Lęk wysokości

Po przyjeździe do Xiamen okazało się że chociaż mamy mieszkanie z dwoma sypialniami (jej), pokojem dziennym, łazienką, kuchnią i dwoma balkonami (ale jednym takim malutkim z którego co najwyżej można popodglądać kogoś w ubikacji więc nie ma co zazdrościć), to nie mamy internetu (to w sumie standard, tylko raz miałem internet zaraz po przyjeździe do Chin, tylko pierwszego roku w Jiawang), a mieszkanie znajduje się na dwudziestym piętrze.

Dwudziestym z trzydziestu czterech.

Czyli nie mieszkamy na kampusie, mieszkamy obok, ale dwudzieste piętro? Kurde…No przynajmniej widok mamy fajny, Tylko że na balkon nie mogę wchodzić i patrzeć w dół bo od razu ściska mnie w dołku. Myślę że to kwestia zbyt rozwiniętej wyobraźni. A raczej wiedzy na temat tego co by ze mnie zostało gdybym z tego piętra spadł i spotkał się z betonem.
Za to gdy patrzę przed siebie to jest całkiem przyjemnie, więc duży plus.

Pogoda jest.
Jest duszno, dzisiaj pada, padało też rano i po obiedzie, więc to już trzeci deszcz. Tylko że tutaj deszcz nie przynosi ochłodzenia. Pada i jak było duszno tak dalej jest duszno. Mam nadzieję że ubrania mi nie zgniją, bo to jest okropne.

Gdy przyjechałem trzy lata temu, po raz pierwszy, do Chin to w czasie biegu oddychało mi się ciężko. Myślałem że po trzech latach mi przeszło, bo i w Changchun i w Longhu (Zhengzhou) było już znacznie lepiej, ale dzisiaj rano…no masakra. Inna sprawa, że dalej z upartością maniaka, staram się biegać szybko, a ewidentnie muszę zwolnić i się stopniowo przyzwyczajać do warunków jakie tu panują.
Tych warunków nie ma co porównywać do Polski czy do Longhu, gdzie momentami było ciężko, tutaj jest ciężko na zupełnie innym poziomie. No ale co poradzisz? Nic nie poradzisz, trzeba zacisnąć zęby i robić swoje, w końcu ludzie tu też biegają, nawet jest fajny maraton w styczniu, więc aż tak źle być nie może.

Tylko to dwudzieste piętro, chociaż nic do bieganie nie ma, trochę mnie przeraża.

Klaustrofobia

Jeszcze przed sekundą rozmawiałem i nic nie zapowiadało że coś się zmieni. Owszem, to nie była najprzyjemniejsza rozmowa dla żadnej ze stron, ale nie było to też coś szczególnie nieprzyjemnego, chociaż zdecydowanie bliżej temu właśnie.
A chwilę później zdałem sobie sprawę z tego jak blisko siebie jesteśmy i, co gorsza, jakie małe jest to pomieszczenie. Serce zaczęło bić szybciej i głośniej, wręcz waliło jak młot pneumatyczny w czasie tych paskudnych letnich dni gdy nie dość że skwar doskwiera to jeszcze ktoś z urzędu miasta uznał że to najlepsza pora na załatanie tej dziury która czeka na załatanie równo cztery lata, rok po poprzednich wyborach.
Gdy serce waliło tak szybko jak tylko mogło płuca zdecydowały że mają za mało powietrza, w końcu z oczu płynęły sygnały o dwóch osobach w tak przeraźliwie ciasnym pomieszczeniu więc informacja poszła a odpowiedzią było mamy problemy z oddychaniem! I wtedy zacząłem łapać powietrze jak ryba wodę, łapczywie, pełnymi ustami, ale nie tak skutecznie, pomimo moich najszczerszych chęci dalej czułem że nie potrafię oddychać.

