Leki

P1150135 (Copy)

Nie wiem czy pamiętacie, a pewnie nie pamiętacie bo niektórzy z Was tego nawet nie czytali, ale w czasie mojego pierwszego półrocza byłem ciągle chory. W pewnym punkcie doszło do tego że brałem leki a one mi i tak nie pomagały. Przynajmniej tak czułem, więc pewnie tak było.

W ogóle pierwsze zetknięcie z Chińskimi lekami było dla mnie niezwykle trudne, musiałem wszystkiego szukać w internecie, potem zapisywać nazwy w pinyin i modlić się o to by trafić na kogoś na tyle kompetentnego w aptece by pinyin odczytał, a to nie zawsze się zdarzało.

P1150159 (Copy)

Koniec końców wróciłem zasmarkany do Polski gdzie się wykurowałem i do Jiawang wróciłem zaopatrzony w Polskie leki. Na szczęście nie były mi one już potrzebne, zima się skończyła.

Do Changchun pojechałem zaopatrzony w informacje zdobyte w internecie, czyli zdjęcia pewnego konkretnego leku na grypę. Takiego jednego, który kiedyś był dostępny w Polsce, ale potem został wycofany.

P1150163 (Copy)

Do tego oczywiście miałem małe wiaderko leków przeciwbólowych, przeciwzapalnych i na grypę. Ogólnie byłem bardzo dobrze przygotowany i w Changchun się nie pochorowałem.

Teraz przyjechałem uzbrojony w masę środków przeciwbólowych, ale gdzieś tam się leki zwalczające grypę zapodziały…

A że okres przeziębień w pełni trzeba sobie jakoś radzić. Najprostsza metoda to sprawdzanie składnika aktywnego w polskim leku i szukanie odpowiednika w Chinach. Oczywiście na taobao. I tutaj okazuje się że często nie tylko główny składnik jest taki sam, ale także te pomocnicze i de facto mamy taki sam lek, tylko że w wydaniu chińskim.

P1150164 (Copy)

Udało mi się znaleźć moje ukochane tabletki na ból gardła, do tego mnóstwo leków które są ogólnodostępne w Polsce, ale pod inną nazwą. Czyli jest bardzo dobrze.

Tylko jak nie było tego wycofanego z Polski leku, tak nie było.

Aż do dzisiaj kiedy to poszedłem do pobliskiej apteki by kupić paracetamol (i tutaj, podobnie jak w Polsce, możesz go kupić w kilku odmianach, z czego najtańsza kosztuje grosze, ale to za chwile) i zauważyłem ten lek. Pięć tabletek na pięć nocy, dziesięć tabletek na pięć dni i przeziębienie z głowy.

P1150165 (Copy)

Ale paracetmaolu nie było. Poszedłem więc do innej apteki, połączonej z jakimś tam lekarzem i poprosiłem o te cholerne tabletki.  Panie nie znały ceny, ale napakowały z dużego opakowania do małego, po czym coś mnie tknęło i mówię że chcę zobaczyć. No tak 0,3, i mówię że chcę 0,5, Pani wysypała dziesięć, wzięła inne pudełko, nasypała dziesięć 0,5, zapytała jakiegoś tam lekarza o cenę.
I zapłaciłem tego jednego juana. Pięćdziesiąt groszy. Tutaj to można leki kupować.

Bieganie we mgle

P1150112 (Copy)

W poniedziałek pisałem o tym szarym niebie i smogu, a dzisiaj przyszło mi w smogu biegać.

Strasznie mi skoczył poziom motywacji po tych wczorajszych zapisach. Co prawda wypadnie mi kilka, sześć chyba, tygodni w styczniu i lutym, ale do biegania wracam od ostatniego tygodnia lutego. To oczywiście sprawia że nie mogę nastawiać się na żaden sukces sportowy, pokroju pobicia rekordu życiowego, ale przynajmniej będę w stanie ten maraton przebiec w miarę bezboleśnie.

P1150114 (Copy)

Z samym przebiegnięciem nie powinno być problemów, ostatni maraton pokonałem po trzech tygodniach treningu poprzedzonych czterema tygodniami przerwy poprzedzonymi dziewięcioma tygodniami biegania raz-dwa razy w tygodniu. Czyli de facto bez porządnego treningu.

