Czwartek

Adam! Do patelni się przymierzam, ale z drugiej strony – ja gotuję dla siebie powiedzmy cztery potrawy w tygodniu i nie jest mi potrzebna aż tak bardzo, ale pooglądać sobie mogę.
Te grzejniki oglądam z ciekawości bo przecież klimę mam, ich mnogość tylko utwierdza mnie w przekonaniu że nie tylko moje mieszkanie jest zimne jak jasna cholera.
A mamę wkurzam mandarynkami bo takich w domu nie ma. Ja za to nie mam kawy i się wyrównuje :)

Poszedłem biegać. W czwartek! Poszedłem biegać w czwartek! W gruncie rzeczy mógłbym biegać co czwartek…Wychodziłbym o 13, wracał trochę po 14, i na ostatnie trzy godzinki do pracy…Mógłbym, nie robię tego bo to trochę kuszenie losu. W sumie to mógłbym dodać czwarty dzień w sobotę, albo w poniedziałek popołudniu. Na upartego mógłbym…dość! Trzy razy w tygodniu wystarczy, jak będzie potrzeba to się zastanowię nad sobotą, ale nie ma co szaleć. Muszę to swoje uzależnienie kontrolować.
No to poszedłem…musiałem odpowiednio dobrać ubranie (czytaj ubrać się trochę chłodniej, bo nie mam pojęcia jak to jest ze schnięciem tych ubrań), wziąłem rękawiczki (bardzo dobra decyzja) i pobiegłem. Na początku trochę wiało, ale co to dla mnie. Pokrążyłem trochę po centrum, czyli taka typowo wtorkowa trasa z kilkoma udziwnieniami typu powtórki, powroty, zmiany ulic, ale zgubić się? To praktycznie niemożliwe. Te ulice są znajome. Nie jestem jeszcze jak Vimes i nie poznaję ulic po rodzaju nawierzchni, ale poznaję po budynkach. Biegło się bardzo przyjemnie, temperatura odpowiednia, prędkość w porządku, w końcu to tylko przyjemna przebieżka. I już takie 12 kilosków to nie problem. Takie moje małe zwycięstwo :) I uśmiech na gębie na cały dzień.

Na obiad poszedłem do szkoły i znowu byłem pierwszy, więc mogłem sobie powybierać :) No i rzecz jasna jedzenie było super. A po obiedzie doładowałem swoją szkolną kartę o kolejne 100 RMB i mam teraz  ~160 RMB. No to teraz jest naprawdę, naprawdę w porządku jeżeli chodzi o kasę na karcie.

A skoro miałem trochę czasu zrobiłem kilka zdjęć bieżni, która czeka mnie jutro. Już się nie mogę doczekać, tylko padać ma jutro, a interwałów w deszczu nie lubię…Cóż…nic z tym nie zrobię więc muszę sobie jakoś poradzić. I tak mnie kusi by zrobić 7-8×3’ a nie 6×3’, by jeszcze skrócić przerwy…Zawsze jak mam za dużo czasu wolnego to myślę o bieganiu. Tylko muszę się trochę przyhamować, jest w końcu dopiero listopad a ja już mam się rozpędzać i wydłużać biegi? Jeszcze nie…spokojnie…a zresztą, jak będę się dobrze czuł jutro to czemu nie :)

Następnie ruszyłem w stronę ulicy odwiedzanej we wtorek i zakupiłem cztery…cosie…jak dla mnie to jest to ciasto wylane na olej. Świetne na gorąco, nietakświetne na zimno. Lidia mówi, że to specjalność z jej miasta i praktycznie nie można tego dostać nigdzie indziej. Hmm…hmm…z drugiej strony Lidia mieszka tu półtorej roku i nie zna niektórych ulic. Ani kodu pocztowego…a to już jest dziwne.

Ach…kupiłem też słonecznik. Bo tak przejeźdzałem i widzę, że jest kilka worków to się zatrzymałem i wszystkie worki były ze słonecznikiem. Nie za bardzo wiedziałem który wybrać, ale zasugerowano mi jakiś, okazał się słodki, to go wziąłem. Tak z pół kilo. I chyba tylko tak będę kupować słonecznik bo wyszło tanio i smacznie. Tylko jak ja spamiętam które nasiona już kosztowałem, a które jeszcze nie?