Wtedy się obudziłem, rozejrzałem się i dotarło do mnie że jestem na trzecim łóżku, tym najbliżej sufitu, tym najtańszym bo oferującym najmniej miejsca. Można powiedzieć zwłaszcza moich rozmiarów, ale przecież ta malutka Chinka z łóżka obok też uderzyła się w głowę, i to nie raz. Druga myśl po przebudzeniu to muszę się wydostać z tego pociągu, wyjść na zewnątrz, przecież ja się uduszę, tutaj nie ma powietrza, zaraz umrę, muszę zejść, otworzyć drzwi. A potem przyszła kolejna nie Bartek, nie musisz, to był tylko sen, nie masz klaustrofobii. Bo to prawda, nie mam, nigdy nie miałem. Lęk wysokości to i owszem, ale małych przestrzeni? Nie. Nie moja bajka. Trwało to parę minut, ale głowa w końcu uspokoiła ciało i nawet się z łóżka nie musiałem ruszać.

Tych kilka minut jednak to było wystarczająco długo by zrozumieć jak czują się ludzie z klaustrofobią. Aż za dużo, już chyba wolę mój mały lęk wysokości.

Facet

Nienawidzę tego koguta. Pieje od czwartej nad ranem, dzień w dzień. Skąd wiem że od czwartej? Bo codziennie mnie budzi więc sprawdzam która godzina. Zawsze jest to czwarta. Podobnie było z moim kotem który patrzył na mnie punktualnie o 2:30 każdego dnia z wyjątkiem niedziel. Kotu darowałem, kogutowi też muszę.

Dzisiaj o 5:44 zapiał i gdy miał skończyć urwał, myślałem więc że ktoś już nie wytrzymał i odciął mu łeb. Skąd wiem że była to 5:44? Bo równo minutę później odezwał się mój budzik a w raz z nim kogut. Jednak nikt go nie zabił.

Ruszyłem biegać. Po raz czwarty z rzędu tą samą drogą w górę i po raz czwarty tą samą drogą w dół. Ciągle sobie powtarzam że muszę biegać wolniej i ciągle sam siebie nie słucham, a to nie dobrze. W każdym razie przebiegłem te kilkanaście kilometrów i dotarło do mnie że nowa koszulka jest tak ładna jak niepraktyczna. Może i nadaje się do biegania dla ludzi którzy biegają sobie od czasu do czasu po parę kilometrów ale dla mnie lepiąca się od potu koszula jest dość średnim pomysłem.

Po raz czwarty ludzie w oddalonych o 4-5 kilometry domkach patrzyli się na mnie dziwnie, a ja po raz czwarty patrzyłem się przed siebie i na tę kozę przypiętą do drzewa, której ewidentnie nie w smak było takie życie.

Zawsze gdy widzę kozę przypomina się jak kiedyś w Jiawang jechałem na meridce i zauważyłem kozę skaczącą w dół z trzymetrowego mostu , od razu przyśpieszyłem bo przecież to już dość wysoko dla takiego stworzenia. Tak przynajmniej wtedy myślałem. Teraz myślę że kozy zostały stworzone do skakania.

Wracając zatrzymałem się na moment by kupić świeżo wypieczony chleb , a potem jeszcze paręset metrów, zakręt i…jakiś facet stoi przed drzwiami. Nie mam pojęcia kto to, więc się odsuwam i idę rozciągać gdzie indziej a przy okazji dzwonię do June. Raz, drugi, w końcu trzeci. Nie odbiera. A przemoczona koszula lepi się do ciała w ten nie całkiem ciepły poranek więc decyduję się wejść do mieszkania. Odkręcam zamek, wchodzę, zakręcam i idę obudzić June. Wyrwana ze snu idzie otworzyć drzwi, a facet już stoi w przedsionku.

Na szczęście, bardziej dla Niego chociaż dla nas pewnie też, facet miał sprawę do ojca June, a że Jego nie ma to sobie poszedł. A mnie w tym wszystkim dziwi ten brak poszanowania dla zamknięty drzwi. Rozumiem że wystarczy pokręcić by je otworzyć, ale czy to znaczy że się kręcić powinno?

