Leje

I znowu pada, ale to dobrze bo w prowincji Henan panuje, a może raczej panowała skoro ostatnio leje co chwila, susza od kwietnia. Mnóstwo upraw zostało zniszczonych, straty są ogromne. Nawet rodzice June pogłębiali studnię bo nie można było dostać się do wody.

I w taką też pogodę z samego rana poszedłem biegać. W singlecie bo uznałem że nie pada. Rany w jakim ja błędzie byłem. Pobiegałem godzinę z hakiem po kampusie i wróciłem do mieszkania. Na kampusie ani żywej duszy. Chińczycy mają chyba jakąś nabytą, lub wrodzoną, niechęć do zmoknięcia w czasie ćwiczeń fizycznych i unikają deszczu jak ognia.
Tym razem, na szczęście, buty mi nie przemokły, więc skarpetki z ryżem tym razem się nie przydały.

Po śniadaniu ruszyliśmy z June do Jej sklepu w Xinzheng, bo jak się okazuje mój koledź znajduje się w mieście Longhu, a Xinzheng to coś w rodzaju gminy. Ogólnie to i tak nie ma źle bo dojazd zajmuje niecałą godzinę, mniej więcej tyle ile z dworca w Changchun do mojego mieszkania. Żadnych powodów do narzekania.

Dojechaliśmy do Xinzheng a tam korek za korkiem ponieważ do uniwersytetu SIAS zaczęli się zjeżdżać studenci. I to setkami, a może nawet i tysiącami. Do mojego koledżu zaczną się zjeżdżać później, a prawdziwy napływ nastąpi po święcie środka jesieni kiedy to pierwszoroczniaki muszą się na kampusie zameldować. Oficjalnie pracę zaczynam 10 września, ale jak to będzie to się jeszcze okaże. Zapewne wszystkiego dowiem się w poniedziałek. Wtedy też powinienem mieć już stały dostęp do internetu.

No właśnie internet. Jak się możecie domyślić notki wrzucam tak rzadko, a raczej ich nie wrzucam, ponieważ nie mam dostępu do internetu w moim mieszkaniu. To także powinno być załatwione w przyszłym tygodniu. Wręcz zdumiewające jak wiele rzeczy będzie załatwionych za tydzień, ale co zrobić, trzeba czekać. Tyle dobrego że mam mnóstwo książek wgranych na tableta, bo inaczej to bym chyba tylko biegał.

Wokół szkoły

P1130628 (Copy)

Miałem taki plan na dzisiaj by obiec koledź od zewnątrz. Czyli wybiec bramą główną i wrócić bramą główną z drugiej strony. Założenie proste, którego celem było poznanie okolicy wokół szkoły.

P1130629 (Copy)

Pierwsza część muru jest mi znana od paru dni gdyż biegnie się wzdłuż niej do tej bieżni uniwersytetu technicznego, potem następuje zakręt i znowu można pohasać, z tym że po kilkuset metrach pojawia się brama i mur. Tym razem jednak szczęście mi dopisało bo mur w jednym miejscu był wyburzony do połowy i mogłem przez niego przeskoczyć. Potem jest strasznie długa prosta z mostem na którym ludzie ćwiczą tai chi, rozciągają się, a potem kolejny zakręt do ulicy na której znajdują się dwa sklepy z warzywami i za chwilę kolejny zakręt który prowadzi do bramy głównej. Ogółem to jakieś 4 kilometry czyli kawał terenu do obiegnięcia. Najzwyczajniej w świecie ciągle nie potrafię wyjść z podziwu nad tym jak olbrzymi jest to teren i jak wile można tam zmieścić. Po prostu niesamowite.

