tego nie potrafię. Może to kwestia wieku i gdy dobiję do tej szóstki z przodu (no poważnie, ja nie wierzę żeby on miał mniej) też będę chciał stołu i krzesła by oprzeć plecy. Na razie wystarcza mi biurko i łóżko/sofa, ale może za młody jestem.

Skłamałbym mówiąc że ja nie mam wielu wymagań, zwłaszcza że nie miałem ich w Polsce, ale to kwestia podejścia…w Polsce bieganie i praca była dla mnie niezwykle ważna. Potrafiłem wybrzydzać bo nie było mojego ulubionego twarogu. W końcu twaróg musi mieć odpowiednią zawartość białka by podtrzymać te resztki mięśni jakie mi się ostały. Tylko, że tutaj to nie ma znaczenia. Nie jest ważne to żeby przejechać z jednego końca miasta na drugi, ani to żeby zrobić rano trening. Dlatego mogę odpuścić wybrzydzanie na jedzenie (dzisiaj znowu nie spotkałem Pana z mięsem na patyku), ani na cokolwiek innego. Bo nie jestem u siebie. Tutaj nic nie jest takie jak w Domu, a jednak tu jest jak w domu. Chociaż mam brudne ściany, to są to przecież ich nie będę przemalowywał skoro zostanę tu, w najlepszym wypadu, do czerwca, a większość dnia i tak jestem poza domem. Nie będę narzekać, że nie mam telewizji a chcę sobie pooglądać wiadomości, bo przecież mam internet i mogę obejrzeć je w internecie, nie będę się skarżyć na to, że sprzęt w klasie nie działa i nie mogę przeprowadzić zajęć tak jakbym chciał, bo jestem przygotowany na to że coś może nie działać i mam w zapasie kilka planów awaryjnych. Wszystko jest kwestią podejścia i nie można oczekiwać, że świat nagnie się do naszych żądań. Rzadko się nagina. Powiedziałbym wręcz, że się nie nagina.

Za to herbata ryżowa smakuje wyśmienicie. Ciekawe jak smakuje z miodem.

Popołudniu poszedłem pojeździć na rowerze i odkryłem kościół. Akurat był otwarty bo coś w nim przykręcali. Tylko hmm…taki jakiś inny niż te do których jestem przyzwyczajony…

Muszę dokręcić tylne hamulce bo niestety są prawie całkowicie odkręcone, na szczęście znalazłem w jednej z szuflad śrubokręt, więc powinno być dobrze.

Całkiem niezła. Herbata z miodem w sensie.

I może pokulałbym się jeszcze gdzieś wieczorem, ale coś czuję się niewyraźnie, więc wolę zwalczyć to w zarodku niż się rozłożyć na dobre.

Ten napój, to coś z żelkami i w smaku nie przypominało niczego co kiedyś piłem, za to miało przyjemny truskawkowy posmak.

Groszek z białą posypką jest całkiem w porządku.

Nawet cieszę się, że do tego doszło bo mogę Wam siebie przybliżyć nie tylko w sytuacjach pozytywnych, ale także w tych gorszych.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/r5RmjvDI-9A

Dzisiejsza trasa rowerowa:

http://www.endomondo.com/workouts/ijHxWfG7xrE

W Xuzhou po raz czwarty

Dzień rozpoczął się spokojnie, rozwijał się wręcz jak te gumy do żucia, które czasem lepiej ugryźć niż rozwijać. W każdym razie postanowiłem potowarzyszyć obsadzie The Office i zrobiłem pranie, a po drugim śniadaniu ruszyłem do Pana Rowermistrza. Nie doszedłem daleko bo zaraz przy bramie zostałem zatrzymany, rower został mi odebrany a mnie samego oddelegowano na spacer. Tak. Dosłownie. Strażnicy zabrali mi rower, powiedzieli i pokazali że mam sobie pójść a oni zajmą się wszystkim. No to poszedłem sobie pochodzić, odwiedziłem inny plac zabaw, porobiłem trochę zdjęć Panią ćwiczącym Tai-Chi, kupiłem papier by zapakować prezent dla Wendy, poszedłem na główną ulicę by spotkać Pana z mięsem na patyku, ale znowu go nie było…poszedłem więc na targ, przy rybach wytrzymałem ledwo ledwo i zdałem sobie sprawę, że kupno rano czegoś co nie jest słodkie a co jest gorące jest dość problematyczne. Z owocami nie ma problemu, ale z ciepłym mięsem już tak. Coś jednak znalazłem, ale jednak takie dwa cosie to dla mnie za mało.

