Bank of China

Moi drodzy, chcę Wam opisać co wczoraj przeżyłem.
Zacznijmy od tego że dostałem kasę od Lidii. Wzbogacony o ostatnią wypłatę przed odjazdem postanowiłem przelać ją na konto w Polsce. Mając dostęp do internetu i konto w ICBC po angielsku (ICBC w Polsce nie pozdrawiam bo nie odbierają telefonów) zalogowałem się na konto i spróbowałem przelać pieniądze. Pierwsza transakcja odrzucona bo źle wpisałem hasło. I tutaj wyjaśnienie, do konta internetowego ICBC dołącza taki mały kalkulator w który wprowadza się kod z internetu a on wyświetla hasło. Oczywiście żeby zadziałał trzeba wpisać hasło dostępu. Druga transakcja odrzucona, bo źle wprowadziłem  hasło z obrazka. Wyjaśnienie: w ICBC trzeba wprowadzić hasło z kalkulatorka i obrazka. Trzecia transakcja odrzucona i wyświetla się komunikat że coś jest nie tak z Forexem. No to telefon w łapę i dzwonię do ICBC.  Wybieram 0 i łączę się z konsultantem:
– Hello?
– Witam, mam taki problem. Próbuję przelać pieniądze na konto w innym kraju i pojawia mi się taki a taki błąd.
– Moment, połączę Pana z konsultantem mówiącym po angielsku.
– Hello?
– Witam, mam taki problem. Próbuję przelać pieniądze na konto w innym kraju i pojawia mi się taki a taki błąd.
– Proszę poczekać, połączę Pana z konsultantem mówiącym po angielsku
– Hello.
– Witam, mam taki problem. Próbuję przelać pieniądze na konto w innym kraju i pojawia mi się taki a taki błąd.
– Proszę podać numer karty.
– Proszę.
– Widzi Pan, ma Pan konto założone na paszport a żeby dokonywać takich transakcji musi być założone na dowód. Jeżeli dalej przebywa Pan w Xuzhou to najlepszym rozwiązaniem byłoby udać się do siedziby ICBC na jednej z następujących ulic: (lista) i tam przedstawić dokumenty.
– Dziękuję bardzo.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
No to jestem ugotowany. Ale myślę sobie…hmm…pozostaje Bank of China. Bo w Chinach moi drodzy nie ma kantorów, znaczy są na lotnisku w Pekinie, ale to tyle. W internecie piszą że obcokrajowcy mogą wymienić jedynie do 500$ dziennie, lub równowartość, czyli musiałbym się troszkę do BoC nachodzić, ale przecież jest Lidia która może mi pomóc. Zasnąłem z tą myślą.
A rano, po zajęciach, zadzwoniłem:
– Lidia mam problem, muszę wymienić mnóstwo kasy i potrzebuję kogoś kto jest obywatelem Chin. Poszłabyś może teraz ze mną do Bank of China? A jak nie teraz to może jutro?
– W BoC jest bardzo fajny menadżer mówiący po angielsku, jest bardzo pomocny. A jutro nie za bardzo bo dzisiaj wyjeżdżam, a w niedzielę wcześnie rano muszę być w Xuzhou.
– Acha, no to nic jakoś sobie poradzę, a jakby co to zadzwonię.

Wczoraj mną telepało, nie wiem czy z zimna czy ze złości że mam kasę która jest bezużyteczna. Bo owszem mógłbym przywieźć te juany do Polski i wymienić w kantorze ale to byłoby dla mnie zupełnie nieopłacalne.

W każdym razie wróciłem po rower i spotkałem Lidię:
– Właśnie pisałam Ci smsa.
– Oto i jestem.
– Na pewno będziesz mógł sam wymienić.
– No nie wiem, to rząd ustala odgórny limit wymiany…
– Opowiesz mi potem, teraz muszę iść.

Wziąłem rower i pojechałem do ‘mojego’ ICBC wyjąć kasę. I wyjmowałem, wyjmowałem, wyjmowałem. 8 razy wyjmowałem aż dobiłem do dziennego limitu. Uzbrojony w trzy rulony ruszyłem do BoC. Tam przywitano mnie uśmiechem, zaprowadzono do Pani mówiącej po angielsku i zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw dostałem kartę, czyli mam już konto w dwóch bankach (no dobrze, kosztowało mnie to 15 RMB), ale dzięki temu od teraz sam będę mógł wymieniać sobie pieniądze. A potem się zaczęło.
– Ile chce Pan kupić dolarów?
– Tyle i tyle.
– Nie mamy.
– To wszystko co macie i resztę w euro.
– Euro?
EUR napisane na kartce wszystko wyjaśniło.

