Lawrence

Zacznę od tytułu.
Poszedłem na lunch który zjadłem bez Lawrence’a, wychodząc poszedłem sobie kupić kawałek placka i poszedłem zrobić zdjęcie zamarzniętej kałuży (żebyście nie myśleli że u mnie jest ciepło).
– Cześć!
– Cześć, nie jadłeś jeszcze?
– Nie, właśnie idę. A pamiętasz co Ci mówiłem o jedzeniu tutaj?
– Tak, ale w gruncie rzeczy to się tym nie przejmuję.
Po czym poszedłem sobie do gabinetu, ale tuż przed wejściem do budynku dogonił mnie Lawrence.
– Mogę pójść z Tobą?
– Zjadłeś coś?
– Nie, ale coś kupię i wezmę od kolegów z klasy.
– No chodź, poznasz moją asystentkę bo dzisiaj została w gabinecie i się uczy.
– Ach…
– Lidia to Lawrence, Lawrence to Lidia.
– Mogłabyś mi dać jego adres? Bo byłem tam w weekend ale nie znałem adresu.
– Jak Bart będzie chciał podać Ci adres to Ci poda.
– Lawrence ja mam tylko dwa dni wolnego w tygodniu i naprawdę chciałbym w tym czasie odpocząć.
– Ale to tylko dwadzieścia minut…
– Bart, mogę porozmawiać z Nim po chińsku?
– Oczywiście
(…)
– Bart, jesteśmy przyjaciółmi, przepraszam jeżeli Cię uraziłem. Ja Cię bardzo szanuję i chcę Ci pokazać szacunek, więc jeszcze raz przepraszam. Rozumiem że jesteś bardzo zajęty, a ja teraz muszę iść coś zjeść.
– W porządku, w porządku idź.
– Nie mam pojęcia co mu powiedziałaś, ale dziękuję bo to już się robiło naprawdę dziwne.
– Powiedziałam tylko że może się nie zrozumieliście, że to jakieś różnice kulturowe i żeby uszanował Twój wolny czas.
Nie będę tutaj się bawił w jakieś analizy postaci, ale mam wrażenie że Lawrence’owi kogoś/czegoś brakuje, tyle tylko że ja tej luki Mu nie wypełnię. Teraz gdy usłyszał to od Lidii przynajmniej nie można powiedzieć że coś się zgubiło w przekładzie.

A wychodząc ze stołówki trafiłem na Wendy która akurat wchodziła i jak zawsze z uśmiechem na twarzy i Jej akurat mi brakuje…

Posiedziałem sobie z Lidią, Ona się uczyła, ja się uczyłem, także fajnie. Tylko Ona jest naprawdę chorowita, dzisiaj rano obudziła się z krwawiącym nosem bo miała zapuszczoną klimę i powietrze zrobiło się strasznie suche. Niech ta mama przyjedzie jak najszybciej. Nie dlatego że mam to zaproszenie na jedzenie, ale ktoś się Lidią powinien zająć, bo Ona się przepracowuje.

Następnie kulnąłem się na zajęcia do klasy numer osiem, która oprócz Wendy nie ma w sobie za grosz energii, co jest bardzo dziwne bo to przecież moja klasa, moi ulubieńcy…a jednak ciągle są padnięci na moich zajęciach. I to naprawdę ciągle, tydzień w tydzień. Aż mnie to ruszyło i powiedziałem Lidii, na co stwierdziła że powinienem porozmawiać z Nimi i się zapytać o co chodzi. No tak, ale tyle to ja sam wykombinowałem i zadałem to pytanie i nawet uzyskałem odpowiedź: ‘matematyka’. Wszystkie klasy mają gdzieś tam matematykę, niektóre zaraz po, lub zaraz przed moimi zajęciami więc takie usprawiedliwienie to nie jest usprawiedliwienie.

Po kolacji spotkałem Wendy, ponownie z uśmiechem na twarzy, i zapytałem się o co chodzi, czy może ja coś zrobiłem, a ta próbując coś wymyślić powiedziała że nie, tylko jej koledzy i koleżanki nie zawsze wiedzą co powiedzieć. No dobrze…klasa ósma to na chwilę obecną najsłabsza klasa z tych które uczę, zero energii nawet do żartów, a to już się bardzo rzadko zdarza. Na szczęście jutro pora na zajęcia konwersacyjne więc sobie poradzimy.

Klasa dwunasta za to w końcu obejrzała Śnieżkę i mogliśmy zrobić zajęcia, ale czuję że czeka mnie jeszcze z Nimi nie jedna walka o inny film. Z Nimi mogę walczyć bo to naprawdę porządna klasa, a taki film jako nagroda to żadna strata bo też się z niego uczą a by go obejrzeć muszą się postarać.

Podczas kolacji przysiadłem się do dwóch uczniów, ale nie mam pojęcia czy z moich klas bo Ich nie poznałem. Jeżeli z moich to jacyś tacy małomówni na zajęciach. I porozmawialiśmy sobie o Putinie, który jest tutaj bardzo lubiany i poważany. I nawet wiedzą, że Polska z Rosją to tak nie za bardzo się lubią. Aż mi się głupio zrobiło bo nie mam pojęcia jak układają się relacje na linii Chiny – Rosja. A układają się niesamowicie dobrze jak podaje internet.

Pojawił się też Lawrence, który przepraszał mnie i przepraszał i mówił że różnica wieku, że nigdy nie był za granicą, że wychowywał się w Chinach i dla niego to jest normalne (aczkolwiek jak Lidii powiedziałem o tym że codziennie jemy razem lunch i kolację to aż się dziewczyna skrzywiła) , a ja ciągle mówiłem że jest okej, nie jestem zły, tylko potrzebuję trochę odpoczynku i dla mnie nie jest to normalne. A potem powiedział coś bardzo osobistego o ojcu, matce, bracie i zrobiło mi się Go naprawdę żal, ale nijak nie mogę Mu pomóc. To jeden z takich problemów z którymi musi sam sobie poradzić.

I na tym poprzestańmy bo powoli ten blog zamienia się w opowieść o życiu Lawrence’a i chorobach Lidii.

Rano byłem pobiegać. Ruszyłem przed siebie o 614 i gdy zaczynałem bieg księżyc wisiał na niebie, sklepy były pozamykane, a ludzi na ulicach tyle co kot napłakał, nie ma co nawet myśleć o tym by kupić coś na targowisku, gdy kończyłem bieg słońce już wzeszło, sklepy powoli się otwierały a i sprzedawcy zjeżdżali się na targowisko. A ja biegłem. Wpierw powoli, a  z czasem coraz sybciej i szybciej chociaż wcale tego nie planowałem po prostu tak wyszło. Czasem tak wychodzi że umysł przejmuje władzę nad ciałem i biegnę nie zdając sobie sprawy z prędkości, to taki stan w którym bieg to sama przyjemność, a może nie tyle przyjemność co coś naturalnego, coś co było od zawsze i czego nie wyrzucę już siebie, tak jakbym to ja był biegiem a bieg był mną. Całkowita jedność, żadnego bólu, żadnych kolek, tylko gdzieś tam w tyle głowy kołacze myśl, że trzeba się streszczać bo mamy tylko godzinę, a chciałoby się dłużej bo co to jest taka godzina. Godzina biegu to nic…Dlatego dzisiaj nie dobiegłem nawet do przystanku autobusowego tylko zawróciłem kawałek za policją jeszcze przed sklepem na ulicy i nawet nie obiegłem tego trójkątnego rozjazdu, tylko od razu pobiegłem do domu bo bałem się że mi zabraknie czasu, zostało mi go jeszcze trochę więc zrobiłem sobie powtórny slalom między blokami i mogłem spokojnie wrócić do domu. Już się nie mogę doczekać piątku gdy znowu założę buty i ruszę do biegu. To jeszcze tylko 2 dni.

Poczta

No to tak…rano rzecz jasna nie spotkałem Lidii, ale miałem za mało czasu by napisać jej smsa i zapytać się co się stało. Wszystko wyjaśniło się w czasie pierwszych zajęć. Bidulka urządziła się porządnie i poszła do szpitala (mam podejrzenia że Ona z tym szpitalem trochę przesadza i poszła do jednej z tych otwartych przychodni których jest od groma). A ja prowadziłem spokojnie zajęcia, poopowiadaliśmy sobie bajeczki, poczytaliśmy indiańską bajeczkę i muszę przyznać że niektórzy moi uczniowie mają naprawdę sporą wyobraźnię, na przykład coś takiego (tylko wyjaśnię, mieliśmy dwa obrazki, na jednym dużym Indianin rozmawia z małą Indianką a na drugim niemowlak krzyczy a duży Indian biegnie w siną dal): to mąż i żona, ale dopiero się poznali i są bardzo młodzi, urodziło im się dziecko i ojciec ruszył by zdobyć jabłko dające siłę; albo to: to mąż i żona, urodziło im się dziecko, ale żona umarła, więc ojciec ruszył szukać nowej żony by dziecko nie płakało. No duma mnie aż rozpierała, ale nie tak jak później…

Od mojego ulubieńca ‘Jokera’ dostałem kartkę z życzeniami na Nowy Rok. Trochę za wcześnie, ale widać dostali je tak wcześnie. Dostałem też od uczniów z klasy czwartej, ale zdjęć nie robiłem jeszcze.  Wrzucę pod koniec tygodnia, niech Was ciekawość zżera ;)

Pokulałem się na lunch i w szybie już zauważyłem zbliżającego się Lawrence’a, który trząsł się z zimna jak galareta. Znaleźliśmy sobie ciepłe miejsce i zaczęliśmy rozmawiać.
– Wiesz, byłem u Ciebie na ‘osiedlu’ wczoraj?
– Tak?
– Szukałem Cię, a strasznie wiało.
– Mogłeś…no tak, nie masz mojego numeru.
– No właśnie, a nie wiedziałem gdzie mieszkasz.
– Ale zaraz, skąd właściwie wiedziałeś że to moje osiedle?
– Bo mój kolega z klasy mieszka na tym samym i Cię widzi.
– Ach.
– Na szczęście ma bardzo miłych rodziców i mogłem się u Nich w mieszkaniu ogrzać.
– No to dobrze.
– A słuchaj, w styczniu będziemy mieć trzy dni wolnego.
– Trzy dni? No to super.
– Może pojedziemy do Xuzhou?
– W styczniu? Zimno będzie.
– Zostanie Ci 20 dni tutaj, musisz coś zobaczyć!
– No masz rację, a z Tobą się nie zgubię bo Ty po chińsku się odczytasz.
– No to super.
– A właśnie, mam coś dla Ciebie.
– Co to?
– Miód. Jest bardzo zdrowy i dobry w takim chorobowym okresie.
– Dziękuję.
– Nie masz za co. Musimy o siebie dbać w końcu.
A potem się  pożegnaliśmy i mam wrażenie że ten prezent naprawdę Go poruszył, a to przecież ma się nijak do tego szalika.
Teraz takie kulturowe wyjaśnienie, w Chinach panuje coś takiego co nosi ładną nazwę guanxi a co można najłatwiej wyjaśnić jako sieć wpływów i wzajemnych relacji. W ogromnym skrócie: sprowadza się to do  budowania pozycji poprzez lojalność, uprzejmość i okazjonalne prezenty. A każdy prezent powinien być odwzajemniony. Nie można doprowadzić do sytuacji że się tylko daje, lub tylko dostaje. Jeżeli chce się coś załatwić to mały prezent zawsze jest dobrze widziany. I niekoniecznie muszą być to pieniądze. Wśród bliskich przyjaciół wygląda to trochę inaczej i nie trzeba każdego prezentu odwzajemniać, jednak…no wiadomo, dobrze jest (i to nie tylko w Chinach) się zrewanżować. A poza tym naprawdę fajnie jest widzieć że komuś się prezent spodobał.

