Wzgóze

Mamy kawałek za blokiem wzgórze. Spogląda na nas majestatycznie prawdę mówiąc.

W zeszłym roku postanowiłem się na to wzgórze dostać, ale ciągle brakowało mi czasu/chęci/umiejętności znalezienia drogi. W końcu w poniedziałek postanowiłem że spróbuję. Spróbowałem i stąd wiem że do tych podbiegów jest siedem kilometrów.

Znalazłem też przy okazji świątynię, ale była zamknięta więc nie zrobiłem zdjęć (w ogóle to w tym tygodniu zdjęć nie będzie, bo nie będzie), inna sprawa że nie miałem niczego czym te zdjęcia mógłbym zrobić bo takiej kartoflanej jakości z komórki nie chciałem.

Dzisiaj spróbowałem dostać się do tej świątyni z trochę innej strony. A że przy okazji robiłem podbiegi, to to wzgórze było bardzo wskazanym kierunkiem.

Wbiegałem na wzgórze od innej strony i miałem w sercu taką cichą nadzieję że nie będzie tam schodów, że będzie w miarę prosta droga aż po sam szczyt. Niestety już po dwustu metrach musiałem zawrócić bo na przeszkodzie stanęła brama.

Paręset metrów dalej znajdował się kolejny podbieg i znowu ruszyłem w górę, a tam stała kolejna świątynia. Niestety za nią nie stały ani schody, ani realny podbieg, więc znowu zawróciłem.

Kolejne paręset metrów i znowu podbieg, jeszcze jedna świątynia, a za nią coś co początkowo wyglądało jak olbrzymi kompleks świątynny, ale już po kilku krokach dotarło do mnie że to cmentarz.

To poniekąd tłumaczy ilość świątyń.

Niezależnie od tego czy jest tam cmentarz czy nie, znalazłem miejsce do podbiegów, czyli miejsce niezwykle dla mnie istotne w nadchodzących miesiącach. Nie jest aż tak daleko jak poprzednie bo raptem cztery kilometry od domu, chociaż można z tego zrobić trzy i pół, a może nawet trzy, więc nie ma tak źle.

Oczywiście najfajniej byłoby mieszkać bliżej tych wzgórz na których był maraton górski, ale myślę że zawsze można tam podjechać rowerem i trochę po wzgórzach pohasać, tylko na razie jest na to za wcześnie. Nie ma co się w kwietniu (no dobrze, marcu) takimi rzeczami zajmować bo człowiek się tylko przetrenuje.

Historia jeszcze z weekendu

Sobota, pora już po obiedzie, ale dopiero chwilę po. Leniwie słucham sobie podcastów gdy nagle słyszę pukanie do drzwi. Podchodzę i otwieram. Za nimi stoi malutka Chinka. I mówiąc malutka nie żartuję, nie wiem czy Ona miała metr pięćdziesiąt. Chyba nie. Uśmiechnięta, z siwymi włosami, ale metr pięćdziesiąt to mogła mieć w kapeluszu.
Spojrzała na mnie i niewzruszona zaczęła coś do mnie mówić. Za skarby świata nie wiedziałem o co Jej chodzi. Po części dlatego że mówiła w tutejszym dialekcie, a po części dlatego że nawet gdyby mówiła po mandaryńsku to i tak bym pewnie nie zrozumiał. W każdym razie była na tyle uśmiechnięta, że wpuściłem Ją do mieszkania, bo tyle zrozumiałem.
Ściągnęła buty, chociaż powiedziałem że nie musi, i ruszyła na balkon. Nic z niego nie widziała chyba bo po chwili wskoczyła do zlewu na balkonie. Mamy taki, chyba betonowy, zlew na balkonie żeby umyć w nim szmaty czy coś tam. Porozglądała się z niego i dalej nic nie widziała.
Podeszła do tego wewnętrznego okna w mieszkaniu i zapytała się czy może odsłonić zasłonę. No jasne, nawet Jej okno otwarłem. Wskoczyła na krzesło, wyjrzała i zaczęła liczyć.
Wyliczyła do dwudziestu czterech, wyliczyła chyba trzykrotnie, po czym podziękowała, rękawem przetarła krzesło i wyszła z mieszkania.

