Prezent

Z samego rana ruszyłem do sklepu. No dobrze, nie z samego rana bo było po dziewiątej, ale było potwornie zimno. Zapomniałem już jak zimny może być grudzień. W końcu to już dwanaście miesięcy. Na szczęście tutaj nie ma aż tak zimno jak w Polsce. Jeszcze, aczkolwiek poranki są już coraz chłodniejsze i zobaczymy jak to będzie z tymi porannymi wtorkowymi biegami. Piątkowe i niedzielne to nie problem, ale te wtorkowe są podchwytliwe troszkę.

No dobrze, poszedłem do sklepu ale p co? Po prezent dla siebie. Powiedziałem że bez zestawu do herbaty nie wracam i nie wrócę. Kupiłem dzbanek, kubki wszystko w fajnej walizce która chyba tu zostanie bo zajmuje strasznie dużo miejsca, oraz drewnianą podstawkę. Może nie niezbędną ale z pewnością bardzo fajną. A skoro zrobiłem takie ogromne zakupy mogłem pójść do kasy i odebrać prezent. A prezent to: elektryczny ogrzewacz. Z teletubisiami. Nagrzewa się szybko, trzyma ciepło długo więc w nosie mam teletubisie i ich torebki.

Po zakupach prezentowych poszedłem do apteki bo musiałem zaopatrzyć się w plastry. Udało mi się je znaleźć bez problemu, po czym stanąłem w kolejce. A kolejka strasznie długa. Tak na 10-15 minut stania. I tak sobie stoję parę sekund po czym jedna z aptekarek podchodzi sprawdza ile plastry kosztują pokazuje mi 4 RMB, daję jej 10, wydaje mi resztę i się żegnamy.
Biali, przystojni, wysocy w Chińskich aptekach nie czekają w kolejkach. Przynajmniej nie zawsze. Niesamowity kraj, naprawdę naprawdę niesamowity.

Wyobraźcie sobie że idziecie w taki mroźny poranek do sklepu. I dopada Was takie delikatne ssanie w żołądku, co teraz? Danio? Ta…w Chinach bierzecie sobie słodkiego ziemniaka, albo świeżo ugotowaną kukurydzę. KUKURYDZĘ! Na ulicy, ja z podziwu wyjść nie mogę ale to dlatego że uwielbiam gotowaną kukurydzę i uważam że to świetny pomysł.

Wróciłem w samą porę na obiad. Chociaż właściwie gdy się gotuje tylko dla siebie to zawsze jest pora na obiad :)

Ten uroczy szczeniak ze zdjęć jest uroczym szczekającym i warczącym szczeniakiem. Gdy schodziłem do niego to dał się pogłaskać, ale gdy wróciłem to zaczął na mnie warczeć i nawet szczeknął. Uroczy. Tylko dlaczego trzymają go pod drzwiami? Boję się myśleć że wyszli i zostawili go pod drzwiami by nie załatwił się w domu. Taki uroczy psiur.

I tak powoli mija ta sobota, dodajmy do tego jeszcze powtarzanie chińskich znaczków i gdyby nie jedna rozmowa w samo południe i druga po 20 to byłby to zupełnie standardowy weekend. Rozmowy w sprawie pracy w weekend. O 20. Jedno słowo – Chiny. Tutaj nie ma dni wolnych, zawsze się pracuje.
Taka scenka z pierwszej:
– A jak długo chciałbyś zostać w Chinach?
– Jak najdłużej. Powoli zakochuję się w tym kraju. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie chociaż widziałem zaledwie jego cząstkę. Jednak największe wrażenie zrobili na mnie Chińczycy. Wasza gościnność i uprzejmość jest niesamowita.
– Dziękuję.
– Nie, nie. To ja dziękuję.
I scenka z wczoraj ze sklepu. Poszedłem kupić bób, jak co tydzień. Obskoczyłem wszystkie większe sklepy i tylko w dwóch sprzedają bób na wagę. W tym pod domem i innym w którym bób już jest popakowany. Także podchodzę do łychy by nasypać sobie bobu a Pani ze sklepu kręci głową po zabiera mi łychę, znika i po chwili pojawia się z nową paczką bobu. Z której nasypuje mi mojego upatrzonego warzywka. Mam wrażenie że nikt oprócz mnie tego bobu nie kupuje bo ten ostry leży od kilku tygodni a tego normalnego było tyle co tydzień temu.

Na kolację tofu, oraz jajka na twardo. Tym razem dodałem do tofu przyprawy, ale chyba powinienem to inaczej przygotować bo w ogóle smaku nie chwyciło. Aczkolwiek wyszło całkiem całkiem niezłe.

Także dzisiaj zanudzać nie będę, za to jutro czeka Was ściana tekstu. Bądźcie gotowi.

Czwarty dzień tygodnia pracy

Czwartki zaczynają się od klasy dziewiątej czyli Sophie, Lucy i Brigitte, a w dodatku dzisiaj klasa była super. Rozumiem Ich doskonale i wiem że te pierwsze lekcje zawsze są trudne ale dzisiaj spisali się na medal i jestem z Nich bardzo dumny, podobnie  zresztą jak z klasy dziesiątej, pierwszej, drugiej i czwartej. Czyli wszystkich dzisiejszych. Żałuję tylko że mieliśmy tak mało czasu by pogadać w klasach popołudniowych, ale spokojnie i na Nich przyjdzie jeszcze pora.

Pierwszą długą przerwę spędziłem w biurze uświadamiając sobie że trwa ona od 835 do 1050 Czyli trochę za krótko jak na godzinną przebieżkę, ale za to gdybym…nie…trzy razy w tygodniu wystarczy.

