Aki

Jest coś zupełnie nierealnego w czasie podróży samolotem. Patrzymy przez to malutkie okienko i widzimy chmury, obłoczki, a wszystko to patrząc jednocześnie na skrzydło (lub nie). Z jednej strony ogromna pusta przestrzeń a z drugiej jakaś setka ludzi. A wszystko to oddzielone od siebie cieniutką szybą. Nie trzeba ani studni, ani pułkownika Sandersa zabijającego koty (a może to Walker zabijał koty? Muszę wrócić do tej książki) by znaleźć się w innym świecie.
Niestety podróże autobusami nie działają na mnie w ten sposób. Rzeczywistość jest w nich zbyt dobrze namacalna.

Coś miałem zrobić…ach…Ubrać się i iść biegać!

IMG_1214
Ona tylko wygląda na niezadowoloną, ale to przede wszystkim dlatego że będąc na dworze ciężko nad nią zapanować.

Z tego co tutaj piszę można wywnioskować że praktycznie się nie denerwuję, bo faktycznie od kilku miesięcy nie byłem naprawdę wkurzony. Wystarczyło mi jednak wrócić do kraju i pójść pobiegać do parku z Aki.
Klepnęliśmy swoje 10 kilometrów (na okropnym tętnie, ale stwierdziłem że nie będę się tym przejmował skoro spoczynkowe mam w porządku. Przytyłem, przestałem biegać tak często, zmieniłem dietę i takie są oto efekty. Jeżeli po powrocie do Chin będę czuł potrzebę zmienienia tego tętna bo bieganie przestanie sprawiać mi przyjemność to się tym zajmę, na razie jednak biega mi się przyjemnie pomimo takiego tętna) i wracając do domu natrafiliśmy na mężczyznę maszerującego z amstaffką która to zobaczywszy Aki podbiegła do niej i po chwili się na nią rzuciła. Oczywiście odbiegliśmy, facet zaczął zapinać psa, a ja wypuściłem z siebie najdłuższą wiązankę w czyjąś twarz od bardzo dawna. I mogłoby mi się zrobić głupio, naprawdę mogło gdyby nie to że strasznie, ale to strasznie wkurza mnie coś takiego. Jest w parku specjalny teren po którym psiaki mogą biegać luzem, bo im też się należy, ale puszczenie ich ot tak sobie to zwykły brak wyobraźni, nie raz widziałem jak pies ruszył za zającem i nie można go było odwołać, że o pościgach za wiewiórkami nie wspomnę.
Poprzedniej zimy widziałem rodzinę saren które zobaczywszy mnie zaczęły uciekać, a parę dni później zobaczyłem samotną sarnę która również zaczęła uciekać, ale biegła równolegle do mnie więc wyglądało to tak jakbyśmy się ścigali (a może się ścigaliśmy…). Nie chcę tracić możliwości oglądania tych zwierząt kosztem psów rzucających się na Aki. Bo z psami rzucającymi się na mnie mogę sobie poradzić, wystarczy biec szybciej.
Teraz spojrzałem na wykres tętna…ten niespodziewany skok na 194 to właśnie wtedy gdy spotkałem się z tym mężczyzną.

Adam!
Ja mogę jedynie przypuszczać co się stało z tym tętnem. Przypuszczam że chodzi o paliwo, czyli jak dobrze podejrzewasz jedzenia. Stres? Kurczę…znaczy to jest ciekawy pomysł nie przeczę, ale jestem dość odpornym stworzeniem jeżeli o to chodzi. Hmm…chociaż może bo zawsze strona mentalna była bardziej wytrzymała za to fizycznie bywało gorzej, jak chociażby przed wylotem gdy nie mogłem spać a psychicznie czułem się dobrze.
Ciśnienia krwi jeszcze nie mierzyłem, ale zmierzę jak tylko odnajdę ciśnieniomierz. To taki wielki indywidualista i rzadko kiedy jest tam gdzie inni chcą by był.
Dzisiaj kolejna faza eksperymentu tym razem z dodatkowym obciążeniem w postaci Aki. No i biegłem wolniej, tętno trochę lepsze a wnioski chyba poszły gdzieś wyżej.