I naprawdę słonecznik był pycha. Pożarłem też CCLKA, które okazało się melonem.

Kolacja to zgodnie z obietnicą tofu, do tego papryczki (wrzuciłem 4, trzeba wrzucić więcej) i pomidor. Szybko i smacznie. Idealna odmiana od stołówkowego jedzenia. Następne dwie kolacje także pochłonę w domu, dopiero niedzielna będzie w szkolnej stołówce. Z obiadami jeszcze się zastanawiam, sobotni raczej w szkole, a jutrzejszy i niedzielny? Wszystko zależy od tego jak pójdzie z treningami. Bo nie chcę skracać dystansu tylko po to by zjeść w szkole. A tego się trochę boję gdy myślę o piątkowych treningach…ale przecież w piątki też mogę jeść w domu.

Pół notki o bieganiu, ale musicie mi wybaczyć. Naprawdę brakuje mi takiego porządnego biegania, tylko z drugiej strony pod koniec sierpnia wyłem z bólu na treningach, a teraz jest wszystko w porządku. Widać byłem mocno przeciążony. Także jest dobrze.

Jest nawet bardzo dobrze, rozpisałem plany zajęć aż do ostatniego tygodnia grudnia. Na ten tydzień chcę przygotować coś świątecznego i końcoworocznego.  Ale mam jeszcze mnóstwo czasu, także spokojnie przygotuję coś fajnego. A potem tylko 3 tygodnie w styczniu…pewnie nawet nie bo trzeba doliczyć egzaminy semestralne…i wracam do Domu…

Pokręcona trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/ldOBS0WI214

Czwartek…tylko że środa

Z jakiegoś powodu mam wrażenie że dzisiaj jest czwartek. Nie ma to żadnego racjonalnego uzasadnienia, bo przecież normalnie wolne mam tylko w soboty i niedziele, a jednak mój mózg uważa że jest czwartek. Skoro nie mogę tego zmienić muszę to zaakceptować.

Także dzień zacząłem jak na wolną sobotę przystało – od przygotowania zajęć. Nie będę jednak rozpisywał planów aż do nowego roku. Nie odczuwam takiej potrzeby.

Na śniadanie standardowa owsianka i mandarynki na gałązce. Ładne prawda mamo? Dla wyjaśnienia: mama dręczy mnie kawą, ja mamę dręczę owocami. Głównie mandarynkami z liśćmi za grosze. Tatę dręczę gruszkami które muszę trzymać w dwóch rękach. Też za kawę. I teraz ciekawostka: tutaj praktycznie nie ma czarnej herbaty, a jak jest to jest bardzo droga. Zielonej za to jest od groma. Tylko ileż można pić zieloną herbatę…dlatego też uzupełniłem dzisiaj…hola hola, moment, spokojnie, do zakupów przejdziemy za chwilę.

Cały poranek walczyłem ze sobą i z pytaniem ‘iść do szkoły na obiad, czy nie’…no i ostatecznie nie poszedłem. Zostałem w domu, usmażyłem sobie kiełbasę, dodałem suszone mięcho i trochę tego zawijanego czegoś. Nie było to złe. Powoli zaczynam radzić sobie ze smażeniem kiełbasy. Jak tak dalej pójdzie to może nawet zainwestuję w patelnię…

W każdym razie po lunchu wsiadłem na rower i pojechałem na zakupy. Bo zostały mi już tylko dwa kartoniki mleka. No dobrze, jeden kartonik jogurtu.
Tym razem zdecydowałem się na inny sklep, w pobliżu tego w którym zawsze robię zakupy. Jak widać na zdjęciach kupiłem dość sporo rzeczy, niestety nie mieli wszystkiego więc musiałem pojechać do jeszcze jednego…a że na skrzyżowaniu upuściłem siatkę z jajkami musiałem jechać do jeszcze jednego…Trzy sklepy…ale sam się o to prosiłem pochłaniając dzisiaj cały zapas owoców.