P1130630 (Copy)

A resztę dobiegłem na bieżni i znowu czułem taki psychiczny luz który dzisiaj połączył się z luzem fizycznym i pobiegłem najszybsze 11 odkąd przyjechałem do Chin. Po prostu cudo. Oczywiście nie ma co liczyć na takie prędkości cały czas, ale dzisiaj było bardzo przyzwoicie. I oczywiście, jak zawsze gdy jest przyzwoicie pojawiają się myśli że może zacząć biegać WB2, BNP, interwały, czyli po prostu trenować. Sęk w tym że na razie nie ma do czego trenować, więc nie ma sensu się czymś takim przejmować, czy nawet rozmyślać. Tylko że…większość swojego biegowego życia do czegoś się przygotowywałem. To nie jest tak że zacząłem biegać i biegałem tak sobie. Najpierw przygotowywałem się do pół maratonu, potem do maratonu, potem do kolejnego, potem do bicia rekordów na 10km, a potem do ultra i…wyjechałem do Chin. Teraz powinienem mieć odpowiednią ilość czasu wolnego by się solidnie do jakichś zawodów przygotować, ale jakoś już nie odczuwam parcia. Po prostu chcę biegać.

Kółeczka

Nie sądziłem że to kiedyś powiem/napiszę, ale bieganie na bieżni ma swoje zalety. Stały dystans pozwala nam na bardzo dobre kontrolowanie tempa, praktycznie nie ma nierówności terenu więc jest to idealna nawierzchnia do biegania szybkiego i można wymieniać takie podstawowe informacje bez końca, ale jest też jedna zaleta o której przekonałem się dzisiaj – bieżnia pozwala odpocząć psychicznie.

Tak, to prawda. Nie odczułem tego do tej pory, ale dzisiaj kręcąc te kółka czułem taki psychiczny spokój, rozluźnienie. Wiedziałem co mnie czeka i ta przewidywalność mi pasowała. To był dobry dzień do biegania na bieżni. Naprawdę dobry, nie wiem czy to musiało się tak zgrać czy może po tym tygodniu codziennego biegania tak się do bieżni przyzwyczaiłem, ale zamiast mnie psychicznie męczyć, co działo się do tej pory, poczułem ulgę. Mam nadzieję że ten stan utrzyma się jak najdłużej, bo na przejście do stanu permanentnego nie wierzę. Czasem nawet bieganie w parku mnie wkurza, więc co dopiero bieganie na bieżni.

Gdzieś mi tam po głowie kołacze myśl żeby zacząć robić interwały, ale chwile potem przypominam sobie że w gruncie rzeczy to nie ma takiej potrzeby, bo i po co skoro mamy już prawie wrzesień, więc sezon ma się ku końcowy i zamiast budować formę powinno się już powolutku przygotowywać do ostatnich zawodów, czyli zmniejszać kilometraż i trochę zwalniać. A ja chcę jeszcze więcej i jeszcze szybciej. Nie, nie ma sensu. Może w przyszłym roku się za nie zabiorę. Może…

Tak to właśnie jest, że przyjechałem do Polski i zacząłem biegać sześć razy w tygodniu by nie przytyć, wróciłem do Chin i dalej biegam sześć razy w tygodniu i wiele wskazuje na to że mój rozkład zajęć mi na to pozwoli. Jak tak dalej pójdzie to może nawet zacznę się przygotowywać do jakichś zawodów…może, może…bo czemu by nie? Tylko teraz tak myślę, a co to będzie jak dostanę rozpiskę zajęć? Wtedy będę mógł dokładnie nad tym pomyśleć.

Ulewa

P1130619 (Copy)

O ile biegać w deszczu lubię, o czym pisałem już wielokrotnie, o tyle bieganie w ulewie będąc do niej zupełnie nieprzygotowany już nie tak bardzo. Znaczy tak, jeżeli jest oberwanie chmury to i tak pobiegać wyjdę bo mnie woda nie odstraszy, po biegu i tak będę mokry od potu, więc wielkiego znaczenia to dla mnie nie ma. Może jedynie gdy jest zimno na dworze zastanowię się nad tym co ubrać.

