Niedziela i przegapione #21

Dyrektor
Lidia rozmawiała ostatnio z dyrektorem i stwierdził że często mnie widać jak chodzę po Jiawang, a potem przyznała że Jiawang znam chyba lepiej od niej. Pewnie tak…głównie dlatego że obojętnie co zrobię nigdy nie będę w pełni zintegrowany z tą społecznością, po prostu z samego założenia nie mogę być w pełni zintegrowany, ale przecież nie mogę z tego powodu w ogóle nie próbować i nie oglądać tego co to malutkie miasteczko ma do zaoferowania. Lidia z samego założenia będzie wszędzie w Chinach w pełni zintegrowana, niezależnie od tego czy będzie się starać, czy też nie.

Kreskówki
W tym tygodni oglądaliśmy ‘Potwory i spółka’. Więcej o tym filmie trochę poniżej, ale najbardziej zszokowało mnie to co usłyszałem od wielu uczniów ‘nie lubię kreskówek’. I mogę poniekąd zrozumieć że rodzice Ich zniechęcają a w dodatku jakość chińskich kreskówek jest hmm…średnia (wnioskując po tych kilku seansach z ‘Kozą i złym wilkiem’), więc kreskówki są dla Nich nieinteresujące. Nie mogę za to zrozumieć całkowitego zamykania się na tę formę przekazu. Kreskówki to nie tylko filmy dla dzieci, ale żeby to zrozumieć trzeba kilka z nich obejrzeć.

Sudoku
Odkąd przyjechałem do Chin układałem sudoku na swojej komórce. Doszedłem do ~75 planszy z 100 gdy pokazałem Lidii…i uznałem że trzeba pokazać także prostsze, więc skasowałem zapis gry i musiałem zaczynać od nowa…Z jednej strony zrobiło mi się smutno bo musiałem zaczynać od nowa, ale uznałem że skoro i tak po dojściu do 100 zacząłbym od nowa to może to i lepiej. W tym tygodniu dobiłem już do ~50 planszy, ale pokazałem Brigitte i…ponownie skasowałem bo najwyższy poziom był trochę za trudny. I znowu zaczynam od nowa, ale to dobrze, będę mieć co robić w drodze powrotnej. No i przy okazji mogę kilka rekordów pobić. Sudoku nie jest w Chinach jakoś bardzo popularne, za to kostki Rubika są chyba w każdej klasie i mnóstwo dzieciaków radzi sobie z układaniem błyskawicznie.

Potwory i spółka
Jedna z moich ulubionych amerykańskich kreskówek. Może nawet jedną z w ogóle ulubionych, chociaż biorąc pod uwagę japońskie to konkurencja robi się naprawdę spora. To w sumie taki film który można nawet odczytać jako pragnienie dorosłego mężczyzny do posiadania dziecka. Dopóki James nie poznaje Boo liczy się dla niego tylko praca, ale jest na tyle dobrym stworzeniem że pamięta o swoim najlepszym przyjacielu. Gdy pojawia się Boo której na początku się boi (co można odczytać jako strach kogoś kto dowiaduje się że będzie ojcem a nie czuje się jeszcze na to gotowy), następnie próbuje pozbyć (lęk przed akceptacją faktu), po czym nazywa (akceptacja), a ostatecznie zaczyna o nią walczyć i stawia ją przed swoim najlepszym przyjacielem. Mike (przyjaciel) początkowo się wkurza bo wydaje mu się, że traci przyjaciela, ale w końcu zaczyna rozumieć że teraz dla Jamesa najważniejsze jest dobro Boo i chowa własną urażoną dumę i robi wszystko by  mu pomóc. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim dostajemy przekaz że krzyk dziecka jest nieporównywalnie gorszy od śmiechu, także nie dość że dostajemy lekcję jak radzić sobie z wiadomości o staniu się ojcem to jeszcze dowiadujemy się że dziecko lepiej jest rozśmieszać niż wywoływać u niego płacz.
Oczywiście nie trzeba się w ten film wczytywać tak głęboko by go docenić, bo jest pełen humory i podobał się nawet tym dzieciakom które mówiły że nie lubią kreskówek, w dodatku są momenty gdy chwyta za serce. Miał tylko pecha bo trafił na rok Shreka i Oskara nie dostał. Tak jakby Oskar był jakimś wyznacznikiem jakości filmu.