No i po lunchu siedzę sobie w gabinecie ucząc się tego skomplikowanego, pod względem wymowy, języka i nagle mnie olśniło, więc pora na mały lingwistyczny wywód:
moi uczniowie nagminnie mówią ‘no thank you’ gdy im dziękuję , a że nie potrafię Im tego z głowy wybić to zastanawiam się dlaczego w Nich to siedzi i dzisiaj zrozumiałem ‘bu xie’ – ‘no thanks’  to Ich odpowiednik ‘nie ma za co’, czyli kalka.  Ha. Taka drobnostka a duma mnie aż rozpiera.

Pojawiła się  Lidia i wyjaśniło się dlaczego Jej nie była. Gardło zaczęło ją boleć i poszła do szpitala (no nie ma opcji, Ona mówi szpital ale ma coś innego na myśli). Stwierdziła że zjadła za dużo zimnych owoców. Tak, a tydzień temu jak Jej mówiłem że głos jej się zmienił to stwierdziła że to nic takiego.
A w ogóle to przyjedzie mama Lidii by się Nią zaopiekować. I tym razem zostałem zaproszony na obiad/kolację. W sumie to dobrze, że ktoś się nią w końcu zaopiekuje bo Ona ma widać za dużo spraw na głowie i to wszystko odbija się na Jej zdrowiu.

Kolejne zajęcia to klasy dwa i jeden. Okazało się że w nich Vicki przerobiła tekst z Indianami o czym poinformowali mnie  sami uczniowie. Ciekawe czemu w poprzednich czterech klasach nikt o tym nie wspomniał. Zapomnieli? Wszyscy? Ale żeby nikomu się nie wymsknęło że to robili? Raczej Vicki nie zrobiła tego wszędzie. No to wyciągnąłem plan awaryjny (bo zawsze należy mieć plan B i C) i zrobiliśmy coś innego. A klasa pierwsza rozprawiła się z tekstem awaryjnym bez problemów, bez najmniejszych problemów i bez podpowiedzi, przy pierwszym słuchaniu. To się nie zdarza. Zaimponowali mi niezwykle, ale ta klasa jest pełna dobrych i bardzo dobrych uczniów, którzy w dodatku są pełni energii i niezwykle chętni do współpracy, z takimi ‘praca’ to czysta przyjemność.

Po zajęciach poszedłem z Lidią do domu, zadzwoniłem do Jennifer by wyjaśnić dlaczego nie dostałem wypłaty (wylądowała na koncie Lidii po raz kolejny) i pojechałem na pocztę.

Hahahahah…
Przepraszam, ale nie mogę (piszę to drugi raz bo komputer się zawiesił więc wybaczcie brak świeżości).
Kupiłem 6 pocztówek, tym razem jednak nie takich składanych, ale tez bardzo ładnych i typowo chińskich. Zapłaciłem i usiadłem by wypełnić. Wypełniwszy uświadomiłem sobie że zapomniałem o kimś, więc zakupiłem jeszcze jedną. Myk tym razem polegał na tym że nie znałem kodu pocztowego, ale uznałem że najważniejsze jest to żeby pocztówka opuściła Chiny, więc napisałem miasto, ulicę, numer domu i kraj. Mam nadzieję że pocztowcy w Polsce sobie poradzą. Poszedłem więc do okienka by dokupić znaczków. Bo oczywiście znaczki trzeba dokupić. Pocztówki w Chinach, jak już dobrze wiemy, są drukowane ze znaczkami więc do przesyłek krajowych dopłacać nie trzeba, przesyłki międzynarodowe powinny być jednak trochę droższe niż niecały juan. Stoję więc w kolejce i podchodzi do mnie Pani która mi pocztówki sprzedała i pokazuje żebym wrzucił do skrzynki, pokazuję jej napis ‘POLAND’ a Ona mówi coś do koleżanki (zapewne pyta się o kraj), ta odpowiada (dość jednoznacznie pokazując na skrzynkę), ja trochę niedowierzając wyciągam słownik i pokazuję ‘POLAND’/’BOLAN’ a Pani się uśmiecha bierze pocztówki i wrzuca do skrzynki. Uśmiecham się, mówię ‘cajcień’ i wychodzę.
Śmieję się dalej jak głupi i sam nie wiem dlaczego. Wyobraziłem sobie  dwa główne scenariusze tego co Pani powiedziała:
1.’ Niech śle i tak nie dojdzie’
2. ‘Jest tutaj jedynym obcokrajowcem, oczywiście że to dostarczymy za niecałego juana’
I śmiałem się całą drogę do domu, ludzie na ulicy patrzyli się na mnie dość dziwnie, ale nie dziwię się im ani trochę, sam bym się na siebie patrzył. Jeżeli to dojdzie…co się nie zdarzy… to wybaczam Chinom ten brak pocztówek i wymuszenie na mnie poczty powietrznej w Xuzhou. Tak mówię że to niemożliwe, ale gdzieś tam w duszy kołacze mi myśl że przecież to są Chiny, tutaj wszystko jest możliwe, a jeżeli przesyłka wyjdzie z poczty to powinno być git. Taka drobnostka a ile radości.

Budzik na jutro nastawiony na 6, ubrania przygotowane, także będzie dobrze! I tak jak mówiłem dzisiaj uczniom: za jedną rzeczą w kraju nie tęsknię, za tym cholernym mrozem i śniegiem (technicznie to dwie rzeczy, ale rozumiecie).

Czwartkowe okienka

Czwartki to dni męczące, ale ten dzisiejszy był inny. Dzisiejszy czwartek był przyjemny, a kończy się tak że aż chce mi się skakać. Chociażby dlatego warto napisać o nim kilka słów.

Na pierwszy ogień klasa 9 i ponownie Lidia nie przyszła, uczy się do tego egzaminu który ma za rok dopiero. Zajęcia poszły bardzo sprawnie, dzieciaki się rozgadały, więc fajnie. Następnie, już w dwójkę, poszliśmy do klasy 10. I tam powtórka z wczoraj czyli rozdawanie dwóch stron z angielskimi przysłowiami i powiedzeniami, które były pomysłem Lidii. No i tak standardowo dzieciaki na nie popatrzyły posłuchały co z nimi zrobić i nawet kilka się zapytało o znaczenie a potem sobie pogadaliśmy, więc ciągle na plus.

Jeszcze w przerwie Lidia powiedziała żebym wziął resztę tych kaczych szyi bo się zmarnują. No to wziąłem z myślą że wszamam je jutro na obiad. Podgrzane. I przy okazji zachęcam do odwiedzenia galerii gdzie możecie pooglądać zdjęcia. Staram się im nie przyglądać bo myślę że straciłbym apetyt.

Lunch…Na lunchu wypatrywałem Lawrence’a z nadzieją że może źle przeczytałem wiadomość i jednak się pojawi. Nie, nie pojawił się i miałem okazję zjeść lunch w samotności. Pierwszy raz od dawna prawdę mówiąc. I tak trochę mi tego brakowało. Fajnie jest sobie pogadać przy obiedzie, ale fajnie jest sobie też pobyć samotnym w tym tłumie nastoletnich chińczyków. O ile można być samotnym gdy dziesiątki par oczu są zwróconych na Ciebie. Na szczęście po trzech miesiącach nie budzę już takiego zainteresowania jak kiedyś i nie przykuwam uwagi gdy jem w stołówce. Z jednej strony cieszyłem się dzisiaj że mogę zjeść w wewnętrznej ciszy, ale z drugiej żałowałem że Oni jednak nie próbują i nie chcą ze mną porozmawiać. W sumie…w taką pogodę to nawet Ich rozmowy jakoś ucichły. Klasy są jakieś bardziej ściśnięte i ludzie niby bardziej zamknięci w kurtkach ale to chyba tylko taka metafora bo bardziej zamknęli się w sobie i opatulili się grubą warstwą ochronną nie tylko przed zimnem ale także przed innymi ludźmi. A może po prostu się wstydzą?

Po lunchu poszedłem w stronę sklepiku i kogóż to widzą moje oczęta? Oto i Lawrence…i teraz mnie olśniło…W wakacje pokonał mnie Wawrzyniec, więc teraz w Chinach dostałem szansę by się z Nim zaprzyjaźnić i zamiast w przyszłym roku stanąć z Nim nie do walki ale do współpracy…A wracając do Larence’a to powiedział że nie poszedł do jedynki bo nie czuł się najlepiej i nie chciał mnie zarazić. Razem poszliśmy do sklepu, kupiłem sobie napój sezamowy (strasznie tutaj drogi, ale kubek mi się już zużywałem więc potrzebowałem czegoś z innym kubkiem) i lizaka. Pogadaliśmy chwilę i wróciłem do gabinetu.

