I znowu pada, ale to dobrze bo w prowincji Henan panuje, a może raczej panowała skoro ostatnio leje co chwila, susza od kwietnia. Mnóstwo upraw zostało zniszczonych, straty są ogromne. Nawet rodzice June pogłębiali studnię bo nie można było dostać się do wody.
I w taką też pogodę z samego rana poszedłem biegać. W singlecie bo uznałem że nie pada. Rany w jakim ja błędzie byłem. Pobiegałem godzinę z hakiem po kampusie i wróciłem do mieszkania. Na kampusie ani żywej duszy. Chińczycy mają chyba jakąś nabytą, lub wrodzoną, niechęć do zmoknięcia w czasie ćwiczeń fizycznych i unikają deszczu jak ognia.
Tym razem, na szczęście, buty mi nie przemokły, więc skarpetki z ryżem tym razem się nie przydały.
Po śniadaniu ruszyliśmy z June do Jej sklepu w Xinzheng, bo jak się okazuje mój koledź znajduje się w mieście Longhu, a Xinzheng to coś w rodzaju gminy. Ogólnie to i tak nie ma źle bo dojazd zajmuje niecałą godzinę, mniej więcej tyle ile z dworca w Changchun do mojego mieszkania. Żadnych powodów do narzekania.
Dojechaliśmy do Xinzheng a tam korek za korkiem ponieważ do uniwersytetu SIAS zaczęli się zjeżdżać studenci. I to setkami, a może nawet i tysiącami. Do mojego koledżu zaczną się zjeżdżać później, a prawdziwy napływ nastąpi po święcie środka jesieni kiedy to pierwszoroczniaki muszą się na kampusie zameldować. Oficjalnie pracę zaczynam 10 września, ale jak to będzie to się jeszcze okaże. Zapewne wszystkiego dowiem się w poniedziałek. Wtedy też powinienem mieć już stały dostęp do internetu.
No właśnie internet. Jak się możecie domyślić notki wrzucam tak rzadko, a raczej ich nie wrzucam, ponieważ nie mam dostępu do internetu w moim mieszkaniu. To także powinno być załatwione w przyszłym tygodniu. Wręcz zdumiewające jak wiele rzeczy będzie załatwionych za tydzień, ale co zrobić, trzeba czekać. Tyle dobrego że mam mnóstwo książek wgranych na tableta, bo inaczej to bym chyba tylko biegał.