9 par bo uznałem że nie ma sensu Hispalisów (ha, to znaczy Sewilla)  z powrotem do Polski a potem znowu do Chin.
Kiedyś przeczytałem że najgorszych jest pierwszych 15-20 minut (czyli tak właśnie w okolicach 3-4 kilometra) biegu, a potem to już sama przyjemność. Lub droga przez mękę do chwały.
Aki gdy kogoś nie poznaje to szczeka, jest niezwykle niechętna do wpuszczania obcych do domu, ale przy mnie zamieniła się w słup soli, pierwszy raz ją taką widziałem.

23 i krzyżyk

Czasem by dostać się do innego świata nie potrzeba wiele. Wystarczy trochę czasu wolnego.

Tak jak pisałem wczoraj pojechałem do Warszawy do konsulatu chin i po raz pierwszy od pięciu dniu wróciłem na terytorium Chin, co prawda tylko na parę minut ale zawsze. A skoro podróż jest długa to wziąłem ze sobą mojego nieśmiałego netbooka (bo zanim go porządnie uruchomię to trwa to trochę czasu i zawsze mówię uczniom że to nie dlatego że jest wolny a dlatego że Ich jest aż tylu a on jest trochę nieśmiały i potrzebuje czasu by przygotować się do wystąpienia przed tak liczną publicznością), książkę (w końcu wróciłem do Westeros) i mamę (bo w sumie mała jest to się wszędzie zmieści).

IMG_1205
Po odstaniu w kolejce do konsulatu blisko trzech godzin (w poniedziałki czynny od 1330) i pięciu minut w środku poszliśmy do KFC. Głównie z powodu darmowego wi-fi. No i napojów z nieograniczoną ilością dolewek, a to niestety wiąże się z koniecznością odwiedzania toalety. Swoją drogą, będąc w Chinach rozumiałem dlaczego pisuary są tak nisko, ale będą w Polsce dalej są nisko a ludzie przecież wyżsi. W każdym razie wracam i przekroczyłem drzwi a po drugiej stronie świat był zupełnie inny, począwszy od wystroju a na zapachu skończywszy.
– Do KFC?
– Tak…
– 23, kratka i pierwsze drzwi po prawej.
– Dzięki.
A gdyby tak Tumnus widząc Łucję powiedział:
– Do domu profesora?
– Tak…
– To do latarni i musisz przejść przez ten duży rząd sosen koło starego świerku.
– Dziękuję.
– Zawsze do usług córko Ewy.
I już po całej historii. Czasem naprawdę nie trzeba przechodzić przez szafę.

Cieszę się że nowa wersja się podoba, aczkolwiek to jeszcze nie jest wersja ostateczna. Teraz na szczęście mam mnóstwo możliwości zmian. Nie ma to jak w końcu być na swoim.

Adam!
Żeby nie być gołosłownym wrzucam zdjęcie stojaczka.
IMG_1186

Niedziela i przegapione z Polski #1

Ach, poszedłem dzisiaj biegać.
I doszedłem do smutnego wniosku – to nie tyle powietrze w Chinach co ja i zapewne paliwo jakim napełniam siebie sprawiają że mam takie tętno a nie inne. Tętno spoczynkowe mam w swojej normie, czyli o wiele niższe niż w Jiawang, za to w czasie biegu skacze potwornie.
Trudno, grunt że mam z tego biegania frajdę. W tym roku po raz pierwszy od trzech lat nie pobiegnę ani w Silesii ani w Opolu, nie mam też innych powodów by się martwić takim tętnem w czasie biegu. To po prostu koniec z bieganiem pod wyścigi i życiówki a powrót do biegania dla przyjemności.
A przyjemność z wyjścia na dwór o 6 rano przy -11 na dworze jest obecna. Co prawda było zimno, ale co to jest taka godzinka.  Miałem jeden moment zawahania nad swoją trasą, ale po chwili nogi same mnie poprowadziły, a ja tylko biegłem. W uda było dość zimno, ale gdyby nie to że widziałem szron na rękawiczkach to powiedziałbym że było gdzieś w okolicach -5. Gdy skończyłem biegać nie było jeszcze nawet słońca na niebie. A jednak biegło się super.

Także od teraz nie winię powietrza w Jiawang za moje tętno. No może troszeczkę, ale z pewnością nie aż tak jak jeszcze parę dni temu.