Założyłem okulary, wyjrzałem przez okno i co widzę? Kołdra Jej spadła i utknęła na ścianie na wysokości dwudziestego czwartego piętra. No to musi być pech. Musiała za słabo przypiąć kołdrę na dachu (bo to tam się suszy kołdry gdy jest słońce) a ta wybrała wolność. Tyle że nagle zatrzymała się między piętrami.
To jest taka wada budowlana tych budynków bo Oni muszą tutaj zostawić trochę miejsca na klimatyzację, a że rzadko kiedy wstawia się te klimatyzatory w klatki, tylko z reguły stawia na półkach to często coś na tych półkach utknie. I tak ze swojego okna widzę kilka innych kołder, parę prześcieradeł i dość sporo różnych ubrań. Wiatr nie jest tutaj niczym sprzymierzeńcem.

Słońce

Jednym z najfajniejszych doświadczeń ostatniego weekendu był widok nieba przed szóstą. Przez ostatnich kilka tygodni widać było albo mgłę albo było jeszcze ciemno. A teraz, zarówno w sobotę jak i w niedzielę było już widno. Słońce dopiero powoli wstawało bo zauważyłem je leniwie wschodzące dopiero koło 620, ale najważniejsze że było widno.

Od razu jest się łatwiej przebrać i wyjść biegać. No i biega się też zupełnie inaczej gdy jest ciemno i trzeba na wszystko uważać, bo to w końcu nie tylko samochody są niebezpieczne, ale także motory, skutery i inni piesi zapatrzeni w komórki, że o przesuniętych płytach chodnikowych, cieknących hydrantach i zatkanych studzienkach kanalizacyjnych nie wspomnę.

Nie było też duszno, więc ten sobotni bieg długi był bardzo przyjemny, męczący, ale przyjemny. Nie było takiej psychicznej walki jak tydzień wcześniej, gdzie te kilometry dłużyły się w nieskończoność i chciałem machnąć na to ręką i zwyczajnie pójść do domu. Co pewnie bym zrobił gdyby nie to że staram się wybierać trasy na tyle długie że pieszy powrót do domu trwałby zwyczajnie za długo. W sobotę biegło mi się tak dobrze że sam musiałem się powstrzymywać by nie przebiec jeszcze kilku kilometrów, a to bardzo dobry znak.

Teraz przychodzi kolej na tydzień bardziej relaksacyjny, czyli zmniejszam kilometraż, ale za to ruszam w bardziej górzyste tereny. I tutaj będzie mały problem bo chociaż znalazłem dwa przyzwoite podbiegi to jeden chociaż długi nie jest zbyt stromy, a drugi chociaż stromy i przyzwoitej długości to znajduje się o 7 kilometrów od domu. Powiedzmy że zmniejszę ten dystans do 6 bo jest tam chyba jakaś krótsza droga (chyba mogę przez kampus dobiec), ale to i tak jest za daleko żeby to jakoś sensownie rozwiązać. Coś na pewno wymyślę, ale czy to coś mnie zadowoli i wystarczy by w jakimś sensownym stopniu przygotować się do kilku godzin biegania po górach to nie wiem.

Nie pada

Podobno pierwszy raz od dwóch tygodni, mi wydaje się że jednak trochę dłużej, przestało padać. Zimno jak sto nieszczęść, co biorąc pod uwagę jutrzejszy bieg nie jest wcale takie złe, ale nie pada.  Podobno ma nie padać cały weekend (jupi), ale potem ma zacząć od nowa. Także lepiej już zacznę zaopatrywać się w gazety bo sprawdziły się znacznie lepiej od ryżu, który nie dość że dalej jest w każdym zakamarku mieszkania, to jeszcze wcale tych butów nie osuszył a jeszcze gorzej bo sam spleśniał.

To były długie dwa tygodnie. Powtarzanie dokładnie tych samych zajęć przez dwa tygodnie jest troszkę męczące, bardziej nudne prawdę mówiąc, ale ma jeden podstawowy plus – normalnie w ciągu tygodnia miałbym może 2, może 3 gdybym miał szczęście, okazje by zrobić te same zajęcia. A tak mam tych okazji 10 w ciągu dwóch tygodni, czyli mam 9 okazji by coś poprawić, udoskonalić i by za rok przeprowadzić te zajęcia jeszcze lepiej. Bo skoro zostaję tu na kolejny rok to aż szkoda byłoby żeby nauka poszła w las.