Czwarty pokonałem po dwóch tygodniach od wyjścia ze szpitala.

P1150117 (Copy)

Generalnie samo przebiegnięcie maratonu to nie problem, nawet przygotowanie się do niego to nie problem. Przynajmniej nie tutaj. Chociaż rano jest chłodno to pogoda ciągle dopisuje, nie ma deszczów, strasznego wiatru, jedynie jest trochę chłodno. Oby było tak jak najdłużej.

P1150121 (Copy)

Zastanawiałem się czy nie zacząć biegać tylko trzy razy na tydzień bo jednak te poranne temperatury mogą okazać się nienajlepszym rozwiązaniem pod kątem zdrowotnym, ale to się jeszcze okaże. Na razie, póki pogoda dopisuje, zamierzam z niej korzystać.

P1150122 (Copy)

Jeżeli chodzi o te temperatury to panuje to taka typowa północno chińska sinusoida. Rano jest strasznie zimno, w południ robi się ciepło, stopniowo temperatura spada i nad ranem znowu jest najzimniej. Czyli dokładnie to samo co było w Jiawang, a czego praktycznie nie było w Changchun.

P1150129 (Copy)

Gdyby nie ten nieszczęsny English corner te środy byłyby całkiem przyjemne, a tak człowiek musi się spieszyć po ostatnich zajęciach odebrać paczki (dzisiaj tylko jedna, ale nie mam pojęcia co w niej jest), coś zjeść, przebrać się i drałować na to szóste piętro wydziału języków obcych. I tylko po to by posiedzieć dwie godziny z kilkoma studentkami które są w miarę rozgarnięte. Lub kilkunastoma które są zupełnie nierozgarnięte i znowu odpowiadać na te same pytania co w każdą środę patrząc tylko na zegarek i wyczekując aż w końcu wybije dziewiętnasta i można już wracać.

P1150130 (Copy)

To jest chyba najsmutniejsze co mogę powiedzieć, gdy siedzę i wypatruję końca. Miałem jedną taką dwuosobową grupę w Polsce która zmuszała mnie do ciągłego patrzenia na zegar, bo inaczej nie wytrzymywałem zajęć z Nimi.

Gdy sam wypatrujesz końca swoich zajęć nie możesz oczekiwać że studenci będą zmotywowani do pracy.

P1150111 (Copy)

Pełny wtorek

Nie lubię co drugich wtorków. Są dla mnie zbyt długie.

Powoli kończy się jesień. Znaczy według Chińczyków już się skończyła i teraz panuje zima. Tyle tylko że jeszcze nie ma zimowej pogody, nie ma przymrozków, nie wszystkie liście zleciały z drzew, szronu nie widać nigdzie i dzisiaj dopiero zobaczyłem rano swój oddech, czyli wcale nie ma tak źle.

Studentom nie przeszkadza to jednak w ubieraniu zimowych kurtek i siedzeniu w nich w klasach.

Ogrzewanych klasach co ciekawsze.

Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w Changchun, a prawdę mówiąc zwróciła mi na to uwagę June. Chińczycy po wejściu do pomieszczenia nie ściągają kurtki. W Jiawang nawet się nad tym nie zastanawiałem bo tam przecież nie było nic ogrzewanego, wszędzie był mróz i nawet ja w kurtce pracowałem.

W Changchun początkowo też jakoś nie przeszło mi przez myśl że tutaj coś jest nie tak. Dopiero June zwróciła mi uwagę w lutym Bart, Ty zawsze zdejmujesz kurtkę jak wchodzimy do pomieszczenia. No tak, zdejmuję bo w pomieszczeniach zawsze jest cieplej. Tyle tylko że to są Chiny i tutaj nasze zawsze nie przekłada się na chińskie zawsze.

Potem zacząłem na to zwracać uwagę i prawdę mówiąc zacząłem się jeszcze bardziej dziwić. Bo jak to tak, czemu w Changchun w trakcie sezonu zimowego gdy kaloryfery jeszcze grzeją Chińczycy siedzą w kurtkach.

Siedzą bo taką mają mentalność. W pomieszczeniu nie jest cieplej niż na dworze. Chociaż jest.