A co kupiłem?
Kręcone cosie, bo dzisiaj pożarłem wszystkie.
Sojowe mleko w proszku…i było…mało smakowe.
Rękawiczki, bo z jakiegoś powodu mam dwie pary rękawiczek do biegania, ale żadnej pary do normalnego życia…
Trzy rodzaje orzeszków: w czekoladzie (taaa…), prażone na słodko i na słono (droższe od niesolonych…).
Tofu, czyli jak się nietrudno domyślić jutro kolację spożywam w domu.
Słonecznik na wagę, bo wychodzi dużo taniej niż ‘firmowy’, do tego słonecznik zielony, który z jakiegoś powodu smakował kokosem.
Napój z czarnego sezamu o smaku chińskich daktyli (albo czerwonej fasoli…), lub jak to mama określiła – cement.
Kiełbasy, mydło, pastę do zębów, pomidory, mleko oczywiście, napój ‘mleczna herbata o smaku czerwonej fasoli’ (całkiem całkiem).

Z rozbitych jajek zrobiłem na kolację jajecznicę…

A po 18 poszedłem do Obwoźnego Dostawcy Owoców, który nie przyjechał i musiałem uzupełnić zapasy w sklepie. A do tego dołożyłem coś co leżało koło arbuza, oraz gorącą czekoladę. Przy okazji – kilogram papryczek – 3 RMB. Dwa kilo gruszek, dwa kilo jabłek, pół kilo bananów. To tak do końca tygodnia powinno wystarczyć. Oby…

Skoro już zacząłem pisać i nie ma dzisiaj tak zimno jak wczoraj to opiszę coś z zeszłego tygodnia. Robiłem z moimi uczniami lekcję o szczęściu. O tym co jest nam potrzebne w życiu do szczęścia. Mieli kilka opcji do wyboru: zdrowie, wspierająca rodzina, mnóstwo przyjaciół, olbrzymi dom, pieniądze, regularne wakacje, hobby,  szczęśliwe małżeństwo i zadowolenie z pracy. Wszyscy uznali że najważniejsze jest zdrowie, o małżeństwie mówili tylko chłopacy, a i to zaledwie garstka, przyjaciele i rodzina przewijały się równie często. Pieniędzy praktycznie nikt nie postawił na pierwszym miejscu, podobnie jak domu, ale hobby i regularne wakacje także nie miały dla nich większego znaczenia w porównaniu z resztą. Trochę mnie to zasmuciło bo ja bez książek dostaję tutaj szału, ale na szczęście mogę biegać i mogę pisać, tylko tak po prawdzie kiedy te dzieciaki mają mieć czas na hobby jak całe życie mają podporządkowane szkole.
To jednak nie był koniec ćwiczenia. Później dostali tekst o prawniku który ma mnóstwo pieniędzy, żonę, dzieci, dom, samochód, ekscytujące życie bo mnóstwo podróżuje, ale nie ma czasu ani dla dzieci, ani dla żony, ani by po prostu nacieszyć się tym co ma. I nikt nie chciał żyć tak jak on. Wszyscy uznali że chcieliby mieć więcej czasu wolnego…
No to kolejne pytanie: kiedy ludzie są bardziej szczęśliwi, gdy są młodzi czy gdy są starzy? Oczywiście gdy są młodzi. Dlaczego? Bo gdy byłem/am młodszy/a mogłem/am bawić się z rodzicami, jedliśmy razem kolacje i nie musiałem/am chodzić do szkoły.
– Zaraz…to Wy już nie jesteście młodzi?
– No…eee…
– To co ja mam powiedzieć? Wy macie po 15-16 lat, a ja mam 28!
– (śmiech)
I naprawdę garstka, ale to garstka uczniów powiedziała że jest szczęśliwa teraz. Większość czuje się jak ten prawnik, zupełnie bez czasu wolnego. Tak samo jak, kurczaczek nie pamiętam jej imienia ale pamiętacie na pewno tę najlepszą uczennicę która chciała zostać przedszkolanką, no właśnie Ona.

Za to Dziewczyna Bigos powiedziała coś bardzo, ale to bardzo religijnego i to nie tylko jak na ateistkę: ‘myślę, że wtedy gdy są starzy bo gdy umrą będą w końcu z Bogiem i będą na zawsze szczęśliwi’.  W Polsce uznałbym za to fanatyczne podejście rodziców, ale tutaj, w kraju w którym jedyny zalegalizowany związek zrzeszający Chrześcijan nie jest uznawany przez Watykan (bo Państwo w niego ingeruje i spuszczam na to zasłonę milczenia) takie podejście bardzo mnie porusza. To jest ciekawe, że w Polsce, kraju do bólu wręcz Chrześcijańskim takie podejście nie jest częste, a ludzie mówią ‘teraz jest w lepszym miejscu’ tonem głosu zupełnie nie wskazującym na to że wierzą w to co mówią, a tutaj ateistka mówi coś takiego i czuć że w to wierzy, a nie po prostu wykuła kiedyś i powtarza.

I tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejszą notkę. Polecam galerię gdzie można zobaczyć to niezidentyfikowane coś co leżało koło arbuza (CCLKA w skrócie), oraz ulicę przemysłową w Jiawang. Moim chińskim domu na końcu świata. A w gruncie rzeczy to wcale nie. Bo stąd do Pekinu mam 3-4 godziny. Z  Pekinu do Warszawy mam ~13 godzin. A stamtąd do Domu…no powiedzmy że 4-5. Czyli w niecały dzień mogę być w Domu. To nie jest koniec świata. Teraz, gdy szkoła wydaje się być mała, wszystko tutaj przestaje być takie ogromne. Chyba nie tylko ciało się zaaklimatyzowało :)

Z pięciu zrobiło się cztery

Bo właśnie Lidia mi powiedziała, że pracujemy w niedzielę. Dzieciaki mają egzaminy pełne dwa dni i połowę piątku. W piątek popołudniu mogą wrócić do domu, a w związku z tym zajęcia z piątkowego popołudnia zostaną przeniesione na niedzielne popołudnie. A miało być tak pięknie…
Lidia zaproponowała żebym puścił dzieciakom ‘Mam talent’ z USA, albo Wielkiej Brytanii. Właściwie to dlaczego nie. Bo już widzę jak w niedzielę popołudniu w dniu powrotu z domu będą w nastroju i stanie robić coś aktywnego. Kurczę…najgorsze jest to, że pewnie byliby w stanie i nawet by za bardzo nie marudzili, ale nie mógłbym im tego zrobić. Za bardzo lubię te dzieciaki.

I bardzo, ale to bardzo lubię klasę jedenastą. Nie z powodu tego lizaka (mam wrażenie że się powtarzam, powiem więcej, mam pewność że się powtarzam), ale dlatego że są super przyjacielscy. I dzisiaj nawet Lidia dostała lizaka. Od klasy szóstej też dostałem lizaka. A potem po lunchu też dostałem :) Moi uczniowie wiedzą już jak mnie kupić. Koszt to 0.5 RMB. Ale naprawdę…właściwie to nie wiem jak do tego doszło, ale mam wrażenie że w Polsce jakoś mało lizaków jest…W sensie w sklepach bez problemu kupi się chupa chupsy, ale coś poza nimi? Ciężko…Okazjonalnie w kioskach, ale rzadko…no i tak już nawet w kraju miałem ochotę na lizaki, a tutaj gdy są praktycznie wszędzie to wręcz nie mogę się powstrzymać. Poza tym trudno by uczniowie nie zauważyli że lubię gdy ciągle o tym mówię.

Na lunch dzisiaj poszedłem z Liberty. Albo Free jak go nazywała Vicki. Przypuszczam że jego imię można też odczytać jako Liberty, tak jak Money. No i pogadaliśmy sobie o tych wstrętnych egzaminach. Ale on akurat się nimi nie stresuje, w piątek wraca do domu. Tęskni za rodziną…no i tak myślę, że on ma jeszcze gorzej niż ja. Bo ja mogę z rodziną i znajomymi pogadać, mamę widzę na ekranie praktycznie codziennie (zresztą nie tylko ja), a on widzi rodziców raz na kilka tygodni, a rozmawiać z nimi nie może bo nie ma telefonu. Znaczy niedawno postawili telefony przy akademikach to można skorzystać. Także mogłoby być gorzej.