A skoro minęły dwa tygodnie to właśnie minął pierwszy miesiąc. Zleciało jak z bicza strzelił, teraz w weekend już muszę przygotować zagadnienia do egzaminu połówkowego (zdecydowałem się porzucić nazwę śródsemestralny bo mi się przestała podobać) dla dwóch grup, a skoro muszę przygotować już dla dwóch grup to równie dobrze mogę zacząć przygotowywać dla wszystkich dziesięciu, w końcu to tylko parę minut roboty więcej.

Do ogarnięcia pozostają też wtorkowe zajęcia filmowe, bo zakładam że jednak będą się odbywać. Pewności nie mam, więc chociaż kilka zajęć do przodu mam już przygotowanych, to jeszcze nie przygotowuję się do nich tak na sto procent.  Jeszcze potem z tymi wszystkimi planami zostanę tak jak zostałem z kilkunastoma planami zajęć w zeszłym roku gdy okazało się że zamiast do szkoły średniej trafię na uniwersytet, że o tych wszystkich planach przygotowanych do innej książki nie wspomnę. W końcu tamtą książkę używałem przez dwa lata i znałem ją prawie na pamięć.

Przerwa

(to się dzisiaj tytuł zgrał z tą dwudniową nieplanowaną przerwą od pisania)
W końcu, po raz pierwszy od ‘nie pamiętam kiedy’ nie pada. Znaczy…pada, ale nie leje a tylko kropi. Jak w Polsce wychodziłem biegać w kurtce przeciwdeszczowej, tak tutaj już macham na to ręką. To się mija z celem.  I tak zmoknę i tak muszę myć włosy i nic mi nie pomoże, takie życie.

W niedzielę musiałem się nieźle nagimnastykować żeby znaleźć trasę która nie byłaby zalana. Nie znalazłem i wróciłem z mokrymi butami. Wiecie jak ludzie radzą żeby używać ryżu do suszenia butów? Stosuję to odkąd przyjechałem do Chin. Tutaj skończyło się tym że po dwóch dniach na worku z ryżem pojawiła się pleśń. Nie ma to jak wilgotność w domu. Na szczęście są jeszcze gazety, one sobie radzą lepiej.

Przed wodą nie ma teraz ucieczki, naprawdę nie ma. Buty codziennie wracają mokre, ubrania tak samo i tylko wypada się cieszyć że kupiliśmy ten grzejnik bo inaczej to nawet ubrania by nie wysychały i w czym ja bym wtedy biegał? Przecież ja mam tutaj wyposażenie minimalne.

Wczoraj pierwszy raz od niepamiętnych czasów robiłem podbiegi. Znaczy rok temu biegałem pod górkę kilka razy więc można to uznać za podbiegi, ale wczoraj trzy razy biegłem 800 metrów pod górę bo uznałem że pora się do tego ultramaratonu przygotować. Wnioski? Muszę znaleźć bardziej stromy podbieg, ale to jest coś o czym wiem odkąd tu przyjechałem.

Dzisiaj jest zimno, to tak dla odmiany, bo do tej pory było duszno i deszczowo, a dzisiaj jest deszczowo i zimno. To powinno oznaczać poprawę pogody, ale obawiam się że słońce pojawi się po raz pierwszy w sobotę rano i od razu zrobi się przeraźliwie duszno. Wszystko po to żeby uprzykrzyć mi ten bieg. Ale ja się nie dam. Wezmę ze sobą jeszcze trzecią butelką z wodą. Dwie tydzień temu starczyły mi ledwo ledwo, ale jednak starczyły.

Burze

Przyznam się uczciwie że to ostrzeżenie o burzach zignorowałem zupełnie. Uznałem że popada, popada i przestanie. O wiele bardziej przejąłem się mgłą, no bo nie oszukujmy się, gdy człowiek biega w terenie zabudowanym to równie mocno, o ile nie mocniej, co uważa na siebie, musi uważać na innych uczestników ruchu. W tym przypadku na samochody.
W teorii samochody nie powinny za bardzo przeszkadzać gdy biega się chodniku, ale…no cóż, powiedzmy sobie uczciwie: chodnik nie jest w Chinach miejscem na który samochód nie wjedzie i nie zablokuje go całkowicie. W autobusach widziałem parę razy filmy pokazujące samochody parkujące na chodnikach i utrudniające ludziom chodzenie, do tego specjalnie powiększano ich numery rejestracyjne żeby ich publicznie zawstydzić. Przypuszczam że wielu kierowców parkujących w ten sposób autobusami się nie porusza, więc zwykły, pospolity mandat sprawdziłby się troszkę lepiej.