Tutaj widać dobitnie potwierdzenie tezy że zimno to tylko stan umysłu.

Zapisałem się dzisiaj na maraton ZhengKai prowadzący z Zhengzhou do Kaifeng. Zapowiada się na najnudniejszy maraton w życiu. 42 kilometry po autostradzie. Ruch ma być częściowo, lub całkowicie, wstrzymany, ale jak to będzie to się dopiero okaże. Nie mam pojęcia jak to będzie z powrotem, czy będzie jakiś autobus odwożący uczestników do Zhengzhou, czy będzie jakiś autobus przewożący ubrania na zmianę do Kaifeng…nic nie wiem. Wiem tylko że 29-go maja pobiegnę. Będzie to mój pierwszy maraton w Chinach. Teraz pozostaje tylko biegać i jakoś się tam do niego mentalnie przygotować.

Niebo

Chociaż minął od tego dnia już ponad rok do dzisiaj go pamiętam i pewnie zapamiętam do końca życia.

Przyjechałem do Zhengzhou pociągiem nocnym z Qufu. Była to moja pierwsza, i jedyna w czasie pierwszej samodzielnej podróży, podróż w przedziale sypialnym. Jakoś tak się składało że albo nie jechałem w nocy, a może powinienem, albo nie było biletów, dzięki czemu zaoszczędziłem trochę pieniędzy i zrozumiałem dlaczego te bilety tak szybko znikają. Sam pociąg nie był wyjątkowy, przedział sypialny jak wszystkie inne sypialne. Nic nadzwyczajnego.

W Zhengzhou znalazłem się wcześnie rano. Słońce co prawda już wzeszło, ale dopiero zaczynało przebijać się przez chmury. Takie przynajmniej miałem wtedy wrażenie. Dwadzieścia osiem lat spędzonych w Polsce nauczyło mnie że skoro słońca nie widać to zasłaniają je chmury.

Wracając ze świątyni Shaolin dotarło do mnie że to słońce dalej jest za chmurami i wtedy zrozumiałem że to nie były chmury.

To był smog.

Gęsty jak zupa. Ta mgła z Jiawang? To też smog.

Może dlatego nie ma w tym nic magicznego. To po prostu zwykły smog. Coś czego w Polsce nie doświadczyłem.

Obiecałem sobie wtedy że więcej do Zhengzhou nie wrócę. W życiu jednak różnie wychodzi i stało się tak jak się stało z czego jestem zadowolony, ale jakość powietrza to kiepski żart.

Wiele mówi się o tym że w Pekinie powietrze jest paskudne, mgła i w ogóle tragedia. Wskaźnik PM2.5, czyli najbardziej szkodliwych dla zdrowia pyłów zawieszonych, wynosi dzisiaj w Pekinie około 100. W Zhengzhou 280.

Wszystko do 50 uznawane jest za dobre. Do 100 za akceptowalne. Do 150 zaleca się ludziom starszym i dzieciom nie wychodzić z domów. Powyżej 200? To już tylko niezdrowe.

Zhengzhou słynie z tego że jest najbardziej zanieczyszczonym, lub jednym z najbardziej, miastem w Chinach. Pekin się przy mojej miejscowości może schować.

A piszę o tym bo June uczyła ostatnio dzieci kolorów. I zapytała:
– Jaki kolor ma niebo?
– SZARY!

Oto proszę Państwa świat, w którym niebo nie jest niebieskie, a szare.

Taka jedna grupa

Jest taka jedna grupa w piątki która co tydzień mnie zaskakuje. Co jest fajne bo lubię być zaskakiwany, ale też jest niefajne bo są to niespodzianki niezbyt pozytywne.

Konkretnie dotyczą one ilości studentów.

Cała grupa liczy sobie około 50 osób, powiedzmy że z 8 już nie ma (prawdopodobnie lista jest taka sama od pierwszego roku, a te osiem osób z jakiegoś powodu już do tej grupy nie należy, jednak nikomu numer nie został zmieniony), czyli niech będzie że jest 42 studentów.

Czyli na każdych zajęciach powinienem mieć 21 osób. Powiedzmy że ktoś tam się pochoruje, komuś się nie będzie chciało przyjść, ale i tak powinienem mieć około 15-16 osób.