Owca na dachu

Uwielbiam jagnięcinę. Jest to najpyszniejsze mięso ze wszystkich jakie znam, wyraziste i wpasowujące się idealnie w moje gusta.

Najpyszniejszego kebaba jakiego jadłem w życiu zjadłem lata temu w Krakowie i był z jagnięciny, a przynajmniej z baraniny. Nigdy przedtem i nigdy potem nie zjadłem równie pysznego kebaba. Nie zrozumcie mnie źle, były przyzwoite, ba nawet bardzo dobre, ale tamten wtedy był czymś wyjątkowym. Może w mojej pamięci robię go czymś jeszcze bardziej wyjątkowym, ale nie dbam o to, to był najlepszy kebab w życiu.

Niektórym, jak mojej babci, zapach jagnięciny się nie podoba. Mój dziadek, podobnie jak ja, jagnięcinę lubił i raz poprosił babcię by ją przyrządziła. Babcia, jak na dobrą żonę przystało, przygotowała pyszny obiad, podała go dziadkowi, a następnie umyła garnek i wyniosła go na śmietnik bo nie mogła znieść zapachu. Mi jednak ten zapach w ogóle nie przeszkadza, ba uwielbiam go.

Jagnięciny jednak nie jem. Nie dlatego że w Chinach czasami podmienia się ją na szczurze mięso, a po grillowaniu nie czuć różnicy (podobno). To zresztą i tak nie jest wielki problem bo wystarczy udać się w miejsce gdzie obrana ze skóry owca wisi i czeka. Wtedy ma się pewność że to nie szczur.

Nie jem odkąd June przeczytała mi jak w Chinach zapalił się budynek na owczej farmie i kilkaset owiec zginęło upieczonych żywcem. Oczywiście Przygoda z owcą Murakamiego i Trium owiec, oraz Sprawiedliwość owiec Leoni Swann także się do tego przyczyniły, ale w mniejszym stopniu.

A skoro nie jem owiec, to siłą rzeczy nie jem też kóz, w końcu w Chinach owca to koza a koza to owca. Dlatego też czasem rok owcy nazywa się u nas rokiem kozy. Nie dość że te słowa brzmią tak samo to jeszcze są zapisywane w ten sam sposób. Czasem jak ktoś ma czas to powie że koza to górska owca, ale z reguły nikt się do takich drobnostek nie przywiązuje.

Piszę o tym wszystkim bo wczoraj idąc z June w odwiedziny do jednej z Jej ciotek, oczywiście po zmroku, bo tu już przed 20 jest ciemno i ani śladu gwiazd na niebie, widziałem owcę na dachu. Nie zdążyłem nawet Junen jej pokazać bo uciekła. Zobaczyła że się na nią patrzę i uciekła sprawiając że w powietrzu zawisły słowa hej June, widzisz tę owcę na dachu?

Koza byłaby o wiele mniej dziwna na dachu niż owca, ale z drugiej strony w tej wiosce część budynków budowana jest na dole drogi, a część na górze, więc spokojnie mogła sobie przeczłapać.

Tak wiem że nie ma zdjęć, ale nic na to teraz nie poradzę. Po 28-ym sierpnia to się zmieni.

Radiowóz

Minął mnie dzisiaj radiowóz i na parę sekund przestało mi bić serce. Mógłbym napisać że chciałem odwrócić się i pobiec w drugą stronę, ale byłoby to kłamstwo bo zostały mi jeszcze cztery kilometry z trzynastu i wszystko przede mną miało być z górki więc nie miałem najmniejszej ochoty znowu biec pod górę. Bliższe prawdy jest stwierdzenie że chciałem uciec w bok, ale w swojej białej koszulce nie byłbym w stanie ukryć się w polu zielonej kukurydzy. Nie mogąc uciec w bok i nie chcąc zawrócić pobiegłem przed siebie.

By zrozumieć dlaczego serce mi się zatrzymało musimy cofnąć się do marca, do sytuacji której na blogu nie opisałem, a przynajmniej nie mam momentu opisywania jej w pamięci, ani w pliku z blogiem, także chyba się nią nie podzieliłem.