A tam czekały na mnie dwie wiadomości. Jedna od firmy z wtorku i jedna od firmy z soboty. W pierwszej stwierdzili że bardzo mi dziękują ale jednak zdecydowali się  na kogoś innego (i w sumie to dobrze, bo najlepszego wrażenia na mnie nie zrobili), a z drugiej że są jak najbardziej za i już chcą się zająć papierkową robotą. Także jest dobrze, mam już dwie takie poduszki bezpieczeństwa. Bardzo mnie to pozytywnie nastawiło, zwłaszcza że ta druga jest całkiem fajna. Owszem w miejscowości większej, trochę chłodniejszej ale zaledwie półtorej godziny pociągiem od Pekinu. I to tanim pociągiem. Mniej godzin, mniejsze klasy, zajęcia przygotowane, ludzie poprzydzielani do grup według testów, czyli jak na Chiny bardzo porządna szkoła. I pewnie mają ogrzewanie. A naładowało mnie to energią bo musiałem przygotować lekcję demonstracyjną. No i ‘dała radę’.

Po lunchu 1/2/4 i porozdawałem kartki a potem uznaliśmy w każdej klasie że obejrzymy sobie film. I się trochę pośmialiśmy. Lidia na nas krzywo nie patrzyła bo pojechała do Xuzhou. A w klasie drugiej i czwartej powiedziałem że to sprawdzian.  I łyknęli to jak małe pelikaniątka. Na szczęście potem zobaczyli co to i zaczęli się śmiać.

A po zajęciach kolacja i do tofu wziąłem zieleninę. I tak mnie wyszło 3.3 RMB. Gdy tak sobie jadłem w ciszy i spokoju wpadł Lawrence.
– Wiesz, zostało mi już tylko 6 tygodni…
– To bardzo krótko.
– Tak, bardzo. Bardzo chcę tu zostać.
– Wiesz, niezależnie od tego czy zostaniesz to przeżyłeś niesamowitą przygodę.
– Tak, ale nic się nie bój. Mam Twój numer, więc będziemy w kontakcie.
– A słuchaj, moja asystentka dostała od swojej znajomej takie coś.
– Co to?
– Kacze szyje. Chcesz?
– Nie…nie lubię mięsa prawdę mówiąc.
– Ach…to podobno wielki przysmak.
– Może…ale to chyba powinno być podgrzane.
– No właśnie mnie też to dziwi i to samo jej powiedziałem. A ona stwierdziła że nie musi i jadła to zimne.
– Jest zimno więc nie powinno się jeść tego na zimno, ale różni ludzie lubią różne rzeczy.
– No jasne…Wiesz co? Nie ma na świecie pieniędzy które przekonałyby mnie do przeprowadzki do Harbinu.
– No tak, tam jest bardzo zimno. Za to w Wuhan nawet w zimę jest 10-15 stopni.
– W zimę to super, ale w lato bym chyba nie wytrzymał.
– Wiesz, czasem jak rozmawiam z ludźmi to mówią że widzą jak biegasz.
– Tak?
– Mówią że widzą takiego wysokiego białego, ale masz podobno całą twarz zasłoniętą.
– Hahaha…tak.
– Dlaczego?
– Usta mam zasłonięte bo przez usta oddycham i muszę chronić gardło. A głowę mam osłoniętą bo gdy nie mam to łatwo mogę się pochorować.

Dzisiaj czeka mnie jeszcze jedna rozmowa. Przełożona z poniedziałku gdy Pani nie przyszła, przełożona z środy gdy napisaliśmy sobie ‘Hi’ a po 30 minutach be żadnej reakcji postanowiłem sobie pójść. Pani jednak zaskoczyła mnie swoją upartością. Po godzinie jak sobie poszedłem wysłała mi smsa, na którego już nie odpisałem, po czym rano wysłała mi kolejnego z pytaniem czy wszystko jest w porządku bo się martwi. Umówiliśmy się więc dzisiaj na kolejną próbę i zobaczymy. Ta szkoła ma trochę inne podejście bowiem w niej uczy się innych przedmiotów po angielsku, ale co ciekawe nie są potrzebna uprawnienia z tych przedmiotów. A może mają też szkołę językową? Dzisiaj powinienem się dowiedzieć.

A dlaczego cieszę się jak dziecko? Bo jutro jest piątek. A to oznacza że jutro idę biegać. I zgodnie z obietnicą koniec interwałów, a jedynie spokojne klepanie kilometrów. Styczeń będzie popierdzielony, mam nadzieję że także luty więc na jakieś inne cuda nie ma się co nastawiać.

Niedziela i przegapione #11

Melodyjka dwa razy dziennie
Dwa razy dziennie, rano i wieczorem, słychać słodką do bólu melodyjkę. Przez ostatnie trzy miesiące myślałem że to jakiś obwoźny sklep, ale nigdy nie umiałem go złapać. W tym tygodniu wyjaśniło się dlaczego. Tę słodką melodyjkę gra ciężarówka czyszcząca ulice. Dwa razy dziennie przez całe Jiawang przejeżdżają ciężarówki myjące ulice z kurzu.

Mówcie mi Mario
Poważnie…w Chinach odkryłem swoje powołanie – hydraulika. W zeszłym tygodniu myłem naczynia i nagle poczułem że mam mokre stopy, otworzyłem szafkę pod zlewem w kuchni i zobaczyłem tam niezwykle prowizoryczny system rur oraz miskę z której już się przelewało.  Nie miałem innej opcji niż odkręcenie wszystkich możliwych rur, wyczyszczenie i zamontowanie. Oczywiście potem wypadało posprzątać, ale teraz woda spływa bez problemu.
Tylko że to nie koniec…od kilku dni woda w łazience bardzo wolno spływała, więc postanowiłem sprawdzić co się dzieje. Wyciągnąłem jedną rurę i zobaczyłem masę włosów. No cóż…przez pierwszy miesiąc po tym jak się Lidia wyprowadziła okazjonalnie spotykałem jeszcze Jej włosy, ale to co było w umywalce było zdumiewające. Nie pozostało nic innego jak wyciągnięcie jeszcze jednej rury i wycięcie nożyczkami włosów, przynajmniej tylu ilu byłem w stanie. Woda zaczęła spływać tak szybko jak jeszcze nigdy.
Wszystkie rury wyczyszczone, mogę zostać hydraulikiem.

Tak na 35 lat…
No to polazłem z uczniami w środę do stołówki i nie mogliśmy znaleźć miejsca o czym już wspominałem. Dokulaliśmy się w końcu do tej nieszczęsnej trójki zamówiliśmy jedzenie i zaczęliśmy szamać. Po chwili przyszły Panie ze stołówki i zaczęły rozmawiać z uczniami. Oczywiście o mnie. Nagle uczniowie zaczynają się śmiać, podnoszę głowę znad tacy, patrzę na Stefani i pytam się:
– Mówicie o mnie?
– Tak…
– Co się stało?
– Pytały o wiek…
– Tak…?
– Bo myślały że masz tak koło 35…
– To wszystko przez brodę.
– To normalne bo my mamy problemy z ocenianiem wieku obcokrajowców i wiemy że jesteś młodszy.
– Spokojnie. Wcale mnie to nie martwi.
I to prawda. Z dłuższymi włosami i brodą wyglądam na dużo starszego. Gdyby mnie to martwiło poszedłbym do fryzjera i w końcu skorzystał z maszynki do golenia.

Lawrence
Przy okazji rozmowy o tych odwiedzinach wywiązał z Lawrencem taki dialog:
– A co robią Twoi rodzice?
– Tata pracuje w fabryce, a mama chyba też. W gruncie rzeczy to nie wiem.
– Tęsknisz za nimi?
– Nie. Za rzadko ich widzę, prawie z nimi nie rozmawiam, praktycznie ich nie znam. Mam znajomych tutaj w szkole. Przyjaciół, nauczycieli, nie jestem w ogóle samotny.
I tak się nad tym zamyśliłem bo rodzina w Chinach jest niezwykle ważna, tak jak w Polsce. Ale On powiedział coś co chyba dotyka, lub może dotknąć, wielu uczniów. Rodzice pracują bardzo ciężko za marne grosze między innymi po to by On mógł się uczyć. On zostaje w szkole na wolne weekendy by się uczyć i dostać się na dobry uniwersytet i przez to praktycznie nie widzi rodziny. Nie widzi, nie rozmawia z nimi, już nawet przestał tęsknić, widuje ich tak rzadko że już zapomniał za kim ma tęsknić i dlaczego. Tak bardzo jak jest to logiczne jest to bolesne.  Może się mylę, może jest coś w Jego przeszłości co sprawia że nie tęskni, a reszta ludzi tęskni za rodzicami niezależnie od tego jak długo ich nie widzi.

USA…
Oj USA też nie lubią, bardzo ale to bardzo. A dlaczego? ‘Bo USA pożycza od nas pieniądze i nie oddaje, pomaga Japonii, wywołuje wojny na świecie…’
No to mi racjonalnie wyjaśnili dlaczego nie lubią USA..

Zimno
Dlatego uczniowie noszą w klasach kurtki i rękawiczki. Bo jest zimno. Bardzo ciekawi mnie co będzie w zimie, a Lidia nie chce mi powiedzieć. Może nie potrafi tego wyjaśnić? Już się nie mogę doczekać gdy powiem ‘Caught a damn cold, I hate Alaska’. No może chociaż to po przecinku, bo jednak przeziębić się nie chce. Tak, jestem spaczony do bólu i granic niemożliwości ale jest mi z tym niezwykle dobrze.