Inna kwestia to bieganie w czasie deszczu który pojawia się nagle. Odkąd tu przyjechałem, a będzie już szesnaście dni, nie mam stałego dostępu do internetu, więc prognozy pogody nie sprawdzam bo nie mam za bardzo ochoty. Akceptuję to co jest i nie przejmuję się tym za bardzo. Czasem pada, czasem świeci słońce. Bez porównania częściej to drugie.

P1130624 (Copy)

Dzisiaj wyszedłem pobiegać na nowo znalezionej bieżni. Znajduje się ona na terenie położonego obok kampusu Zhengzhou University of Technology i ma trochę nowszy tartan od tej na kampusie u mnie, więc biega się tam trochę przyjemniej. Dodatkowo ludzi mniej i trochę dalej więc trzeba kilometry nabić. A że ubikacje otwarte też tam są to można dla odmiany tam pobiec.

I tak pobiegłem dzisiaj, biegałem dobre czterdzieści minut gdy nagle niebo zrobiło się całkowicie szare, trochę jak Changchun lub Sosnowiec, i zaczęło lać. Nie padać a lać. Wystarczyły dwa okrążenia żeby mi buty przesiąkły od góry, czego nie doświadczyłem nigdy przedtem, a po kolejnych dwóch cała bieżnia stała w wodzie. Wtedy stwierdziłem że pora się ewakuować i pobiegłem w stronę mojego kampusu. Po drodze musiałem skakać w poszukiwaniu suchej drogi, a i tak zdarzało się że miałem wody po kostki. Od razu przypomniało mi się lato parę lat temu gdy biegając po parku praktycznie codziennie miałem buty pełne wody a czasem przebiegałem przez kałuże sięgające mi do połowy łydki. Wtedy to była jeszcze zabawa. Teraz z tą zabawą łączy mnie jedna rzecz – jedna para butów.

P1130626 (Copy)

Oczywiście ryż został już zapakowany w skarpety i włożony do butów by jak najwięcej wilgoci wyciągnąć, ale i tak czuję że jutro czeka mnie bieg w wilgotnych butach.

Ti ti ti titi

P1130611 (Copy)

Są takie odgłosy które są nierozerwalnie związane z miejscem w którym przebywamy. Szum fal i wiatru nad morzem, ptaki w lesie, rechot żab po deszczu nad jeziorem, brzęczenie komarów nad uchem w letnie noce. Wszystkie te odgłosy są częścią doświadczenia, częścią miejsca w którym się znajdujemy i właściwie nie można mieć jednego bez drugiego.

Ti ti ti titi

Są też odgłosy które kształtują dane miejsce. Z przykładów pozytywnych trzeba wymienić miejscowości przy lotniskach czy stacjach kolejowych. Mój dom rodzinny znajduje się tuż obok zbiornicy złomu więc odgłosy metalu uderzającego o metal są dla mnie codziennością i czymś w rodzaju muzyki płynącej gdzieś w tle, nie narzucającej się w żaden sposób, ale pewnie dla niektórych jest to niczym motyw przewodni z Gwiezdnych Wojen.

P1130614 (Copy)

Ti ti ti titi

A teraz takim odgłosem tła do którego jeszcze nie przywykłem, ale do którego chyba będę zmuszony przywyknąć jest takie ti ti ti titi, czyli jak nic alarm który jest uruchomiony i nikt nie potrafi go wyłączyć. Nie jest to jeszcze wkurzające, minęło przecież dopiero dwanaście dni odkąd się tu wprowadziłem, więc jeszcze mnie to nie wkurza. Nie tak bardzo jak brak internetu, zktórym radzę sobie czytając książki.

Ti ti ti titi

Ja to jeszcze pół biedy bo mieszkając na trzecim piętrze słyszę to ledwie co, gdzieś tam ti ti ti titi uderza w tle nie ruszając mnie aż tak bardzo, ale martwię się o Richarda odpowiedzialnego za porządek w moim budynku. Jak On sobie z tym radzi? Ten odgłos dochodzi prosto z Jego budki. Może On już wrósł w to tak bardzo jak ja wrosłem w zbiornicę złomu za oknem? Może ani Jego ani mieszkańców tego domu to już absolutnie nie rusza?