A po przerwie pora na zajęcia i obiad. Stoję w kolejce po obiad. Stoję i wypatruję Lawrence’a. Jeszcze taka rozmowa z wczoraj:
– Wiesz co, chcę zdjęcie z Tobą. Bo ciągle o Tobie mówią a nikt nie wie jak wyglądasz.
– No dobrze, ale w takim wypadku muszę się przygotować.
No i tak stoję i wypatruję, już prawie jest moja kolej kiedy naglę czuję że ktoś mnie bierze pod ramię i odciąga. Lawrence! A miało być na kolację…Jednak jak obiecał tak zrobił dorwał dla mnie tofu, bułki i jeszcze coś specjalnego dla nas dwóch. To coś na talerzu kosztowało 6 RMB. A był tam kurczak, tofu, kiełki, tofu, zielenina, no po prostu komplet. I papryka :) Super, po prostu super.
Po lunchu kulnęliśmy się pocykać zdjęcia.  Lawrence’owi bardzo zależało na tym żebyśmy mieli zdjęcie na tle pomniku Konfucjusza, a że to fajne miejsce to czemu nie. Mieliśmy tylko drobny problem ze znalezieniem kogoś kto by nam to zdjęcie zrobił, bo Lawrence nikogo nie znał (no cóż to w końcu wielka rodzina więc może faktycznie wszystkich krewnych nie znać), więc szybko chwyciłem jedną z moich uczennic a ona bez mrugnięcia oka zrobiła nam zdjęcia i git.

A potem kolejna przerwa, trzy zajęcia i do domu. Dzisiaj poszło bardzo szybko i nawet nie padam na pysk jak co czwartek. Nawet się zastanawiam czy nie ruszyć dzisiaj na zakupy, ale w gruncie rzeczy zostawię to sobie na jutro i sobotę, bo przecież w sobotę też trzeba coś zrobić.

Ach po drodze zjadłem jeszcze kolację, ale takie standardowe tofu już chyba nikogo nie rusza. Chciałem wziąć to co zamówił Lawrence, ale On to dosłownie zamówił, a to nie jest mój poziom znajomości języka, więc jestem niejako zdany na Niego i mój palec wskazujący. A może spróbuję kiedyś sam zamówić? Czyste szaleństwo ;)

W drodze do domu zakupiłem pół kilo słonecznika (nie mamo, nie zabraknie, aczkolwiek z pełnych trzech worków zostały dwa pełne i jedna czwarta), oraz cztery lizaki. Gdyby Pan ze sklepu pod domem miał słonecznik to byłbym w stanie opłacić Jego dzieciom studia z tego ile u niego wydaję.

Wczoraj zauroczyło mnie to słońce nad placem budowy, a dzisiaj udało mi się zrobić jeszcze lepsze zdjęcie (o ile można zrobić dobre zdjęcie słońca), i wiem że te zdjęcia są wtórne i niektórych mogą nudzić, ale mi się podobają, doskonale oddają to moje usystematyzowane ostatnimi czasy życie.

Jestem już oczywiście po pierwszej rozmowie, druga miała odbyć się dzisiaj ale przesunęliśmy na jutro. W sobotę kolejna, a w poniedziałek jeszcze jedna…Ogólnie to nie jest najgorzej. I tak rozmawiam z Lawrencem:
– Wiesz, może być tak że nie wrócę w lutym.
– Czemu?
– Bo firma może ze mną nie przedłużyć kontraktu, może znajdę coś lepszego. Za większą kasę, mniejsze klasy, mniej zajęć…
– Jedź. Najważniejsze żebyś się w życiu rozwijał. Ale jeżeli kiedyś przyjadę do Polski…
– Jeżeli kiedyś przyjedziesz do Polski to będziesz moim gościem.

Zobaczymy jak to się wszystko potoczy. Wiem jedno, niezależnie od tego co się stanie jutro czeka mnie 5×5’ z przerwami 3’ i na pewno będzie dobrze.

Środa…

Nie lubię śród, bo są najgorsze dla mnie. Osiem godzin w jednym ciągu. Można zwariować. Na szczęście z uczniami nigdy się nie nudzę i każde zajęcia to inne wyzwanie. Naprawdę różne klasy motywują różne rzeczy. I dzisiaj na ten przykład klasa 14 spisała się na medal, w ogóle to od samego początku byli jacyś tacy bardzo wypoczęci…Mam teraz jakąś fiksację na punkcie tej klasy, oczywiście dlatego że tak mnie zdołowali ostatnio.
Wendy niesamowicie ciągnie klasę ósmą, bo tych zmotywować to mam ostatnio problem, ale spokojnie i za nich się zabiorę. Nie takich uczniów już miałem.

Ostatnio moje życie to tylko szkoła-dom-szkoła-dom. Oczywiście jest też bieganie, ale to jest odskocznia od tej codzienności. Nie chcę dopuścić myśli że zostało mi tu już tylko 7 tygodni (właściwie to 6 bo pewnie ostatni tydzień to będą egzaminy a i 1 stycznia jest wolny), a jednak powoli to do mnie dociera. Boję się tego 24 stycznia jak…gdy jest się deszczem odrodzonym to ciężko powiedzieć że ognia, więc powiedzmy że…powiedzmy że z niepokojem patrzę w kalendarz i odpuśćmy to silenie się na metafory. Nie chcę stąd wyjeżdżać, w sensie chcę wrócić do domu,  ale gdy wrócę do Chin chcę wrócić właśnie tutaj. Mam wrażenie że się powtarzam ale bardzo dużo o tym ostatnio myślę i głównie tym zaprzątam sobie głowę.
Tak jak wczoraj pisałem, wysłałem cefałkę i dzisiaj co chwilę ktoś się zgłaszał. Jestem już umówiony na kilka rozmów i to z miejsca na lepszych warunkach, ale…no właśnie…sentymentalny jestem bardzo i łatwo się przywiązuję, więc mam nadzieję że Jennifer słowa dotrzyma (w końcu dzisiaj napisała że  mam się nie martwić i kontrakt dostanę).