Był wczesny poranek. Dopiero unosiła się mgła, lub smog, w końcu to Chiny i ciężko rozróżnić, ruszyliśmy z June na śniadanie. Upatrzyliśmy sobie restaurację z zupą wołową. Zupa wołowa i zupa z jagnięciny to jedne ze specjalności Luoyang, oczywiście nie znajdziecie o tym informacji w większości przewodników, bo one skupiają się na jedzeniu typu bufet wodny czyli tradycyjnych dwanaście dań związanych z płynami które to je się od wielkiego dzwonu. Są to same zupy z kawałkami mięsa i krwią, lub bez krwi to już zależy od restauracji. Nie ma tam żadnego makaronu, ale można kupić chleb i sobie wrzucić, a warto bo z reguły jest to świetny chleb.
Upatrzyliśmy sobie tę restaurację, June zamówiła zupę i chleb dla mnie, a dla siebie poszła po coś obok, bo nie bardzo chciała jeść mięso wtedy.
Zajadałem się zupą w praktycznie pustej restauracji, ludzie nawet na mnie zwracali uwagi i nawet do głowy nie przyszłoby mi to co miało się za chwilę wydarzyć.
Wyszliśmy z restauracji i nie uszliśmy nawet 50 metrów gdy podjechała pod nas policyjny transporter z którego wyskoczyło 3 policjantów, a w środku został jeszcze kierowca. Jeden z nich, zapewne najwyższy stopniem, podszedł do June.
– Jesteś jego tłumaczką?
– Tak.
– Wiesz, że tu obcokrajowcy nie mogą przebywać?
– Wiem i już idziemy.
– Możemy Was odwieźć na dworzec autobusowy.
– Nie, nie trzeba, za mostem czeka na nas znajoma w samochodzie.
– Dobrze. Do widzenia.
– Do widzenia.
Nie wiem czy wydarzyło się to tak szybko że tego nie zarejestrowałem czy też byłem tym tak zestresowany że nie chciałem tego zarejestrować. Ostatecznie nic się nie stało, dotarliśmy do znajomej w samochodzie a potem pojechaliśmy na chińskie wesele. Tylko że…od tego zdarzenia minęło pięć miesięcy a ja z June nie pojechałem do Jej rodziców ani razu. Staram się nie myśleć o tym jak bardzo jest to skomplikowane i zupełnie bezsensowne, bo przecież tej bazy wojskowej nie widziałem nawet z dystansu, ale fakt jest taki że w ten marcowy poranek po raz pierwszy poczułem że faktycznie nie powinienem tam przebywać. Na całe szczęście June mieszka w mniejszej wiosce na wzgórzu gdzie może ludzie się tym aż tak bardzo nie przejmują.

Nie mogę biegać bo mnie wywiozą z tego miasta to wymówka której chyba nikt inny nie ma.

Huaqiao University

url

Uniwersytet Huaqiao, czyli dosłownie uniwesytet dla Chińczyków zza morza, jest uniwersytetem poziomu narodowego (są jeszcze na poziomie prowincji, miasta, prywatne, oraz bezpośrednio zarządzane przez konkretne ministerstwo) mający swoją siedzibę w Quanzhou, oraz Xiamen w prowincji Fujian.

Uniwersytet został założony w 1960 przy poparciu ówczesnego premiera Zhou Enlai, miał na celu pozwolić Chińczykom pochodząc z rodzin emigrantów powrócić do kraju rodziców i tam studiować.

Ogólnie

Od momentu utworzenia mury uniwersytetu opuściło ponad 76000 studentów, z których 36000 pochodziło zza granicy. Obecnie studiuje na nim 24000 studentów z których ponad 3000 pochodzi z zagranicy.

Infrastruktura

Kampus w Quanzhou, czyli główny zajmuje powierzchnię ponad 740000 metrów kwadratowych z czego ponad 550000 to przestrzeń zabudowana.

Kampus w Xiamen zajmuje powierzchnię 1320000 metrów kwadratowych.