Tych kilka pierwszych dni jest bardzo ale to bardzo pracowitych. Wypadałoby wspomnieć o ogromnych zakupach, ale jak się przez 5 miesięcy nie kupuje niczego dla siebie to w końcu się to kiedyś nadrobi.

Jutro jadę do Warszawy złożyć wniosek wizowy na kolejne 180 dni. Oczywiście będę krócej, ale o tyle aplikuję.  Także Adam spokojnie, to koniec, ale na szczęście tylko pierwszego rozdziału.

Wróciłem

Rozumiecie o co chodzi, więc nawet nie będę wyjaśniał. Bo rozumiecie, prawda?

Aki nawet na mnie nie szczekała gdy wszedłem do domu. Chyba była za bardzo zaskoczona bo przeszedłem obok niej a ona stała i nic. Dopiero gdy ją zawołałem przybiegła uradowana i szła wszędzie za mną. Oczywiście oprócz mojego pokoju (może kiedyś to wyjaśnię).

I wszystko pięknie, tylko jakoś tak ta pierwsza noc…jakoś tak obco się czułem. Wszystko znajome, ale jakieś takie…no jednak nie do końca. Dzisiaj (nocy drugiej) już jest lepiej.

Tyle tylko że dalej jestem na czasie chińskim i piszę te słowa o 2 w nocy bo poszedłem spać o 18. Mam nadzieję że tak koło 3-4 uda mi się zasnąć. Chociaż nie wiem, bo pisanie tych notek nigdy mnie nie nudziło.

Bezsenność

Leżę w łóżku w hotelu w Pekinie. I po raz drugi z rzędu budzę się o 3 nad ranem. Minęło już pół roku odkąd wstawałem o trzeciej nad ranem i pewnie teraz powinienem mówić ‘trzecia w nocy’, ale jakoś nie potrafię się przestawić. Dla mnie będzie to jeszcze bardzo długo trzecia nad ranem.

Nie potrafiłem zasnąć wczoraj przed wyjazdem do Xuzhou. Wstałem o trzeciej i napisałem maila do znajomego. A teraz nie mogę bo internet mam tylko w kablu i musiałbym się ruszyć z łóżka.
W pokoju mam chyba 30 stopni i kaloryfera nie można przykręcić. Udało mi się złapać jakieś 5 godzin snu, ale pomimo tego dalej jestem zmęczony. Tylko co z tego że jestem zmęczony skoro nie potrafię zasnąć.
I wmawiam sobie że to nie jest reisefieber, ale chyba jednak jest. Chyba jednak stresuje mnie ten wylot. Im dłużej nad tym myślę tym mniej wiem i mniej rozumiem, ale z drugiej strony jest trzecia nad ranem a wtedy rzadko cokolwiek rozumiem.

Lubiłem wstawać w niedziele tak wcześnie. Jedną z naszych rodzinnych tradycji jest wspólne śniadanie w każdą niedzielę. A że rodzice wstają dopiero koło 7-8 to ja musiałem wstawać odpowiednio wcześniej jeżeli chciałem klepnąć te 30+. Nie lubię biegać w okolicach południa. A już bieganie w parku w okolicę południa to jest jedna z moich najmniej ulubionych biegowych czynności. Z reguły się wtedy nie biega a bardziej uprawia biegowy slalom, a nigdy tego nie lubiłem bo gdzieś tak w okolicach 30 kilometra naprawdę chcę być sam ze sobą.

Czasem widywałem w parku zające, czasem próbowały się ze mną ścigać, ale przecież nie mam z nimi najmniejszych szans. Raz wracając przez rosarium trafiłem na zamkniętą bramę z drugiej strony i musiałem się wracać. Zamiast 32 kilometrów wyszły 34. W następnym tygodniu gdy miałem już 34 kilometry w nogach i znowu brama była zamkniętą przeszedłem przez płot. Rozumiem że rosarium otwiera się dopiero o 9, ale skoro o 7 otworzyli już jedną bramę to mogli też otworzyć drugą.

