Dyrektor
Lidia rozmawiała ostatnio z dyrektorem i stwierdził że często mnie widać jak chodzę po Jiawang, a potem przyznała że Jiawang znam chyba lepiej od niej. Pewnie tak…głównie dlatego że obojętnie co zrobię nigdy nie będę w pełni zintegrowany z tą społecznością, po prostu z samego założenia nie mogę być w pełni zintegrowany, ale przecież nie mogę z tego powodu w ogóle nie próbować i nie oglądać tego co to malutkie miasteczko ma do zaoferowania. Lidia z samego założenia będzie wszędzie w Chinach w pełni zintegrowana, niezależnie od tego czy będzie się starać, czy też nie.
Kreskówki
W tym tygodni oglądaliśmy ‘Potwory i spółka’. Więcej o tym filmie trochę poniżej, ale najbardziej zszokowało mnie to co usłyszałem od wielu uczniów ‘nie lubię kreskówek’. I mogę poniekąd zrozumieć że rodzice Ich zniechęcają a w dodatku jakość chińskich kreskówek jest hmm…średnia (wnioskując po tych kilku seansach z ‘Kozą i złym wilkiem’), więc kreskówki są dla Nich nieinteresujące. Nie mogę za to zrozumieć całkowitego zamykania się na tę formę przekazu. Kreskówki to nie tylko filmy dla dzieci, ale żeby to zrozumieć trzeba kilka z nich obejrzeć.
Sudoku
Odkąd przyjechałem do Chin układałem sudoku na swojej komórce. Doszedłem do ~75 planszy z 100 gdy pokazałem Lidii…i uznałem że trzeba pokazać także prostsze, więc skasowałem zapis gry i musiałem zaczynać od nowa…Z jednej strony zrobiło mi się smutno bo musiałem zaczynać od nowa, ale uznałem że skoro i tak po dojściu do 100 zacząłbym od nowa to może to i lepiej. W tym tygodniu dobiłem już do ~50 planszy, ale pokazałem Brigitte i…ponownie skasowałem bo najwyższy poziom był trochę za trudny. I znowu zaczynam od nowa, ale to dobrze, będę mieć co robić w drodze powrotnej. No i przy okazji mogę kilka rekordów pobić. Sudoku nie jest w Chinach jakoś bardzo popularne, za to kostki Rubika są chyba w każdej klasie i mnóstwo dzieciaków radzi sobie z układaniem błyskawicznie.
Potwory i spółka
Jedna z moich ulubionych amerykańskich kreskówek. Może nawet jedną z w ogóle ulubionych, chociaż biorąc pod uwagę japońskie to konkurencja robi się naprawdę spora. To w sumie taki film który można nawet odczytać jako pragnienie dorosłego mężczyzny do posiadania dziecka. Dopóki James nie poznaje Boo liczy się dla niego tylko praca, ale jest na tyle dobrym stworzeniem że pamięta o swoim najlepszym przyjacielu. Gdy pojawia się Boo której na początku się boi (co można odczytać jako strach kogoś kto dowiaduje się że będzie ojcem a nie czuje się jeszcze na to gotowy), następnie próbuje pozbyć (lęk przed akceptacją faktu), po czym nazywa (akceptacja), a ostatecznie zaczyna o nią walczyć i stawia ją przed swoim najlepszym przyjacielem. Mike (przyjaciel) początkowo się wkurza bo wydaje mu się, że traci przyjaciela, ale w końcu zaczyna rozumieć że teraz dla Jamesa najważniejsze jest dobro Boo i chowa własną urażoną dumę i robi wszystko by mu pomóc. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim dostajemy przekaz że krzyk dziecka jest nieporównywalnie gorszy od śmiechu, także nie dość że dostajemy lekcję jak radzić sobie z wiadomości o staniu się ojcem to jeszcze dowiadujemy się że dziecko lepiej jest rozśmieszać niż wywoływać u niego płacz.
Oczywiście nie trzeba się w ten film wczytywać tak głęboko by go docenić, bo jest pełen humory i podobał się nawet tym dzieciakom które mówiły że nie lubią kreskówek, w dodatku są momenty gdy chwyta za serce. Miał tylko pecha bo trafił na rok Shreka i Oskara nie dostał. Tak jakby Oskar był jakimś wyznacznikiem jakości filmu.
Niedziela
Dzisiaj lenię się niemiłosiernie. Po biegu (o tym za chwilę) już się w ogóle z mieszkania nie ruszałem. Musiałem tylko raz jeszcze się spakować bo zapomniałem o tym ogromnym kapeluszu. Na szczęście udało się go zmieścić do walizki razem z całą resztą bez większych problemów.
Bieg był za to dzisiaj taki sobie. Znowu to potworne tętno, ale na szczęście nie łapała mnie kolka i dało się oddychać. Może deszcz miał z tym coś wspólnego bo padało cały czas. Gdzieś tak po 20 minutach miałem dość, ale zacisnąłem zęby i biegłem dalej. Zrobiłem 12 kilosków i jestem z siebie bardzo, ale to bardzo dumny bo po pokonaniu tego potwornego kryzysu w okolicach 20 minuty biegło mi się bardzo przyjemnie, a to jest w końcu najważniejsze. By czerpać z biegu przyjemność.
Adam!
Napisałeś coś bardzo smutnego o czym na razie nie chcę myśleć, ale co jest ze wszech miar prawdziwe i przez to jeszcze bardziej smutne. Chociaż nie! Bo rozstania nigdy nie są wieczne, nawet jeżeli takie się wydają to przecież zostaje w nas cząstka tych osób z którymi się rozstajemy fizycznie.
Hahaha…przyznam się zupełnie szczerze że przez pierwsze dwa miesiące sam miałem problem się w tych klasach połapać, ale teraz jest już o wiele lepiej, oczywiście wszystkich uczniów nie kojarzę (zapamiętaj ~700 osób) to jednak dużą część wyłapuję. Dzisiaj nawet napisał do mnie na maila (bo mnie poprosił) przewodniczący klasy 7 i przesłał zdjęcie ze mną. Mam obiecane u Niego lekcje ping ponga więc tylko czekam na lepszą pogodę.