Zmieńmy jednak temat na przyjemniejszy. Tak jak ostatnio nie potrafię znaleźć Wendy na lunchu czy kolacji tak co chwilę trafiam na Lawrence’a. Dzisiaj mnie dogonił zapytał gdzie idę i poszedł ze mną do tej jedynki, aczkolwiek widzę że jemu nie pasuje to co jem. Wczoraj mówił że powininiem skosztować czegoś innego na kolację, dzisiaj znowu, chociaż powiedziałem Mu że nie mogę jeść za dużo bo potem umieram…aczkolwiek może to nie destylat a dobre kolacje, co Wy na to koledzy endowcy? Ponownie sobie pogadaliśmy i chociaż nie przywyknę nigdy do prowadzenia rozmów w czasie posiłku to jednak robi się to dla mnie coraz mniej uciążliwe i lubię te lunchowe rozmowy. Chciałbym jednak żeby inni uczniowie też na tym korzystali. No cóż, korzysta niewielu, ale hej przecież Ich nie zmuszę do ćwiczenia języka w wolnym czasie. Za to  uwielbiam, ale to uwielbiam te chińskie walki pod tematem ‘ale weź nie płać za mnie!’ i odpychanie kogoś kto chce zapłacić. Wczoraj obiecałem Lawrence’owi że kupię mu kolację bo postawił mi herbatę (w chińskich sklepach są nie tylko lodówki ale także podgrzewacze), ale że nie spotkałem Go wczoraj to kupiłem mu dzisiaj lunch i nie był najszczęśliwszy z tego powodu. Trudno. Za to dostałem lizaka, co widać na zdjęciu. To taki lizak z czymś suszonym, taki jak wczoraj.

Kolejne zajęcia i pora na konsultacje. Gabinet 403 to jedyne ciepłe miejsce w szkole, oprócz pokojów nauczycielskich. Uczniowie jak zawsze sobie pogadali, a ja powysyłałem trochę maili, pogadałem z nimi i trochę sobie pożartowaliśmy. Potem ruszyli do stołówki, a ja powyłączałem wszystko i też poszedłem. Znalazłem sobie miejsce i nawet udało mi się dorwać tofu. I tak sobie usiadłem a tu nagle pojawił się Lawrence i znowu sobie chwilkę pogadaliśmy po czym, z racji tego że miał trochę czasu, poszliśmy pod parking rowerowy.
– Chciałbyś coś tutaj zmienić? Pytam bo zadaję to pytanie wszystkim moim uczniom od tygodnia.
– Nie, tutaj wszyscy jesteśmy jak wielka rodzina, nauczyciele, uczniowie i Ty…
– Też jestem nauczycielem…
– Ale nie moim, dla mnie jesteś przyjacielem.
– Wiesz, ja bym tutaj te kible zmienił.
– No są brudne, ale to dlatego że jest bardzo dużo ludzi.
(…)
– W ogóle to powinieneś spróbować…bo ma dużo mięsa.
– Eee…
– Naprawdę powinieneś.
– No dobrze, jutro.
– Super, będę na Ciebie czekać pod jedynką przed kolacją.

Także jutro koledzy endowcy czeka mnie syta kolacja i sprawdzę w piątek czy to destylat czy jedzenie…oby tylko znowu mnie brzuch nie rozbolał bo te kolacje to dla mnie prawdziwa walka momentami.

Poranne przymrozki

Znacie ten stan gdy budzik ma zadzwonić za parę minut ale Wy już nie możecie wytrzymać? Dopóki nie zacząłem biegać nie lubiłem tego stanu, teraz go uwielbiam. To takie pozytywne pod denerwowanie gdy nie mogę doczekać się biegu. Dopadł mnie ponownie dzisiaj. Tak jak i tydzień temu miałem już wszystko przygotowane wystarczyło więc umyć zęby zjeść banana i można biec…tylko niespodzianka: zostawiłem na noc włączonego garmina na oknie w kuchni i powitał mnie komunikatem o słabej baterii. Zmieniłem mu ustawienia na pobieranie danych co kilka sekund i z duszą na ramieniu ruszyłem. Oprócz kluczy zapakowałem do kieszeni komórkę, tak na wypadek gdybym musiał mierzyć czas.
Nie musiałem. Dzisiaj nie biegłem, dzisiaj leciałem. Tak szybko nie biegłem już dawno. I nawet mnie kolka nie chwyciła. To zbieg okoliczności czy naprawdę po tym destylacie biega mi się o wiele szybciej? Pewnie przypadek a dzisiaj, tak jak ostatnio, pomogła mi dobra kolacja.  Gdy tak leciałem nad chodnikami starego i nowego Jiawang zobaczyłem że trawa jest dziwnie biała, podobnie jak samochody…No tak, liście spadły z drzew więc to poranne późno jesienne przymrozki. Tylko prawdę mówiąc wcale ich nie czuję. W Polsce już musiałbym mieć na sobie trzecią warstwę a tutaj wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wystarczy biec i biec i jeszcze raz biec. A raczej  lecieć.  Kolejny dowód na to, że od grudnia mogę zacząć mocniejsze treningi.