Niedziela
W niedzielne poranki nawet kogut nie chce piać, za to słońce zerwało się wcześnie rano i postanowiło przebić się przez chińskie blokowisko i moje zasłony. Przebiło się na tyle skutecznie że wstałem umyłem się (od kilku dni myję zęby chińską pastą do zębów o smaku zielonej herbaty…ja ją chyba do kraju ze sobą przywiozę, razem ze słonecznikiem i zapasem bobu),  odpaliłem komputer, zrobiłem poranne ćwiczenia, sprawdziłem pocztę, poczytałem co się dzieje na świecie (mój jedyny kontakt z językiem polskim to ostatnio rozmowy z rodziną, przyjaciółmi i ten blog i jest jeszcze gorzej niż było bo coraz częściej zapominam polskich słów, co to za tłumacz co nie zna odpowiedników w swoim języku ojczystym…) i polazłem biegać.
Chciałbym w tym miejscu powiedzieć firmie Ronhill (naprawdę mnie nie sponsorują, ale uważam że powinni bo wspominam o nich już po raz któryś) – dziękuję. Tym razem gratulacje należą im się za leciutką kurtkę przeciwdeszczową którą można spakować do własnej kieszeni i zabrać sobie na ramie/plecy. Prognoza mówiła że będzie padać (i gdy piszę to pada), więc oprócz standardowego zestawu wziąłem ze sobą kurtkę. Zarzuciłem ją sobie na ramię i ruszyłem. W ogóle jej nie czułem, ani trochę mi nie przeszkadzała a biegło mi się naprawdę dobrze. Zdecydowanie za szybko jak na wycieczkę biegową, ale jeżeli jestem już w stanie biec przez 80 minut w takim tempie to jest przyzwoicie. Super pogoda do biegania. Zimno, ale nie bardzo zimno i bezwietrznie.
I tak biegnąc po starym centrum uświadomiłem sobie że to ‘moje’ Jiawang jest naprawdę, ale to naprawdę małe. Początkowo wszystko tutaj było dla mnie taaaakie duże, albo i jeszcze większe, ale teraz gdy przebiegnięcie z jednego końca na drugi koniec zajmuje mi mniej niż godzinę i gdy przywykłem do tego ruchu na ulicach to jakoś tak to wszystko wydało się małe. Uderzyło mnie to dzisiaj strasznie. Tylko ani trochę mi ta ‘małość’ nie przeszkadza. To idealne miejsce dla mnie. Ciche, spokojne, wzgórza niedaleko, stadion bliziutko, praktycznie bez ruchu samochodowego (to duuuuża przesada), a jednak ciągle się rozwija. Przed moim blokiem powstaje wieżowiec, za moim blokiem stoi już kolejne blokowisko, jeszcze jedno się buduje, a zaraz obok powstanie następne z ogromnym centrum handlowym…Tylko nawet wtedy będzie tu przez kilka lat cicho i spokojnie…To sobie właśnie uświadomiłem. Gdy tak sobie biegłem zapomniałem w końcu o kurtce, a po 20 minutach poczułem głód i już myślałem że będzie ciężko biec jeszcze godzinę, ale dałem radę bez większych problemów. Dawno już nie czułem głodu w czasie biegu. Potem chwyciła mnie lekka kolka, ale do tego już powoli się przyzwyczajam. Chyba za szybko biegam…chyba, ale głowy sobie uciąć nie dam. Na szczęście nie jest to w żaden sposób dokuczliwe więc się nie przejmuję i robię swoje.
Gdy zbiegałem spod pętli autobusów linii 25 (czyli spod innej szkoły) usłyszałem rytmiczne uderzenia w beton za sobą. Obejrzałem się, a to dwóch nastolatków próbowało dotrzymać mi kroku. W niedzielę. W czasie spokojnego wolnego biegu…No to odsunąłem chustę i krzyknąłem ‘dzia jo, dzia jo’ (mniej więcej ‘szybko, szybko’), ale  chłopaki nie dali rady. W niedzielę, w czasie mojego spokojnego biegu…Trochę wstyd, bo przecież powinni mnie złapać bez problemu. Demonem szybkości nigdy nie byłem i nie będę.
Dzieciaki dalej wołają za mną ‘łejgłoren’ (obcokrajowiec), a ludzie patrzą się na mnie jak na zjawisko z innej planety, ale w ogóle mnie to nie rusza. Kurczę jestem przecież na pierwszy rzut oka zupełnie inny od Nich, więc się nie dziwię. Czasem ktoś krzyknie ‘heloł’, to wtedy staram się przynajmniej podnieść rękę albo odkrzyknąć ‘ni hao’. Oni się uśmiechają, ja też chociaż mój uśmiech skrywa chusta. Momentami biegnę po ulicy bo to o wiele bezpieczniejsze od chodnika. Chodniki są nierówne, pełne dziur, czasem trzeba zeskoczyć kilkanaście centymetrów a to wszystko wybija z rytmu. Na drodze auta poruszają się z prędkością 40-50 km/h, ostrzegają Cię klaksonem gdy mają do Ciebie jeszcze grubo ponad sto metrów, a nawet potem starają się  ominąć Cię jak największym łukiem. Można więc spokojnie biec przed siebie…I tylko te klaksony przypominają że oprócz Ciebie i drogi jest tutaj jeszcze ktoś.
Dzisiaj wyszło ponad 15k. Rekord z zeszłego tygodnia został pobity. Do końca roku chcę dobić do biegów 90 minutowych, ale więcej mi nie potrzeba. Tutaj pogoda jest niezwykle łaskawa i należy z tego korzystać robiąc jak najwięcej szybkości.

Dzisiaj wielu zdjęć nie ma bo cały dzień przesiedziałem w domu. Czasem trzeba nadgonić filmowe zaległości i się jednak pobyczyć, naładować baterie na cały tydzień. Jutro notka pojawi się później niż zwykle, albo dopiero we wtorek bo idę na kolację z dyrektorem. Znaczy najpierw idziemy do innej szkoły a potem ruszamy na kolację, na której przyjdzie nam ‘spożywać alkohol’.

Dzisiejsza trasa:
http://www.endomondo.com/workouts/109657050

Adam!
Można by rzec ‘nareszcie’. A wiesz że moją mamę też zafascynowała ta kulka na słupie? Stoi sobie takie to to w malutkim parku na obrzeżu Jiawang.
Tak, te drzewka są sztuczne i pięknie świecą rano i wieczorem. Mam nadzieję że uda mi się zrobić im porządne zdjęcie gdy tak sobie świecą radośnie. Bo ostatnio zaskoczyły mnie we wtorek z samego rana.
Gdyby nie to że te pisuary są dość wysokie to miałbym problem bo faktycznie są zawieszone niziutko.
A co mnie podkusiło? To samo co gdy kupowałem kałamarnicę  z obwoźnego grilla – ‘najwyżej spędzę dzień na kiblu’. Jak już przejechałem taki kawał drogi to chcę trochę tutejszych specjałów spróbować.

Przy okazji…dzisiaj mija dzień 80, czyli połowa ważności mojej wizy…
Wybaczcie proszę dzisiejszy brak zdjęć, ale w nagrodę dostajecie ścianę tekstu ;)
Aaa…jeszcze jedno: tak, wszystkie potrawy w domu jem pałeczkami. No dobrze, oprócz jajecznicy.

W głowie gra cygańska orkiestra

Tak zawsze dziadek mówił gdy już robiło mu się miło i przyjemnie. Także teraz i ja tak napiszę. Bo, zaczynając znowu od końca (co sprawia, że mój blog wkracza w fazę postmodernizmu), byłem na kolacji u Ruby (nauczycielki klas drugich). A że poszliśmy tam z Lidią po raz pierwszy trzeba było przynieść jakiś prezent. Lidia zakupiła klocki dla córeczki, a ja kupiłem mleko, dla córeczki. Mleko. Jak usłyszałem od Lidii, że dobrym prezentem będzie mleko to nie mogłem się powstrzymać i go nie kupić. Wyobrażacie sobie w Polsce iść do kogoś w odwiedziny i kupić mu mleko? Właściwie to pamiętam taką historię z przed dobrych paru lat gdy poprosiłem znajomego odwiedzającego mnie po raz pierwszy by przyniósł mleko. Oczywiście żartowałem, bo mleko? No poważnie, mleko? A on przyniósł. I teraz to się powtórzyło. Mleko. Do teraz nie mogę wyjść z podziwu.

Zdjęć w mieszkaniu Ruby nie robiłem, ale powiem uczciwie – Chińczycy mają zupełnie inne podejście do tematu porządku i czystości niż my. Babcia moja by się tutaj nie odnalazła. Mogę zrozumieć, że mają trzyletnie dziecko, ale wszystkie jej rzeczy były wszędzie :) Wyglądało to z jednej strony uroczo jak w młodym (no kurczę pieczone przecież Ruby jest raptem dwa lata starsza ode mnie) małżeństwie, a z drugiej trochę przerażająco że zaprosili kogoś na kolację i mają taki nieład. Zupełnie inna kultura, ale dzięki temu czułem się bardzo swojsko. Nie ma takiego uczucia sztuczności i wrażenia, że to muzeum.

No i sobie pojadłem zdrowo, nawet dwa pierogi zjadłem. Rany, a miałem się nie objadać na kolację. Nawet tofu kupiłem. Do tytułu! Mąż Ruby jest nauczycielem geografii i Ruby się zapytała czy bym się nie napił wina. No to czemu nie. ‘Wina’. Oni na ten swój destylat mówią ‘wino’. Destylat smakowy o mocy 45%. No i Pan Mąż nalał do kielonków. Tak spojrzałem na to i pomyślałem ‘w końcu jakieś Polskie kielonki’ bo to akurat były setki. No to jak nalał, wykonaliśmy ten Chiński gest oznaczający szacunek przy piciu i siup. No to siupłem. Lidia, Ruby i Pan Mąż zrobili Wielkie Oczy. Naprawdę Wielkie Oczy. Ja za bardzo nie rozumiem o co chodzi, ale Lidia już przychodzi z ratunkiem i mówi ‘tego się nie pije na raz, a Pan Mąż jest pod wielkim wrażeniem’. Spojrzałem na jego kielonek i faktycznie był w połowie pełny. Zrobiło mi się głupio. Lidia wyjaśniała, że to część mojej kultury, a ja spuściłem głowę i przyznałem, że z tej części mojej kultury nie jestem dumny. Oj nie jestem. Wychyliliśmy jeszcze kilka kielonków, ale już na spokojnie. Nawet bruderszafta wypiliśmy.

Lekcja kulturowa#1 W Chinach naszego bruderszafta pija się na ślubach i robią to tylko małżonkowie. Co więcej, naszego bruderszafta pijają w ogóle tylko kochankowie.

Ruby się śmiała i powiedziała, że nie jest zazdrosna. Pan Mąż Geograf, jak na geografa przystało powiedział, że bardzo lubi poznawać inne kultury, a ja się prawie ze wstydu schowałem pod stół.

A teraz na początek (no postmodernizm jak się patrzy). Dzień zacząłem od sprawdzenia wiadomości, bo chciałem kupić świeczkę, albo chociaż kadzidełko by tak symbolicznie zapalić w ten dzień, a pytałem się Lidii czy wie gdzie mogę coś takiego kupić. Nie wiedziała, pytała ludzi i nikt też nie wiedział. Kulnąłem się do sklepu i nic. Nie ma. Ani świeczek ani kadzidełek. No nic. Trudno. Tak jest, nic na to nie poradzę i muszę się z tym pogodzić, nie będę przecież do Xuzhou do Carrefoura jechał szukać świeczek.

