Napatrzyliśmy się na te wzgórza i rzekę w Nong Khiaw, przeżyliśmy trzy noce ze szczurami. Zwłaszcza druga była okropna gdy zostawiliśmy opakowania po jedzeniu w koszu na śmieci a szczury postanowiły się do nich dostać. Gdy od właścicielki pokoi człowiek słyszy no są szczury, ale są wszędzie zdaje sobie sprawę że pora się przenieść.
Spróbowaliśmy spływu rzeką w oponie ciężarówki, poniósł nas nurt daleko, kilka razy było to chyba bardziej przerażające od szczurów bo żadne z nas nie potrafiło pływać, ale przetrwaliśmy.
Ruszyliśmy na dworzec autobusowy i okazuje się że zbyt wielu chętnych do wyjazdu do Mong Xay nie ma i trzeba czekać. I czekać. I może pojedziemy, a może nie, nie wiadomo.
Tak nam zeszły dwie godziny w czekaniu na innych chętnych do wyjazdu. Niektórzy chcieli jechać do innej miejscowości, ale że do nich było jeszcze mniej chętnych, a Mong Xay było po drodze to się z nami zabrali.
Nie chciało nam się chodzić zbyt daleko, więc zameldowaliśmy się w pierwszym napotkanym domu gościnnym, gdzie zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na kolację.
Udało nam się znaleźć inną chińską restaurację (no dobrze, nie udało bo ich tam jednak jest od groma) i zjeść całkiem przyzwoitą kolację. Znowu te ziemniaki na ostro i smażone zielone warzywa.
Mong Xay także ma dwa wzgórza górujące nad całym miastem. Na jednym znajduje się świątynia i klasztor ze szkołą dla mnichów, a na drugim muzeum miasta. Z obu rozciąga się wspaniały widok na całe miasto.
Z hotelu widoczny był dworzec autobusowy, co było dla mnie idealne bo autobus do Chin miał odjeżdżać o ósmej trzydzieści, wiedziałem że muszę dostać się tam tak szybko jak jest to tylko możliwe bo Chińczyków jest w tym mieście od groma, więc mnóstwo z Nich będzie chciało wrócić do domów na nadchodzące święto wiosny.