W pół do czwartej. Jeszcze pół godziny i ‘Jest czwarta w nocy miasto śpi, dym unosi się nad Wisłą(…)’

Gdyby wszyscy nauczyciele…

Byli tak wyrozumiali jak Ty Bart to nie rzuciłabym tej pracy. Powiedziała Jennifer przy kolacji. Bo Jennifer odchodzi. Stwierdziła że ma dość bycia popychadłem zarówno dla swojego szefa, którego Lidia też ma dosyć, jak i dla nauczycieli którzy nie potrafią zrozumieć że to nie Ona ustala reguły a jest jedynie pośrednikiem.  Podobno Miguel w porównaniu do innych nauczycieli to pikuś. Tak, dobrze przeczytaliście – Miguel to pikuś. Inni Ją obrażają, krzyczą, oczekują zrobienia wszystkiego za Nich. Chociażby scenak z samochodu: jutro trzeba odebrać nauczyciela jadącego całą noc pociągiem, ale po raz pierwszy  przyjedzie na inną stację niż normalnie i Jennifer próbuje się do Niego dodzwonić i dowiedzieć na jaką stację. A On nie odbiera ani nie oddzwania. Przez półtorej godziny jakie spędziliśmy w samochodzie nie odebrał ani razu. Nie odebrał także ani wcześniej ani później. I komu On tutaj tak naprawdę robi na złość. Albo ooo nauczyciele narzekający na to że w szkołach jest brudno. Znaczy uczciwie mówiąc ja też mógłbym narzekać że w szkołach jest brudno, ale czy jest sens narzekać o tym Jennifer która nic na to nie może poradzić? Czy w ogóle jest sens na to narzekać skoro zapewne we wszystkich szkołach jest tak samo? No właśnie…Nie ma sensu narzekać na wiele rzeczy.

Za to teraz będzie narzekanie na wkurzyłem się dzisiaj niemiłosiernie. Przed wyjazdem zapytałem Lidii czy dworzec z którego odjeżdżam to dworzec na który odprowadziliśmy Vicki i usłyszałem odpowiedź twierdzącą. Przyjechałem więc do Xuzhou przed 13, poszlajałem się trochę i koło 1315 wszedłem na dworzec. Poszlajełem się trochę, ale nigdzie nie widziałem mojego pociągu G130. A wiedzieć musicie że Chiny to nie Polska, tutaj nie wjeżdża kilka pociągów na peron jeden po drugim. Jeżeli pociągi wjeżdżają w tym samym, lub podobnym czasie to wjeżdżają na różne perony by nikomu nie robić sieczki z mózgu, co więcej w poczekalniach wyświetlane są informacje o odjazdach na najbliższe 4 godziny do przodu. Dlatego nie widząc mojego G130 wróciłem do wejścia i pokazałem Pani z ochrony bilet a Ona coś pobuczała i pokazała na wyjście. Zrozumiałem wtedy że jestem na złym dworcu i w te pędy ruszyłem do taksówki. Pokazałem taksówkarzowi bilet, a On tylko się uśmiechnął, pokazał cenę i ruszyliśmy. I nawet nie zwróciłem uwagi na to jaka to była cena, grunt żebyśmy dojechali na czas. I dojechaliśmy, ale to ile ja się naklnąłem i ile nerwów straciłem to moje.

Koniec

Tę notkę publikuję trochę wcześniej niż inne ale to dlatego że zakładam że po przyjeździe do Pekinu nie będę mieć ani siły ani ochoty walczyć o dostęp do internetu tylko od razu pójdę spać. Także dla mnie jest to ostatnia notka pisana i wrzucana w Chinach,

Zakończył się pierwszy rozdział mojej przygody z Chinami. Chciałbym teraz na początku zaznaczyć coś czego nie zaznaczyłem na początku tego bloga. Gdzieś tam o tym wspomniałem ale teraz chciałbym się rozpisać.
Chiny nigdy mnie fascynowały. Owszem przeczytałem o tym kraju trochę w paru książkach do historii, wiedziałem trochę o wojnach o opium, ale kultura była mi całkowicie obca. Znaczy obejrzałem parę filmów, chociaż najbardziej z kina ‘chińskiego’ lubię  filmy z Hong Kongu i to bardziej filmy akcji niż dramaty. Także kulturowo Chiny były dla mnie jedną wielką niewiadomą. Dalej są, ale już mniejszą. Głównym źródłem informacji był internet, który wielokrotnie mnie zawiódł, czy to w sprawach tak przyziemnych jak wymiana waluty czy też w tak istotnych jak nieprzychylność ludzi. Czytając to wszystko trzeba pamiętać że Chiny to blisko półtorej miliarda ludzi, więc spotka się tu zarówno tych dobrych jak i tych złych. Jak do tej pory miałem to szczęście że trafiałam na dobrych, więc poprzeczka jest ustawiona wysoko.
Język chiński nigdy mnie nie interesował. Z języków azjatyckich najpierw chciałem się nauczyć japońskiego, a potem koreańskiego (bo alfabet koreański jest prostszy a język brzmi przepięknie), gdybym miał wybrać trzeci to wybrałbym wietnamski. O chińskim nawet nie myślałem. A przez ostatnie dwa miesiące poświęcałem mu co najmniej godzinę dziennie i radzę sobie jak dziecko uczące się mówić.