P1130616 (Copy)

Ti ti ti titi

A dom jest spory, sześć pięter, łącznie ponad pięćdziesiąt mieszkań, czyli grubo ponad pięćdziesięciu nauczycieli. Czy tylu jest nie mam pojęcia, zakładam że tak, w końcu po co stawiać taki budynek skoro jego znaczna część stałaby odłogiem?

Ti ti ti titi

No tak, to Chiny, tutaj jak już się buduje to z rozmachem.

P1130618 (Copy)

Mój mały Kawloon

P1130572 (Copy)

Dawno temu zapatrzyłem się w film Ghost in the shell. Z powodów wszelakich wśród których znajdowały się niesamowite scenerie. Scenerie będące wtedy dla mnie czymś niespotykanym i niesamowitym, do tego stopnia że gdy dowiedziałem się że były one wzorowane na Hong Kongu, a konkretniej na mieście, bo osiedlem tego nazwać nie można, Kawloon, wymarzyłem sobie że kiedyś tam pojadę i zobaczę Kawloon z bliska.

P1130573 (Copy)

Miejsce w którym światła słonecznego nie widać z dna, ale już mniej więcej w połowie budynków coś tam się wyłania, można w nich wszystko kupić i wszystko sprzedać, ale żeby się odnaleźć trzeba wynająć przewodnika który się tam urodził i poznał wszystkie mieszkania na wylot. A gdzieś tam na szczycie stoją panele słoneczne, grzejniki na ciepłą wodę i może nawet ktoś tam mieszka, bo w uprawę roślin nie wierzę.

P1130574 (Copy)

Niestety, bardziej dla mnie niż dla mieszkańców miasta w mieście, Kawloon został zrównany z ziemią i w jego miejscu powstał jakiś park i apartamentowce. Od tamtej pory zawsze z podziwem patrzę na miejsca które chociaż trochę przypominają tamto. Zawsze zachwycają mnie wąskie przestrzenie między budynkami, wypełnione jakimiś samoróbkami, przejściami z okna do okna, masą wiszących kabli, słowem rój. To mi właśnie nasuwa się na myśl gdy myślę o takich miejscach – rój. Ogromne nagromadzenie jednostek, które w pełni dążą nie do odizolowania się od wpływów zewnętrznych a do samowystarczalności.

P1130581 (Copy)

Dzisiaj postanowiłem w końcu trochę rozejrzeć się po najbliższej okolicy i udało mi się znaleźć drugi supermarket, chyba większy, na pewno z większym wyborem, ale chyba też kapeczkę droższy, ale to nawet nie jest ważne, ważne jest to że spacerując po kolacji znalazłem miejsca którzy przypomniały mi o tej mojej małej fascynacji Kawloon.

P1130582 (Copy)

Czytałem kiedyś że ludzie mają już dość tego typu zdjęć, że to w gruncie rzeczy nic nadzwyczajnego, że wszędzie są takie miejsca i wszędzie można takie zdjęcie zrobić. Może i można, ale za każdym takim zdjęciem kryje się coś więcej. To jest pewnego rodzaju doświadczenie, doświadczenie ponownie tego co już się kiedyś doświadczyło, tylko że teraz nie za pomocą filmu a bezpośrednio. A z tym doświadczeniem związany jest, w moim przypadku, podziw dla ludzi mieszkających w roju. Sam bym tak mieszkać nie chciał, nie dość że ściana w ścianę z sąsiadami to jeszcze ściana w ścianę z sąsiadami z drugiego bloku. Nie poradziłbym sobie.

P1130585 (Copy)

W Kawloon mieszkała jakaś absurdalna ilość ludzi, zagęszczenie ludności było tam największe na świecie, więc moje małe Kawloon nie może się nawet z tym równać, ale ma jedną charakterystykę którą to prawdziwe miasteczko przebija – jest moje. Jest w pełni moim doświadczeniem.