A mam tak między 8 a 10.

Wolę mieć te 8 osób które słucha i robi wszystko bardzo solidnie niż 21 z których 13 nie robi nic, a 8 wszystko, co do tego nie ma nawet wątpliwości.

Przypomina to trochę sytuację z Changchun, z tą różnicą ze tutaj wszyscy słuchają. Czyli jest lepiej. Tyle tylko, że wygląda to komicznie jak w sali na 80 studentów jest studentów 8.

Rozumiem teraz jak czuła się wykładowczyni z gramatyki opisowej gdy Jej wykłady świeciły pustkami. Chociaż tam to chyba jeszcze mniej osób uważało.

Ja się tym jednak ani trochę nie przejmuję. Nie mam powodu. To nie moja ocena od tego zależy i to nie ja sobie zawalę semestr.

Najbardziej dziwi mnie zachowanie ludzi którzy zawalili ten egzamin śród semestralny (a byli tacy mimo moich usilnych prób przepuszczenia każdego) a którzy dalej na zajęcia nie przychodzą, lub przychodzą bez odrobionego zadania domowego.

Rozumiem lenistwo, dociera do mnie bez najmniejszego problemu, ale jak Ci ludzie dostali się na trzeci rok studiów skoro olewają nauką aż do tego stopnia?

A już w ogóle dziwię się ludziom z grup informatycznych. Ludzie którzy mogliby trzepać ogromną kasę za pisanie programów w międzynarodowych korporacjach wolą olewać angielski uznając że tak naprawdę nie jest Im do niczego potrzebny.

No tak, teraz nie jest Ci do niczego potrzebny, ale jak będziesz chciał się kiedyś wyrwać z Chin by zarabiać jeszcze większą kasę to co wtedy?

Ściana

Każdy maratończyk spotyka się ze ścianą.

Z reguły takie spotkanie następuje w okolicach 30-ego kilometra kiedy to rezerwy glikogenu zostały wyczerpane i ciało mówi dość. Wtedy rozpoczyna się największy kryzys w czasie biegu. Dużo ludzi zwalnia, część w ogóle się poddaje, część podejmuje rękawicę.

Sam ścianę doświadczyłem raz. W czasie drugiego maratonu.

Za to w czasie ostatniego maratonu rok temu, kiedy to nie miałem założonego żadnego tempa nie odczułem żadnego kryzysu.

Podobnie podczas maratońskiego debiutu po którym nie mogłem chodzić, a do którego przygotowywałem się cztery miesiące. Cały czas wmawiałem sobie że nie czuję bólu i jakoś to szło.

Z tym drugim to było tak że się do niego przygotowywałem twardo, wszystko zrobiłem zgodnie z planem, a potem…no cóż, w pewnym punkcie najzwyczajniej w świecie nie mogłem już biec. Musiałem iść. Pisałem o tym już kilka razy.

Także ściana dotyka każdego prędzej czy później.

Dotknęła i mnie dzisiaj. A raczej to ja dotknąłem ją.

Wyszedłem biegać wcześniej niż zwykle, jeszcze przed melodią wzywającą pierwszoroczniaków do zebrania się pod flagą i okazało się że drzwi z podwórka są zamknięte. I to mnie zaskoczyło bo w poprzednią sobotę poszedłem biegać jeszcze wcześniej a drzwi były już otwarte.

Popatrzyłem, zobaczyłem kłódkę i przez głowę przebiegła myśl że mógłbym w sumie otworzyć te drzwi i wyjść.

A teraz myślę ze mógłbym zapukać  w okno kanciapy i obudzić kogoś kto te drzwi po szóstej i tak by otworzył.

Zamiast jednak otwierać drzwi i wywoływać stres u stróża obróciłem się na pięcie i spojrzałem wprost przed siebie. A tam ściana. Podszedłem do niej i pomyślałem sobie znowu się spotykamy, tym razem jednak na początku a nie bliżej końca.

Podciągnąłem się na mur, po czym z niego zeskoczyłem po drugiej stronie patrząc jak inny stróż otwiera drzwi z czternastego akademika dla dziewczyn.

Przeżycie biegowej ściany w Chinach ciągle przede mną.