Bez problemu mogę wybrać to co najbardziej zapamiętam z tych pierwszych kilku miesięcy – ludzi, a przede wszystkim Ich życzliwość. Bo z czymś takim nie spotkałem się jeszcze nigdy. Tyle uśmiechów i życzliwości nie widziałem nigdzie indziej.

Tęsknić nawet chyba nie zacznę, bonie będzie mnie tu raptem kilkanaście dni, które przelecą zanim zdążę się obejrzeć.

Chciałbym podziękować wszystkim tym którzy tego bloga czytali, którzy polubili go na fejsie i którzy komentowali, tutaj olbrzymie podziękowania dla Adama, który dzielnie  się udzielał. Nie ukrywam że pisałem tu głównie dla siebie, ale widząc że Wy też czytacie zawsze jakoś dodatkowo się nakręcałem, także dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i mam nadzieję że w czasie drugiego półrocza także uda mi się prowadzić tego bloga regularnie. Regularnie chyba wręcz do bólu o czym świadczy chociażby to zdanie:
– Nie przeczytałem wczorajszej notki…(chwila przerwy)…a sobota była, czyli zakupy robiłeś.
Ale to dobrze, to bardzo dobrze :)

Adam!
Mówisz stres? Ale żeby tak długo? I od początku? Znaczy był okres kiedy to tętno było niższe, ale wtedy też bez problemu widziałem wzgórza Jiawang. Za parę dni będziemy mądrzejsi :)
5 par? A masz na nie stojaczek? ;)

Buty

Pora się zbierać, bo dochodzi ósma, więc idealna pora na poranną przebieżkę. Wskaźnik powietrza mówi 235 czyli średnio zanieczyszczone. Więcej niż w niedzielę więc zobaczymy jak to będzie. Dla porównania w Pekinie jest 108.
Dzisiaj specjalnie biegłem wolniej, dużo wolniej. I co? Jajco, tętno minimalnie niższe a wyszło o jakieś 15 sekund wolniej na kilometr. Za to przynajmniej kolka nie chwytała tak często, za to jak pod koniec chwyciła to musiałem się zatrzymać. Gdy chciałem zrobić przebieżki to wyszło tak samo, nie dałem rady, powietrza brakowało.

Pastowałem dzisiaj buty i tak pastując przypomniała mi się pewna rozmowa:
– Bart, a ile tak właściwie masz par butów do biegania?
– Hmm…10|
– Ile?!
– No tak. Pierwsze kupiłem w dyskoncie sportowym i w nich przebiegłem pierwszą połówkę, w wakacje z tatą męczyliśmy się by zrobić z nich minimalistyczne ale jeszcze nie miałem okazji pobiegać. Drugie to lunarglide’y kupione za kasę z wymiany komórki, mają na koncie ponad 2800 kilometrów w tym jeden maraton i chociaż do niektórych biegów już się nie nadają to jednak do innych są jak ulał. Kolejną parę kupiłem w lato gdy przygotowywałem się do drugiego maratonu, kupiłem je o rozmiar większe z myślą o długich wybieganiach i od tamtej pory używam ich tylko do biegów dłuższych niż 20 kilometrów. Na koncie mają dwa maratony. Czwartą parę kupiłem za pierwszą wypłatę nauczycielską, przecenione Asicsy GT-2150, a chwilę potem kupiłem piątą – Saucony Omni 8. I dzięki temu miałem już jedną parę na każdy trening. W Omni 8 biegałem szybkie treningi, w asicsach biegałem zwykłe treningi, a w lunarach robiłem siłę biegową. I tak dobiłem do kolejnego maratonu po którym postanowiłem kupić na allegro swoje pierwsze Jomy. A wraz z piątą parą przyszła kolej na piąty trening. W następnym roku zakupiłem kolejnych kilka par w tym Jomy do szybkich treningów i kolejną parę do biegania dłuższych biegów bo te pierwsze już musza odpocząć. A potem kupiłem jeszcze dwie pary na zapas. I tak oto mam 10 par, ale w sumie 3 z nich są już na emeryturze a wkrótce i asicsy i omni 8 pójdą w odstawkę.