Gdy wróciłem na swoje osiedle pod bramą stał mój rower, łańcuch naprawiony, nasmarowany, stópka założona. Słowem fachowa robota. Oczywiście pieniędzy nie chcieli. Bo jakżeby inaczej…Postanowiłem więc zrobić to co zrobiłbym w kraju, czyli poszedłem do najbliższego sklepu (do Pana ze sklepu) i kupiłem zgrzewkę, czyli 9 browarów. Milczeniem pominę absurdalnie niską cenę. Strażnicy oczywiście nie chcieli przyjąć, ale po chwili siłowania się, przyjęli, postawili mam nadzieję, że będzie im smakować.

Następnie, zgodnie z obietnicą, poszedłem do dziewczyn i razem udaliśmy się na lunch. Vicki w końcu znalazła danie, które smakuje tak samo jak w Kanadzie, ale tak jak wczoraj wsunęła cały talerz, tak dzisiaj nie dała rady. A Lidia dostaje minusa za to, że usunęła zdjęcie siebie…Po lunchu powyciągaliśmy 3 walizki Vicki i szukaliśmy taksówki. 3 walizki, dwie torby a jedna waliza została tutaj. W końcu dziewczyna tacha ze sobą cały swój dobytek bo w Kanadzie wynajmuje swoje mieszkanie . Do Xuzhou dokulaliśmy się bez problemu, nawet na peron weszliśmy bez problemu. No i zapakowaliśmy Vicki, ale nie było nawet czasu żeby dobrze się pożegnać…

Gdy to piszę siedzi teraz w pociągu od 3 godzin, a przed nią jeszcze 21, potem godzina na dworcu, przesiadka i znowu kilka godzin w pociągu. Prawdziwa podróż, mam nadzieję, że sobie poradzi.

Lidia pojechała spotkać się z kuzynką, a ja stwierdziłem że nie będę jak piąte koło u wozu i wróciłem do Jiawang. Coś mnie dzisiaj gardło boli (należy mi się pochwała za rozważne picie herbaty prosto z lodówki po powrocie z biegu) i wolę nie szarżować. Jutro czeka mnie kolejny bieg, tym razem pobiegnę rano i mam nadzieję, że pogoda będzie sympatyczna. Prognoza mówi 14 stopni, ale odczuwalne pewnie będzie mniej, może to już pora na długi rękaw? Może być…

Wspomniałbym coś o Miguelu, ale znam go od niedzieli i już mi szkoda słów na tego osobnika, więc produkować się nie będę :) Zrobiliśmy sobie tylko mały zakład…Vicki powiedziała, że wytrzyma do stycznia, Lidia że cztery tygodnie, a ja dałem mu widełki cztery-sześć.

To teraz pora trochę potłumaczyć co jest na zdjęciach. Ta Pani na małym krzesełku z tą kartką przed sobą zajmuje się czymś w rodzaju wróżenia, czyta z dłoni i z twarzy, oraz najprawdopodobniej z I Ching. Od jakiegoś czasu chciałem zrobić zdjęcia tych przenośnych akumulatorów do rowerów elektrycznych (Bartek, spokojnie, spokojnie…).

Jak widać jesień w końcu zawitała do Jiawang, nie jest to Złota Polska Jesień, ale na swój sposób jest urocza.