Rano

W tym tygodniu zmieniłem podejście i zamiast na zakupy w czwartek, poszedłem w środę. Czyli dzisiaj. Zaleta tego jest taka, że całe czwartkowe popołudnie będę mieć wolne i tylko dla siebie. W końcu będzie okazja by pewne zaległości nadrobić.

Nie to że zakupy zajmują dużo czasu, bo nie zajmują, ale jednak trzeba się zebrać, przebrać, ruszyć, zrobić zakupy, wrócić, przebrać i nagle dzień się kurczy a przecież trzeba się przynajmniej trochę pouczyć.

Normalnie bym tego nie zrobił bo środowe poranki to pora odpoczynku po biegu (chociaż muszę to jeszcze dokładnie przemyśleć), ale dzisiaj skorzystałem z dnia wolnego od biegania.

Tak jak pisałem wielokrotnie, pobyt w Changchun nauczył mnie tego że czasem lepiej odpuścić niż się męczyć i nienawidzić biegania. Po co tworzyć sobie te nieszczęsne negatywne konotacje?

Zalet takiego dnia jest sporo, ale jedna z najważniejszych jest taka że można doświadczyć tej wioski w inny sposób. Wychodząc na ulicę w porze śniadania, gdy większość studentów albo śpi, albo jest na zajęciach, człowiek dostrzega jak bardzo jest tu pusto.

Owszem, stoisk na chodnikach jest od groma, sklepy pootwierane (przynajmniej niektóre), ale ludzi na ulicach nie ma.

Ta wioska jest w ogromnej większości uzależniona od bytności studentów. Gdyby Oni z niej wyparowali to i pewnie ona by wyparowała z czasem.

A raczej powróciłaby do stanu pierwotnego, czyli mnóstwo pól i jeszcze więcej pól. To jest idealny przykład miejsca które się rozruszało wraz z przybyciem szkoły. Zakładam, ze mój koledż jest tutaj najdłużej spośród tych, co najmniej, czterech.

Bez niego ludzie tutaj dalej żyliby tak jak żyją parę kilometrów dalej. Spokojnie uprawiając rolę.

Rzeczywistość jednak się zmieniła i Ci sami ludzie których rodzice z dziada pradziada byli rolnikami otwierają teraz sklepy, sklepiki, albo ruszają z autami wypełnionymi owocami, ciuchami, lub czymkolwiek innym i sprzedają to na ulicach studentom.

A najzabawniej wygląda to gdy rano idę pobiegać, bramy koledżu jeszcze są zamknięte ale studenci już kupują jedzenie przez płot.

Czasem Chiny to za dużo

P1150049 (Copy)

Od razu chcę zaznaczyć że ten kraj jest wspaniały. Uwielbiam go. Gdyby było inaczej to bym już wrócił.

Czasem tylko dociera do mnie jak bardzo nasze kultury się różnią od siebie i mam z tym problem. Dzisiaj będzie scenkowo.

P1150051 (Copy)

Scenka #1

Podchodzę do pisuaru by się wysikać. Pisuarów obok stoi 5, wszystkie wolne. Wchodzi Chińczyk i staje tuż obok mojego. Nie raz, nie dwa, nie trzy.
Albo wchodzę by podejść do pisuaru a Chińczyk stoi metr od niego i próbuje się wysikać. Naprawdę wolę myśleć że to co jest na podłodze to woda a nie mocz. Chociaż wiem że nie mam racji.
Rozumiem że tutaj nie ma czegoś takiego jak prywatność i mówią o tym sami studenci gdy, chcąc być miłym, mówię że Chińczycy są bardzo otwarci, to Oni natychmiast mnie poprawiają na wścibscy.