Mam ogromny sentyment do każdej z tych par bo w końcu spędziłem w nich tyle czasu i chociaż niejednokrotnie nasze początki były trudne (odciski) to jednak z czasem przyzwyczailiśmy się do siebie. Każda z tych par ma swoją historie a niektóre ślady krwi. Lunarglide’y nie mają już ani oryginalnych wkładek ani sznurówek, asicsy powodują u mnie odciski, w omni8 biegało mi się najlepiej aż do momentu założenia marathon 3000 (hahaha) które są leciutkie. Wszystkie te buty są dla mnie ważne.

No i tak pastowałem, pastowałem i w końcu buty aż się błyszczą. Duma mnie rozpiera.

Także wybaczcie dzisiejszy brak zdjęć, ale po biegu nie miałem już najmniejszej ochoty się ruszać z mieszkania. Pomyłem podłogi, zrobiłem pranie, na jutro zostały mi już tylko drobnostki i jakieś ostatnie pakowanie. No i zakupy. A potem godzina w drodze i Xuzhou.

Adam!
Wiesz co? Za każdym razem gdy patrzę na prognozę pogody to mówię mamie ‘Nie wracam’. A Ona wtedy przestaje się odzywać, albo przynosi kota, lub klepie się po kolanach prowokując psa żeby mi się pokazał przed kamerą po czym mówi ‘Ona sama wskoczyła!’, a jak dzisiaj powiem że nie wracam to na pewno pokaże mi przygotowany już pasztet. No tak pasztet…w gruncie rzeczy to ja bym mógł w Chinach zostać gdyby nie ten pasztet…a jak do tego dojdzie jeszcze sernik…no i barszcz…i już robię się głodny a przecież przed chwilą zjadłem śniadanie (czasem te notki piszę rano). Także najem się, pobiegam z psem, stracę kilka nocy przez kota, pomarznę w czasie biegu (a może bieżnia?) i wracam do Chin.
Babcia też na mnie krzywo patrzy jak mówię że nie wracam, a to już jest niegodziwe z mojej strony. W dodatku dzisiejsze prognozy pogody mówią że nie powinno być opóźnień ani w Wiedniu, ani w Warszawie. Rany…ja już jutro jadę do Pekinu. Ponownie w tym pędzącym pociągu.

Kilka milionów papierów później

I ponownie udało mi się wymienić trochę juanów na dolary. Specjalnie wróciłem się po kopię dokumentów z ostatniej wyprawy, ale i tak nikomu to zadania nie ułatwiło. Znowu mnóstwo wypełniania, mnóstwo machnięć kart ą, wpisywania pinów, podpisywania, stemplowania, ogółem masa ale to masa pracy tylko po to by wymienić trochę pieniędzy. W dodatku RMB można wymienić tylko na kilka innych walut, dlatego nie dziwię się że tak wiele osób chce tutaj zobaczyć pieniądze z Polski. Dla nas to żaden problem zakupić pieniądze z Chin…eee…chociaż nie, dla nas to jednak jest problem. Przypomniało mi się gdy chciałem kupić juany przed wyjazdem. W całych Katowicach było raptem ~300 RMB, a żeby je zdobyć trzeba było odwiedzić dwa kantory i użerać się z nieuprzejmymi ludźmi. A tutaj nie ma nawet możliwości by zobaczyć złotówki. Euro, dolary amerykański i z HK, i kilka innych walut w tym korony norweskie a nawet jeny to żaden problem, ale złotówki? Możecie zapomnieć. To w sumie ma sens bo złotówka nie jest aż tak istotną walutą jak chociażby frank szwajcarski, ale juan? Rozumiem że argument o półtorej miliardzie ludzi można puścić mimo uszu bo w Indiach mamy miliard a o rupie walczyć nie będę (poza tym by zdobyć rupie wystarczy ściąć trawę albo zbić dzbanek…jestem wielokrotnie spaczony), ale wypadałoby by waluta jednego z najprężniej rozwijającego się kraju na świecie była szerzej uznawana. To samo tyczy się brazylijskiego reala.

