Tydzień spokoju

Mniej więcej tyle czasu minęło od poprzedniego ataku wiatru. Było już tak cicho i spokojnie, ale znowu się zaczyna. Nie wiem za bardzo dlaczego skoro tajfuny się skończyły, wyczerpały się w tym roku, ale wiać wieje nadal. Zobaczymy.

Chyba tydzień temu pisałem o tym że nie pada, bo faktycznie nie pada, trochę pokropiło w piątek, ale generalnie mówiąc ma się to nijak do typowej polskiej jesieni. Kto to widział żeby w listopadzie jeszcze w krótkich spodenkach biegać, chociaż niektórzy studenci mają już kurtki poubierane w klasie, a ludzie z samego rana także chodzą w kurtkach. Przy dwudziestu stopniach na plusie…Rozpieszczeni są jak widać strasznie.

Ja się tak rozpieścić tą pogodą nie dam, korzystam z niej jak tylko mogę czyli zrywam się o piątej i idę biegać. Widać że pora roku jest już inna bo słońce wstaje coraz później i potrzeba już paru minut żeby się rozgrzać. Absolutnie nie mam zamiaru z tego powodu narzekać, dla mnie są to warunki idealne.

Jedną z najbardziej irytujących rzeczy w przeprowadzaniu się z miejsca na miejsce w Chinach jest dostępność produktów które można by uznać za podstawowe. Przykładowo w Jiawang było zawsze kilka rodzajów tofu, część świeżych, część smażonych, w Changchun było już gorzej, ale też nie można było narzekać zwłaszcza że tofu było w praktycznie każdym sklepie, ale jednak wybór był mniejszy. W Xiamen tofu jest, ponownie z większym wyborem, ale tutaj skupiają się na tofu świeżym.
Gorzej jest na przykład z sezamem. Czasem tak człowieka najdzie że chciałby upiec chleb/bułki z sezamem. Co wtedy robi? Idzie do sklepu i kupuje sezam bo resztę składników ma w domu. Dla nas jest to zadanie utrudnione bo w żadnym z pobliskich sklepów (do Tesco mamy jednak trochę dalej) sezamu nie ma. Znaczy jest, ale czarny. Czarny sezam nie jest zły, czasem wręcz jest bardzo dobry, ale jednak smakuje inaczej.

To po części moje wydziwianie bo przecież co to za problem kupić sezam przez internet, wyjdzie taniej niż w sklepie, przesyłka prosto pod drzwi, w dodatku za wysyłkę nie trzeba płacić, więc same plusy, ale jednak taka swoboda zakupów gdy nagle człowieka nachodzi ochota na coś, ale musi to zamówić i czekać parę dni aż przyjdzie, znika. I tak jest z wieloma rzeczami. Całe szczęście że mój ukochany bób kupuję już w internecie całkowicie uniezależniając się od sklepów, a orzeszki ziemne znaleźliśmy praktycznie takie same jak w Polsce także rezygnując z długotrwałego procesu poszukiwania czegoś dostatecznie dobrego.