Na lunchu wpadłem na Lawrence’a, którego nie widziałem już bardzo bardzo długo. Powiedział że powinienem jeść innych rzeczy bo Chiny są tak bogate w różnorakie jedzenie, przyznałem mu rację, ale powiedziałem że wtedy nie mógłbym przychodzić do stołówki.
I tak sobie pogadaliśmy, trochę o świętach i…powiedział że ma dla mnie niespodziankę, zresztą nie tylko On, wielu uczniów chce mi te święta jakoś umilić…
– Lawrence, ale święta w Polsce to przede wszystkim rodzina…
– Tutaj w szkole wszyscy jesteśmy dla siebie rodziną.
No ale poważnie…tylu prezentów nie kupię…

No i kolejne zajęcia mijają i mijają. Na szczęście dzisiaj jest wtorek, a jutro już środa. Zmęczenie daje mi się we znaki dopiero na ostatnich zajęciach, ale w końcu nic dziwnego, po raz 11 mówię dokładnie to samo. Na szczęście jutro pora na zmiany, a w przyszłym tygodniu zrobimy coś zupełnie innego. Ja ich mam zachęcać a nie zniechęcać. W dodatku klasie 12 obiecałem że obejrzymy Śnieżkę i łowcę… Nie mogę się wycofać. I prawdę mówiąc to nie chcę. Te dzieciaki mają tyle zajęć i to w dodatku bardziej wymagających i męczących że to moje nie powinny być dla nich dodatkowym obciążeniem.

Zadzwoniła dzisiaj Jennifer i zapytała czy może podać mojego maila jednemu z kandydatów na nauczyciela w Jiawang. Zgodziłem się i odpowiedziałem mu na kilka pytań. Jak z wypłatami, jak daleko do centrum, jak bardzo jest tu powietrze zanieczyszczone (człowieku ja tu przyjechałem z Górnego Śląska) i parę innych. Takie tam standardowe pytania.

Sam też postanowiłem rozesłać cefałkę do paru rekrutantów i szkół. Tu jest fajnie, nawet bardzo, ale warto mieć jakąś poduszkę na wypadek gdyby coś komuś do łba strzeliło i nie dostałbym nowego kontraktu.

Kolację zjadłem z uczniami, ale chyba z klasy 2 albo nawet 3. Poczęstowali mnie tym co sobie zamówili i było całkiem w porządku. Ja standardowo zjadłem tofu i ruszyłem do domu.

Tuż przed domem napotkałem Pana Obwoźnego i zakupiłem słonecznik (spokojnie nie zabraknie), tym razem biały, także czekajcie na zdjęcia jutro.

No i trasa dzisiejszego biegu:
http://www.endomondo.com/workouts/110076988

Chińskie gimnazjum

Adam!
Włosy Lidii poszły do śmieci, wiedziałem że włosy mogą narobić niezłego ambarasu w rurach, ale nie sądziłem że czyszczenie przypadnie mi.
Ja wiem że ta kolacja wyglądała jak wyglądała, ale była bardzo smaczna. Trzeba czasem odpocząć od jajecznicy.
Czy się kłócą? Jasne, przezywają się, robią samolocik (jak zostało mi to wyjaśnione potrzeba czterech chętnych i jednej ofiary, chętni chwytają za ręce i nogi po czym huśtają ofiarą), zabierają krzesła gdy ktoś wstaje, podstawiają nogi, bójek nie widziałem ale jakieś kuksańce są codziennością (i bardzo często widać że dziewczyny biją chłopaków gdy ci sobie żartują, rzadziej chłopaki się atakują). Tylko tak myślę że masz rację, to jest strasznie takie cukierkowe, strasznie odrealnione, nie widać ujścia negatywnych emocji. Oni w ogóle starają się unikać mówienia o tym co negatywne przynajmniej po angielsku. Bez lepszej znajomości języka ciężko mi coś więcej powiedzieć.
Adamie nie mogę się z Tobą bardziej zgodzić co do tego jaki powinien być nauczyciel, tylko tutaj te konkretne zajęcia są najogólniej mówiąc inne. A tak bardziej szczegółowo: z mojego przedmiotu nie ma ocen, Lidia mówi że uczniowie mogą też czasem spać, że nie ma problemu jeżeli robią coś innego na moich zajęciach, a Jej twarz rozświetla uśmiech zadowolenia gdy uczniowie mówią że na zajęciach można się zrelaksować. Dyrektor z kolei mówi że mam więcej pracować z książką (mówi to przez Lidię). Książką której nie wybierałem i która jest za trudna dla większości uczniów. To ja czy faktycznie dostaję sprzeczne komunikaty? ;) Ja się do tego wszystkiego tak naprawdę dopiero dopasowuję bo przecież to jest coś niespotykanego w Polsce w jakiejkolwiek szkole. Staram się to łączyć, czyli przeplatam te zajęcia typowo szkolne z zajęciami typowo zabawowymi, ale siedzę tu dopiero trzeci miesiąc i nie wiem jeszcze wielu wielu rzeczy.
Wyszedłem z tego ‘dołka’ na kolejnych zajęciach bo się spodobały, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Poza tym nie da się wszystkich zawsze zadowolić Pytać się Ich nie ma co bo i tak po angielsku powiedzą że wszystko było w porządku.
Za to dzisiaj popytam o weekend bo mieli możliwość wrócić do domu i teraz podobno mogą wracać co tydzień (a przedtem mogli raz w miesiącu).
Mama jest najważniejsza? Tak, ale…już jej rodzina nie. Bardzo ładny artykuł na Wikipedii mówi o okresie żałoby po śmierci członka rodziny. Przykładowo po śmierci dziadka i babci od strony ojca żałoba powinna trwać rok, a po śmierci dziadka i babci od strony matki zaledwie pięć miesięcy. Kobiety są tu tradycyjnie traktowane jako ‘gorsze’ przykładowo: śmierć kuzyna (powiedzmy syna siostry matki) to żałoba trwająca 3 miesiące, a śmierć kuzynki (powiedzmy córki siostry matki) w ogóle nie wymaga żałoby. Idźmy dalej: umrze wnuk (syna syna) dziedzic – rok, umrze wnuczka (córka syna) – rok, umrze wnuk (syn córki) – trzy miesiące,  umrze wnuczka (córka córki) – żałoba? A dlaczego?
Dlaczego ojciec Lidii zdecydował się na trójkę dzieci? Dopiero za trzecim razem trafił się syn, który będzie w stanie przejąć rodzinny interes czyli hotel. Córki muszą iść na uniwersytet, znaleźć męża, bo interesu rodzinnego dostać nie mogą.