Wyższa szkoła języka i kultury chińskiej także podlega uniwersytetowi Huaqiao. Jest to szkoła skierowana dla studentów zza granicy by pomóc Im zgłębić tajniki kultury i języka Chińskiego. Ukończyło ja już ponad 32000 studentów z ponad 30 krajów.

Pracownicy

Uniwersytet zatrudnia ponad 1700 nauczycieli. Ponad 900 pracuje na pełny etat, ponad 400 nosi tytuł wykładowcy lub starszego wykładowcy, ponad 141 ma tytuł doktora a 38 prowadzi badania opłacane przez rząd.

Wydziały

Uniwersytet składa się z 19 kolegiów /wydziałów. Tytuł doktora można uzyskać na 9 kierunkach, magistra na 64, magistra inżyniera na 6, a licencjata na 52.

1407240944adb303f317551866(1)

 

Zdjęć mało bo jeszcze na miejscu nie jestem. Powinienem dotrzeć w czwartek po południu. Do tego czasu zachęcam do obejrzenia prezentacji.

Jeszcze nie Chiny

Od kilku lat nie opisałem żadnego biegu. Jestem prawie pewny że nie opisałem dokładnie tego jak zamarzłem na trasie pierwszego Chudego Wawrzyńca, chociaż kilka razy pewnie wspominałem o tych przesympatycznych ludziach którzy mnie prowadzili przez parę kilometrów do punktu kontrolnego.

Na 100% nie opisałem maratonu w Rybniku dwa lata temu, zresztą i tak nie ma o czym pisać. 14 kółek, hica i w uszach opis Drugiej Wojny Światowej.

W tym roku, a raczej w te wakacje, pobiegłem w dwóch zawodach: znowu w maratonie w Rybniku (bo tak jakoś ładnie wypada), oraz w biegu Powstań Śląskich, czyli dziesiątce w Parku (bo rozgrzewką jest już dobiegnięcie do biura zawodów).

11896468_721414444637389_9030547106718252834_o

Maraton został zaliczony z czymś co można uznać za przyzwoity czas biorąc pod uwagę że jedyne biegi dłuższe niż 20km robiłem już w Polsce i przez dłuższe niż 20km rozumiem dwie dwudziestki i jeden pół maraton. Czyli wytrzymałościowe przygotowanie było żadne i to wyszło na dziesiątym kółku od którego zacząłem bieg przeplatać z chodem. Skończyło się na 4:15 czyli pół godziny szybciej niż dwa lata temu i z jednej strony jestem zadowolony bo to było nie było mój drugi najszybszy maraton, a z drugiej jest pewien niedosyt bo gdybym trochę więcej tych biegów długich zrobił to czas byłby lepszy i byłbym mniej zmęczony, ale skoro nie zrobiłem to swoje odcierpiałem, w końcu jak to mówią nie sztuką jest maraton przebiec, sztuką jest się do niego przygotować.
Oczywiście ludzie narzekają na pogodę, że za ciepło, ale prawdę mówiąc gorąc przestał być dla mnie problemem jeszcze zanim wyjechałem do Chin, a po trzech latach zrozumiałem że to jak się pocę i męczę w Chinach jest nie do porównania z tym jak się męczę w Polsce. Tutaj czuję się jakby ktoś zdjął ze mnie kilkukilogramową kamizelkę, ale mi to nie przeszkadza ani trochę.
Mam nadzieję że za rok znowu uda mi się tam pobiec i znowu wykręcić te 14 kółek, bo chociaż brzmi to strasznie nudno to jednak w pewnym momencie one się zlewają i człowiek już o tym najzwyczajniej w świecie nie myśli. W końcu to tylko czternaście kółek.