Niedziela
Dzisiaj lenię się niemiłosiernie. Po biegu (o tym za chwilę) już się w ogóle z mieszkania nie ruszałem. Musiałem tylko raz jeszcze się spakować bo zapomniałem o tym ogromnym kapeluszu. Na szczęście udało się go zmieścić do walizki razem z całą resztą bez większych problemów.

Bieg był za to dzisiaj taki sobie. Znowu to potworne tętno, ale na szczęście nie łapała mnie kolka i dało się oddychać. Może deszcz miał z tym coś wspólnego bo padało cały czas. Gdzieś tak po 20 minutach miałem dość, ale zacisnąłem zęby i biegłem dalej. Zrobiłem 12 kilosków i jestem z siebie bardzo, ale to bardzo dumny bo po pokonaniu tego potwornego kryzysu w okolicach 20 minuty biegło mi się bardzo przyjemnie, a to jest w końcu najważniejsze. By czerpać z biegu przyjemność.

Adam!
Napisałeś coś bardzo smutnego o czym na razie nie chcę myśleć, ale co jest ze wszech miar prawdziwe i przez to jeszcze bardziej smutne. Chociaż nie! Bo rozstania nigdy nie są wieczne, nawet jeżeli takie się wydają to przecież zostaje w nas cząstka tych osób z którymi się rozstajemy fizycznie.
Hahaha…przyznam się zupełnie szczerze że przez pierwsze dwa miesiące sam miałem problem się w tych klasach połapać, ale teraz jest już o wiele lepiej, oczywiście wszystkich uczniów nie kojarzę (zapamiętaj ~700 osób) to jednak dużą część wyłapuję. Dzisiaj nawet napisał do mnie na maila (bo mnie poprosił) przewodniczący klasy 7 i przesłał zdjęcie ze mną. Mam obiecane u Niego lekcje ping ponga więc tylko czekam na lepszą pogodę.