Także muszę uważać na samochody stające na chodnikach, ale także, z powodu przebudowy okolicy, muszę uważać na samochody poruszające się po drodze, bo i ja czasem po tej drodze będę się poruszał. Chociaż gdy tak mocno pada i jest mgła staram się wybierać trasy w których będę daleko od ulicy, a przejścia dla pieszych będą z sygnalizacją świetlną.

I tu muszę coś Wam powiedzieć. Coś co mnie strasznie, strasznie wkurzało na początku, ale teraz zrozumiałem o co chodzi. Jeszcze w Jiawang zauważyłem że samochody skręcające  na skrzyżowaniach nie za bardzo przejmują się sygnalizacją świetlną. Jadą w tę prawą stronę, a nawet i w lewą niezależnie od tego czy mają światło zielone czy czerwone. Czasem nawet się nie zatrzymują, ot cisną w swoim kierunku. Strasznie mnie to irytowało.  No i nie oszukujmy się, przerażało.
Ostatnio zrozumiałem że oni prawa nie łamali, tutaj po prostu tak skrzyżowania działają. Są specjalne drogi wydzielone dla tych skręcających i oni nie muszą się światłami przejmować.
Z jednej strony okej, ale z drugiej…przez trzy i pół roku tutaj byłem świadkiem większej ilości stłuczek niż przez 28 lat w Polsce.

No dobrze, wracając do burz. Rany. W sobotę waliło piorunami gdy biegłem, na szczęście wziąłem ze sobą kurtkę, którą musiałem bardzo szybko z plecaka wypakowywać, więc za bardzo nie zmokłem, a w niedzielę to gdzieś od drugiej nad ranem kilka piorunów uruchomiła kilkanaście alarmów w samochodach.
Zapowiadają że cały tydzień ma padać i o ile normalnie by mi to nie przeszkadzało tak tutaj stanowi to mały problem bo za skarby świata nie potrafię dosuszyć butów. W domu nad ranem strach otwierać drzwi na balkon czy okno bo zaraz wkracza wilgoć.

Alarm! Alarm!

Widoczność nie przekracza pięciuset metrów! Żółty alarm mgielny!

P1220833

Między siódmą a dziewiątą trzydzieści rano zanotowano ponad siedemdziesiąt wypadków drogowych. Mgła pewnie miała jakiś z tym związek. Nie ma się jednak co oszukiwać, mgła od paru tygodni jest tutaj niemalże taką codziennością jak deszcz, więc wypada poruszać się troszkę ostrożniej. Zresztą widzicie na zdjęciach że nie ma tutaj lekko.

P1220839

Parę lat temu po jednym z biegów w Opolu przeczytałem mnóstwo komentarzy na temat tego że pogoda nie dopisała bo było ciepło i duszno. Pamiętam że bardzo mnie to wtedy zaskoczyło bo nic takiego nie czułem, znaczy było ciepło, ale żeby było jakoś przeraźliwie duszno to nie. A nie jestem jakoś bardzo niewrażliwy na te rzeczy bo przecież tutaj to co się działo na początku to masakra.

Dzisiaj wyszedłem na balkon około siódmej i po otwarciu drzwi odbiłem się od ściany. Chciałbym żartować, ale naprawdę powietrze we mnie uderzyło. Ciężko było oddychać, wilgotność pewnie z kategorii tych abstrakcyjnych typu 95% i zero deszczu.

P1220838

Deszcz jednak się pojawił. Po dziesiątej. Gdy wychodziłem ze sklepu z rękami pełnymi zakupów. A nie, przepraszam, to nie był deszcz. To była ulewa.

A potem przyszła burza. Z piorunami. I już zastanawiałem się czy jest sens w ogóle się przebierać i iść na zajęcia bo przecież kto mi przyjdzie w piątkowe popołudnie w taką pogodę w dodatku. Niby przed 14 przestało padać, ale wątpliwości mi to nie rozwiało. W końcu poszedłem. Wszyscy przyszli.

P1220834

Mam nadzieję że jutro rano tak duszno nie będzie. Prawdę mówiąc wolę deszcz niż taką duchotę. Wiem że tej duchoty i tak nie ominę, nie ucieknę przed nią, ale wolę z nią walczyć gdy będzie ciepło i będę mieć chociaż możliwość podjęcia rękawicy. Bo jeżeli będę, tak jak teraz, biegał w dwóch długich warstwach i ciepłych leginsach to nie dam rady, po prostu nie dam rady.

