Kocham swój kraj
Chociaż czasem mnie wkurza. Takie oto zdanie usłyszałem od jednego z uczniów. Powiedział to patrząc w stronę swoich rozbrykanych kolegów z klasy.
Zulu
Czytamy ‘culu’, czyli ‘niegrzeczny’, ‘chamski’. ‘Ni szy culu’ – ‘Jesteś niegrzeczny’. I od razu dzieciaki mają banan na twarzy krzycząc ‘Ło bu szy culu!’ – ‘Nie jestem niegrzeczny!’. Nawet biorąc pod uwagę kiepską jakość tego kursu chińskiego (od tygodnia nie pojawiła się żadna nowa lekcja, nie wspominając o tym że nie dostałem jeszcze oceny za moją ‘kaligrafię’) to czegoś się uczę.
Czosnek
W czasie lekcji z reklamami pokazywałem reklamę McDonald’s w której byłą krowa zrobiona z ziemniaka, pora, marchewek i papryki. Napis na dole głosił że od teraz sprzedają także wegetariańskie burgery. Pokazuję tego pora i mówię że to por, a uczniowie w klasie ósmej mówią ze to czosnek. Nawet podali mi dwa ząbki czosnku i tych dwóch prowodyrów do obijania się podpuszcza mnie żebym spróbował. Heh…chiński czosnek. Dałem jednemu jeden ząbek, sam wziąłem drugi i powiedziałem że zjem jak On zje. Zjadł, więc musiałem słowa dotrzymać. A że to chiński czosnek czyli praktycznie bez smaku zjadłem go z uśmiechem na twarzy. Dzieciaki były zaskoczone, ale dzięki temu lekcja przebiegła płynnie.
Czołg
W sobotę jeżdżąc po Jiawang pojechałem sobie wzdłuż torów kolejowych i co ujrzałem? Czołg. Najprawdziwszy w świecie chiński czołg z chińskimi żołnierzami w środku (wiem bo dwa łebki wystawały). Tak sobie stałem i przyglądałem się, wiedząc żeby pod żadnym pozorem nie wyciągać aparatu…chociaż w teorii mógłbym Im spokojnie uciec na rowerze. No przecież czołgiem by za mną nie ruszyli, prawda? Tak stałem i się przyglądałem po czym jeden z Panów (wyższy rangą sądząc po pagonach) zawołał ‘Hello’ i pomachał rękami w kierunku odwrotnym od tego z którego przyjechałem, czyli ‘Jedź dalej, nie ma tu nic do oglądania’. No to sobie pojechałem.
Wracając z zakupionym kaskiem natrafiłem na ciężarówkę pełną umundurowanych żołnierzy. I to nie tak umundurowanych jak zawsze, tylko dość porządnie, ciężarówka zawiozła Ich do czołgu, a kolejni żołnierze zamykali już ulicę. Tym razem nawet się nie zatrzymałem. To teraz największa armia świata pójdzie straszyć Koreę manewrami ;)
Znajomy sprzed roku
Jeżdżąc w sobotę po Jiawang i okolicy zatrzymałem się pareset metrów od centrum żeby zjeść gruszkę i tak sobie ją wcinam patrząc na drogę gdy nagle słyszę ‘Hello!’ spoglądam…a tam na elektrycznym rowerze jedzie Pan sprzedający kiełbaski na głównej ulicy. Znaczy…przestał je sprzedawać w drugim tygodniu mojej bytności w Jiawang i od tamtej pory zastanawiałem się co się z Nim stało. Miałem podejrzenia, jak widać słuszne, że się dorobił na sprzedawaniu tego grillowanego tofu za 1,5 RMB i grillowanych kiełbasek za 3 RMB i postanowił się przebranżowić. Wyglądał bardzo porządnie, o wiele schludniej niż gdy przygotował kiełbaski, w związku z czym przypuszczam że przebranżowienie się Mu służy. Wypada się tylko cieszyć.
Niedziela…
Dzisiaj było mniej ludzi niż ostatnio, ale to chyba dlatego że informacja pojawiła się tak nagle i niespodziewanie, chyba tylko KMWTW (Kto Miał Wiedzieć Ten Wiedział). Start miał być o 10, no to koło 9 się wykulałem na linię startu. Przesympatyczny Pan Organizator poprosił mnie żebym się zarejestrował ponownie (potwierdzenie udziału w dniu startu, fajnie). Stanąłem na starcie, ale okazało się że przypiąłem chipa w złym miejscu. Po chwili pojawił się ktoś z nożyczkami i chip został płynnie zamontowany w miejscu odpowiednim. A potem tylko 3…2…1 i ruszyli. Pod wiatr. Na Boga kochanego, pod taki wiatr że pedałowałem a czułem jakbym stał w miejscu, oczywiście ludzie w śmiech bo zostałem dobrych kilkaset metrów za całą resztą, no ale co ja się będę pchać do przodu jak wiem że takieto tempa nie wytrzymam.
Peleton oddalał się coraz bardziej, ale gdzieś tak na drugim kilometrze Pan z samochodu zamykającego wyścig wyprzedził mnie i mogłem się w końcu schować. Jakby nie On to równie dobrze mógłbym rower prowadzić. Wiatr nie tylko mnie dawał się we znaki bo tak jak w poprzedniej edycji najlepsi mijali mnie gdy byłem dopiero na górce prowadzącej do jeziora tak tym razem nie widziałem ich ani razu. Nad jeziorem wiało tak absurdalnie że myślałem że mnie zdmuchnie z drogi, na szczęście wracając było już dużo lepiej. Wiatr dalej wiał, ale już nie tak silny no i teraz jechałem z nim, a nie przeciwko niemu. Mniej ludzi oznaczało mniej ludzi na moim, lub zbliżonym, poziomie więc kulałem się w ogonie a i tak na metę przyjechałem szybciej niż w poprzedniej edycji.
Poziom się podniósł po prostu. Oczywiście, tak jak poprzednio dopingowano co było świetne, widać że takich imprez tutaj brakuje. Bardzo podoba mi się organizacja, bo chociaż tylko jedna osoba mówiła po angielsku to jednak nie miałem problemów z zarejestrowaniem się ani wzięciem udziału. Meridka pokonała swój pierwszy wyścig i spisała się na medal. Prawdę mówiąc myślałem że będzie dużo gorzej w końcu ostatnich kilka dni to dość niespotykane jak na mnie dystanse na rowerze i to w całkiem porządnym jak na mnie tempie, a tutaj takie coś. Czyli jest dobrze.
Czytając dzisiaj wiadomości o zakazaniu handlu żywym drobiem w Peknie trafiłem na takie zdanie: ‘. Racing pigeon hobbyists have been ordered to cage their birds(…)’ I znowu poczułem się jak w Polsce. Według wikipedii na Tajwanie odbywa się najwięcej wyścigów gołębi a nagrody sięgają setek milionów złotych (postanowiłem oszczędzić Wam szukania przelicznika), co jest wręcz niebywałe. Przypuszczam że teraz są nieźle przerażeni.