Narnia

Jedne z moich najnudniejszych wakacji miały miejsce na wsi. Na kompletnej wsi gdzie z każdej strony wiało Nudą. Wywieźcie 12-latka przyzwyczajonego do telewizji i komputera w miejsce gdzie nie ma ani jednego ani drugiego, żadnych rówieśników a jedynie pola i hej, może nie będzie się nudzić ale ja wręcz umierałem z nudów. Mieszkaliśmy w takim niedokończonym piętrowym domu na piętrze którego była szafa. Stara szafa. Niestety nie było w niej ani Lwa, ani Czarownicy, a jedynie niemiecka maszyna do pisania. Opowieści Nudy: stara szafa i niemiecka maszyna do pisania. Nawet papieru nie było. Mogłem więc sobie jedynie postukać w y zamiast z i z zamiast y. No i popatrzeć na umlauty. Nuda jeszcze większa niż w polskich filmach. Zawsze mi się to przypomina gdy oglądam lub czytam pierwszą część ‘Opowieści…’ Pierwsza część jest przesycona chrześcijaństwem, ale jeżeli ogląda/czyta się ją bez tej informacji to jest naprawdę przyjemna. Jak na mój gust to Lewis mógł przestać pisać gdzieś tak po trzeciej części i wielkiej tragedii by nie było, ale to też kwestia gustu. Najdziwniejsze dla mnie jest jednak to że Hollywood jest tak wyprane z pomysłów że chce zekranizować wszystkie siedem części. Parę lat temu przeczytałem je wszystkie i zapamiętałem cztery. Trzy pierwsze jako taką swoistą trylogię słabnącą z części na część i ostatnią część która była zwyczajnie w świecie słaba i pisana na siłę, takie miałem odczucie. Ach tak, w szkole też zamarzła woda. Klima w gabinecie nie chce wskoczyć powyżej 17 stopni, a Lidia mówi że tak zimno to tutaj jeszcze nie było. Może to ja jestem Białą Wiedźmą? Przepraszam, Białym Czarnoksiężnikiem. Tylko skąd ja wynajdę rachatłukum (chyba jedyne słowo oprócz ‘cembrowina’ które sprawdziłem w słowniku czytając jakąkolwiek książkę)? Lunch to pora walki. Najpierw o…no właśnie, są różne strategie, niektórzy wolą najpierw znaleźć miejsca a potem ruszyć po jedzenie, a inni wręcz odwrotnie. Ja preferuję strategię pierwszą, chociaż z miejscem nie miałbym żadnego problemu. Wolę jednak najpierw położyć plecak a potem pójść po jedzenie. Po prostu w ten sposób zajmuję mniej miejsca no i jest wygodniej. O jedzenie także nie muszę się martwić bo Pani ze stołówki zawsze dołoży mi coś od siebie i mam pełną tackę chińskich stołówkowych pyszności. Są za to uczniowie którzy najpierw zdobywają pożywienie a potem włóczą się po całej stołówce szukając miejsca. To jednak nie jest takie złe. Najgorsze są kilkuosobowe grupy szukające miejsca dla całej trójki/czwórki. Para to nie problem, ale więcej? Spróbujcie znaleźć miejsce dla wszystkich gdy większość już jest pozajmowana. Trzeba wtedy krążyć w kółko i wypatrywać miejsca, lub czekać aż się zwolni. Na szczęście w Chinach wszyscy po napełnieniu brzuszków zbierają się z miejsca. Stołówka to miejsce do spożycia posiłku, nie do rozmowy. A jeżeli rozmawiają, to między kolejnym kęsami, nigdy po opróżnieniu miski. Zresztą tak jest nawet w czasie spotkań rodzinnych czy firmowych. Rozmowa trwa w trakcie posiłku a po skończeniu wszyscy wstają i wychodzą. A dostałem wczoraj wieczorem smsa od Shawna (tego wielkoluda z którym byłem na ‘górskiej’ wyprawie parę miesięcy temu), od czasu do czasu łapie mnie w stołówce i rozmawiamy. Zawsze się pyta czy mi nie przeszkadza i rozmawiamy o filmach. Wypadałoby dzisiaj napisać że jest sobota, której w ogóle nie czuć. Może inaczej. Staram się nie myśleć o dzisiejszym dniu jako o sobocie bo tylko bym się denerwował, a tak ‘to kolejna środa, jutro czwartek’. Tylko że po tym czwartku przyjdzie poniedziałek. Czyli taka dziwna ta środa. A wczoraj była podobno jakaś szczególna data w chińskim kalendarzu i strasznie dużo par brało ślub bo taka data wydarzyła się po raz pierwszy w historii i nie wydarzy się już nigdy. Lidia nie chciała mi jej zdradzić więc mogę jedynie przypuszczać że było tam bardzo dużo dwójek. Ach…więc jutro będę musiał opisać przegapione z całego tygodnia. Dużo się tego nie zebrało i z pewnością będzie to ciekawe bo przecież już tak dawno nie pisałem ‘przegapionych’ w szkole. Dzieciaki dzisiaj przykulały się na konsultacje, chociaż Lidia powiedziała że mogę je odwołać. Hej, nie przyjechałem tu po to by odwoływać konsultacje a po to by uczyć te dzieciaki. Zostałem więc a Lidia się zmyła, ale miała dobry powód bo przyjechała jej siostra i chciały spędzić trochę czasu razem. A wracając do domu kupiłem dwa metry trzciny cukrowej i 6 bananów. 7,5 RMB. No dobrze, trzcinę cukrową i banany kupuje się na wagę, ale prawdę mówiąc nie patrzyłem ile co waży.

Prokrastynacja

Trudne słowo. A chodzi najzwyczajniej w świecie o odkładanie tego co się powinno zrobić poprzez ciągłe znajdywanie innych czynności do wykonania. Czyli przykładowo zamiast zabrać się za pisanie planów zajęć pisanie bloga.

Zgodnie z przypuszczeniami w nocy cierpiałem okropnie. Na kolejną kolację nie dam się zaprosić, a jak dam to nie będę nic jadł. Nic nie jest warte tych katuszy.

A czy prokrastynacją można nazwać oglądanie kreskówek z których chce się przygotować zajęcia?

Chciałem iść do sklepu kupić kilka rzeczy. Nie byłem w stanie. Cały dzień padam. Jestem zmordowany. Nie wiem czy to coś co zjadłem wczoraj czy dzisiejsze płatki na śniadanie, ale jest okropnie. Nawet to chińskie lekarstwo na ból brzucha nie pomaga. Jedynie woda się we mnie jako tako utrzymuje. Z drugiej strony nie to żebym próbował coś innego. Także calutką sobotę spędziłem w łóżku śpiąc i oglądając Igrzyska Śmierci.

A może amerykańską wersję Battle Royale? W końcu to dokładnie ten sam motyw.

W każdym razie to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.