Poranne przymrozki

Znacie ten stan gdy budzik ma zadzwonić za parę minut ale Wy już nie możecie wytrzymać? Dopóki nie zacząłem biegać nie lubiłem tego stanu, teraz go uwielbiam. To takie pozytywne pod denerwowanie gdy nie mogę doczekać się biegu. Dopadł mnie ponownie dzisiaj. Tak jak i tydzień temu miałem już wszystko przygotowane wystarczyło więc umyć zęby zjeść banana i można biec…tylko niespodzianka: zostawiłem na noc włączonego garmina na oknie w kuchni i powitał mnie komunikatem o słabej baterii. Zmieniłem mu ustawienia na pobieranie danych co kilka sekund i z duszą na ramieniu ruszyłem. Oprócz kluczy zapakowałem do kieszeni komórkę, tak na wypadek gdybym musiał mierzyć czas.
Nie musiałem. Dzisiaj nie biegłem, dzisiaj leciałem. Tak szybko nie biegłem już dawno. I nawet mnie kolka nie chwyciła. To zbieg okoliczności czy naprawdę po tym destylacie biega mi się o wiele szybciej? Pewnie przypadek a dzisiaj, tak jak ostatnio, pomogła mi dobra kolacja.  Gdy tak leciałem nad chodnikami starego i nowego Jiawang zobaczyłem że trawa jest dziwnie biała, podobnie jak samochody…No tak, liście spadły z drzew więc to poranne późno jesienne przymrozki. Tylko prawdę mówiąc wcale ich nie czuję. W Polsce już musiałbym mieć na sobie trzecią warstwę a tutaj wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wystarczy biec i biec i jeszcze raz biec. A raczej  lecieć.  Kolejny dowód na to, że od grudnia mogę zacząć mocniejsze treningi.

Na lunchu wpadłem na Lawrence’a, którego nie widziałem już bardzo bardzo długo. Powiedział że powinienem jeść innych rzeczy bo Chiny są tak bogate w różnorakie jedzenie, przyznałem mu rację, ale powiedziałem że wtedy nie mógłbym przychodzić do stołówki.
I tak sobie pogadaliśmy, trochę o świętach i…powiedział że ma dla mnie niespodziankę, zresztą nie tylko On, wielu uczniów chce mi te święta jakoś umilić…
– Lawrence, ale święta w Polsce to przede wszystkim rodzina…
– Tutaj w szkole wszyscy jesteśmy dla siebie rodziną.
No ale poważnie…tylu prezentów nie kupię…

No i kolejne zajęcia mijają i mijają. Na szczęście dzisiaj jest wtorek, a jutro już środa. Zmęczenie daje mi się we znaki dopiero na ostatnich zajęciach, ale w końcu nic dziwnego, po raz 11 mówię dokładnie to samo. Na szczęście jutro pora na zmiany, a w przyszłym tygodniu zrobimy coś zupełnie innego. Ja ich mam zachęcać a nie zniechęcać. W dodatku klasie 12 obiecałem że obejrzymy Śnieżkę i łowcę… Nie mogę się wycofać. I prawdę mówiąc to nie chcę. Te dzieciaki mają tyle zajęć i to w dodatku bardziej wymagających i męczących że to moje nie powinny być dla nich dodatkowym obciążeniem.

Zadzwoniła dzisiaj Jennifer i zapytała czy może podać mojego maila jednemu z kandydatów na nauczyciela w Jiawang. Zgodziłem się i odpowiedziałem mu na kilka pytań. Jak z wypłatami, jak daleko do centrum, jak bardzo jest tu powietrze zanieczyszczone (człowieku ja tu przyjechałem z Górnego Śląska) i parę innych. Takie tam standardowe pytania.

Sam też postanowiłem rozesłać cefałkę do paru rekrutantów i szkół. Tu jest fajnie, nawet bardzo, ale warto mieć jakąś poduszkę na wypadek gdyby coś komuś do łba strzeliło i nie dostałbym nowego kontraktu.

Kolację zjadłem z uczniami, ale chyba z klasy 2 albo nawet 3. Poczęstowali mnie tym co sobie zamówili i było całkiem w porządku. Ja standardowo zjadłem tofu i ruszyłem do domu.

Tuż przed domem napotkałem Pana Obwoźnego i zakupiłem słonecznik (spokojnie nie zabraknie), tym razem biały, także czekajcie na zdjęcia jutro.

No i trasa dzisiejszego biegu:
http://www.endomondo.com/workouts/110076988

Jaszczurka

Rano poszedłem biegać…Znowu wyjście z ciemnego pokoiku, ale prawdę mówiąc teraz to nie problem. Przypomniały mi się te niedzielne poranki w sierpniu gdy wstawałem o 4 nad ranem i szedłem biegać. Wtedy przynajmniej miałem czołówkę a teraz muszę biegać trochę na ślepo. Na szczęście radzę już sobie całkiem nieźle z trasami tutaj. No to ruszyłem…Hmm…gdy ja się rozpędzałem słońce powoli się podnosiło i nieśmiało rozjaśniało mi drogę. Poszło mi jeszcze szybciej niż tydzień temu. Bardzo mnie to zaskakuje, ale widać tak być musi. To był jeden z tych przyjemnych biegów w czasie których witam się z porankiem i innymi biegaczami. Tutaj nie ma zwyczaju pozdrawiania się w trakcie biegu, więc go powoli wprowadzam. Nie wiem czy mi się uda, ale się nie poddam. No i rano wcale, ale to wcale nie ma zimno. Bałem się tych wtorków, ale to już czwarty z rzędu, więc w końcu się przyzwyczaiłem. Końcówka to jak zwykle ’10 łatywch-10 trudnych’ i piramidka do 50. Bardzo mi z tym dobrze.