Dzisiaj zdjęcie stołówkowego lunchu, który wyszedł mnie 7 RMB. 4 za to co zawsze i 3 za dwa plastry żeberkowanego tofu.  Szukając świeczek kupiłem mydło. Jak na białego w Chinach postanowiłem kupić mydło wybielające. W końcu wszyscy boją się, że wrócę żółty, także nie bójcie się moi drodzy, mydło z dodatkiem papai sprawi, że będę bielszy niż przed wylotem.

Ten sympatyczny Pan przy stoisku China Mobile palił. Tak, palił w miejscu publicznym w dodatku w sklepie i nie dość, że nikt mu nie zabronił to nawet nikt mu nie zwrócił uwagi. To mi uświadomiło, że w Polsce posunęliśmy się naprawdę daleko jeżeli chodzi o palenie w miejscach publicznych, a ciągle nam mało.

A te dzieciaki chodzą do szkoły, którą mijam w drodze do sklepu i pytały się jak mam na imię. Niestety same przedstawić się nie potrafiły, za to zdjęcia chętnie pozwały.

Tak jak pisałem wczoraj kupiłem sobie tofu. 16 RMB za kilo, ale jest już przyprawione, więc wystarczy tylko ugotować. Chociaż na zimno też jest dobre. Przecież musiałem skosztować :) Tak mi brakuje kawy, że kupiłem tę Moche. Ale ech, koło kawy to ona nawet s klepie nie stała. U Ruby natomiast powiedziałem, że wolałbym herbatę (chociaż powinienem zgodzić się na to co proponują gospodarze, czyli kawę z cukrem i mlekiem) i zaczęło się poszukiwanie herbaty (chciałem im kupić herbatę, ale Lidia powiedziała że skoro Ruby dała mi herbatę to lepiej żebym jej nie kupował i miała rację). No i znaleźli. Bardzo dobra herbata.

I trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/id9srGIMXss

Rozmawialiśmy trochę o tym jak wygląda edukacja w Polsce i w Chinach. No i oczywiście nie obyło się bez tej nauczycielki z przedszkola trzymającej dziecko za uszy (parę tygodni temu był taki przypadek, że przedszkolanka robiła zdjęcia gdy trzymała dziecko za uszy za karę, i to trzymała w sensie podniosła na wysokość kilku centymetrów, zostawiała butelki po piwie w Sali, zaklejała dzieciom usta taśmą i kazała im klęczeć za karę), a ja to zripostowałem uczniami wkładającymi nauczycielowi kosz na śmieci na głowę i powiedziałem, że do tego prowadzi wolność w kraju. Tak po prawdzie to ja nie wiem czy ja wolę taką wolność. Tutaj na ADHD cierpi podobno 5% uczniów, ale u mnie w klasach nie ma nikogo nadpobudliwego, a przecież w Polsce to była plaga. Tutaj uczniowie są do rany przyłóż. I lubią mnie. Nawet chłopacy pisali w ankietach że jestem przystojny.

A na dobranoc, lub śróddzienne pobudzenie historyjka. Wchodzimy z Lidią do sklepu z plecakami i ona jak zawsze chce odłożyć plecak do schowka i mówi, żebym ja też odłożył. A ja jej na to, że jesteśmy w naszym osiedlowym sklepie. Sklepie w którym wszyscy mnie znają i wszystkie kasjerki się do mnie uśmiechają, oraz nikt nigdy nie mówił mi żebym zostawił plecak. W żadnym sklepie (oprócz tego szkolnego) nikt mi czegoś takiego nie powiedział. A Lidia stwierdziła, że to niesprawiedliwe i że mnie nienawidzi. No cóż. Nie takie niesprawiedliwe bo Miguelowi kazali plecak schować :) Oj a jego dzisiaj też uszły piekły bo oberwało mu się i od Lidii i ode mnie gdy Ruby o niego spytała. Teraz się z tego śmiejemy, ale parę tygodni temu do śmiechu to nam nie było.

Mamo, wiem jak dziadek mówił, ale chciałem to ugrzecznić :)

Lidia pokazuje pazurki

Ale zacznijmy jednak od początku, czyli klasy środa…Środa jak to środa, należy ją przeżyć. Milczeniem pomińmy to, że czułem się rano jak wyjęty z psiego żołądka (lub kociego) i miałem ochotę jedynie zawinąć się w kołdrę i spać, spać, spać. Nie mogłem tego zrobić z przyczyn oczywistych, więc poszedłem do szkoły. Dzieciaki dalej uwielbiają zabawne wiersze i filmy animowane.

Podrzuciłem Lidii pendrajwa, żeby zgrała zdjęcia z soboty i niedzieli i…moi drodzy to będzie najdziwniejsza galeria do tej pory. Albo Lidia, lub jej znajoma, ma jakiś przedziwny fetysz namiotowy, albo ktoś je prosił o robienie zdjęć namiotów. Chociaż Lidia wspominała, że chce pooglądać namioty. Namioty…Jestem pierwszym, który przyzna że wszędzie można doszukać się piękna i należy czerpać radość z rzeczy małych, ale namioty to chyba nie moja bajka.

Po lunchu w stołówce numer 3 (w jedynce było mnóstwo ludzi i uznałem że dam drugą szansę trójce) który wyszedł mnie 5 za 3 dania (w jedynce by na to nie pozwolili!), ale dostałem gratis zupę, powróciłem do domu. Postanowiłem po drodze wzbogacić się o syrop na kaszel. Napisałem sobie ładnie na kartce (prawdę mówiąc to brzydko sobie napisałem, ale można się odczytać) nazwę syropu. Nawet był artykuł o nim na Wikipedii, więc musi być znany! Nie był. Pani jego nazwa nic nie powiedziała, musiałem więc sięgnąć do kieszeni po niezastąpionego iPoda (to naprawdę mnie zdumiewa, że odtwarzacz mp3 może być takim kombajnem) i pokazałem kaszel, a potem zakaszlałem i Pani podała mi coś. Coś okazało się czymś co trzeba połknąć, ale dawkowanie było wyjaśnione po angielsku, więc jest dobrze…

Potem zasnąłem. Bo co mam robić gdy biegać nie mogę, jeździć nie powinienem, a ileż można się uczyć chińskiego? Obudził mnie sesemes. Od dziewczyny. Znaczy nie od dziewczyny w sensie dziewczyny, tylko dziewczyny w sensie Lidii.  I napisała mi że Miguel stwierdził iż jej angielski jest ograniczony. Ciężko oczekiwać by była na poziomie nejtiwa. Ale jest całkiem dobrze. Nie wszystko wyłapuje od razu, ale jak się trochę uprości to sobie dziewczyna radzi. No kurczę, przecież ona też się uczy i nie można jej wbijać takiej szpili. A zezłościła się i to bardzo bo napisała mi, cytuję, ‘nie mogę uwierzyć że spotkałam w życiu takie gówno’. I teraz można się doczepić i powiedzieć, żeby popracowała nad przymiotnikami i rzeczownikami, ale wiadomo o co chodzi, prawda? Więc po co się czepiać, skoro przekazała to co przekazać chciała w krótkiej wiadomości tekstowej?

By osłodzić jej trochę życie dostała ode mnie lizaka, a uczniów postanowiłem dokarmić ciasteczkami. Przykulał się Miguel i zaczynam z nim rozmawiać czy by nie wziął mojego piątku, bo źle się czuję i przydałoby się trochę odpocząć. A wtem wskakuje Lidia i mówi, że Miguel wyjeżdża. Pytam się go kiedy, a on że nie wie, ale może już w piątek. No to mówię, że nie było tematu i wracam na swoje miejsce. Oni zaczynają tam między sobą gadać, a Lidia udaje idiotkę i mówi ‘przepraszam, ale nie rozumiem, mój angielski jest taki ograniczony, a Twój taki doskonały, czy mógłbyś mówić wolniej i prościej’, a ja tak na nią patrzę i w duchu się śmieję. To takie tanie, tak absurdalne tanie, że aż wstyd. Aby oszczędzić uczniom tego pokracznego widoku postanowiłem z nimi pogadać. I usłyszałem jeszcze jak Lidia mówi, że Miguel nie musi podchodzić bliżej i żeby napisał ‘report’ bo chyba myślą o innym słowie (Miguel jest przyzwyczajony do innej wymowy, która często odbiega od tej uznawanej za poprawną, zrozumieć go można, ale czasem trzeba trochę pomyśleć). Za to z uczniami rozmawiało się bardzo fajnie, wszyscy tęsknią za Victorią i śmiali się gdy powiedziałem że ja też. No dziwnym nie jest…I tak sobie gadamy gadamy, a tu nagle do pokoju wpada zdyszana Wendy! Pierwszy raz, a uśmiech jak zawsze od ucha do ucha. W ogóle to strasznie mi jej szkoda bo zawaliła sprawdzian z matmy, z logarytmów. No cóż, ja jej z tym nie pomogę. Lidia doskonale już wie z której klasy jest Wendy, a dziewczyny z klasy drugiej powiedziały, że to moja najlepsza przyjaciółka. No tutaj w szkole to bez dwóch zdań.  Nikt nawet nie jest blisko.

Miguel coś tam próbował z uczniami pogadać, ale oni jakoś tak nie za bardzo za nim przepadają. Poopowiadaliśmy sobie łamańce językowe, do tego trochę zdjęć pooglądaliśmy i rozeszliśmy się do domów. I powiedziałem Lidii, żeby więcej tak nie robiła, bo się prawie posikałem ze śmiechu. Tylko to było tak absurdalnie tanie, tak absurdalnie głupie, że nie wiem kim trzeba być by tego nie zauważyć. No ale z drugiej strony gdy Lidia powiedziała, że jej angielski jest ograniczony Miguel przyznał jej rację. Tym razem to ktoś nie zrozumiał sarkazmu Lidii. Świat naprawdę ma się ku końcowi.

Po wyjściu uczniów z gabinetu nastąpiła taka oto scena: Miguel zabiera swoje klamoty i maszeruje do drzwi (a przedtem przesunął dwa krzesła, sobie i dla jednej z uczennic), Lidia maszeruje do podgrzewacza z wodą, a ja zaczynam odstawiać krzesło które przysunąłem. Miguel waha się chwilę po czym zawraca i odsuwa jeden fotel, po czym żegna się i wychodzi.

I tak sobie myślę, że lepszego podsumowania jego postawy nie ma.