Zachód słońca

Słońce tutaj zachodzi za szybko.
Naprawdę. Nie mam tutaj na myśli tylko godziny, która jest absurdalna bo już o 17 jest praktycznie ciemno, ale także to jak szybko słońce tutaj znika za horyzontem.

Mógłbym nakręcić film i to pokazać, ale przedstawię Wam sytuację, która powinna pomóc Wam to sobie wyobrazić.

Siedzę w pokoju i patrzę wprost na balkon. Nie dlatego że rozciąga się stąd jakiś zapierający dech w piersiach widok, wręcz przeciwnie, jedyne co widzę w tej pozycji to inne bloki i schnące ubrania. Gdy podniosę głowę widzę też buty i proszki do prania, ale rzadko podnoszę głowę, głównie siedzę trochę zgarbiony. Jeżeli to się nie zmieni to w ciągu następnych kilkunastu lat sprawię sobie garb na plecach. Będzie mi pasował do tej mojej nieszczęsnej blizny na czole.

Około 1625 wstaję od stołu i idę do kuchni. To jedna z tych rzeczy które robię każdego dnia już od jakiegoś czasu dlatego pamiętam dokładną godzinę. Tak naprawdę nie ma znaczenia czy jest to 1624 czy 1626, czy może 1627, ale lubię 1625 bo daje mi złudzenie pełności. 1624 wydaje się zbyt wczesna a 1626 zbyt późna.

W kuchni przygotowuję kolację. Wlewam wodę do czajnika, mniej więcej do połowy i zostawiam do gotowania, płuczę ziarniaki kukurydzy dopóki woda nie jest czysta, co w tym tygodniu nie zajmuje zbyt wiele czasu bo udało mi się kupić naprawdę czyste ziarniaki, wyjmuję ze szklanki cztery chińskie daktyle i trochę jagód goi. A gdy woda się zagotuje wlewam ją do miski z ziarniakami kukurydzy po czym przelewam do maszyny do gotowania ryżu gdzie leżą już chińskie daktyle i jagody goi. Zostawiam do gotowania i wychodzę.

A w pokoju już ciemno. Słońce zaszło.
Kolejny zachód słońca przegapiony z powodu kolacji. Ne rozpaczam jednak, bo nie potrafię sobie przypomnieć kiedy ostatni raz widziałem błękitne niebo. Od dwóch tygodni, co najmniej, codziennie jest pochmurnie. I tylko zastanawiam się czy tych kilka dni lata gdy biegałem w krótkich spodenkach były żartem ze mnie, czy może mi się przyśniły.

Nie, nie mogły mi się przyśnić, dzisiaj chowałem krótkie spodenki…

 

Dzisiaj celowo bez zdjęć.

Wrażenia z wtorku

P1220822

Znalezienie sali to kłopot. Normalnie mam zajęcia tylko w jednej Sali i nigdzie się z niej nie muszę ruszać. Prawdę mówiąc to mam wrażenie że jestem jedynym nauczycielem korzystającym z Sali B308. Chociaż nie, nie jestem bo co czwartek widzę moją płytę wyciągniętą z czytnika płyt. Nie wiem czy ktoś wyciąga ją jeszcze we wtorek po południu, czy kiedyś w środę. W czwartek na pewno nie, bo nikt nie wychodzi z klasy gdy ja się w niej pojawiam na drugich zajęciach.
W poprzednim semestrze płyta siedziała w czytniku przez blisko trzy miesiące, a teraz co tydzień ktoś ją wyjmuje. Wyjmuje bo ja ją uparcie wkładam. A raczej wkładałem bo uznałem że ta walka na odległość nie ma większego sensu.
Zastanawiałem się kim jest ten osobnik wyjmujący płytę z czytnika. Nie wiem, nie mam pojęcia kto to być może. Pewnie jakiś inny nauczyciel który korzysta z innej płyty, a potem zapomina ją włożyć? To brzmi logicznie, ale logika to po chińsku 逻辑 luoji czyli słowo zapożyczone. Czasem mam wrażenie że koncept też jest pożyczony i w chińskiej naturze go nie ma. Jak w poniedziałek gdy po deszczu gdy ulice zlane były jeszcze wodą wypuszczono samochody myjące drogi wodą. A może to wyższa logika bo ta woda deszczowa jest brudna a ta z węża czystsza i pomaga skierować wodę do studzienek?

