Leżę w łóżku w hotelu w Pekinie. I po raz drugi z rzędu budzę się o 3 nad ranem. Minęło już pół roku odkąd wstawałem o trzeciej nad ranem i pewnie teraz powinienem mówić ‘trzecia w nocy’, ale jakoś nie potrafię się przestawić. Dla mnie będzie to jeszcze bardzo długo trzecia nad ranem.
Nie potrafiłem zasnąć wczoraj przed wyjazdem do Xuzhou. Wstałem o trzeciej i napisałem maila do znajomego. A teraz nie mogę bo internet mam tylko w kablu i musiałbym się ruszyć z łóżka.
W pokoju mam chyba 30 stopni i kaloryfera nie można przykręcić. Udało mi się złapać jakieś 5 godzin snu, ale pomimo tego dalej jestem zmęczony. Tylko co z tego że jestem zmęczony skoro nie potrafię zasnąć.
I wmawiam sobie że to nie jest reisefieber, ale chyba jednak jest. Chyba jednak stresuje mnie ten wylot. Im dłużej nad tym myślę tym mniej wiem i mniej rozumiem, ale z drugiej strony jest trzecia nad ranem a wtedy rzadko cokolwiek rozumiem.
Lubiłem wstawać w niedziele tak wcześnie. Jedną z naszych rodzinnych tradycji jest wspólne śniadanie w każdą niedzielę. A że rodzice wstają dopiero koło 7-8 to ja musiałem wstawać odpowiednio wcześniej jeżeli chciałem klepnąć te 30+. Nie lubię biegać w okolicach południa. A już bieganie w parku w okolicę południa to jest jedna z moich najmniej ulubionych biegowych czynności. Z reguły się wtedy nie biega a bardziej uprawia biegowy slalom, a nigdy tego nie lubiłem bo gdzieś tak w okolicach 30 kilometra naprawdę chcę być sam ze sobą.
Czasem widywałem w parku zające, czasem próbowały się ze mną ścigać, ale przecież nie mam z nimi najmniejszych szans. Raz wracając przez rosarium trafiłem na zamkniętą bramę z drugiej strony i musiałem się wracać. Zamiast 32 kilometrów wyszły 34. W następnym tygodniu gdy miałem już 34 kilometry w nogach i znowu brama była zamkniętą przeszedłem przez płot. Rozumiem że rosarium otwiera się dopiero o 9, ale skoro o 7 otworzyli już jedną bramę to mogli też otworzyć drugą.
W pół do czwartej. Jeszcze pół godziny i ‘Jest czwarta w nocy miasto śpi, dym unosi się nad Wisłą(…)’