Trasa dzisiejszego spaceru:

http://www.endomondo.com/workouts/ooFWj8OtxOA

Jak poszedłem biegać dwa razy

Są na świecie ludzie którzy odczuwają mocniej. Dla których rzeczywistość jest bardziej wyraźna niż dla innych. Którzy dostrzegają i czują więcej od innych. Których inteligencja emocjonalna jest niezwykle wysoka i z powodu tej swojej wrażliwości są niejednokrotnie skazani na cierpienie. Przypomina mi się taki cytat ‘moje marzenia, moje spojrzenia, kłócą się ze sobą i z chęcią istnienia’. I czasem tak jest, że ten wewnętrzny ból, taki romantyczny ‘weltschmerz’ znajduje swoje ujście w bólu fizycznym. Bo rzeczywistość potrafi przygnieść takie osoby. A czasem zgnieść.  A najgorsze gdy taka wrażliwość trafi się człowiekowi inteligentnemu, który lubi myśleć. Wtedy, cytując Hemingwaya: ‘szczęście wśród ludzi inteligentnych jest najrzadszą rzeczą jaką spotkałem’. Za dużo myślimy i za mało żyjemy?

Podobno pod tą moją oschłą skorupą jest warstwa wrażliwa. Podobno ;)

No ale dość tych enigmatycznych wynaturzeń. Zmierzam do tego, że jedna z bohaterek naszej opowieści (naszej, bo przecież przeżywamy to wszyscy razem, chociaż może ja w pierwszej osobie, a Wy bardziej pośrednio, ale jednak przeżywacie) niezwykle cierpi. Z powodu stresu, z powodu samotności, z wielu innych powodów. I czasem tak jest, że wszystko wydaje się dobrze, prawda? Że wszystko idzie w dobrym kierunku, a potem się wali. Tak właśnie wyglądały ostatnie dni. W poniedziałek wszystko było w porządku, we wtorek Lidia przykulała się z potwornym bólem uszu/głowy i chociaż nie była na wszystkich zajęciach to jednak robiła wszystko by być. Ale dzisiaj przykulała się dopiero na trzecią godzinę, akurat kiedy Miguel miał zajęcia a my mogliśmy się pobyczyć, i powiedziała że rano nic nie słyszała. Była u lekarza, który powiedział jej, że to z powodu bólu wewnętrznego, stresu, zmartwień. I ona bidna chce iść do psychologa. No tak, do psychologa. Tylko ona nie potrzebuje psychologa, a kogoś tutaj. Bo przecież ona tutaj nikogo nie ma. Znaczy jest Vicki i jestem ja, ale Vicki jutro wyjeżdża, a ze mną sobie nie urządzi babskich pogaduch bo primo płeć się nie zgadza, secundo nie znamy się na tyle, terce język nie odda wszystkiego.  Lidia to taka osoba, która potrzebuje innych ludzi i to widać od razu. Jest niesamowicie otwarta, ciepła i wręcz do rany przyłóż. Naprawdę fantastyczna dziewczyna. I ona powie, że nie chce niepokoić swoich przyjaciół i im się nie uskarża. Ona powinna wyjeżdżać co tydzień do domu, a nie siedzieć tutaj i tęsknić za wszystkimi.

W takich chwilach nie możesz za wiele zobić oprócz przytulenia kogoś i powiedzenia kilku ciepłych słów. Oczywiście pamiętając o zamknięciu drzwi by nikt nie widział, bo rozwaga jest niezwykle istotna, prawda? No dobrze, nie zamknąłem tych drzwi od razu, aż taki rozważny nie jestem.

No i się wykulaliśmy ze szkoły razem. I zaszło małe nieporozumienie. Bo Lidia powiedziała, że Jeniffer będzie o 12, a ja zrozumiałem że za 2 godziny i poszedłem biegać. Zrobiłem dwa i pół kilometra po czym słyszę dzwonek telefonu, odbieram i słyszę Lidię mówiącą, żebym zszedł na dół…No to jej powiedziałem co i jak i wróciłem, umyłem się, przebrałem i poszedłem na lunch.

