Sobota to dzień na pranie. Czasem trzeba przecież wyprać te skarpetki które mnie zrujnowały. Napisałem też trzy kolejne teksty do szuflady (jeden po angielsku) i uznałem że w niedziele dam swojej kreatywnej osobowości odpocząć. No i Wam też trochę, w końcu ileż możecie czytać. Ja na przykład dzisiaj nie przeczytałem jeszcze ani strony ‘Tańca ze smokami’ a za 30 minut wybije 18. Mam na to dobre usprawiedliwienie bowiem po zrobieniu prania ugotowałem sobie obiad i muszę sam siebie pochwalić za znalezienie w sklepie sezamu z papryką. Pyszne, najzwyczajniej w świecie pyszne. Owszem ostre, ale przede wszystkim pyszne.
A potem ruszyłem sobie pojeździć. Najpierw pojechałem nad jezioro Dugong do którego jechało mi się o wiele łatwiej niż tydzień temu (chyba wiatr zmienił kierunek), zrobiłem wokół niego dwa kółeczka i ruszyłem w drogę powrotną. Wracało mi się gorzej niż tydzień temu (na pewno wiatr zmienił kierunek), ale i tak było przyjemnie. Było wręcz tak przyjemnie że pojechałem sobie w stronę ogrodów w których ostatnio zabłądziłem. Tym razem jednak zrobiłem zdjęcie mapy, oraz punktu orientacyjnego, tak na wypadek gdyby trzeba go komuś pokazać. Tak sobie jechałem w spokoju robiąc zdjęcia kozom aż dotarłem do skrzyżowania i mostu…Z którego najpierw zeskoczyła jedna koza, a zaraz po niej druga.
A te starsze żuły suche liście.
I zrozumiałem pochodzenie przysłowia ‘gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała’. Spadającym kozom przyglądał się w pokoju Pan Chińczyk a ja zeskoczyłem z Meridki by zobaczyć efekt skoku z ponad dwóch metrów. Efekt był żaden. Kozy po prostu wylądowały. Najzwyczajniej w świecie. Żadnych złamań, otarć, pęknięć. Nic. Koziny na kolację nie będzie. Zrobiłem zdjęcia i pojechałem w górę do tego opuszczonego parku rozrywki. Znaczy…nie wiedziałem że jest opuszczony, zaledwie się tego domyślałem, ale i tak pojechałem.
Gdy nad Jiawang wisi mgła to musi wyglądać strasznie.
Teraz mógłbym napisać że to miejsc e straszy, było jednym z najsmutniejszych jakie w życiu zobaczyłem. Mógłbym je porównać do wioski Prypeć opuszczonej po wybuchu reaktora w Czarnobylu i powiedzieć że ta pustka aż bije po oczach, że w tym miejscu czas się zatrzymał, nie można znaleźć tam żywego ducha, opowiedzieć o opuszczonych budynkach do których nikt nie zagląda ale to wszystko byłoby kłamstwem.
Może jednak nie wszystkie drzewa w Jiawang będą oświetlone.
Miejsce jest opuszczone to prawda, główna brama jest zamknięta i powkładano w nią gałęzie z kolcami, ale wystarczy ją obejść bo nie ma płotu. Owszem, maszyny nie działają, ale przychodzą tam ludzie by się chociaż trochę pohuśtać, dzieciaki przeskakują przez płot i wchodzą do tunelowego labiryntu. Owszem, do budynków nikt nie zagląda, ale też za drzwiami nie kryje się nic ciekawego. Poza tym…kawałek dalej znajdują się mieszkania i przepiękny owczarek długowłosy.
Także dzisiaj nie będzie żadnej manipulacji faktami, zdjęcia będą w galerii. Jak zawsze zresztą.
Żona pedałuje a mąż siedzi wygodnie i pali. Chiny moi drodzy, Chiny.