Mamy kawałek za blokiem wzgórze. Spogląda na nas majestatycznie prawdę mówiąc.
W zeszłym roku postanowiłem się na to wzgórze dostać, ale ciągle brakowało mi czasu/chęci/umiejętności znalezienia drogi. W końcu w poniedziałek postanowiłem że spróbuję. Spróbowałem i stąd wiem że do tych podbiegów jest siedem kilometrów.
Znalazłem też przy okazji świątynię, ale była zamknięta więc nie zrobiłem zdjęć (w ogóle to w tym tygodniu zdjęć nie będzie, bo nie będzie), inna sprawa że nie miałem niczego czym te zdjęcia mógłbym zrobić bo takiej kartoflanej jakości z komórki nie chciałem.
Dzisiaj spróbowałem dostać się do tej świątyni z trochę innej strony. A że przy okazji robiłem podbiegi, to to wzgórze było bardzo wskazanym kierunkiem.
Wbiegałem na wzgórze od innej strony i miałem w sercu taką cichą nadzieję że nie będzie tam schodów, że będzie w miarę prosta droga aż po sam szczyt. Niestety już po dwustu metrach musiałem zawrócić bo na przeszkodzie stanęła brama.
Paręset metrów dalej znajdował się kolejny podbieg i znowu ruszyłem w górę, a tam stała kolejna świątynia. Niestety za nią nie stały ani schody, ani realny podbieg, więc znowu zawróciłem.
Kolejne paręset metrów i znowu podbieg, jeszcze jedna świątynia, a za nią coś co początkowo wyglądało jak olbrzymi kompleks świątynny, ale już po kilku krokach dotarło do mnie że to cmentarz.
To poniekąd tłumaczy ilość świątyń.
Niezależnie od tego czy jest tam cmentarz czy nie, znalazłem miejsce do podbiegów, czyli miejsce niezwykle dla mnie istotne w nadchodzących miesiącach. Nie jest aż tak daleko jak poprzednie bo raptem cztery kilometry od domu, chociaż można z tego zrobić trzy i pół, a może nawet trzy, więc nie ma tak źle.
Oczywiście najfajniej byłoby mieszkać bliżej tych wzgórz na których był maraton górski, ale myślę że zawsze można tam podjechać rowerem i trochę po wzgórzach pohasać, tylko na razie jest na to za wcześnie. Nie ma co się w kwietniu (no dobrze, marcu) takimi rzeczami zajmować bo człowiek się tylko przetrenuje.