Możecie teraz zapytać ‘no dobrze, to skoro miałeś tylko 300 RMB to jak przeżyłeś ten pierwszy miesiąc?’. Ha! Bardzo dobre pytanie. Resztę pieniędzy miałem przygotowaną w dolarach. Także wystarczyło je wymienić. ‘No dobrze, ale jak je wymieniłeś skoro do Xuzhou pojechałeś dopiero w drugim tygodniu?!’. Kolejne bardzo dobre pytanie. Na lotnisku w Pekinie są kantory, ale kantory na lotniskach nigdy nie oferują dobrych kursów (chociaż może te w Chinach są inne, muszę to sprawdzić w czwartek), za to od razy po wyjściu z samolotu stoi taka maszynka w której można wymienić pieniądze na RMB i to bez najmniejszego problemu. Wkłada się tam dolary i wyjmuje juany. Wszystko po angielsku. Żadnego legitymowania, pytań po co Panu te pieniądze, czy stemplowania. Ha.

No właśnie ‘po co Panu te pieniądze?’ pisałem już o tym, ale żeby wymienić pieniądze trzeba Pani w okienku w yjaśnić po co nam te pieniążki i kiedy to wracamy do swojego kraju jeżeli potrzebujemy je na podróż. Trzeba mieć wszystko na oku ;)

Kolejny spacer w deszczu. A deszcz to zawsze chłód. Ja na szczęście, w przeciwieństwie do autora tłumaczonego bloga, nie mam kurtki skórzanej tylko ciepłą kurtkę odporną na deszcz. Także niestraszny mi ani jesienny ani wiosenny deszcz. No bo nie oszukujmy się, tutaj już zimy nie będzie. Jutro jeszcze mają być rano minusy ale pod koniec tygodnia temperatura ma dobić do 10. A ja czytam o tym że lotniska w Europie wariują z powodu opadów śniegu. Szaleństwo.

Niedziela i przegapione #21

Dyrektor
Lidia rozmawiała ostatnio z dyrektorem i stwierdził że często mnie widać jak chodzę po Jiawang, a potem przyznała że Jiawang znam chyba lepiej od niej. Pewnie tak…głównie dlatego że obojętnie co zrobię nigdy nie będę w pełni zintegrowany z tą społecznością, po prostu z samego założenia nie mogę być w pełni zintegrowany, ale przecież nie mogę z tego powodu w ogóle nie próbować i nie oglądać tego co to malutkie miasteczko ma do zaoferowania. Lidia z samego założenia będzie wszędzie w Chinach w pełni zintegrowana, niezależnie od tego czy będzie się starać, czy też nie.

Kreskówki
W tym tygodni oglądaliśmy ‘Potwory i spółka’. Więcej o tym filmie trochę poniżej, ale najbardziej zszokowało mnie to co usłyszałem od wielu uczniów ‘nie lubię kreskówek’. I mogę poniekąd zrozumieć że rodzice Ich zniechęcają a w dodatku jakość chińskich kreskówek jest hmm…średnia (wnioskując po tych kilku seansach z ‘Kozą i złym wilkiem’), więc kreskówki są dla Nich nieinteresujące. Nie mogę za to zrozumieć całkowitego zamykania się na tę formę przekazu. Kreskówki to nie tylko filmy dla dzieci, ale żeby to zrozumieć trzeba kilka z nich obejrzeć.

Sudoku
Odkąd przyjechałem do Chin układałem sudoku na swojej komórce. Doszedłem do ~75 planszy z 100 gdy pokazałem Lidii…i uznałem że trzeba pokazać także prostsze, więc skasowałem zapis gry i musiałem zaczynać od nowa…Z jednej strony zrobiło mi się smutno bo musiałem zaczynać od nowa, ale uznałem że skoro i tak po dojściu do 100 zacząłbym od nowa to może to i lepiej. W tym tygodniu dobiłem już do ~50 planszy, ale pokazałem Brigitte i…ponownie skasowałem bo najwyższy poziom był trochę za trudny. I znowu zaczynam od nowa, ale to dobrze, będę mieć co robić w drodze powrotnej. No i przy okazji mogę kilka rekordów pobić. Sudoku nie jest w Chinach jakoś bardzo popularne, za to kostki Rubika są chyba w każdej klasie i mnóstwo dzieciaków radzi sobie z układaniem błyskawicznie.