Przy okazji, masz bardzo mądrego syna :) Perfekcjonizm to czasami poważna wada, dobrze że o tym wie. Prędzej czy później musimy się w czymś wyspecjalizować, nie każdy z nas może być da Vincim.

A dzisiaj Lidia przyszła i powiedziała że musi iść bo zmienili jej terminy egzaminu na prawo jazdy i sama nie wie kiedy będzie zdawać…wróci może w czwartek, może w piątek. Masakra jakaś…tysiąc osób w małej szkole jazdy bo od stycznia wchodzą nowe przepisy i będzie trudniej zdać (brzmi to ze wszech miar znajomo).

Minął tydzień i na drzewach przed gabinetem nie ma już liści wszystkie spadły na dach garażu rowerowego. No to zima…

A gdy pisałem te słowa o zimie pojawiła się w moim gabinecie Stokrotka, w sensie Daisy, i zaprosiła do swojej szkoły. Maleńkiej szkoły ponadpodstawowej, naszego gimnazjum (maleńkiej bo na 600 osób), umiejscowionej niecały kilometr od mojej szkoły. Prawdę mówiąc to ta szkoła znajduje się w starym miejscu i przebiegam koło niej przynajmniej raz w tygodniu a w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z tego że jest tam szkoła, bo jest gdzieś tam ukryta w zakamarkach Jiawang. Nie napiszę już ‘mojego’ Jiawang bo zdałem sobie sprawę, że chodzę tylko głównymi ulicami a nie zaglądam do zaułków, nie staram się już zgubić tylko korzystam z wydeptanych ścieżek i trochę mnie to przygniotło że ten mój duch podróżniczy został trochę przytępiony. Tłumaczę to sobie pogodą, która naprawdę nie zachęca do wędrówek.
W każdym razie pojechaliśmy do szkoły, tam dyrektor robił mnóstwo zdjęć, a ja rozmawiałem z dzieciakami. Wrażenia? Wrażenia?! Rany boskie…dwunastolatkowie zadający mi nienaganną angielszczyzną pytania. Owszem, podstawowe typu: ile masz, skąd pochodzisz, jak się nazywasz, jaki jest twój zawód, jakie jest twoje hobby, jakie jest twoje ulubione święto (spojrzałem i akurat przerabiali ten temat w książce) i takie podstawowe odpowiedzi wyłapywali bez problemu, z trudniejszymi nie dawali rady, ale to zrozumiałe. Odniosłem wrażenie (ale wrażenia tutaj są bardzo złudne jak się okazuje) że operują angielskim nie gorzej niż niektórzy uczniowie w mojej szkole, ale nie chciałem o tym nikomu mówić. Bo dwóch godzinach nieustannego gadania gdy głos mi już wysiadał udaliśmy się na kolację. Przy okazji, klasy w szkole drugiego stopnia są malutkie, tak na 20 uczniów. Na kolacji głównie rozmawiałem z Daisy i spożywałem alkohol, starałem się za dużo nie jeść bo to co się działo ze mną po ostatnich zapraszanych kolacjach przechodzi ludzkie pojęcie.
– Dlaczego zostałaś nauczycielką?
– Uczyłam się angielskiego, a pracę magisterską zrobiłam z edukacji (niech będzie że pedagogiki).
– Hmm…wiesz mogłabyś zostać tłumaczką.
– Nie, mój angielski jest za słaby.
– A lubisz uczyć?
– Tak średnio, ale w Chinach ciężko o dobrą pracę.
– Ja z wykształcenia jestem tłumaczem i nie sądziłem że będę uczyć. Ale w gruncie rzeczy sprawia mi to mnóstwo przyjemności, a uczniowie mnie lubią i się uczą, więc jest dobrze.
– A dlaczego właściwie przyjechałeś do Chin?
– Wiesz, w Polsce też byłem nauczycielem i prawdę mówiąc miałem tego dość. Miałem dość ciągłych problemów z motywacją, dyscypliną i brakiem szacunku. Tutaj jest zupełnie inaczej…
Takie tam nauczycielskie gadanie ludzi z zupełnie innych kontynentów mających w gruncie rzeczy ze sobą mnóstwo wspólnego jeżeli chodzi o decyzje życiowe.
Tak sobie piłem to chińskie lekarstwo na ból brzucha zwane tutaj winem (pewnego dnia nauczę się chińskiego na tyle dobrze że wytłumaczę Im że wino jest alkoholem pochodzącym z fermentacji a to co my pijemy jest alkoholem pochodzącym z destylacji) i po któryśtam kieliszku powiedziałem dość i mówię Daisy że więcej nie piję bo jutro mam zajęcia i nie mogę być zmęczony. Mój dyrektor spojrzał na mnie i pokiwał głową ze zrozumieniem. Sam jeszcze trochę wypił. Dyrektor tej drugiej szkoły powiedział że bardzo chętnie zawiezie mnie do innej prowincji i pokaże inne miejsca, co brzmiało zachęcająco ale potem przypomniałem sobie że mam tylko dwa dni wolnego w tygodniu i nie za bardzo chcę je obecnie poświęcać na podróże. Powiedział też żebym wpadał do szkoły jak najczęściej. I ponownie bardzo chętnie, ale kiedy…Powiedziałem że gdybym miał więcej czasu to bardzo chętnie (dyrektor ponownie pokiwał głową ze zrozumieniem), no to się zapytali czy bym nie wpadł w sobotę albo w niedzielę…no to zgodnie z prawdą odrzekłem że to jedyne dni kiedy mogę na spokojnie porozmawiać z rodzicami. Bo o ile dla znajomych nie ma problemu iść spać gdy ja się budzę, tak dla rodziców jest to już pewne wyrzeczenie. Spotkało się to ze zrozumieniem i nie było już kolejnych nacisków. Bardzo chętnie bym się pojawiał tam częściej, ale naprawdę czas jest towarem deficytowym.