Lidia zadzwoniła do Jeniffer, ale ona oczywiście nic nie wie, jest u innego nauczyciela i z nim coś załatwia. Czyli nie wiadomo jak to będzie w końcu.

Wyjątkowo postanowiłem włączyć QQ i odezwała się do mnie dziewczynka z niedzieli. Ta co się do mnie strasznie kleiła. Taka mała, z czarnymi włosami, w żółtej koszulce…No to nam trochę zawęziło obszar poszukiwań. W każdym razie odezwała się. Spojrzałem w historię wiadomości. Odzywała się też wczoraj. I przedwczoraj. Bo w poniedziałek rozmawialiśmy. I sam nie wiem co o tym myśleć, ale ta relacja będzie typowo internetowa.

Leki wzięte, pora się myć i kimać. Trasy ponownie nie wrzucam, bo ileż można patrzeć na trasę z domu do szkoły i ze szkoły do domu.

Domu. Naprawdę domu. Nie mieszkania a właśnie domu.

Niedziela i przegapione #6

Mogę być winna grosik
Czułem, że tu jest zbyt pięknie. Czułem! Panie na kasach są wszędzie takie same, jak im się kończą drobne to nie chcą tego grosza wydać i tak samo tutaj. Nie dostałem swojej 1/10 RMB. Machnąłem na to ręką. Jak ostatnio liczyłem mam w monetach 1/5 i 1/10 RMB już ponad 20 RMB, więc spokojnie. Pani na kasie dostanie spory zapas. Żeby jej prędko nie zabrakło.

Zamknięty plecak w sklepie
Normalnie nie przejmuję się tym, że w sklepach są szafki i powinienem schować do jednej z nich plecak. Normalnie nikt mi nie mówi, że mam to zrobić (o dziwo w zeszłą niedzielę kazali schować Miguelowi, co wyjaśniła mi Lidia mówiąc że on jest trochę podobny do nich (Chińczyków w sensie), więc nie traktują go ulgowo), więc tego nie robię. Raz jednak postanowiłem schować plecak, a co mi tam. Naciska się przycisk, dostaje się karteczkę, otwiera się szafka, wkłada się plecak/torbę i zamyka szafkę. Po zakupach należy podejść do szafki, podsunąć karteczkę z kodem kreskowym pod czytnik, poczekać aż się otworzy i wyjąć zawartość. I tak też zrobiłęm, z tym małym wyjątkiem że mój plecak zablokował szafkę i nie chciała się otworzyć. I tak przesympatyczna Pani siłowała się na wszelkie możliwe sposoby, a mnie już oblewał zimny pot, bo bez plecaka zostać nie mogę…i spróbowała otworzyć ręcznie, ale dalej nic, a pode mną zrobiła się już mała kałuża…ale w końcu się udało. Ślicznei Pani podziękowałem i oddaliłem się z postanowieniem, że już nigdy, pod żadnym pozorem, samowolnie nie schowam plecaka do szafki.

Zdrajczyni w czasie kolacji
‘Zdrajczyni’, czyli Stefania, razu pewnego przysiadła się do mnie do kolacji. A raczej nie tyle przysiadła co pozwoliła mi się przysiąść bo widziała, że szukam miejsca. Czyli technicznie rzecz biorąc to ja się przysiadłem…W każdym razie rozmawialiśmy sobie i przyznała się, że chciałaby wyjechać do Oxfordu by tam studiować filologię angielską. Marzenie zacne, bardzo wymagające, ale godne pochwały i wspierania. Potem co prawda usłyszałem pytanie ‘dlaczego nie lubisz Justina Biebera?’ (2 piosenki przerabiane 14 razy potrafią w końcu zniechęcić do wszystkiego), ale ogólnie to całkiem sympatyczna dziewczyna.

Zdjęcie w ICBC
Lidia usłyszała od znajomej, pracującej w ICBC (chińskim banku w którym mam konto), że są w internecie zdjęcia kogoś kto wygląda jak ona i obcokrajowców zakładających konto w banku. Czyli prawdopodobnie są to zdjęcia mnie i Vicki gdy zakładałem konto w ICBC w Xuzhou. Niestety Lidia się tych zdjęć nie doszukała, więc całkiem możliwe, że są one na jakiejś wewnętrznej stronie ICBC. Bo przecież nie umieściliby mnie na swojej stronie bez mojego pozwolenia ;)

A wymienisz się godzinami?
Gdy przykulała się Jeniffer w środę Miguel podsunął mi kartkę i zapytał czy bym się nie zamienił zajęciami w środę. Zaproponował żebym wziął klasę 3 zamiast klasy 8. Czyli miałbym trzy zajęcia pod rząd, okienko i przerwę na lunch. No i teoretycznie fajnie, tylko że jak ja mógłbym oddać klasę 8? Z Wendy. Nie ma takiej opcji nawet. No i tak też powiedziałem, że nie zamienię się . Miguel stwierdził, że jeszcze będzie na ten temat rozmawiać z kimś. Po chwili wyciągnął kartkę i pokazał Vicki mówiąc że nie chcę się wymienić. Ewidentnie szukał poparcia, ale go nie znalazł bo Vicki wie, że moja klasa 8 jest nie do ruszenia. Powrócił do tego tematu w czasie kolejnej rozmowy z Lidią, ale ta wybrnęła z tego bardzo zmyślnie mówiąc, że plan ustaliła szkoła i gdy zmienią coś dla niego to wszyscy będą się chcieli wymienić, a na to się szkoła nie zgodzi.

Parking dla nauczycieli
Wydzielono, w końcu, osobny parking dla nauczycieli. I w końcu można parkować poza żółtymi kreskami.

Paskudnie wyglądające tofu
Jednego wieczoru postanowiłem spróbować czegoś nowego i wziąłem paskudnie wyglądające coś w stołówce. Paskudnie wyglądające coś okazało się całkiem zacnym tofu przygotowanym w przyprawie z domieszką kurkumy. Jest dobrze.

Naprawdę chcesz tu zostać? Zrobiłeś tu wszystko co mogłeś zrobić…i znasz lepiej Jiawang od Lidii
Tak powiedziała Vicki…i tak się zastanawiam czy nie ma racji. Bo z jednej strony codziennie coś odkrywam, ale to już raczej jakieś niedobitki bo większość już faktycznie odkryłem. Tylko mi to odpowiada. Odpowiada mi taki spokojny, małomiasteczkowy klimat. To nie jest wielkie miasto, to nie są Chiny jakie sobie wyobrażałem, ale to ciągle są Chiny. I to jest bardzo dobre miejsce by zacząć przygodę. Potem mogę się przenieść gdzieś dalej, ale na razie wszystko mi tu pasuje.
A Jiawang może znam lepiej od Lidii bo chociaż ona wie gdzie zrobić zakupy to ostatnio jadąc do Xuzhou stwierdziła, że przez półtorej roku nie widziała jednej z tutejszych szkół. A przecież ona jest na ulicy równoległej do ulicy głównej. No to jak można ją przeoczyć? Ano można, bo nie ma na niej sklepów :)

Pan się ciągle uśmiecha
Trafiła się w klasie czternastej dziewczyna zadająca bardzo trudne pytania. Same bardzo trudne pytania. I widać było, że się przygotowała ze słownikiem i brała pierwsze słowa. Bo zamiast przyjemnego ‘smile’ wzięła trudny ‘grin’, którego nikt nie rozumiał. I zapytała się ‘Pan się ciągle uśmiecha, czy lubi się Pan uśmiechać?’ . I jak ja mam powiedzieć, że nie? Gdy już się dziewczyna namęczyła i użyła tego skomplikowanego ‘grin’ musiałem zacząć się śmiać i odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że to głównie dzięki nim ciągle się uśmiecham i jestem wesoły. Bo to są niesamowite dzieciaki.

Paczkarz z paczkami
I widziałem listonosza, ale zdjęcia mu nie zrobiłem. No dobrze, to nie listonosz, a Pan Paczkowy.

Też ściągają
Zapytałem się Lidii czy też ściągają na sprawdzianach i bez chwili zawahania odpowiedziała, że tak. Także nie musimy czuć się gorsi :)

Nikt mnie nie poznaje
No właśnie, odkąd zapuściłem brodę ludzie przestali mnie poznawać. Nawet dyrektor zapytał się Lidii jak mam na imię…No przecież byliśmy razem na kolacji…

Wyścig
Rano skulałem się z łóżka, zjadłem śniadanie i gdy stwierdziłem, że mam jeszcze mnóstwo czasu postanowiłem posprzątać. Posprzątałem więc, ubrałem się i poszedłem pod scenę. Po kilku chwilach ktoś mnie znalazł, dostałem rower, numer startowy i kask. Oczywiście mnóstwo ludzi robiło sobie ze mną zdjęcia, lub mi zdjęcia. Naprawdę mnóstwo. Znowu będę w telewizji, tym razem w większej bo na całą prowincję, ale reporterka nie umiała angielskiego i była bardziej blada niż prześcieradło, więc nawet z nią nie próbowałem rozmawiać. Za to spotkałem Xu i życzyłem jej miłego dnia, a ona mi powodzenia.