A potem poszły w ruch miliony kartek, pieczątek, problemy z Ł w Bartłomiej, a gdzie mieszkasz, po co Ci te pieniądze, zawód, ale wszystko to z uśmiechem na twarzy. Trwało to dobrą godzinę, ale zakończyło się tak że dostałem wszystko co przyniosłem w walutach akceptowanych w Europie i gdy wyszedłem zacząłem prawie skakać z radości bo w jakiś sposób ominąłem ten mityczny limit 500 $. Po chwili zostałem ponownie zaproszony do BoC. Zaoferowano mi magazyny, gazety, wodę ponownie (bo dostałem już siedząc na krzesełku) tylko nie miałem pojęcia dlaczego. I tak sobie siedziałem spokojnie aż w końcu zwolniło się okienko z Panią mówiącą po angielsku i:
– …
– …A dlaczego ja tu jestem?
– Słucham?
– Bo ja chcę iść do domu już…
– Do Polski?
– Do Polski wyjeżdżam za dwa tygodnie, ale w Marcu wracam do Chin.
– Acha.
– To mogę iść?
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
– Nie szkodzi. Raz jeszcze dziękuję za pomoc, byłaś bardzo pomocna, jak wszyscy tutaj zresztą. Dziękuję.
– Cała przyjemność po naszej stronie.

Wychodząc żegnano mnie uśmiechami i otwierając przede mną drzwi. Zastanawiam się czy jutro też tam nie wpaść nie wymienić tej brakującej kwoty bo chociaż to nie aż tak dużo w porównaniu do dzisiejszej to jednak całkiem sporo w ogólnym rozrachunku.
Jednym zdaniem: nie wierzcie temu co jest w internecie, nawet jeżeli napisało to kilka tysięcy osób. Nawet jeżeli jest to na stronie banku. Nie wierzcie w to. To są Chiny. Tutaj tak naprawdę nie ma żadnego prawa. 我爱中国.

Przez to całe zamieszanie nie poszedłem biegać, ale prawdę mówiąc nie miałem nawet ochoty na bieganie. Może pora zrobić sobie paręnaście dni odwyku bo  dawno dawno temu tez miałem takie tętno i było to ewidentnie z przetrenowania. No tylko że wtedy trenowałem naprawdę solidnie a nie takie chińskie pitu pitu.

Trzy lekcje zrobione i przed czwartymi z klasą 14 podchodzi do mnie Ich wychowawczyni i mówi że mogę w niedzielę przyjechać do Xuzhou do Ich kościoła. Tyle tylko że ta niedziela mi tak średnio pasuje, więc powiedziałem zgodnie z prawdą że mi smutno ale muszę odmówić. A potem zapytała czy nie odstąpiłbym jej klasy 14 bo musi się z Nimi jeszcze rozprawić. Oczywiście się zgodziłem i poszedłem do klasy powiedzieć Im co i jak. Oj, ten jęk zawodu chyba był słyszalny nawet w Polsce. Widać jednak że to męczenie przynosi skutki bo klasa 14 wypadła najlepiej na ostatnich testach, o czym zresztą wspominałem.

Adam!
Wszyscy mi mówią że wygląda na to że Lawrence jest zazdrosny i to mi tez przyszło do głowy. To naprawdę czuć w tonie głosu że Lawrence stara się w jakiś sposób zdyskredytować Shawna, a On jest taki cichy i potulny jak baranek. Tak jakby trafił do złego ciała. To oczywiście nie wina Lawrence’a że się tak zachowuje, zazdrość powoduje jeszcze gorsze reakcje. Tylko ja Mu niewiele mogę pomóc.
W sumie to nawet nie jest dziwne bo pewnie codziennie widzi jak Shawn siedzi i rozmawia ze mną a Jemu ‘zła’ Lidia to wyperswadowała, no i poczuł się oszukany. Nawet się o Nią zapytał niedawno.  Czuję się trochę jak na polu minowym. W sumie to dziadek był saperem, więc powinienem sobie poradzić.

Pierwszy dzień Świąt w Chinach

Nie różni się absolutnie niczym od innego dnia w Chinach. No dobrze, z tym wyjątkiem że uczniowie składają Ci życzenia, nauczyciele zresztą też. No i dostajesz prezenty od uczniów :)
W dalszym ciągu jestem pod wrażeniem uczniów którzy oddają własne słodycze nauczycielowi bo to dla Niego święta. Lizaków mam teraz pod dostatkiem ;) I dzięki temu, tym drobnostkom jak ‘Wesołych Świąt’ na tablicy, króciutki liścik w pudełku z jabłkiem, czy zwykły lizak czuję się tutaj wyjątkowo, jestem naprawdę ale to naprawdę zadowolony i pod ogromnym wrażeniem tej niezwykłej ludzkiej dobroci. Dla Nich to dzień jak co dzień, ale rozumiejąc że dla mnie nie starają się zrobić wszystko bym poczuł się tutaj jak w Domu. I chociaż brakowało mi Wigilijnej kolacji (karpia ani trochę) to czułem się wczoraj i nie tylko wczoraj jakbym był wśród naprawdę dobrych znajomych.