Chciałbym przy okazji nadmienić że będę wyjątkowo bogatym człowiekiem bo do babci nie poznającej mnie na ulicy, taty nie poznającego mnie na zdjęciach dołączyła mama która nie poznała mnie po głosie gdy do niej zadzwoniłem.

Niedziela i przegapione #11

Melodyjka dwa razy dziennie
Dwa razy dziennie, rano i wieczorem, słychać słodką do bólu melodyjkę. Przez ostatnie trzy miesiące myślałem że to jakiś obwoźny sklep, ale nigdy nie umiałem go złapać. W tym tygodniu wyjaśniło się dlaczego. Tę słodką melodyjkę gra ciężarówka czyszcząca ulice. Dwa razy dziennie przez całe Jiawang przejeżdżają ciężarówki myjące ulice z kurzu.

Mówcie mi Mario
Poważnie…w Chinach odkryłem swoje powołanie – hydraulika. W zeszłym tygodniu myłem naczynia i nagle poczułem że mam mokre stopy, otworzyłem szafkę pod zlewem w kuchni i zobaczyłem tam niezwykle prowizoryczny system rur oraz miskę z której już się przelewało.  Nie miałem innej opcji niż odkręcenie wszystkich możliwych rur, wyczyszczenie i zamontowanie. Oczywiście potem wypadało posprzątać, ale teraz woda spływa bez problemu.
Tylko że to nie koniec…od kilku dni woda w łazience bardzo wolno spływała, więc postanowiłem sprawdzić co się dzieje. Wyciągnąłem jedną rurę i zobaczyłem masę włosów. No cóż…przez pierwszy miesiąc po tym jak się Lidia wyprowadziła okazjonalnie spotykałem jeszcze Jej włosy, ale to co było w umywalce było zdumiewające. Nie pozostało nic innego jak wyciągnięcie jeszcze jednej rury i wycięcie nożyczkami włosów, przynajmniej tylu ilu byłem w stanie. Woda zaczęła spływać tak szybko jak jeszcze nigdy.
Wszystkie rury wyczyszczone, mogę zostać hydraulikiem.

Tak na 35 lat…
No to polazłem z uczniami w środę do stołówki i nie mogliśmy znaleźć miejsca o czym już wspominałem. Dokulaliśmy się w końcu do tej nieszczęsnej trójki zamówiliśmy jedzenie i zaczęliśmy szamać. Po chwili przyszły Panie ze stołówki i zaczęły rozmawiać z uczniami. Oczywiście o mnie. Nagle uczniowie zaczynają się śmiać, podnoszę głowę znad tacy, patrzę na Stefani i pytam się:
– Mówicie o mnie?
– Tak…
– Co się stało?
– Pytały o wiek…
– Tak…?
– Bo myślały że masz tak koło 35…
– To wszystko przez brodę.
– To normalne bo my mamy problemy z ocenianiem wieku obcokrajowców i wiemy że jesteś młodszy.
– Spokojnie. Wcale mnie to nie martwi.
I to prawda. Z dłuższymi włosami i brodą wyglądam na dużo starszego. Gdyby mnie to martwiło poszedłbym do fryzjera i w końcu skorzystał z maszynki do golenia.

Lawrence
Przy okazji rozmowy o tych odwiedzinach wywiązał z Lawrencem taki dialog:
– A co robią Twoi rodzice?
– Tata pracuje w fabryce, a mama chyba też. W gruncie rzeczy to nie wiem.
– Tęsknisz za nimi?
– Nie. Za rzadko ich widzę, prawie z nimi nie rozmawiam, praktycznie ich nie znam. Mam znajomych tutaj w szkole. Przyjaciół, nauczycieli, nie jestem w ogóle samotny.
I tak się nad tym zamyśliłem bo rodzina w Chinach jest niezwykle ważna, tak jak w Polsce. Ale On powiedział coś co chyba dotyka, lub może dotknąć, wielu uczniów. Rodzice pracują bardzo ciężko za marne grosze między innymi po to by On mógł się uczyć. On zostaje w szkole na wolne weekendy by się uczyć i dostać się na dobry uniwersytet i przez to praktycznie nie widzi rodziny. Nie widzi, nie rozmawia z nimi, już nawet przestał tęsknić, widuje ich tak rzadko że już zapomniał za kim ma tęsknić i dlaczego. Tak bardzo jak jest to logiczne jest to bolesne.  Może się mylę, może jest coś w Jego przeszłości co sprawia że nie tęskni, a reszta ludzi tęskni za rodzicami niezależnie od tego jak długo ich nie widzi.

USA…
Oj USA też nie lubią, bardzo ale to bardzo. A dlaczego? ‘Bo USA pożycza od nas pieniądze i nie oddaje, pomaga Japonii, wywołuje wojny na świecie…’
No to mi racjonalnie wyjaśnili dlaczego nie lubią USA..

Zimno
Dlatego uczniowie noszą w klasach kurtki i rękawiczki. Bo jest zimno. Bardzo ciekawi mnie co będzie w zimie, a Lidia nie chce mi powiedzieć. Może nie potrafi tego wyjaśnić? Już się nie mogę doczekać gdy powiem ‘Caught a damn cold, I hate Alaska’. No może chociaż to po przecinku, bo jednak przeziębić się nie chce. Tak, jestem spaczony do bólu i granic niemożliwości ale jest mi z tym niezwykle dobrze.