P1130602 (Copy)

P1130600 (Copy)

P1130590 (Copy)

P1130588 (Copy)

Niedziela

P1130565 (Copy)

Czyli kolejne bieganie po kampusie. Tym razem pomykając między budynkami zajęło mi to całą godzinę. Nie potrafię wyjść z podziwu dla ogromu tego kampusu. A to przecież nie jest jakaś duża, w skali chińskiej, szkoła. Przecież są uniwersytety po których kursują wewnętrzne linie autobusowe. Sam od mieszkania do budynku w którym będą prowadzone zajęcia związane z językami obcymi (angielskim i japońskim) mam ponad kilometr. Dalej niż w Changchun, niewiele bliżej niż w Jiawang. A to przecież wszystko za jednym płotem. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Za tydzień powinny ruszyć zajęcia, ale prawdę mówiąc nic na to nie wskazuje. Studentów dalej jest niewiele, chociaż z dnia na dzień coraz więcej. A może Ich po prostu nie widać bo ten kampus jest taki olbrzymi? Przecież tak też może być. W końcu kto normalny wychodzi o szóstej rano by sobie pochodzić, lub pobiegać, po kampusie? Zwłaszcza w czasie wakacji.

P1130568 (Copy)

June od trzech nocy walczy z komarami. Na razie jest to walka w której to one ponoszą straty liczebne, ale my straty mentalne. O śnie nie może być mowy bo ciągle jest przerywany bzyczeniem i ukąszeniami. Te drugie to zmora June bo mnie z jakiegoś powodu komary omijają. Prawdopodobni nie pachnę tak apetycznie jak Ona. Walka z nocy przechodzi w walkę w dzień kiedy to June potrafi ustawić krzesło na stole tylko po to by dorwać komara odpoczywającego na suficie.

Dzisiaj tak spojrzałem na tabelkę kilometrów i okazuje się że przeliczyłem się, znacznie, w swoich przewidywaniach odnośnie kilometrażu po wakacjach. Zakładałem że może uda mi się dobić do tysiąca w ciągu roku, a teraz widzę że zapewne w sierpniu dobiję do ~240, dodając do tego lipcowe ~250 będę mieć nabieganych w tym roku ponad 1300, a to już znacznie więcej niż w całym roku ubiegłym, który był zresztą dla mnie najgorszym pod względem ilości przebiegniętych kilometrów od początku mojej przygody z bieganiem. Nie wiem czy uda mi się dobić do 2000, czyli mniej więcej tylu ile przebiegłem cztery lata temu, ale kto wie…jeżeli tylko zdrowie dopisze i od biegania na bieżni nie zacznie mi się kręcić w głowie to czemu nie?

P1130570 (Copy)

45 minut

P1130519 (Copy)

Tyle dzisiaj biegałem po kampusie. Nie powtarzałem żadnej trasy, tylko dobiegłem z jednego końca na drugi i biegałem między częścią budynków. Nie wszystkimi. To mnie zszokowało najbardziej, ze po samym kampusie mogę biegać tak długo bez powtarzania się, bez oglądania tych samych widoków co chwilę, czyli bez tej nudy znanej z bieżni.

No dobrze, nie tyle nudy co pewnego braku. Bieganie na bieżni jest szczególne. Dla mnie osobiście jest męczące psychicznie. Nawet takie pozornie krótkie godzinne bieganie jest irytujące. Owszem, to tylko godzina, ale powtarzana praktycznie codziennie staje się właśnie irytujące. Nużące przede wszystkim i z tym sobie średnio radzę. Owszem, mogę sobie posłuchać podcastów, wyłączyć głowę i nie zastanawiając się nad niczym biec przed siebie skręcając od czasu do czasu, ale brakuje takiej ekscytacji, brakuje tej zmienności, tego elementu nieprzewidywalności, czegoś co może mnie zaskoczyć, zmusić do zmiany tempa, pagórków które mnie zwolnią, a potem pozwolą się rozpędzić, gałęzi nad którymi trzeba będzie przeskoczyć czy nawet samochodów przed którymi trzeba będzie uciec. Chociaż i tak jest to lepsze od biegania na bieżni stacjonarnej.