A w szkole…rozmawialiśmy chwilę o pieniądzach i padło stwierdzenie ‘ja chcę!’, no to pytanie z mojej strony jest oczywiste ‘a po co Ci?’ i chwila ciszy. Na ciszę jestem przygotowany, nie jestem przygotowany na odpowiedź, a dzisiaj ją usłyszałem ‘na jedzenie’. Nie dlatego że dziewczyna chodzi głodna, a dlatego że chciałaby kupić lepsze. No tylko w szkolnej stołówce wiele lepszego jedzenia nie da się zakupić.

W klasie szóstej mają bardzo fajne ocieplacze na ręce. Takie malutkie poduszki w które można włożyć dłonie. A co więcej, w klasie szóstej mają ocieplacze elektryczne! Podpina się do prądu, one się nagrzewają a potem są cieplutkie. Tylko malutkie. Bo tam gdzie uczniom wejdą obie dłonie tam mi wchodzi jedna i o drugiej nie ma co marzyć. A przecież moje dłonie są o wiele mniejsze niż kiedyś. O wiele…

Korzystając z okienka wróciłem do gabinetu i chciałem pójść do ubikacji, ale na drodze stanęła mi malutka jaszczurka. No to wyciągnąłem aparat i zaczynam z nią rozmawiać. Co w gruncie rzeczy jest bzdurne, ale nie mam ostatnio możliwości pogadania ze zwierzętami więc muszę sobie jakoś to kompensować. Po chwili słyszę kroki i widzę jak Lidia wchodzi po schodach. Od razu pyta ‘z kim rozmawiałeś?’ zanim zdążyłem powiedzieć jej że mówiłem do jaszczurki usłyszałem krzyk i ‘Nie znoszę! Pójdę z drugiej strony!’, po chwili:
– Gdzie jest?
– Spokojnie, jest daleko.
– Na pewno?
– Spokojnie idź do gabinetu, jest tutaj przy mnie.
Wskoczyła do gabinetu, a ja skończyłem robić zdjęcia, wróciłem do gabinetu po jakiś pojemnik, ale że nie mieliśmy to wziąłem chusteczki i wróciłem do jaszczurki. Zapakowałem ją w chusteczki, porozmawiałem chwilę, powiedziałem jej że jest piękna i ma się nie przejmować bo to nie jej wina i wyniosłem na dwór. Tam sobie poradzi o wiele lepiej niż w szkole.
Rozumiem że można się czegoś tak bać i nawet nie chciałem żartować że mam ją dalej w ręce, bo widać że to się naprawdę bała. Na szczęście moje pierwsze pełnoletnie wakacje spędziłem pracując w ZOO z gadami i rybkami, więc takie małe jaszczurki to nie problem. Z wężem miałbym trochę gorzej, pomimo tego że są niezwykle przyjemne w dotyku.
Lidia podziękowała i naprawdę widziałem że jej ulżyło.

Pół dnie zeszło jej na wybieraniu zdjęć do wydrukowania. Zdjęć z konkursu. Myślę że to też fajny prezent dla tych którzy wzięli udział. Nawet jeżeli niektóre zdjęcia wyszły niewyraźnie to takie coś będzie naprawdę fajną pamiątką.

Dyrektor zaprosił nas do innej szkoły. Takiego gimnazjum żebyśmy przyszli, pooglądali, może żebym coś powiedział. Super, tylko kiedy? Lidia pokazała – piątek przed lunchem. O nie moja droga, o nie, to jest dzień szybkich treningów. Zaproponowałem następny poniedziałek. Lidii nie będzie bo we wtorek ma egzamin i chce się wyrwać w poniedziałek popołudniu, w dodatku chce resztę tygodnia trochę się pouczyć. Jej ten piątek też nie pasował za bardzo. A pierwszą propozycję była sobota. Tak na nią spojrzałem i zapytałem:
– A Ty pójdziesz w sobotę?
– Oczywiście że nie, ale Ty możesz pójść bo w soboty nie pracujesz i może się nudzisz.
– Lidia, ja się nigdy nie nudzę. Jestem święcie przekonany że nudzą się tylko ludzie nudni.

