Jak prawie pobiłem Miguela

Ci którzy mnie znają lepiej wiedzą, że jestem z natury spokojny. Wielu ludziom wręcz to że biegam strasznie kłóci się z tym jak sobie mnie wyobrażają. Zawsze byłem opanowany, egzaminy mnie nie ruszały, stres zabijam śmiechem, więc nawet gdy się stresuję to tego nie daję po sobie odczuć, ani sam nie odczuwam tak mocno. No i na domiar wszystkiego mam hipotensję, więc nawet gdy ktoś mi ciśnienie podniesie to dociera ono do standardowych widełek. Słowem, ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. No chyba że jestem zmęczony po treningu, lub w trakcie treningu, wtedy gryzę. A gdy jestem głodny to szczekam i jem :)

Zaczynam trochę od końca, ale hmm…potok myśli tak właśnie działa, prawda?
Dość tych rozważań. Idziemy z Lidią do Miguela (to się wszystko wyjaśni za kilka chwil) i po wyjaśnieniu mu obsługi kuchenki indukcyjnej, pooglądaniu syfu jaki ma w mieszkaniu (no poważnie…ma kilkanaście kubków a cukier kupiony tydzień temu trzyma w połowie w worku w połowie rozsypany na szafce, że o narzekaniu na cieknący wąż pod prysznicem nie wspomnę) zapytałem grzecznie czy mogę zrobić zdjęcie ściany bo chcę pokazać znajomym. Pozwolił, więc zrobiłem. Lidia pyta się dlaczego robię zdjęcie, przecież w moim mieszkaniu też są brudne ściany. No tak, ale moje brudne ściany już znacie, więc pora na tę osławioną ścianę w dawnym mieszkaniu Vicki. I tak sobie gadamy o tym, że jest brudno, a Miguel nagle wyskakuje ‘no ty jesteś przyzwyczajony do mieszkania w syfie, bo tak miałeś w domu’. I w tym momencie ciśnienie podniosło mi się momentalnie. Wiele rzeczy znieść mogę, jestem wręcz pierwszą osobą, która przyzna że mieszkam w chaosie, którego nikt nie rozumie. Oprócz mnie. Jestem pierwszym, który powie ‘ale po co mam ścielić łóżko skoro wieczorem i tak się w nim położę?’, ale stwierdzenie, że w Polsce żyłem w syfie nie jest uderzeniem we mnie. Jest uderzeniem w całą moją rodzinę. A to trochę za dużo osób bym nadstawił drugi policzek. I od razu powiedziałem że nie życzę sobie by mówił takie rzeczy. Miguel stwierdził że nic takiego nie mówił, że nie rozmawiał ze mną, że go nie zrozumiałem. A Lidia próbowała nas obu przegadać trzymając mnie za rękę, bo widziała co chcę zrobić. Po tej intensywnej i jakże jałowej wymianie zdań stwierdziłem, że nie ma sensu się siłować bo facet ewidentnie ma jakiś problem i to zdecydowanie nie ze mną. Czasem po prostu trzeba odpuścić, ale od razu napisałem do Vicki, która stwierdziła że ona by mnie nie powstrzymała i pozwoliła mu przywalić. Potem przyznała, że mówiła Lidii że jej zdaniem to rasista a na dodatek pospolity dupek. Poparcia nie szukałem, ale to że ktoś podziela moje zdanie trochę mnie lepiej nastraja. Lidia stwierdziła, że mam się nie przejmować, a z nim musi porozmawiać by nie zachowywał się jakby wszystko mu się należało.

A teraz na początek.

Poszedłem rano pobiegać. Zimno, niby 17 stopni, ale czułem jakby było 12-14. Dlatego na próbę ubrałem jeden z trzech zakupów przedwyjazdowych. Koszula z długim rękawem z domieszką wełny merino. Wykosztowałem się na to okropnie, ale nie żałuję ani złotówki, bo koszula sprawdziła się dzisiaj świetnie. Idealna na taką pogodę. Nie za ciepła, nie za zimna.