P1130522 (Copy)

Przez te czterdzieści pięć minut zobaczyłem sporo, stare jeziora, które teraz były osuszone i oczyszczane, mnóstwo akademików, mnóstwo budynków szkolnych, jeszcze więcej akademików i parę innych budynków.

Podkreślam te akademiki bo tutaj jest ponad osiemnaście tysięcy studentów. I to tylko studiów pierwszego stopnia. Na całym Uniwersytecie Śląskim jest studentów ponad trzydzieści tysięcy, a to moloch który ma siedziby w kilku miastach. Tutaj za to jest miasteczko studenckie, które bardziej przypomina zielone prawdziwe miasteczko niż znane z Polski sztuczne twory dla studentów.

P1130562 (Copy)

Tylko sklepów jakoś brakuje, pewnie będzie ich więcej we wrześniu, ale na razie ich brak jest dosyć widoczny. Brakuje też studentów, ale możliwe że oni pojawią się później, a raczej co bardziej prawdopodobne, nie wychodzą tak wcześnie rano.

Przez tych kilka dni biegania po bieżni zauważyłem że przez godzinę pojawia się tam łącznie około trzydzieści osób, ale nigdy nie więcej niż dziesięć – piętnaście. Czy to dużo, czy mało nie wiem, mam nadzieję że w czasie semestru nie będzie więcej bo nie chce mi się między studentami przepychać. Na szczęście jednak zawsze pozostaje bieganie po tym olbrzymim kampusie.

P1130563 (Copy)

Wino

P1130505 (Copy)

W zeszłym roku wino z brzoskwiń w Changchun wyszło bardzo nisko alkoholowe, co zrzucam na wymieszanie cukrów. Przypuszczam że cukier brązowy z imbirem ma inne właściwości niż cukier biały. Zakładam że to właśnie ten imbir miał niekorzystny wpływ na proces fermentacji brzoskwiń i wyszło takie jakie wyszło. Kolorystycznie miał wpływ na pewno bo wino było praktycznie czarne.

P1130507 (Copy)

W tym roku postanowiłem skorzystać z tanich jabłek i zrobić wino jabłkowe. Gdzieś tam po głowie tłucze się myśl żeby zrobić cydr, ale do tego musiałbym trochę o tym cydrze poczytać, także na razie wino.

P1130509 (Copy)

Pierwszy problem ze zrobieniem wina pojawił się gdy przyszło o dobór butelki. Otóż nigdzie nie było znanych mi pięciolitrowych butelek z wodą. Było kilka cztero i pół, oraz czterolitrowych. Ostatecznie wybór padł na czterolitrową. Głównie z powodu ceny, ale jak się okazało także z powodu główki, która idealnie pasowała do korka kupionego w Polsce.

P1130510 (Copy)

Butelkę opróżniliśmy bardzo szybko, w końcu dzień jest słoneczny, jak każdy do tej pory, a ja po porannym bieganiu spragniony jestem permanentnie i zaczęło się przygotowywanie jabłek.

To na szczęście idzie bardzo sprawnie gdy ma się dwie pary rąk do dyspozycji.

P1130512 (Copy)

Teraz pocięte jabłka leżą sobie spokojnie zasypane cukrem i czekają aż fermentacja się zacznie. Nie powinno to trwać zbyt długo bo pogoda dopisuje i chociaż jutro ma spaść deszcz to w dalszym ciągu będzie ciepło.

P1130514 (Copy)

W poniedziałek June wraca i pojawia się Hillary, której muszę powiedzieć o June i z którą muszę o kilku sprawach porozmawiać bo do jednego, już naprawionego zlewu, dołączył drugi. Chociaż może jeszcze uda mi się dorwać gdzieś po drodze administratora budynku.