PP1210119

Ten drugi bieg odbył się sześć dni po pierwszym, czyli generalnie powinno być kiepsko, ale była to moja trzecia najszybsza dziesiątka, tylko minimalnie wolniejsza od drugiej, a czułem się w jej trakcie nieporównywalnie lepiej co może zobrazuję taką scenką z ostatniego kilometra.
Na około półtorej kilometra przed metą zaczynał się dość długi bieg i tam minąłem ostatniego będącego w miarę blisko biegacza, a do następnego zostało mi jakieś 300 metrów, czyli daleko. Daleko, ale powiedziałem sobie że czuję się dobrze i może uda mi się Go dogonić, w końcu nic nie motywuje do biegania tak bardzo jak rywalizacja, głównie z samym sobą, ale czasem potrzeba takiego kogoś bardziej namacalnego. I tak biegłem za tym Panem przez następnych kilkaset metrów, aż w końcu Go złapałem. Biegłem chwilę za Nim, ale postanowiłem wyprzedzać, wtedy On też ruszył, więc postanowiłem trochę zwolnić, chwilę później znowu ruszyłem i gdy Go minąłem usłyszałem że znowu przyśpiesza, więc znowu się zatrzymałem, powtórzyliśmy to jeszcze raz, ten trzeci raz był wystarczający by zbliżyć się do kolejnego biegacza i wtedy właśnie postanowiłem ruszyć do przodu. A gdy przestałem słyszeć że mój cień mnie goni ruszyłem jeszcze mocniej i przekroczyłem linię mety na parę sekund przed czterdziestą czwartą minutą. Czyli trzeci najlepszy czas na zawodach. Nie spodziewałem się tego, zwłaszcza że jeszcze parę dni temu nogi w ogóle nie niosły. Widać jednak nie jest ze mną aż tak źle.

Kolejny maraton już w styczniu, mam nadzieję że tym razem będzie dojazd lepiej zorganizowany ;-)

 

Xiamen

Xiamen

Xiamen, znane także jako Amoy, jest jednym z większych miast w południowo wschodnich Chinach. Należy do prowincji Fujian i zajmuje powierzchnię bliską 1700 kilometrów kwadratowych. Miasto to zamieszkiwało w 2010 roku ponad trzy i pół miliona osób. Ścisłe centrum miasta to dwie dzielnice (Huli i Siming) znajdujące się na wyspie Xiamen.

To właśnie z południowej części prowincji Fujian, a więc i z Xiamen, pochodziły pierwsze fale emigracji do krajów południowo wschodniej Azji. Xiamen było jednym z portów traktatowych w dziewiętnastym wieku, a następnie znalazło się w jednej z czterech specjalnych stref gospodarczych otwartych dla handlu z zagranicą gdy Chiny otworzyły się na świat w latach 80-ych.
Według rankingów jest to jedno z najlepszych miast do życia w Chinach.

xiamen

Nazwa

Tereny obecnie zajmowane przez miasto były znane jako Tong’an w czasach dynastii Han, jednakże nie były przez tę dynastię zasiedlone. Wyspia Xiamen była znana jako Jiahe Yu 嘉禾屿 aż do czasów dynastii Ming kiedy to generał Zhou Dexing rozkazał wybudować Zamek Xiamen by bronić te tereny przed japońskimi piratami.

Początkowo nazwę Xiamen zapisywano w języku Hokkien jako ε̄-mûi 下門 co dosłownie oznaczało niższą bramę. Mogło być to odniesieniem do umiejscowienia wyspy na końcu rzeki dziewięciu smoków. Na podstawie dialektu Zhangzhou można wywnioskować pochodzenie nazwy Amoy gdyż jest ona pochodną od nazwy ε̄-mûi.
Z czasem władze uznały że zapis下門 jest zbyt prostacki i zmieniono nazwę na 廈門, której wymowa jest taka sama ale oznacza bramę do posiadłości.

xiamen-and-gulangyu-island-china

Historia

W czasach dynastii Jin obecne tereny zajmowane przez Xiamen należały do okręgu Tong’an. W czasach dynastii Song (960-1279) w mieście powstał port otwarty na handel z zagranicą.