Potwory i spółka
Jedna z moich ulubionych amerykańskich kreskówek. Może nawet jedną z w ogóle ulubionych, chociaż biorąc pod uwagę japońskie to konkurencja robi się naprawdę spora. To w sumie taki film który można nawet odczytać jako pragnienie dorosłego mężczyzny do posiadania dziecka. Dopóki James nie poznaje Boo liczy się dla niego tylko praca, ale jest na tyle dobrym stworzeniem że pamięta o swoim najlepszym przyjacielu. Gdy pojawia się Boo której na początku się boi (co można odczytać jako strach kogoś kto dowiaduje się że będzie ojcem a nie czuje się jeszcze na to gotowy), następnie próbuje pozbyć (lęk przed akceptacją faktu), po czym nazywa (akceptacja), a ostatecznie zaczyna o nią walczyć i stawia ją przed swoim najlepszym przyjacielem. Mike (przyjaciel) początkowo się wkurza bo wydaje mu się, że traci przyjaciela, ale w końcu zaczyna rozumieć że teraz dla Jamesa najważniejsze jest dobro Boo i chowa własną urażoną dumę i robi wszystko by  mu pomóc. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim dostajemy przekaz że krzyk dziecka jest nieporównywalnie gorszy od śmiechu, także nie dość że dostajemy lekcję jak radzić sobie z wiadomości o staniu się ojcem to jeszcze dowiadujemy się że dziecko lepiej jest rozśmieszać niż wywoływać u niego płacz.
Oczywiście nie trzeba się w ten film wczytywać tak głęboko by go docenić, bo jest pełen humory i podobał się nawet tym dzieciakom które mówiły że nie lubią kreskówek, w dodatku są momenty gdy chwyta za serce. Miał tylko pecha bo trafił na rok Shreka i Oskara nie dostał. Tak jakby Oskar był jakimś wyznacznikiem jakości filmu.

Niedziela
Dzisiaj lenię się niemiłosiernie. Po biegu (o tym za chwilę) już się w ogóle z mieszkania nie ruszałem. Musiałem tylko raz jeszcze się spakować bo zapomniałem o tym ogromnym kapeluszu. Na szczęście udało się go zmieścić do walizki razem z całą resztą bez większych problemów.

Bieg był za to dzisiaj taki sobie. Znowu to potworne tętno, ale na szczęście nie łapała mnie kolka i dało się oddychać. Może deszcz miał z tym coś wspólnego bo padało cały czas. Gdzieś tak po 20 minutach miałem dość, ale zacisnąłem zęby i biegłem dalej. Zrobiłem 12 kilosków i jestem z siebie bardzo, ale to bardzo dumny bo po pokonaniu tego potwornego kryzysu w okolicach 20 minuty biegło mi się bardzo przyjemnie, a to jest w końcu najważniejsze. By czerpać z biegu przyjemność.

Adam!
Napisałeś coś bardzo smutnego o czym na razie nie chcę myśleć, ale co jest ze wszech miar prawdziwe i przez to jeszcze bardziej smutne. Chociaż nie! Bo rozstania nigdy nie są wieczne, nawet jeżeli takie się wydają to przecież zostaje w nas cząstka tych osób z którymi się rozstajemy fizycznie.
Hahaha…przyznam się zupełnie szczerze że przez pierwsze dwa miesiące sam miałem problem się w tych klasach połapać, ale teraz jest już o wiele lepiej, oczywiście wszystkich uczniów nie kojarzę (zapamiętaj ~700 osób) to jednak dużą część wyłapuję. Dzisiaj nawet napisał do mnie na maila (bo mnie poprosił) przewodniczący klasy 7 i przesłał zdjęcie ze mną. Mam obiecane u Niego lekcje ping ponga więc tylko czekam na lepszą pogodę.