Niedziela
W niedzielne poranki nawet kogut nie chce piać, za to słońce zerwało się wcześnie rano i postanowiło przebić się przez chińskie blokowisko i moje zasłony. Przebiło się na tyle skutecznie że wstałem umyłem się (od kilku dni myję zęby chińską pastą do zębów o smaku zielonej herbaty…ja ją chyba do kraju ze sobą przywiozę, razem ze słonecznikiem i zapasem bobu),  odpaliłem komputer, zrobiłem poranne ćwiczenia, sprawdziłem pocztę, poczytałem co się dzieje na świecie (mój jedyny kontakt z językiem polskim to ostatnio rozmowy z rodziną, przyjaciółmi i ten blog i jest jeszcze gorzej niż było bo coraz częściej zapominam polskich słów, co to za tłumacz co nie zna odpowiedników w swoim języku ojczystym…) i polazłem biegać.
Chciałbym w tym miejscu powiedzieć firmie Ronhill (naprawdę mnie nie sponsorują, ale uważam że powinni bo wspominam o nich już po raz któryś) – dziękuję. Tym razem gratulacje należą im się za leciutką kurtkę przeciwdeszczową którą można spakować do własnej kieszeni i zabrać sobie na ramie/plecy. Prognoza mówiła że będzie padać (i gdy piszę to pada), więc oprócz standardowego zestawu wziąłem ze sobą kurtkę. Zarzuciłem ją sobie na ramię i ruszyłem. W ogóle jej nie czułem, ani trochę mi nie przeszkadzała a biegło mi się naprawdę dobrze. Zdecydowanie za szybko jak na wycieczkę biegową, ale jeżeli jestem już w stanie biec przez 80 minut w takim tempie to jest przyzwoicie. Super pogoda do biegania. Zimno, ale nie bardzo zimno i bezwietrznie.
I tak biegnąc po starym centrum uświadomiłem sobie że to ‘moje’ Jiawang jest naprawdę, ale to naprawdę małe. Początkowo wszystko tutaj było dla mnie taaaakie duże, albo i jeszcze większe, ale teraz gdy przebiegnięcie z jednego końca na drugi koniec zajmuje mi mniej niż godzinę i gdy przywykłem do tego ruchu na ulicach to jakoś tak to wszystko wydało się małe. Uderzyło mnie to dzisiaj strasznie. Tylko ani trochę mi ta ‘małość’ nie przeszkadza. To idealne miejsce dla mnie. Ciche, spokojne, wzgórza niedaleko, stadion bliziutko, praktycznie bez ruchu samochodowego (to duuuuża przesada), a jednak ciągle się rozwija. Przed moim blokiem powstaje wieżowiec, za moim blokiem stoi już kolejne blokowisko, jeszcze jedno się buduje, a zaraz obok powstanie następne z ogromnym centrum handlowym…Tylko nawet wtedy będzie tu przez kilka lat cicho i spokojnie…To sobie właśnie uświadomiłem. Gdy tak sobie biegłem zapomniałem w końcu o kurtce, a po 20 minutach poczułem głód i już myślałem że będzie ciężko biec jeszcze godzinę, ale dałem radę bez większych problemów. Dawno już nie czułem głodu w czasie biegu. Potem chwyciła mnie lekka kolka, ale do tego już powoli się przyzwyczajam. Chyba za szybko biegam…chyba, ale głowy sobie uciąć nie dam. Na szczęście nie jest to w żaden sposób dokuczliwe więc się nie przejmuję i robię swoje.
Gdy zbiegałem spod pętli autobusów linii 25 (czyli spod innej szkoły) usłyszałem rytmiczne uderzenia w beton za sobą. Obejrzałem się, a to dwóch nastolatków próbowało dotrzymać mi kroku. W niedzielę. W czasie spokojnego wolnego biegu…No to odsunąłem chustę i krzyknąłem ‘dzia jo, dzia jo’ (mniej więcej ‘szybko, szybko’), ale  chłopaki nie dali rady. W niedzielę, w czasie mojego spokojnego biegu…Trochę wstyd, bo przecież powinni mnie złapać bez problemu. Demonem szybkości nigdy nie byłem i nie będę.
Dzieciaki dalej wołają za mną ‘łejgłoren’ (obcokrajowiec), a ludzie patrzą się na mnie jak na zjawisko z innej planety, ale w ogóle mnie to nie rusza. Kurczę jestem przecież na pierwszy rzut oka zupełnie inny od Nich, więc się nie dziwię. Czasem ktoś krzyknie ‘heloł’, to wtedy staram się przynajmniej podnieść rękę albo odkrzyknąć ‘ni hao’. Oni się uśmiechają, ja też chociaż mój uśmiech skrywa chusta. Momentami biegnę po ulicy bo to o wiele bezpieczniejsze od chodnika. Chodniki są nierówne, pełne dziur, czasem trzeba zeskoczyć kilkanaście centymetrów a to wszystko wybija z rytmu. Na drodze auta poruszają się z prędkością 40-50 km/h, ostrzegają Cię klaksonem gdy mają do Ciebie jeszcze grubo ponad sto metrów, a nawet potem starają się  ominąć Cię jak największym łukiem. Można więc spokojnie biec przed siebie…I tylko te klaksony przypominają że oprócz Ciebie i drogi jest tutaj jeszcze ktoś.
Dzisiaj wyszło ponad 15k. Rekord z zeszłego tygodnia został pobity. Do końca roku chcę dobić do biegów 90 minutowych, ale więcej mi nie potrzeba. Tutaj pogoda jest niezwykle łaskawa i należy z tego korzystać robiąc jak najwięcej szybkości.

