Dzień ostatni?

Takie było założenie.
Z klasy dziewiątej przygotowało się tylko kilka osób, ale krótka motywacja ze strony Lidii i dzieciaki od razu zabrały się do roboty. Klasa dziewiąta jest super. Naprawdę super :) No i Brigitte (ta w żółtym swetrze w kropki i z dużymi guzikami) wybrała swoje imię.

A potem ruszyłem biegać.
Wolniej niż tydzień temu, ale…wiedziałem że tak będzie. Minutówki poszły bardzo fajnie, wszystkie poniżej 4:18, a dwuminutówki poniżej 4:25. Biegło się trochę gorzej niż tydzień temu, ale i tak było bardzo przyjemnie. Mogłem się ubrać o wiele lżej niż we wtorek czy w niedzielę. Słonko trochę świeciło. Dzieciaki znowu kopały piłkę, a część siedziała na trawie i się przyglądała. Ostatnia minutówka poszła z tempem 3:37. Czyli bardzo szybko jak na mnie. Z czasem będę mógł wydłużyć te treningi. Kto wie, może w grudniu pobiegnę w końcu coś w WB2. WB2, dobre sobie…Tutaj moje tętno w czasie spokojnego biegu to WB2. A teraz uświadomiłem sobie, że nie mam planu rozpisanego na następny tydzień. Plany zajęć mam rozpisane do końca listopada, ale biegowe tylko do końca tygodnia. Zaraz wracam…No i rozpisałem. Jest dobrze.

Wróciłem do domu i chwilę się wahałem czy wrócić do szkoły czy też zrobić sobie obiad w domu. No i zrobiłem w domu. No i kulnąłem się do czwórki, w końcu nie muszę się przeciskać między uczniami i dostaję większe porcje :)

Kolejne zajęcia. Jedenastą klasę także bardzo lubię, nie za te lizaki (znowu dostałem :)), ale za to, że są tu naprawdę super ludzie. Nie tyle uczniowie, chociaż jest kilka bardzo zdolnych, ale przede wszystkim za ich bardzo fajne ludzkie podejście. No i za te mecze na boisku do kosza :)

Trzynastka to klasa Wayne’a czyli małego elektronika, który ostatnio pochwalił się samodzielnie skonstruowanym głośnikiem. No i Wayne fascynuje się polityką i jak czasem zaczynamy rozmawiać to cała klasa się wyłącza, więc muszę te nasze rozmowy ucinać. Niestety. Dzisiaj trzynastka trochę nas zawiodła, ale tylko trochę…jeden z uczniów napisał na szybo wiersz (widzisz Adam, nie dość że czytają (okazuje się że większość napisów w szkole to wiersze), to jeszcze piszą i to w obcym języku), i dla tych nie znających angielskiego spróbuję oddać go jak najwierniej (chociaż  z tłumaczenia artystycznego nigdy mi nie szło):

Nie denerwuj się mój nauczycielu
Jesteś tutaj, w naszych sercach
Nie złość się mój nauczycielu
Kochamy cię
Wszyscy cię lubimy i chcemy byś ty i nas lubił
Nie potrafię śpiewać, nie potrafię tańczyć
Chcę jednak powiedzieć że jesteś dobrym nauczycielem
Nie potrafię śpiewać, nie potrafię tańczyć
Chcę jednak powiedzieć że jesteś moim nauczycielem

Ja nie wiem co im Lidia powiedziała, ale nie byłem na nich zły. Trochę zasmucony, ale po trochu ich rozumiem. Mają te egzaminy w przyszłym tygodniu, więc wiadomo że wolą się na nich skupić, a nawet gdy nie, to rozumiem jak często jest wyjść na środek sali i czytać w obcym języku gdy się wie, że nie radzi sobie tak dobrze jak inni.
I właśnie tacy uczniowie są dla mnie prawdziwymi zwycięzcami. Właśnie dlatego, że zdecydowali się coś zrobić, że chcą być lepsi. Bo nie jest problemem pokazać się przed wszystkimi gdy jest się w czymś dobrym, problem zaczyna się gdy nie jest się najlepszym, ma się tego świadomość, a mimo to chce się coś zmienić. To taki problem człowieka wstydzącego się swojego ciała, który chciałby coś zmienić, ale za bardzo wstydzi się swojego ciała by pójść na siłownie czy zacząć biegać/pływać/jeździć na rowerze. I właśnie za taką odwagę ich podziwiam. Lidia się dzisiaj natłumaczyła i widać było że pod koniec dnia jest zmęczona. Nie okłamujmy się, takie zajęcia w czasie których trzeba wszystkich motywować do działania są najbardziej wyczerpujące. Poradziła sobie jednak bardzo dobrze. Ja niestety na wiele się nie zdałem bo uczniowie nie są przyzwyczajeni do motywacji po angielsku. Przyzwyczają się jeszcze :)

Klasa dwunasta też trochę zawiodła, ale udało się zebrać grupę uczniów by odegrać przedstawienie z książki. Przynajmniej nie mieli problemu ze znalezieniem narratora :)

A klasa czternasta poczeka na swoją kolej jeszcze tydzień, bo nauczycielka z którą rozmawiałem przedwczoraj powiedziała że mam tyle zajęć dzisiaj że chce mi pomóc i wziąć te zajęcia za mnie. Hmm…głowy sobie nie dam uciąć, ale ona chyba jest wychowawczynią czternastki. Tak czy owak – godzina wcześniej do domu!

No to jak godzina wcześniej do domu to pora na zakupy. Po drodze natrafiłem na mojego obwoźnego sprzedawcę owoców. Od razu kupiłem gruszki i banany. Za 9.5 RMB. Powinno być 9.6, ale wydał mi 0.5, chociaż mówiłem żeby to zostawił. Nie odpuścił.

A potem pojechałem kupić miód i kiełbasy. Przypomniało mi się, że mam jeszcze surimi w lodówce. Które ma datę spożycia do środy! Masakra jakaś.

Gdy wracałem zaczęło padać, ale postanowiłem jeszcze się zatrzymać i kupić mandarynki. Sprzedawca pokazał 4, dałem mu 5 i gdy chciał wydać resztę sięgnąłem po jeszcze dwie mandarynki, pokazałem mu, a on dorzucił jeszcze dwie i odjechałem.

Pooglądałem też telefony, ale tutaj wszystko to albo telefony Chińskie, albo robione na tutejszy rynek, ewentualnie z cenami jak w Polsce, więc wygląda na to, że zostanę przy swojej Nokii jeszcze kilka miesięcy.

Na kolację jajecznica. Do znudzenia trochę, no nie? Zrobiłbym w końcu omlet, ale musiałbym połapać patelnię…a może jutro ugotuję jajka? W ogóle to jutro muszę się kulnąć do sklepu po jajka i wyciągnąć kasę ze ściany.

A dzisiejszy trening wyglądał o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/kE4GFUITs14