Wróciłem z biegu i pytanie od Lidii: gdzie jestem, bo jedzie do szkoły porozmawiać z dyrektorem. To mówię, że też pojadę. Pokulaliśmy się do dyrektora, z którym rozmawialiśmy o Miguelu i o tym, że mogę wziąć jego zajęcia. Dyrektor pytał się mnie czy wytrzymam te 28 godzin tygodniowo i chyb spodobał mu się mój entuzjazm bo nie stwierdził ‘wynocha’ (a w sumie to mógłby bo szkoła płaci za dwóch nauczycieli, jak mi się coś stanie to zostaną bez żadnego i mogę być trochę wypruty po kilku tygodniach) tylko zaproponował 2 tygodnie pełnego planu na próbę a potem mam powiedzieć jak się czuję. Co jest sensowne bo jakbym, nie daj Boże, nie dał rady to firma ma czas by kogoś znaleźć.

A dlaczego mam być tylko ja? Bo Miguel zostanie z tej szkoły oddelegowany. Każde jego żądanie jest przekazywane do siedziby firmy, wraz z informacjami o jego zachowaniu. To co on chce jest w moim odczuciu tak absurdalne, że zasłużyło na osobną stronę na blogu, bo ogarnąć po prostu tego nie potrafię. Może to kwestia wieku i gdy dobiję do tej szóstki z przodu (no poważnie, ja nie wierzę żeby on miał mniej) też będę chciał stołu i krzesła by oprzeć plecy. Na razie wystarcza mi biurko i łóżko/sofa, ale może za młody jestem.

Skłamałbym mówiąc że ja nie mam wielu wymagań, zwłaszcza że nie miałem ich w Polsce, ale to kwestia podejścia…w Polsce bieganie i praca była dla mnie niezwykle ważna. Potrafiłem wybrzydzać bo nie było mojego ulubionego twarogu. W końcu twaróg musi mieć odpowiednią zawartość białka by podtrzymać te resztki mięśni jakie mi się ostały. Tylko, że tutaj to nie ma znaczenia. Nie jest ważne to żeby przejechać z jednego końca miasta na drugi, ani to żeby zrobić rano trening. Dlatego mogę odpuścić wybrzydzanie na jedzenie (dzisiaj znowu nie spotkałem Pana z mięsem na patyku), ani na cokolwiek innego. Bo nie jestem u siebie. Tutaj nic nie jest takie jak w Domu, a jednak tu jest jak w domu. Chociaż mam brudne ściany, to są to przecież ich nie będę przemalowywał skoro zostanę tu, w najlepszym wypadu, do czerwca, a większość dnia i tak jestem poza domem. Nie będę narzekać, że nie mam telewizji a chcę sobie pooglądać wiadomości, bo przecież mam internet i mogę obejrzeć je w internecie, nie będę się skarżyć na to, że sprzęt w klasie nie działa i nie mogę przeprowadzić zajęć tak jakbym chciał, bo jestem przygotowany na to że coś może nie działać i mam w zapasie kilka planów awaryjnych. Wszystko jest kwestią podejścia i nie można oczekiwać, że świat nagnie się do naszych żądań. Rzadko się nagina. Powiedziałbym wręcz, że się nie nagina.

Za to herbata ryżowa smakuje wyśmienicie. Ciekawe jak smakuje z miodem.

Popołudniu poszedłem pojeździć na rowerze i odkryłem kościół. Akurat był otwarty bo coś w nim przykręcali. Tylko hmm…taki jakiś inny niż te do których jestem przyzwyczajony…

Muszę dokręcić tylne hamulce bo niestety są prawie całkowicie odkręcone, na szczęście znalazłem w jednej z szuflad śrubokręt, więc powinno być dobrze.

Całkiem niezła. Herbata z miodem w sensie.

I może pokulałbym się jeszcze gdzieś wieczorem, ale coś czuję się niewyraźnie, więc wolę zwalczyć to w zarodku niż się rozłożyć na dobre.

Ten napój, to coś z żelkami i w smaku nie przypominało niczego co kiedyś piłem, za to miało przyjemny truskawkowy posmak.

Groszek z białą posypką jest całkiem w porządku.

Nawet cieszę się, że do tego doszło bo mogę Wam siebie przybliżyć nie tylko w sytuacjach pozytywnych, ale także w tych gorszych.

Dzisiejsza trasa biegowa:

http://www.endomondo.com/workouts/r5RmjvDI-9A

Dzisiejsza trasa rowerowa:

http://www.endomondo.com/workouts/ijHxWfG7xrE