Dzisiaj wielu zdjęć nie ma bo cały dzień przesiedziałem w domu. Czasem trzeba nadgonić filmowe zaległości i się jednak pobyczyć, naładować baterie na cały tydzień. Jutro notka pojawi się później niż zwykle, albo dopiero we wtorek bo idę na kolację z dyrektorem. Znaczy najpierw idziemy do innej szkoły a potem ruszamy na kolację, na której przyjdzie nam ‘spożywać alkohol’.

Dzisiejsza trasa:
http://www.endomondo.com/workouts/109657050

Adam!
Można by rzec ‘nareszcie’. A wiesz że moją mamę też zafascynowała ta kulka na słupie? Stoi sobie takie to to w malutkim parku na obrzeżu Jiawang.
Tak, te drzewka są sztuczne i pięknie świecą rano i wieczorem. Mam nadzieję że uda mi się zrobić im porządne zdjęcie gdy tak sobie świecą radośnie. Bo ostatnio zaskoczyły mnie we wtorek z samego rana.
Gdyby nie to że te pisuary są dość wysokie to miałbym problem bo faktycznie są zawieszone niziutko.
A co mnie podkusiło? To samo co gdy kupowałem kałamarnicę  z obwoźnego grilla – ‘najwyżej spędzę dzień na kiblu’. Jak już przejechałem taki kawał drogi to chcę trochę tutejszych specjałów spróbować.

Przy okazji…dzisiaj mija dzień 80, czyli połowa ważności mojej wizy…
Wybaczcie proszę dzisiejszy brak zdjęć, ale w nagrodę dostajecie ścianę tekstu ;)
Aaa…jeszcze jedno: tak, wszystkie potrawy w domu jem pałeczkami. No dobrze, oprócz jajecznicy.

Sobotni spacer poranny

Po pracowitym tygodniu w końcu nie obudził mnie budzik tylko kogut. Piał i piał i piał, a ja wstać nie chciałem, ale w końcu pęcherz zwyciężył i musiałem zwlec się z łóżka. Zrobiłem śniadanie, przerobiłem kolejną lekcję z chińskiego i ruszyłem do ‘starego centrum’.

Dostałem po nosie za zakupy nie u swojego sprzedawcy. 2 gruszki i 2 jabłka – 11 RMB. Może gruszki trochę większe i jabłka bardziej świeże, ale to lekka przesada.

Czym prędzej się stamtąd zebrałem i ruszyłem w stronę ‘nowego centrum’ po drodze przerobiłem trasę wtorkowych biegów porannych i znowu mogłem sobie pooglądać na spokojnie te tereny. Nawet udało mi się zrobić kilka zdjęć.

Jiawang to olbrzymi plac budowy co do tego nie ma wątpliwości, ale trzeba wspomnieć o tym że nawet tutaj, w miejscu typowo rolniczym, ludzie nie szanują środowiska. Co widać chociażby gdy wrzucają śmieci do rzeki. A jest to naprawdę, ale to naprawdę dziwne bo gdzie się nie kopnie tam stoją albo duże kubły na śmieci albo małe śmietniki. Poza tym mnóstwo ludzi zajmuje się zbieraniem i wywożeniem śmieci.

Liście na drzewach zmieniły kolor a wraz z nim zmienił się zupełnie nastrój i atmosfera małego parku. Teraz jest jakoś tak bardziej nostalgicznie. Jesień zawsze przyciąga taki nostalgiczny nastrój. W końcu to takie wprowadzenie do zimy i końca roku. Takiej arbitralnej daty mówiącej że coś się kończy i coś zaczyna. Mam wrażenie już  o tym pisałem…ale pobieżnie sprawdziłem i wygląda na to że nie…Kolejne deja vu…muszę o nich kiedyś napisać bo te które przeżywam tutaj nie dość że są często to naprawdę wyraźne. W każdym razie Jesień. Zaczynamy się przestawiać, nasze ciało i umysł przygotowuje do zimy…chociaż odkąd zacząłem biegać nie odczuwam tego już tak mocno. Początek roku to listopad, koniec roku to połówka w Katowicach/Chorzowie. Chociaż w tym roku nie zrobiłem swojej standardowej miesięcznej przerwy, tylko takie dwie wymuszone tygodniowe. Skup się! JESIEŃ!
Przygotowujemy się do zimy, do końca okresu zielonego, więc siłą rzeczy jesteśmy nostalgiczni. Musimy jakoś przetrzymać zimę i rozpocząć radośnie wiosnę.

W parku zauważyłem Pana szkolącego dzieciaki w jakiejś sztuce walki. Dzieciaki zapatrzone były w niego jak w obrazek, a On po każdym przedstawionym ruchu obracał się i poprawiał formę chłopaków.

Adam, muszę Cię wywołać bo cały tydzień czekam na Twoje komentarze! Stąd te moje odwiedziny w nowej toalecie.

Przed jednym z moich częściej odwiedzanych sklepów odbywała się dzisiaj promocja oleju do której zaciągniętą jakąś dziewczynę śpiewającą i śpiewającą i ponownie śpiewającą.

Znalazłem w końcu kwiaciarnię :)

I sprzedawcę smakowego popcornu, ale ruszał się jak mucha w smole a mnie powoli łapał głód więc olałem czekanie i ruszyłem do domu.

Do obiadu wrzuciłem tę dziwną galaretę i…dalej nie lubię galaret, ta w dodatku nie miała smaku, potem się rozpuściła i nawet nie wiem ile z niej zjadłem.

Kolacja to tofu, kiełbasa i ogórek, a wszystko to z chińską przyprawą. I wyszło całkiem nieźle, aczkolwiek tofu raczej powinno być gotowane

No i trasa z dzisiejszego spaceru:
http://www.endomondo.com/workouts/109509854