Objadłem się jak rzadko, zwłaszcza że wszystko było HEN LA! Tak Pani w restauracji mówiłem, a ona mówiła BO LA bo tak ostatnio sobie Miguel zażyczył, ale ja cały czas swoje, a ona się śmiała. Lidia wszystko wyjaśniła i zamówiła kurczaka bez papryki. I jaki był kurczak? HEN LA! Wszystko, z wyjątkiem jednego dania na zimno i ryby były HEN LA! No moi drodzy, w Jiangsu musi być bardzo ostre. Musi być. I było :) Może nie bardzo ostre, ale ostre, dokładnie tak jak być powinno. Czyli ostro, ale ani się nie pocisz, ani z nosa nie cieknie. Idealnie. I to co Ona robi z tofu to jest mistrzostwo świata.

A potem poszedłem biegać. I było chłodno. Chociaż tętno było wysokie to biega mi się tu coraz lepiej, chyba w końcu się zaadoptowałem. Coraz mniej mnie boli, coraz dłużej potrafię biec i w końcu sprawia mi to przyjemność, także jest dobrze, a może być tylko i wyłącznie lepiej :)

Na kolację wróciłem do szkoły. Zjadłem kilka rodzajów tofu, jajko i warzywka. Wyszło to bardzo tanio, bo te dwa talerze 3,75 RMB. Tofu jest tu strasznie tanie. A skoro wyszło tak tanio postanowiłem dorzucić ciasteczka. Wziąłem trzy ciasteczka, jedno które znałem i dwa nowe. A potem tak spojrzałem na nie i zdałem sobie sprawę, że ich nie zjem. Spakowałem je do plecaka z myślą, że zjem jutro, ale gdy wsiadłem na rower pomyślałem, że fajnie byłoby posiedzieć trochę z dziewczynami. Po drodze podjechałem też po winogrona, bo Lidia lubi. W drodze do domu spadł mi łańcuch i zablokował się na przełożeniu z tyłu. Naprawdę mam nadzieję, że jutro będzie Pan Rowermistrz, bo bez niego nie dam rady. Znaczy…dać dałbym, ale potrzebuję młotek i smar. O nowym łańcuchu nie marzę. W każdym razie z winogronami i ciastkami zapukałem do Lidii, którą trochę zaskoczyłem, ale oczywiście mnie zaprosiła. Bardzo ucieszyła się z winogron, a Vicki z ciastek. Obie uznały, że te brązowe (któremu wczoraj nie zrobiłem zdjęcia bo było ciemno) było najsmaczniejsze. Może kiedyś sam będę mieć okazję by je porównać…

No i posiedzieliśmy trochę, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, Lidia się popłakała przy filmie. Vicki to twarda zawodniczka, jej komedie romantyczne nie ruszają. Dobrały się na zasadzie przeciwieństw, też dobrze :)

Ach…po wyjściu ze stołówki nauczycielki angielskiego zaprosiły mnie do stołówki dla nauczycieli, więc będę musiał tam podejść kiedyś. Zwłaszcza, że w poniedziałek mamy spotkanie nauczycieli angielskiego i mam przygotować listę pytań, które chcę zadać i może jakieś tematy do dyskusji. O rany…

A teraz niespodzianka, gorąco zachęcam do kliknięcia w ten link: http://www.cnjww.com/2012/1016/85141.shtml i przeskoczenia do około 11 minuty. Mówię tam mniej więcej tyle, że to drzewko jest niesamowite, bo to duże drzewo, a jest takie małe. A podpisany jestem jako nauczyciel angielskiego. W relacji Pani prezenterka powiedziała, że wystawa w Jiawang przyciągnęła nawet nauczycieli z zagranicy. No tak. Mieszkają po drugiej stronie ulicy, więc musiała ich przyciągnąć. W tym tygodniu też mnie coś przyciągnie bo dzisiaj stawiają jakąś scenę.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/oZyBWXjUSJQ

Chciałem coś jeszcze dzisiaj napisać, ale zostawię na niedzielę bo i tak wyszła mi ściana tekstu. Za to gdybyście mieli jakieś pytania do nauczycieli w Chinach to walcie :)

Niedziela i przegapione #6

Zacznę od końca. Czyli od smsa który wysłałem Lidii. Napisałem w nim ‘Jesteś moim OGROMNYM dłużnikiem’. I teraz wypadałoby się wytłumaczyć, chociaż jej wytłumaczę się jutro.