W 1387, za czasów panowania dynastii Ming, w Xiamen powstał fort mający na celu obronę tych terenów przed piratami. Gdy dynastia Qing obaliła dynastię Ming w 1644 Xiamen było jednym z ostatnich bastionów z których wyruszały kontrataki przeciwko Mandżuirom. W 1656 zmieniono nawet nazwę wyspy Xiamen na Siming, czyli Pamiętając o Ming. Ostatecznie w 1661 lojaliści uciekli na Tajwan. Powrócono do nazwy Xiamen, która obowiązywała aż do 1912 kiedy to obalono dynastię Qing i powrócono do nazwy Siming, z której ostatecznie zrezygnowano, ale w zamian nazwano tak jedną z dzielnic.

W 1541 roku handlarze z Europy, przede wszystkim z Portugalii, po raz pierwszy zawitali do Xiamen i to właśnie z tego portu pochodziła większość towarów importowanych i eksportowanych z Chin. W rezultacie wiele słów z dialektu Hokkien przeszło do innych języków w tym angielskiego. Na przykład herbata w dialekcie Hokkien to te, skąd wzięło się angielskie tea, czy też jitpun czyli Japan.

W czasie pierwszej wojny opiumowej Brytyjczycy przechwycili miasto 26. sierpnia 1841 w skutek czego było to jedno z pięciu miast traktatowych zapisanych w traktacie z Nankinu podpisanym po zakończeniu wojny. Doprowadziło to do osiedlania się Europejczyków na wyspece Gulangyu, która obecnie znana jest z kolonialnej architektury.

Wiele osób pochodzących z Xiamen, oraz południowej części Fujian emigrowano do krajów połodniowo wschodniej Azji, oraz na Tajwan rozprzestrzeniając język, oraz kulturę Hokkien. Szacuje się że około 220 tysięcy mieszkańców Xiamen to Chińczycy, lub potomkowie Chińczyków którzy kiedyś emigrowali. Około 350 tysięcy Chińczyków mieszkających za granicą uważa że pochodzi z Xiamen.

xiamen-china

Od maja 1938 do września 1945 Xiamen było okupowane przez Japończyków. W czasie Chińskiej wojny domowej wyspy Xiamen oraz Gulangyu były okupowane przez Komunistów, jednakże atak na wyspę Jinmen (oddaloną od wyspy Xiamen o 10 kilometrów i obecnie należącą do Tajwanu) został odparty przez nacjonalistów.
W 1955 i 1958 Chiny odpaliły działa artyleryjskie w stronę Jinmen oraz innych wysp zajętych przez Tajwan. W odpowiedzi nacjonaliści wzmocnili obronę na wyspie Jinmen oraz odpowiedzieli atakiem artyleryjskim na wyspę Xiamen. Z powodu napięć politycznych wschodnia część wyspy Xiamen, oraz część wybrzeża w prowincji Fujian były nierozwijane w latach 60-ych i 70-ych.

W 1980 roku Xiamen zostało wybrane na jedno z pierwszych miast ze specjalną strefą gospodarczą co miało przyciągnąć inwestycje z zagranicy. Za teorią poszła praktyka i miasto zaczęło się rozwijać.
W 2001 roku między wyspami należącymi do Tajwanu a Chinami zaczęły kursować promy, a także nawiązano stosunki handlowe i pocztowe. Już w 2010 roku wykonano ponad milion trzysta tysięcy połączeń wodnych między Xiamen a Jinmen.

Pogoda

Xiamen charakteryzuje się klimatem monsunowym, wilgotnym, podzwrotnikowym, czyli długimi, gorącymi i wilgotnymi latami, oraz krótkimi, lekkimi i suchymi zimami. Najcieplejszym miesiącem jest lipiec ze średnią dwudziestoczterogodzinną temperaturą wynoszącą 27,8 stopni Celsjusza, a najzumniejszym luty ze średnią dwudziestoczterogodzinną temperaturą wynoszącą 12,4 stopni Celsjusza.
Wiosny są dość wilgotne, ale pora monsunowa przypadająca na koniec lata i początek jesieni sprawia że ten okres jest wilgotniejszy. Roczna suma opadów to 1350 milimetrów.

xiamen_island

xiamen1