P1130515 (Copy)

Z rzeczy intrygujących – udało mi się dowiedzieć dlaczego nie mogę połączyć się z internetem, otóż nie mam jeszcze konta założonego i w związku z tym nie mogę się zalogować do sieci. Problem z tym ma polegać na tym że ów program ma całkowicie blokować możliwość korzystania z VPN, czyli nici z normalnego internetu. Przynajmniej tak powiedział jeden z nauczycieli…a jak to będzie to się okaże za jakiś czas dopiero.

P1130516 (Copy)

W poszukiwaniu sklepu z warzywami

P1130501 (Copy)

Lubię mówić June że to są Chiny i nie ma opcji żeby nie było tutaj miejsca w którym można kupić świeże warzywa. Ona z kolei lubi mi mówić że to jest wioska powstała wokół koledżu i wszystko tutaj jest dostosowanego do niego.

Prawda leży po środku bo chociaż sklepy ze świeżymi warzywami udało nam się dzisiaj znaleźć (liczba mnoga bo aż dwa) to jednak warzywa nie były zbyt apetyczne, a i sklepy były tylko dwa i to nie takie o jakie mi chodziło. Brakuje mi takich zadaszonych sklepów jakie były w Changchun, takiego wyposażenia supermarketów jakie było w Jiawang, lub rynków jakie były w Jiawang również. To się wszystko jeszcze znajdzie. Oczywiście że się znajdzie, trzeba tylko spędzić tutaj odpowiednio dużo czasu i poruszać się poza najbliższy teren.

P1130502 (Copy)

A faktycznie wszystko jest tutaj dopasowane do koledżu. Zatrzęsienie sklepów z przekąskami i rzeczami najpotrzebniejszymi w czasie życia studenckiego, ale świeżych warzyw, tofu, i innych rzeczy potrzebnych przeciętnemu człowiekowi jak na lekarstwo. I teraz dostrzegam jak bardzo się zmieniłem przez te dwa lata zmieniłem. Przyjeżdżając tutaj cieszyłem się gdy udało mi się znaleźć coś co w smaku przypominało coś znane z Europy, lub coś co w ogóle potrafiłem przygotować. A teraz to tylko wybrzydzam że tego nie ma, tamtego nie ma…I mógłbym się tutaj usprawiedliwić pisząc że to są Chiny i myślałem że kraj ten poznałem już na tyle że wiem co i jak gotować, co i gdzie kupić, oraz czego się gdzie spodziewać. Tyle tylko, że…to są Chiny, tutaj nie można być tak naprawdę niczego pewnym.

Do tego dwa obrazki z wieczornego spaceru do banku, który okazał się być zamknięty.

Obrazek pierwszy:
Mijamy parę, chłopaka i dziewczynę. Dziewczyna mówi mi hello, ja odpowiadam. A June mi tylko szepcze:
– On się Jej zapytał czy ty jesteś obcokrajowcem.
– No tak, bo skoro jestem Malezyjczykiem to nie wyglądam już jak Europejczyk.

Obrazek drugi:
Lubię do owsianki wrzucić suszone owoce. Problem polega na tym że w tym dużym sklepie ich nie było zbyt wiele, a właściwie to w ogóle. Zauważyłem sklep z nasionami różnymi, oraz owocami suszonymi i postanowiłem wejść.
June zaczęła nakładać spokojnie, bo nie chciałem zbyt wiele, zapytała się sklepikarki:
– Jaka jest różnica między tymi rodzynkami a tymi?
– No chyba przecież masz oczy, to widzisz.
June, jako że nie jest pyskatym stworzeniem, kontynuowała nakładanie. A że nakładała spokojnie, sklepikarka wzięła jej łyżkę, narzuciła rodzynek i powiedziała:
– Za długo już jesteś z tym obcokrajowcem i zapomniałaś jak się robi rzeczy po chińsku.
Tego oczywiście mi June nie powiedziała dopóki sklepu nie opuściliśmy.

Rasizm czasem nie jest pozytywny. Chociaż i tak nie mogę narzekać bo nikt mnie jeszcze nie próbował pobić.