Jeszcze nie Chiny

Od kilku lat nie opisałem żadnego biegu. Jestem prawie pewny że nie opisałem dokładnie tego jak zamarzłem na trasie pierwszego Chudego Wawrzyńca, chociaż kilka razy pewnie wspominałem o tych przesympatycznych ludziach którzy mnie prowadzili przez parę kilometrów do punktu kontrolnego.

Na 100% nie opisałem maratonu w Rybniku dwa lata temu, zresztą i tak nie ma o czym pisać. 14 kółek, hica i w uszach opis Drugiej Wojny Światowej.

W tym roku, a raczej w te wakacje, pobiegłem w dwóch zawodach: znowu w maratonie w Rybniku (bo tak jakoś ładnie wypada), oraz w biegu Powstań Śląskich, czyli dziesiątce w Parku (bo rozgrzewką jest już dobiegnięcie do biura zawodów).

11896468_721414444637389_9030547106718252834_o

Maraton został zaliczony z czymś co można uznać za przyzwoity czas biorąc pod uwagę że jedyne biegi dłuższe niż 20km robiłem już w Polsce i przez dłuższe niż 20km rozumiem dwie dwudziestki i jeden pół maraton. Czyli wytrzymałościowe przygotowanie było żadne i to wyszło na dziesiątym kółku od którego zacząłem bieg przeplatać z chodem. Skończyło się na 4:15 czyli pół godziny szybciej niż dwa lata temu i z jednej strony jestem zadowolony bo to było nie było mój drugi najszybszy maraton, a z drugiej jest pewien niedosyt bo gdybym trochę więcej tych biegów długich zrobił to czas byłby lepszy i byłbym mniej zmęczony, ale skoro nie zrobiłem to swoje odcierpiałem, w końcu jak to mówią nie sztuką jest maraton przebiec, sztuką jest się do niego przygotować.
Oczywiście ludzie narzekają na pogodę, że za ciepło, ale prawdę mówiąc gorąc przestał być dla mnie problemem jeszcze zanim wyjechałem do Chin, a po trzech latach zrozumiałem że to jak się pocę i męczę w Chinach jest nie do porównania z tym jak się męczę w Polsce. Tutaj czuję się jakby ktoś zdjął ze mnie kilkukilogramową kamizelkę, ale mi to nie przeszkadza ani trochę.
Mam nadzieję że za rok znowu uda mi się tam pobiec i znowu wykręcić te 14 kółek, bo chociaż brzmi to strasznie nudno to jednak w pewnym momencie one się zlewają i człowiek już o tym najzwyczajniej w świecie nie myśli. W końcu to tylko czternaście kółek.

PP1210119

Ten drugi bieg odbył się sześć dni po pierwszym, czyli generalnie powinno być kiepsko, ale była to moja trzecia najszybsza dziesiątka, tylko minimalnie wolniejsza od drugiej, a czułem się w jej trakcie nieporównywalnie lepiej co może zobrazuję taką scenką z ostatniego kilometra.
Na około półtorej kilometra przed metą zaczynał się dość długi bieg i tam minąłem ostatniego będącego w miarę blisko biegacza, a do następnego zostało mi jakieś 300 metrów, czyli daleko. Daleko, ale powiedziałem sobie że czuję się dobrze i może uda mi się Go dogonić, w końcu nic nie motywuje do biegania tak bardzo jak rywalizacja, głównie z samym sobą, ale czasem potrzeba takiego kogoś bardziej namacalnego. I tak biegłem za tym Panem przez następnych kilkaset metrów, aż w końcu Go złapałem. Biegłem chwilę za Nim, ale postanowiłem wyprzedzać, wtedy On też ruszył, więc postanowiłem trochę zwolnić, chwilę później znowu ruszyłem i gdy Go minąłem usłyszałem że znowu przyśpiesza, więc znowu się zatrzymałem, powtórzyliśmy to jeszcze raz, ten trzeci raz był wystarczający by zbliżyć się do kolejnego biegacza i wtedy właśnie postanowiłem ruszyć do przodu. A gdy przestałem słyszeć że mój cień mnie goni ruszyłem jeszcze mocniej i przekroczyłem linię mety na parę sekund przed czterdziestą czwartą minutą. Czyli trzeci najlepszy czas na zawodach. Nie spodziewałem się tego, zwłaszcza że jeszcze parę dni temu nogi w ogóle nie niosły. Widać jednak nie jest ze mną aż tak źle.

Kolejny maraton już w styczniu, mam nadzieję że tym razem będzie dojazd lepiej zorganizowany ;-)