I kolejny dialog:
– Będziesz chciał klimatyzację na zimę w gabinecie?
– Hmm…A Ty? (bo mnie to pytanie zaintrygowało i to bardzo)
– Oczywiście.
– No właśnie, ale dlaczego pytasz?
– Bo chcę wiedzieć czy teraz czy może za jakiś czas. A właściwie…(i podchodzi do gniazdka z klimatyzacją i próbuje coś tam zrobić)
– Lidia! Mogę Cię uratować przed jaszczurką, ale przed prądem nie dam rady, więc to zostaw.
– Nie no mógłbyś, wystarczyłoby mnie drewnem odciągnąć.

Na kolacji spotkałem Lawrence’a (tego z trzeciej klasy) i dopiero dzisiaj dowiedziałem się jak ma na imię. Został w szkole na weekend żeby się uczyć. Wyniki z egzaminów ma za tydzień dopiero. A pierwszaki już dostały. Ciekawe. Ach…to zawinięte zielone to wodorosty.

Cukierkowy bilans: 4 lizaki i jedna suszona śliwka.

Trasa dzisiejszego biegu:
http://www.endomondo.com/workouts/108596945

Poranny trening

Budzik zadzwonił o 605. A od piątej tylko się wierciłem i czekałem, czekałem, bo adrenalina nie pozwalała mi już spać. Umyłem się, przebrałem, zjadłem banana i poszedłem. Garmin pokazuje, że ruszyłem o 621. No to się nie obijałem. Co ciekawe, tak jak normalnie w czasie porannych biegów ‘na głodniaka’ umierałem, tak dzisiaj nie miałem żadnych problemów, żadnych kryzysów, słowem – super. Tylko zimno. Nawet bardzo zimno gdy wiał wiatr. Niby 10 stopni, ale to takie jesienne 10, czyli mniej, dużo mniej. Minąłem kilku Chińskich biegaczy i z wszystkimi witałem się podnosząc  rękę. Większość też podnosiła. Jeżeli biegasz jesteś biegaczem, niezależnie od tego gdzie jesteś. Od razu jakoś tak przyjemniej się na sercu robi. Tak wcześnie rano Jiawang jeszcze śpi, sklepy pozamykane, szkoły pozamykane , ludzi na ulicach jak na lekarstwo, mobilnych sklepów z jedzeniem mało, ale już były, za to stacjonarne sklepy przygotowywały się na pierwszą falę klientów. Piece nagrzane, pierożki przygotowane i odstawione do podgrzewania. Aż chciałoby się zatrzymać przy takim piecu i wsunąć parę pierożków, ale nie ma tak dobrze. Pokrążyłem trochę, zmieniłem trasę i zakończyłem Danielsowym 10 trudnych kroków, 10 łatwych kroków, trasa wyglądała o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/kkgCH6TGktw

Z dzisiejszych gazetowych ciekawostek – seria alkoholi promowana przez Jacki’ego Chana.

Ze szkolnych ciekawostek, jak widać na zdjęciach, dziewczyna z kocimi uszami na opasce. Jak się wkrótce nie wybiorę do fryzjera to sam będę musiał sobie taką kupić. Tylko może jednak nie z kocimi uszami.

Lunch to zestaw tofu z jajkiem. Za 3.3 RMB w jedynce. Wygląda to okropnie, ale jest bardzo dobre. Chociaż prawdę mówiąc, nie ma znaczenia które tofu się wybierze, wszystkie są wygotowane w tym samym ostrym sosie.

Widok z okna gabinetu nie kłamie. Robota wre. Wkrótce postawią obok szkoły kolejne apartamentowce. Ciekawe co postawią na tym małym polu przed szkołą. Na osiedle jest tam za mało miejsca, ale tutaj żadna przestrzeń się nie może zmarnować, także na pewno jakoś ją wykorzystają.

Budynek szkolny w porze lunchu wygląda jakby był całkowicie opuszczony. Po korytarzach przemykają się jedynie nauczyciele i niedobitki uczniów.

Słońce zza krat. Chociaż dla uczniów tak źle to nie wygląda. W klasach krat nie ma.

Na kolację podobny zestaw jak na lunch, tym razem 3.8 RMB bo wziąłem jeszcze coś. Smakowało jak na lunch. I tak mnie wzięło na tofu, że zakupiłem dziś przyprawy, bób (nie to żeby mi się kończył, ale bobu nigdy za wiele) i w weekend ruszę kupić tofu, które następnie spróbuję sam przyrządzić.

Kulnąłem się jeszcze raz do sklepu i zakupiłem sobie napój o smaku czarnego sezamu. Nie na darmo dorzucili łyżeczkę bo trzeba się było zdrowo namachać, ale w smaku był całkiem niezły.

A teraz tak bardziej życiowo. Z samego rana dostałem smsa od Lidii, że jej siostra musi iść do szpitala, a nie ma się kto nią zająć. No to od razu zadzwoniłem i zapytałem czy może do niej jechać. A ona, że nie bo przecież musi w szkole zlecić wydrukowanie ćwiczeń na jutro dla mnie. Tak, ćwiczenia to kwestia priorytetowa. Powiedziałem jej żeby sobie nie zaprzątała głowy pierdołami i pojechała do siostry. Po południu obie czuły się już lepiej i Lidia wróci wieczorem.

Jutro czeka mnie maraton. Od 750 do 1725. Trzymajcie kciuki.