Sam wyścig zaczął się o 9. Ustawiłem się na szarym końcu i przez 2 kilometry byłem na szarym końcu. Po chwili dopadłem pierwszego studenta z Zachodu, po kolejnym kilometrze drugiego, a na podjazdach łapałem Chińczyków. Na poboczu stali kibice, którzy krzyczeli niepamiętamco, ale miało być motywacyjne i dawało kopa. Dojeżdzając do jeziora minął mnie lider z peletonem kilkaset metrów za nim. Czyli po ~9km mieli nade mną przewagę ~4km. Pięknie. Jazda wokół jeziora była bardzo klimatyczna bo unosiła się jeszcze poranna mgła i wkoło było mnóstwo ludzi, w tym znajomi Lidii, którzy bardzo dopingowali. Uda mnie piekły jak już dawno nie, w końcu rower to nie jest moja bajka. Jadąc wokół jeziora obrałem sobie za cel Chińczyka który był dobre kilkadziesiąt metrów przede mną. Jechaliśmy bardzo równym tempem, gdy wyjeżdżałem doszedł mnie inny Chińczyk, którego łyknąłem kilka kilometrów wcześniej, a z którym trochę współpracowaliśmy w czasie podjazdu. Tym razem to on mi pomógł na podjeździe, ale niestety na drugi sił mu już nie starczyło i wtedy doszedłem swój cel. Współpraca z oboma była doskonała, gdy chcieli żebym się za nimi schował krzyczeli ‘ke ke ke’, a gdy chcieli żebym przycisnął mówili ‘go’, więc się dogadywaliśmy. Z ‘celem’ wymienialiśmy się  przez ostatnich 5 kilometrów i na kilometr do mety ruszył obok mnie i zaczęliśmy finiszować. Po kilkuset metrach odpuścił, ale celowo bo widziałem że ma jeszcze moc, wjechałem na metę z rękami w górze i jak Lidia nie da plamy to będę mieć te zdjęcie. Ogółem poszło bardzo dobrze, co prawda gdy zszedłem roweru ledwo mogłem chodzić, ale nie ma źle. Jak wrócę do kraju to bez dwóch zdań kupuję nowy rower. Tym razem właśnie do czegoś szybszego a nie do jazdy po mieście.  Oczywiście po wyścigu przybiłem piątkę koledze z którym się wymienialiśmy, gro Chinek i Chińczyków robiło sobie ze mną zdjęcia, ale po chwili uciekłem żeby się przebrać.
Brakuje mi wyścigów, bo one dają takie poczucie wspólnoty, niezależnie od miejsca na świecie i języka w jakim się komunikujemy. Brakuje mi takiej pozytywnej rywalizacji, innych biegaczy, brakuje mi tego machania ręką, wrzasków kibiców, ale brakowałoby mi tego i w kraju, w końcu jest październik. W Polsce takie wyścigi też mogłyby być organizowane trochę częściej niż tylko z okazji Tour de Pologne. A może są?

Rower
Umarł. Znaczy nie tyle rower co tylna przerzutka. Kręci się i przeskakuje. Trzeba kupić nową i ją wymienić. Było tak od początku, ale dopóki dało się jeździć to nie narzekałem, teraz jeździć się już nie da w ogóle. A dzisiaj Pan Rowerowy pokręcił pedałami, pokręcił głową i zrozumiał co chce powiedzieć, ale poprosił o telefon do Lidii i jej wyjaśnił. Wytłumaczył gdzie jest sklep rowerowy (no naprawdę Lidia, jeden jest na prawo za ulicą z Panem z mięsem na patyku, a drugi jest na prostopadłej do głównej prowadzącej do sklepu, praktycznie naprzeciwko księgarni), ale stwierdziłem że wolę już jeździć różową damką niż inwestować w ten rower. Bo chociaż bardzo fajny i sporo razem przeszliśmy to jednak nigdy nie będzie mój i do kraju go ze sobą nie zabiorę.

Wendy
Tak koło 15, po lunchu z dyrektorem wyścigu (i znowu potwierdza się moje zdanie, że w tych droższych knajpach jedzenie jest gorsze od tego w tych tańszych), byłem już w domu, rozmawiałem z mamą i…zadzwoniła Wendy. Zażartowała sobie, że powinienem mieć większe mieszkanie niż Miguel, a potem zapytała czy nie przyszedłbym do szkoły. A czy mam lepsze plany na wieczór? Kurczę, no nie mam, więc poszedłem. Po drodze wstąpiłem do sklepu kupić ciastka (bo ostatecznie z tym kubkiem się rozmyśliłem. Ona by się na pewno ucieszyła, ale co w przypadku pozostałych ~350 uczniów? Dlatego ciastka. No i tak czekałem na Wendy, czekałem i czekałem. W końcu po ~20 minutach poszedłem wziąć sobie ryż. Pani w stołówce zaczęła się tak histerycznie śmiać, że aż mi się udzieliło i musiał ją ktoś inny poratować. Wziąłem ryż, mięso z kury i ziemniaka. 4 RMB nie moje. Potem przykulała się Wendy z Sophie, jeszcze kimś i …Lucy (…bo szukałem dobrego imienia), więc kupiłem 4 ciacha. A tutaj Wendy wywinęła mi numer bo pojawili się jeszcze inni znajomi, połączyli dwa stoły i pokupowali jedzenie urządzając sobie prawdziwą ucztę w stołówce. Oto jak w Chinach urządza się urodziny dla szkolnych znajomych. Łącząc stoły, kupując jedzenie w stołówce i zapraszając nauczycieli. Trochę inaczej niż u nas, prawda?

Odnośnie tych sympatycznych czarnoskórych chłopaków na zdjęciach to Joe i Reggie, którzy studiują w Chinach już dwa lata i przyjechali tutaj by wystartować w zawodach.

Trasa wyścigu:
http://www.endomondo.com/workouts/kxQ1P279WxM

Nazwali go MTB, ale z MTB to on nic wspólnego nie miał.

Jak prawie pobiłem Miguela

Ci którzy mnie znają lepiej wiedzą, że jestem z natury spokojny. Wielu ludziom wręcz to że biegam strasznie kłóci się z tym jak sobie mnie wyobrażają. Zawsze byłem opanowany, egzaminy mnie nie ruszały, stres zabijam śmiechem, więc nawet gdy się stresuję to tego nie daję po sobie odczuć, ani sam nie odczuwam tak mocno. No i na domiar wszystkiego mam hipotensję, więc nawet gdy ktoś mi ciśnienie podniesie to dociera ono do standardowych widełek. Słowem, ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. No chyba że jestem zmęczony po treningu, lub w trakcie treningu, wtedy gryzę. A gdy jestem głodny to szczekam i jem :)

Zaczynam trochę od końca, ale hmm…potok myśli tak właśnie działa, prawda?
Dość tych rozważań. Idziemy z Lidią do Miguela (to się wszystko wyjaśni za kilka chwil) i po wyjaśnieniu mu obsługi kuchenki indukcyjnej, pooglądaniu syfu jaki ma w mieszkaniu (no poważnie…ma kilkanaście kubków a cukier kupiony tydzień temu trzyma w połowie w worku w połowie rozsypany na szafce, że o narzekaniu na cieknący wąż pod prysznicem nie wspomnę) zapytałem grzecznie czy mogę zrobić zdjęcie ściany bo chcę pokazać znajomym. Pozwolił, więc zrobiłem. Lidia pyta się dlaczego robię zdjęcie, przecież w moim mieszkaniu też są brudne ściany. No tak, ale moje brudne ściany już znacie, więc pora na tę osławioną ścianę w dawnym mieszkaniu Vicki. I tak sobie gadamy o tym, że jest brudno, a Miguel nagle wyskakuje ‘no ty jesteś przyzwyczajony do mieszkania w syfie, bo tak miałeś w domu’. I w tym momencie ciśnienie podniosło mi się momentalnie. Wiele rzeczy znieść mogę, jestem wręcz pierwszą osobą, która przyzna że mieszkam w chaosie, którego nikt nie rozumie. Oprócz mnie. Jestem pierwszym, który powie ‘ale po co mam ścielić łóżko skoro wieczorem i tak się w nim położę?’, ale stwierdzenie, że w Polsce żyłem w syfie nie jest uderzeniem we mnie. Jest uderzeniem w całą moją rodzinę. A to trochę za dużo osób bym nadstawił drugi policzek. I od razu powiedziałem że nie życzę sobie by mówił takie rzeczy. Miguel stwierdził że nic takiego nie mówił, że nie rozmawiał ze mną, że go nie zrozumiałem. A Lidia próbowała nas obu przegadać trzymając mnie za rękę, bo widziała co chcę zrobić. Po tej intensywnej i jakże jałowej wymianie zdań stwierdziłem, że nie ma sensu się siłować bo facet ewidentnie ma jakiś problem i to zdecydowanie nie ze mną. Czasem po prostu trzeba odpuścić, ale od razu napisałem do Vicki, która stwierdziła że ona by mnie nie powstrzymała i pozwoliła mu przywalić. Potem przyznała, że mówiła Lidii że jej zdaniem to rasista a na dodatek pospolity dupek. Poparcia nie szukałem, ale to że ktoś podziela moje zdanie trochę mnie lepiej nastraja. Lidia stwierdziła, że mam się nie przejmować, a z nim musi porozmawiać by nie zachowywał się jakby wszystko mu się należało.

A teraz na początek.

Poszedłem rano pobiegać. Zimno, niby 17 stopni, ale czułem jakby było 12-14. Dlatego na próbę ubrałem jeden z trzech zakupów przedwyjazdowych. Koszula z długim rękawem z domieszką wełny merino. Wykosztowałem się na to okropnie, ale nie żałuję ani złotówki, bo koszula sprawdziła się dzisiaj świetnie. Idealna na taką pogodę. Nie za ciepła, nie za zimna.

Wróciłem z biegu i pytanie od Lidii: gdzie jestem, bo jedzie do szkoły porozmawiać z dyrektorem. To mówię, że też pojadę. Pokulaliśmy się do dyrektora, z którym rozmawialiśmy o Miguelu i o tym, że mogę wziąć jego zajęcia. Dyrektor pytał się mnie czy wytrzymam te 28 godzin tygodniowo i chyb spodobał mu się mój entuzjazm bo nie stwierdził ‘wynocha’ (a w sumie to mógłby bo szkoła płaci za dwóch nauczycieli, jak mi się coś stanie to zostaną bez żadnego i mogę być trochę wypruty po kilku tygodniach) tylko zaproponował 2 tygodnie pełnego planu na próbę a potem mam powiedzieć jak się czuję. Co jest sensowne bo jakbym, nie daj Boże, nie dał rady to firma ma czas by kogoś znaleźć.

A dlaczego mam być tylko ja? Bo Miguel zostanie z tej szkoły oddelegowany. Każde jego żądanie jest przekazywane do siedziby firmy, wraz z informacjami o jego zachowaniu. To co on chce jest w moim odczuciu tak absurdalne, że zasłużyło na osobną stronę na blogu, bo ogarnąć po prostu tego nie potrafię. Może to kwestia wieku i gdy dobiję do tej szóstki z przodu (no poważnie, ja nie wierzę żeby on miał mniej) też będę chciał stołu i krzesła by oprzeć plecy. Na razie wystarcza mi biurko i łóżko/sofa, ale może za młody jestem.