Lekcje dzisiaj mijają spokojnie.
Za to jutro ponownie wypadną konsultacje bo w szkole odbywa się konkurs piosenkowy. Czyli można chodzić od klasy do klasy i słuchać jak tam sobie dzieciaki radzą ze śpiewanie, a niektóre będą sobie radzić bardzo dobrze bo słyszałem jak śpiewają.  W sumie…mając język oparty na tonach mają chyba trochę lepiej wprawione struny głosowe i uszy do wychwytywania nut.

Budzik nastawiłem na 545 tylko co z tego skoro wstałem o 530 i poszedłem biegać koło tej 545. Co ciekawe, w Jiawang na noc włączone są światła na ulicy. Wyłączają je dopiero około 600. I tak sobie biegłem spokojnym tempem nie szarżując, korzystając  z tych dodatkowych kilkunastu minut. W końcu skoro wstałem 15 minut wcześniej to mogę pobiegać trochę dłużej. No i biegałemi biegałem, a na ulicach puściutko, żywego ducha, jeszcze zanim wyszedłem z ‘blokowiska’ musiałem przedrzeć się przez zamkniętą bramę bo na noc jest zamykana. Tak, mieszkam na osiedlu strzeżonym ;) Klepałem powoli te kilometry i w końcu gdy zacząłem wracać do domu wyrżnąłem o chodnik. Poleciałem tym razem na lewą ręką i odrapałem Garmina. W samym tylko grudniu zaliczyłem więcej wywrotek niż całej zeszłej zimy na polskim lodzie. A rypłem się w prawe kolano tak porządnie że jeszcze teraz boli gdy chodzę. Co z tego że pokonałem zeszłotygodniowy krawężnik skoro chodnik mnie pokonał. Ja się jednak nie poddam. Tym razem nie poczułem ciepła od drogi więc zebrałem się od razu, trochę pochodziłem i ruszyłem przed siebie. Nie podam się i za tydzień znowu spróbuję, znowu w ciemności. (po rozmowie z Lidią) Chociaż nie, jednak nie w ciemności za tydzień bo mamy wtorek, środę i czwartek wolne, a potem pracujemy piątek, sobota, niedziela. Hmm…to chyba właśnie mi niedzielne wybieganie wypadło, na szczęście to dopiero za tydzień.

Wróciłem się po klucze i w gabinecie spotkałem Wendy która przyniosła po jabłuszku dla mnie i Lidii. Podpisane że niby od klasy ósmej, ale ja tam dobrze wiem od kogo one tak naprawdę są. W ogóle to jedyne jabłko jakie Lidia dostała od uczniów. Jak na razie.

No i ponownie zaprosiła nas Ruby do siebie. Także dzisiaj wieczorem kolejna kolacja poza domem :)
Innymi słowy pierwszy dzień świąt także spędzony wśród ludzi bliskich i z bardzo smacznym jedzonkiem. Teściowa Ruby świetnie gotuje, przygotowała wieprzowinę ale jakoś tak specyficznie że wątpię żeby udało mi się to odtworzyć. Dowiedziałem się za to jak przygotować te jajka ze szkolnej stołówki, także ha, wrócę także jako lepszy kucharz.

Powiedziałem Lidii że zostawienie tego wszystkiego czego wczoraj nie zjedliśmy na kolacji szkolnej to marnotrawstwo. Przyznała mi rację. Podobnie Ruby dzisiaj, która dodała że tak samo myślał dyrektor. I w tym momencie moja głowa eksplodowała. Ja rozumiem że lepiej zostawić niż żeby zabrakło, znam to aż za dobrze z domu, ale w domu nigdy się nic nie marnuje. Jeżeli nie zjedzą tego ludzie to zjedzą zwierzaki, a tutaj takie coś,

Jutro, albo w czwartek, ma przyjechać mama Lidii i Lidię już nosi. Bidulka już uprzedza że będzie smutna i/lub drażliwa bo z mamą ciągle się kłóci. W końcu gdy dorastała mamy praktycznie nie było tylko babcia i tata. Nic więc dziwnego że się nie rozumieją. Lidia obiecała że będzie robić wszystko by mamy nie denerwować i spróbuje się z nią dogadać.

Jutro też odbędzie się ten konkurs na piosenkę a Stefanie zapytała czy może przyjść do gabinetu pograć (w mafię rzecz jasna), więc powiedziałem jej że oczywiście bo ja się z gabinetu nie mam po co ruszać. Jak ktoś przyjdzie to sobie pogadamy, jak nikt nie przyjdzie to pójdę wcześniej na kolację i znowu zjem ją pod bacznym okiem Pań ze stołówki.