P1150058 (Copy)

Scenka #2

Podchodzę odebrać paczki. Bo każdy musi czasem paczki odebrać. Po 11.11 jest to o tyle problematyczne że w porze lunchu tych każdych są dziesiątki i nie dość że trzeba swoje odstać to trzeba to zrobić inaczej niż w Europie.
Jak wiadomo, w naszej kulturze uznawane są kolejki, czyli stoimy za kimś i czekamy cierpliwie na swoją kolej.  W Chinach kolejki nie funkcjonują, tutaj trzeba się przepychać.
Nie mam z tym najmniejszego problemu jeżeli chodzi o zdobycie miejsca w autobusie, naprawdę najmniejszego. Głównie dlatego że nikt na mnie i tak nie zwróci uwagi.
Mam z tym problem gdy przychodzi mi odebrać paczkę. A już krew mnie zalewa gdy ktoś kto stał za mną, bo przyszedł po mnie, zaczyna krzyczeć bo chce być obsłużony przede mną. Wtedy nie mam żadnych problemów żeby na taką osobę, niezależnie czy to kobieta czy mężczyzna, nakrzyczeć i powiedzieć że byłem tu pierwszy.

Wiem że nie powinienem tego robić, że powinienem ten kraj zaakceptować takim jakim jest zamiast walczyć, ale są rzeczy które podnoszą mi ciśnienie i po prostu muszę, ale to muszę coś zrobić.

P1150059 (Copy)

Scenka #3

Wchodzę do toalety dla nauczycieli i kieruję się w stronę otwartej kabiny bo akurat muszę kucnąć. Podchodzę bliżej a tam kuca już Chińczyk ze spodniami opuszczonymi i pali papierosa. PRZY OTWARTEJ KABINIE.
Wyszedłem. Na szczęście nie z siebie.

P1150060 (Copy)

I dodatek z soboty.
Weszliśmy na górę po schodach, stoimy na szczycie, robimy zdjęcia, nagle jakiś Chińczyk krzyczy zza naszych pleców skąd jesteście? Odwracam się i patrzę na Niego, a On powtarza skąd jesteś? Odpowiedziałem Mu pytaniem a Ty skąd jesteś? I tutaj się zapowietrzył, dopiero żona powiedziała China.

P1150061 (Copy)

Czasem lubię sobie z ludzi pożartować.

Jeden pamiętał

Można powiedzieć że jestem złośliwym wykładowcą.
Dlaczego?

Tuż przed egzaminami podzieliłem w każdej grupie tablicę na dwie części.
Po jednej stronie była data egzaminu i co na nim będzie.
Po drugiej stronie była data pierwszych zajęć po egzaminie i zadanie domowe które trzeba odrobić.

To trochę takie nietypowe. Bo właściwie to kto daje zadania domowe po egzaminie na którym na którym te pytania się pojawią?
Ja.

A dlaczego?
Bo wierzę że to jest skuteczne.

Owszem, zakładałem że mało kto te zadania zrobi, ale wiedziałem że Ci którzy zrobią będą tymi którym zależy. Tak naprawdę zależy żeby się czegoś nauczyć, a nie tylko żeby zdać.

Pierwsza grupa dzisiaj – nikt.
I to był dla mnie szok, bo liczyłem że chociaż jedna osoba się przygotuje, ale jednak nie.  Najbardziej drażni mnie w tym postawa studentów którzy albo zaliczyli ledwo co, albo nie zaliczyli w ogóle. Bo przede wszystkim nie widać w Nich chęci zmiany tego stanu.
Owszem, to nie jest mój problem, ale jednak prowadząc te zajęcia czuję się za tych ludzi odpowiedzialny. To taki nawyk którego muszę się pozbyć bo to są jednak studia, a nie kursy czy szkoła.

Druga grupa – jeden.
I tutaj wielkiego szoku nie było. Jedyne zaskoczenie jakie przyszło było pozytywne, bo nie spodziewałem się zadanie przygotuje ktokolwiek. A tutaj proszę – przewodniczący klasy się postarał, rozpisał sobie wszystko na kartce i potem z niej przeczytał.
Aż poszedłem Mu pogratulować, bo naprawdę widać że Mu zależy. To zresztą jedyny student który zapytał się mnie, bez złośliwości, dlaczego dostał taką ocenę a nie inną i wytłumaczenie przyjął z godnością.

Dla takich studentów warto uczyć, bo chociaż robią błędy, masę błędów, to jednak Im zależy.

Nawet jeżeli jest to jeden student w jednej grupie to i tak serce mi rośnie, bo znaczy że nie tylko mi zależy.

Mam nadzieję że na następny tydzień przygotują się lepiej bo zadanie dostali, moim zdaniem, ciekawe – opisać doktorowi objawy trzech chorób.