P1220824

No i znalazłem C2-202. Od razu jedna ze studentek pomogła mi otworzyć sprzęt. Do niesamowite że wystarczy podnieść słuchawkę, zadzwonić i podać numer sali by otworzyli szafkę z komputerem. Co prawda ta sama szafka jest z drugiej strony otwarta i wszystko można z niej wyciągnąć, ale z komputera skorzystać się nie da.

W sali 12 osób. Jest mniejsza od mojej normalnej sali, bardziej przyjazna, stworzona dla mniejszych grup i zajęć ćwiczeniowych. Tylko że nie ma słuchawek dla 60+ osób. 12 osób to nie tak źle, może te zajęcia anulują. Potem pojawia się więcej.
Gdy zaczynam zajęcia mam już 18 studentów, czyli dużo. Niby dalej poniżej tego wymyślnego limitu 20, ale kto wie jak to będzie. Zaczynam mówić o wymaganiach, nikt nie ucieka, wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem. Nikt nie rozumie że to nie będą ultra łatwe zajęcia? Wszyscy są gotowi na rozmowy po angielsku?

P1220828

Powoli dociera do mnie że Oni, może z wyjątkiem tych dwóch typków bawiących się telefonem, faktycznie chcą się czegoś tutaj dowiedzieć. Może nie nauczyć, ale przynajmniej dowiedzieć i o tym porozmawiać.

Dwóch typków wychodzi po godzinie, pewnie już tu nie wrócą.

Kończymy zajęcia po seansie, 10 minut później niż planowałem ale także 10 wcześniej niż powinniśmy bo wszyscy zgodzili się na brak przerw. Dalej tych zajęć nie chcę, ale już jakoś mniej. Jakoś tak przyjemniej na duszy.

P1220830

Nadzieja i wstyd

P1220816

Piszę to z pewnym wstydem, ale jednak piszę.
Wstydzę się tego, bo nie wypada nie tylko się tak przyznawać do tego co myślę, ale wręcz tak myśleć. Może na początek kilka słów wyjaśnień.

Mam prowadzić te zajęcia dodatkowe. Sam sobie wybrałem zajęcia mające na celu pokazanie kultury krajów zachodnich poprzez filmy. Jest mi to mniej więcej tak potrzebne jak piąte koło u wozu, ale uznano że muszę takie zajęcia prowadzić, no to prowadzić będę.
W zeszłym tygodniu dowiedziałem się że te zajęcia mają odbywać się od godziny 1910 do godziny 2230. To już w ogóle napełniło mnie niechęcią, bo 2230 to godzina dla mnie bardzo abstrakcyjna. Coś na zasadzie wiem że istnieje, ale się nie spotkałem.

P1220818

A dzisiaj z rana dowiedziałem się od drugiego nauczyciela, który miał takie zajęcia dodatkowe, w dodatku wybrał takie same jak ja, że pojawiło się u Niego 10 studentów, a pod koniec seansu ostało się raptem 3. Co jest strasznie demotywujące, ale co było do przypuszczenia gdy się wzięło pod uwagę godzinę, treść zajęć niezbyt interesującą dla studentów (to jest kampus typowo techniczny praktycznie sami inżynierowie, trochę architektów i wydział tańca i malarstwa), oraz to że zajęcia będą prowadzone po angielsku (dużo nauczycieli z zagranicy narzeka na jakość swoich studentów i ich obycie z językiem angielskim).

No dobrze, to gdzie pojawia się ten wstyd?
Dowiedziałem się również że jeżeli do piątego tygodnia nie będzie zapisanych co najmniej 20 studentów to zajęcia zostaną odwołane. No i jak nie chciałem robić trudnych zajęć, tak teraz chcę Ich trochę nastraszyć że to nie będą zajęcia super łatwe.
Wstyd mi trochę że tych zajęć nie chcę. Trochę usprawiedliwiam się tym że nikt mi o nich przed podpisaniem umowy nie mówił, że pojawiły się niezapowiedzianie i że są o takiej nieludzkiej godzinie. I to wszystko jest prawdą, ale jednak pewne poczucie wstydu w związku z tą moją nadzieją że jednak tych zajęć nie będzie jest obecne.

P1220819