Skłamałbym mówiąc że ja nie mam wielu wymagań, zwłaszcza że nie miałem ich w Polsce, ale to kwestia podejścia…w Polsce bieganie i praca była dla mnie niezwykle ważna. Potrafiłem wybrzydzać bo nie było mojego ulubionego twarogu. W końcu twaróg musi mieć odpowiednią zawartość białka by podtrzymać te resztki mięśni jakie mi się ostały. Tylko, że tutaj to nie ma znaczenia. Nie jest ważne to żeby przejechać z jednego końca miasta na drugi, ani to żeby zrobić rano trening. Dlatego mogę odpuścić wybrzydzanie na jedzenie (dzisiaj znowu nie spotkałem Pana z mięsem na patyku), ani na cokolwiek innego. Bo nie jestem u siebie. Tutaj nic nie jest takie jak w Domu, a jednak tu jest jak w domu. Chociaż mam brudne ściany, to są to przecież ich nie będę przemalowywał skoro zostanę tu, w najlepszym wypadu, do czerwca, a większość dnia i tak jestem poza domem. Nie będę narzekać, że nie mam telewizji a chcę sobie pooglądać wiadomości, bo przecież mam internet i mogę obejrzeć je w internecie, nie będę się skarżyć na to, że sprzęt w klasie nie działa i nie mogę przeprowadzić zajęć tak jakbym chciał, bo jestem przygotowany na to że coś może nie działać i mam w zapasie kilka planów awaryjnych. Wszystko jest kwestią podejścia i nie można oczekiwać, że świat nagnie się do naszych żądań. Rzadko się nagina. Powiedziałbym wręcz, że się nie nagina.

Za to herbata ryżowa smakuje wyśmienicie. Ciekawe jak smakuje z miodem.

Popołudniu poszedłem pojeździć na rowerze i odkryłem kościół. Akurat był otwarty bo coś w nim przykręcali. Tylko hmm…taki jakiś inny niż te do których jestem przyzwyczajony…

Muszę dokręcić tylne hamulce bo niestety są prawie całkowicie odkręcone, na szczęście znalazłem w jednej z szuflad śrubokręt, więc powinno być dobrze.

Całkiem niezła. Herbata z miodem w sensie.

I może pokulałbym się jeszcze gdzieś wieczorem, ale coś czuję się niewyraźnie, więc wolę zwalczyć to w zarodku niż się rozłożyć na dobre.

Ten napój, to coś z żelkami i w smaku nie przypominało niczego co kiedyś piłem, za to miało przyjemny truskawkowy posmak.

Groszek z białą posypką jest całkiem w porządku.

Nawet cieszę się, że do tego doszło bo mogę Wam siebie przybliżyć nie tylko w sytuacjach pozytywnych, ale także w tych gorszych.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/r5RmjvDI-9A

Dzisiejsza trasa rowerowa:

http://www.endomondo.com/workouts/ijHxWfG7xrE

Jak poszedłem biegać dwa razy

Są na świecie ludzie którzy odczuwają mocniej. Dla których rzeczywistość jest bardziej wyraźna niż dla innych. Którzy dostrzegają i czują więcej od innych. Których inteligencja emocjonalna jest niezwykle wysoka i z powodu tej swojej wrażliwości są niejednokrotnie skazani na cierpienie. Przypomina mi się taki cytat ‘moje marzenia, moje spojrzenia, kłócą się ze sobą i z chęcią istnienia’. I czasem tak jest, że ten wewnętrzny ból, taki romantyczny ‘weltschmerz’ znajduje swoje ujście w bólu fizycznym. Bo rzeczywistość potrafi przygnieść takie osoby. A czasem zgnieść.  A najgorsze gdy taka wrażliwość trafi się człowiekowi inteligentnemu, który lubi myśleć. Wtedy, cytując Hemingwaya: ‘szczęście wśród ludzi inteligentnych jest najrzadszą rzeczą jaką spotkałem’. Za dużo myślimy i za mało żyjemy?

Podobno pod tą moją oschłą skorupą jest warstwa wrażliwa. Podobno ;)

No ale dość tych enigmatycznych wynaturzeń. Zmierzam do tego, że jedna z bohaterek naszej opowieści (naszej, bo przecież przeżywamy to wszyscy razem, chociaż może ja w pierwszej osobie, a Wy bardziej pośrednio, ale jednak przeżywacie) niezwykle cierpi. Z powodu stresu, z powodu samotności, z wielu innych powodów. I czasem tak jest, że wszystko wydaje się dobrze, prawda? Że wszystko idzie w dobrym kierunku, a potem się wali. Tak właśnie wyglądały ostatnie dni. W poniedziałek wszystko było w porządku, we wtorek Lidia przykulała się z potwornym bólem uszu/głowy i chociaż nie była na wszystkich zajęciach to jednak robiła wszystko by być. Ale dzisiaj przykulała się dopiero na trzecią godzinę, akurat kiedy Miguel miał zajęcia a my mogliśmy się pobyczyć, i powiedziała że rano nic nie słyszała. Była u lekarza, który powiedział jej, że to z powodu bólu wewnętrznego, stresu, zmartwień. I ona bidna chce iść do psychologa. No tak, do psychologa. Tylko ona nie potrzebuje psychologa, a kogoś tutaj. Bo przecież ona tutaj nikogo nie ma. Znaczy jest Vicki i jestem ja, ale Vicki jutro wyjeżdża, a ze mną sobie nie urządzi babskich pogaduch bo primo płeć się nie zgadza, secundo nie znamy się na tyle, terce język nie odda wszystkiego.  Lidia to taka osoba, która potrzebuje innych ludzi i to widać od razu. Jest niesamowicie otwarta, ciepła i wręcz do rany przyłóż. Naprawdę fantastyczna dziewczyna. I ona powie, że nie chce niepokoić swoich przyjaciół i im się nie uskarża. Ona powinna wyjeżdżać co tydzień do domu, a nie siedzieć tutaj i tęsknić za wszystkimi.

W takich chwilach nie możesz za wiele zobić oprócz przytulenia kogoś i powiedzenia kilku ciepłych słów. Oczywiście pamiętając o zamknięciu drzwi by nikt nie widział, bo rozwaga jest niezwykle istotna, prawda? No dobrze, nie zamknąłem tych drzwi od razu, aż taki rozważny nie jestem.

No i się wykulaliśmy ze szkoły razem. I zaszło małe nieporozumienie. Bo Lidia powiedziała, że Jeniffer będzie o 12, a ja zrozumiałem że za 2 godziny i poszedłem biegać. Zrobiłem dwa i pół kilometra po czym słyszę dzwonek telefonu, odbieram i słyszę Lidię mówiącą, żebym zszedł na dół…No to jej powiedziałem co i jak i wróciłem, umyłem się, przebrałem i poszedłem na lunch.

Objadłem się jak rzadko, zwłaszcza że wszystko było HEN LA! Tak Pani w restauracji mówiłem, a ona mówiła BO LA bo tak ostatnio sobie Miguel zażyczył, ale ja cały czas swoje, a ona się śmiała. Lidia wszystko wyjaśniła i zamówiła kurczaka bez papryki. I jaki był kurczak? HEN LA! Wszystko, z wyjątkiem jednego dania na zimno i ryby były HEN LA! No moi drodzy, w Jiangsu musi być bardzo ostre. Musi być. I było :) Może nie bardzo ostre, ale ostre, dokładnie tak jak być powinno. Czyli ostro, ale ani się nie pocisz, ani z nosa nie cieknie. Idealnie. I to co Ona robi z tofu to jest mistrzostwo świata.

A potem poszedłem biegać. I było chłodno. Chociaż tętno było wysokie to biega mi się tu coraz lepiej, chyba w końcu się zaadoptowałem. Coraz mniej mnie boli, coraz dłużej potrafię biec i w końcu sprawia mi to przyjemność, także jest dobrze, a może być tylko i wyłącznie lepiej :)

Na kolację wróciłem do szkoły. Zjadłem kilka rodzajów tofu, jajko i warzywka. Wyszło to bardzo tanio, bo te dwa talerze 3,75 RMB. Tofu jest tu strasznie tanie. A skoro wyszło tak tanio postanowiłem dorzucić ciasteczka. Wziąłem trzy ciasteczka, jedno które znałem i dwa nowe. A potem tak spojrzałem na nie i zdałem sobie sprawę, że ich nie zjem. Spakowałem je do plecaka z myślą, że zjem jutro, ale gdy wsiadłem na rower pomyślałem, że fajnie byłoby posiedzieć trochę z dziewczynami. Po drodze podjechałem też po winogrona, bo Lidia lubi. W drodze do domu spadł mi łańcuch i zablokował się na przełożeniu z tyłu. Naprawdę mam nadzieję, że jutro będzie Pan Rowermistrz, bo bez niego nie dam rady. Znaczy…dać dałbym, ale potrzebuję młotek i smar. O nowym łańcuchu nie marzę. W każdym razie z winogronami i ciastkami zapukałem do Lidii, którą trochę zaskoczyłem, ale oczywiście mnie zaprosiła. Bardzo ucieszyła się z winogron, a Vicki z ciastek. Obie uznały, że te brązowe (któremu wczoraj nie zrobiłem zdjęcia bo było ciemno) było najsmaczniejsze. Może kiedyś sam będę mieć okazję by je porównać…

No i posiedzieliśmy trochę, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, Lidia się popłakała przy filmie. Vicki to twarda zawodniczka, jej komedie romantyczne nie ruszają. Dobrały się na zasadzie przeciwieństw, też dobrze :)

Ach…po wyjściu ze stołówki nauczycielki angielskiego zaprosiły mnie do stołówki dla nauczycieli, więc będę musiał tam podejść kiedyś. Zwłaszcza, że w poniedziałek mamy spotkanie nauczycieli angielskiego i mam przygotować listę pytań, które chcę zadać i może jakieś tematy do dyskusji. O rany…

A teraz niespodzianka, gorąco zachęcam do kliknięcia w ten link: http://www.cnjww.com/2012/1016/85141.shtml i przeskoczenia do około 11 minuty. Mówię tam mniej więcej tyle, że to drzewko jest niesamowite, bo to duże drzewo, a jest takie małe. A podpisany jestem jako nauczyciel angielskiego. W relacji Pani prezenterka powiedziała, że wystawa w Jiawang przyciągnęła nawet nauczycieli z zagranicy. No tak. Mieszkają po drugiej stronie ulicy, więc musiała ich przyciągnąć. W tym tygodniu też mnie coś przyciągnie bo dzisiaj stawiają jakąś scenę.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/oZyBWXjUSJQ

Chciałem coś jeszcze dzisiaj napisać, ale zostawię na niedzielę bo i tak wyszła mi ściana tekstu. Za to gdybyście mieli jakieś pytania do nauczycieli w Chinach to walcie :)