To jest taki tydzień eksperymentalny z kilku powodów. Przed dwoma poprzednimi zawodami ograniczałem kilometraż, ale nie jakoś drastycznie i nie robiłem żadnych mocniejszych akcentów. A w tym postanowiłem posłuchać Jacka Danielsa i ograniczyć kilometraż dość mocno (no dobrze, nie aż tak mocno jak wielki trener zaleca) i zrobić mocny akcent we wtorek.
W poniedziałek zrobiłem szesnaście kilometrów, z czego jakieś 4 to były podbiegi i zbiegi. Konkretnie sześć długich po ~350 metrów. Były to pierwsze podbiegi od…w każdym razie od dawna, bodajże od 3 lat, może więcej i było to ciekawe, podrywałem łydki wysoko i było bardzo dobrze.
Wtorek to trening zalecany przez pana ze wstępu i było to dla mnie coś relatywnie nowego. A może zupełnie nowego? Sporej ilości treningów interwałowych nie mam opisanych, a te które mam to albo minutówki, albo minutowe piramidy, ewentualnie 2x4km z 2012 roku. Kilometrówek nie potrafię sobie przypomnieć, a 1200 metrów to na 95% nie robiłem.
Trening wyglądał tak: piętnaście minut rozbiegania, a potem cztery razy po 1200 metrów przerywane truchtem przez cztery minuty, a na koniec trzy kilometry truchtu. W teorii te przerwy powinny być dwuminutowe, ale to byłoby bardzo trudne.
Koniec końców wyglądało to tak (po kolei: czas łączny – dystans – tempo – tętno):
4’42” – 1.23 – 3:49/km – 162 bpm
4’48” – 1.27 – 3:46/km – 168 bpm
4’51” – 1.27 – 3:50/km – 169 bpm
4’54” – 1.29 – 3:47/km – 169 bpm
I wyglądało to tak:
[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1486559101/embed/4b03e99d72d8f14f1cf89659df02251909a1a941′]
Środa to tylko dwanaście kilometrów, więc w niecałą godzinę byłem w domu. Do tego Fartlek, ale problem z takim dystansem jednak jest – nie wiem, jak go ugryźć, bo jednak te ‘normalne’ trasy mają trochę więcej i musiałem się nagimnastykować by te dwanaście wykręcić.
Piątek to powtórzone dwanaście ze środy, ale zmieniona trasa i tempo…o rany, co to za tempo. To zdumiewające jak ograniczenie kilometrażu mnie przyśpiesza. Grunt, żeby przyspieszyło w niedzielę.
No i nie poszło w tę niedzielę tak jak miało.
Zlekceważyłem trasę uznając, że mnie żadna górka nie powstrzyma. Zlekceważyłem odpoczynek przed biegiem robiąc zbyt długie biegi w czwartek i piątek. Zlekceważyłem to że ruszyłem za szybko.
Wszystko to zaowocowało czasem na mecie 1:27:07 (według zegarka) i pobitymi wszystkimi rekordami życiowymi oprócz tego na kilometr. Tylko co z tego, skoro nie pobiegłem tak szybko jak chciałem?
Pod koniec czułem, że nie potrafię. We wrześniu zeszłego roku biegałem jeszcze więcej i pod koniec jeszcze przyśpieszałem, a w tę niedzielę czułem, że nie potrafię. Dużo myśli o poddaniu się, bardzo ciężkie uda, spięte łydki, bardzo kiepsko ten bieg pobiegłem.
W Krakowie to wszystko trzeba będzie dopiąć, trzeba będzie rozpocząć wolniej, w tygodniu przed startem biegać jeszcze mniej i powinno być dobrze. Na pewno zacznę wolniej, co do tego nie mam wątpliwości.
Analizując bieg z września widzę, że chociaż był on był równiejszy to jednak tutaj bardziej przyłożyłem się do ostatniego kilometra, czyli nie było jednak tak źle. Tętno było dużo niższe, bo średnio siedem uderzeń mniej, ale co z tego?
Nie chcę teraz myśleć o Krakowie, najbliższy tydzień trzeba załatwić a potem trzeba się jednak bardziej regenerować i mniej spinać na początku. Pobiegłem to jakby to był mój pierwszy bieg, bez krztyny taktycznego wyrachowania z którego zawsze jestem zadowolony.
Zapis biegu:
[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1496590177/embed/20f4ccc621ca3482337241f25ac92bc0763e6920′]
Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 89 kilometrów
Łączny czas biegów 6:41:23
Średnie tempo 4:30
Czas ćwiczeń dodatkowych to 4:30
Co było dobre w tym tygodniu?
Rekord na kilometr we wtorek.
Co jest do poprawy?
Taktyka.
Obawy?
Że trójka to jednak za duże wyzwanie obecnie.
Ciekawostka z tego tygodnia
Psy mają pępki w formie blizny.