Czasem w życiu jest tak, że pewne osobowości po prostu nie klikają. Poznajesz kogoś i po prostu wiesz, że tutaj nic dobrego nie będzie, chociaż nie poddasz się bez prób. Bo przecież to mogą być ‘złe miłego początki’. Może tak będzie, może tak będzie.

Tylko na razie…tak nie jest i Miguel sprawia wrażenie okropnej zrzędy. 15 minut piechotą do szkoły? Za daleko. 15 minut piechotą do sklepu? Za daleko. Pomalowane ściany w mieszkaniu? Trzeba zamalować (a przecież zostaje tylko do stycznia). Nie ma światła w pokoju? Trzeba kupić lampę. I poszliśmy kupić lampę. Nie kupiliśmy. Za to w drodze powrotnej rzuciłem takie głupie pytanie, bo jestem z wychowania człowiekiem zadającym tego rodzaju pytania, ‘czy spróbowałeś wymienić żarówkę?’. ‘A wiesz, że nie? To dobry pomysł.’  Są dwa biurka i niski stół? Trzeba kupić stół przy którym można usiąść i coś zjeść. Telewizor nie działa? Trzeba coś z tym zrobić i jak Ty możesz żyć bez telewizji? Dodajmy do tego stereotypowo latynoskie przechwałki o ilości podbitych kobiecych serc w innym miejscu i oto mamy mojego nowego compadre. Starszego od taty.

Czuję jak bije ode mnie teraz gorycz, może to jakaś nagromadzona gorycz, która teraz znalazła ujście. Mam nadzieję, że tak i Miguel okaże się naprawdę fajnym gościem. W końcu ma ogromne doświadczenie jako nauczyciel, od roku pracuje w Chinach, zna podstawy języka. Także na pewno czegoś się będziemy mogli nauczyć.

Cały dzień minął nam razem, na jedzeniu, na robieniu zakupów. Opisałbym jak wyglądały zakupy z Miguelem, ale nie było to na tyle fascynujące by Was zanudzać. Dość powiedzieć, że mieliśmy problemy z kupnem tego co potrzebował.

O lunchu wspomnę tylko tyle, że nie lubi ostrego i bardzo dziwnie to wyglądało gdy zamówione jedzenie podsunął sobie pod nos. Nic więcej!

Jak widać dzisiaj jedzenie robiłem też sobie sam i ponownie wyszło super, zwłaszcza dzięki fasoli. Muszę tylko pamiętać, że płyta indukcyjna nagrzewa się błyskawicznie bo patelnia już stała w płomieniach…

Wrzucam też zdjęcia z jaskini graczy około 18.

Pora na przeoczone. W tym tygodniu krótko bo starałem się pisać wyczerpująco by uniknąć takiej ściany jak tydzień temu.

Przystojny tata

A co tam, połaskoczę ego taty. Padre, Chińscy uczniowie i uczennice mówią, że byłeś i jesteś bardzo przystojny. O mamie też mówią, że jest ładna.

Taka sama coca-cola

Dla wszystkich ciekawskich: cola i pepsi smakuje dokładnie tak samo jak w Polsce.

Numer od Wan Cie

To jak na razie jedna z najdziwniejszych rzeczy jakie mi się przydarzyły. Przed świętem narodowym jedna z uczennic podała mi swój numer telefonu i powiedział, że zadzwoni. Zadzwoniłem by sprawdzić czy numer działa. Działał. Uczennica nie zadzwoniła. Może nie miała czasu, może nie było okazji. Czasem tak jest i tyle.
W zeszłym tygodniu byłem w świątyni, jak powszechnie wiadomo, i naszedł mnie tam pewien Pan. Zawołał mnie. Przedstawił się jako Micheal Lee, biznesmen z Xuzhou. Handlarz stalą, który ma klientów nawet w Polsce (pięknie). I podał mi numer telefonu. Gdy chciałem numer zapisać…wyświetliło się ‘Numer przypisany do Wan Cie’, czyli Sophie, czyli tej uczennicy.

Atmosfera się zagęszcza ;)