A po lunchu poszedłem do gabinetu. Nie miałem po co wracać do domu, w końcu wziąłem ze sobą słonecznik, a od Lidii dostałem drugi! Rany…jak uczniowie dowiedzą się o moim romansie ze słonecznikiem to aż boję się myśleć co to będzie się dziać.
Gdy tak siedziałem sobie w gabinecie i rozmawiałem z rodzicami ktoś zapukał do drzwi i weszły dwie dziewczyny z klasy jedenastej. Dziewczyna Bigos (ja wiem, że ona ma inne angielskie imię, ale dla mnie zostanie Bigosową Dziewczyną), oraz…kurczę nie pamiętam…W każdym razie przykulały się bo DB chciała wymienić mały notatnik na duży (Lidii się pomyliło i wzięła mały zamiast dużego). No to wymieniłem. Dziewczyny ładnie się przywitały i ładnie pożegnały z rodzicami. Bardzo fajnie :)

Wendy za to jest chora, kaszle i prycha. Powinna leżeć w łóżku a nie szlajać się po szkole. W dodatku siedzi przy otwartym oknie. Powinienem na nią nakrzyczeć, tak jak buczę na Lidię za to że na śniadanie je ciastka i popija mlekiem. A potem narzeka, że nie ma na nic siły.

Dwunastka nie chciała oglądać kreskówek, więc obejrzeliśmy dalszy ciąg ‘Królewny Śnieżki’, ale na kilka minut przed końcem pojawił się wychowawca i musieliśmy się zbierać. Też dobrze.

Na kolację byłem umówiony z uczniem klasy trzeciej i sobie pogadaliśmy trochę. O tym, że nie stresują go egzaminy, że zostaje w szkole, jest cholernie zimno a w akademikach nie grzeją, czyli o takich standardowych późno jesiennych sprawach natury pogodowej.

– Słuchaj. Jesteś naprawdę przystojny, więc tak poważnie, dlaczego nie masz dziewczyny?

Ciekawe kiedy zacznę mieć dość tego pytania…

Jeszcze jedno…dzisiaj w nocy pierwszy raz temperatura ma spaść poniżej zera, za to jutro ma być nawet 14 stopni. Pierdzielca można dostać.

A teraz pora na kilka słów o biegu.
Dzisiaj nie było żadnych problemów ze wstawaniem. Wstałem, umyłem zęby, zjadłem banana, ubrałem się i poszedłem biegać. Sygnał złapany praktycznie od razu i ruszyłem. W stronę starego centrum i zrobiłem praktycznie kalkę biegu z niedzieli tylko tym razem zawróciłem przed elektrownią i pobiegłem standardową wtorkową trasą. A biegło się bardzo, bardzo szybko. Widać wczorajsze jedzenie dało dużo energii. Gdy zauważyłem ile kilometrów nabiegałem musiałem trochę zmodyfikować trasę i przez to się pogubiłem. 10 łatwych – 10 trudnych zacząłem w okolicach 54 minuty, czyli 4 minuty później niż zwykle. Tylko co z tego skoro biegło się naprawdę dobrze. Żadnych problemów. Zero kolki, zero presji, po prostu ja, przyjemny poranek i puste ulice Jiawang. Nawet stoiska z jedzeniem nie były jeszcze porozstawiane. Wyobrażacie to sobie? Wyjść biegać przed jedzeniem w Chinach? I jak co wtorek zahaczyłem o małe jeziorko by okoliczni ćwiczący się o mnie nie martwili, w końcu widzą mnie teraz co wtorek. A może to nie jedzenie, a najzwyczajniej w świecie w końcu biega mi się tu dobrze? Tylko czemu teraz gdy robi się zimno…Chociaż dzisiaj rano było bardzo przyjemniej, o wiele przyjemniej niż teraz gdy piszę te słowa. Naprawdę, o wiele. Brakuje mi takiego porządnego biegania po 4-5 razy w tygodniu, ale wiedziałem na co się piszę mówiąc że wezmę te wszystkie zajęcia. Poza tym, teraz jest dobrze. Przynajmniej wyglądam bardziej jak człowiek a mniej jak szkielet. Cieszę się, że w końcu bieganie tutaj sprawia mi tyle radości co w kraju. W końcu kończę biegi z uśmiechem, nie muszę zatrzymywać się po pół godzinie by odpocząć, w końcu się przyzwyczaiłem. W końcu mogę biec i być sam ze sobą, a nie biec i zastanawiać się czy wytrzymam takie tempo i co się dzieje z moim ciałem. Aż mnie kusi by spróbować dłuższe WB2, na szczęście w planie jest zapisane 6×3’, więc będzie już trochę dłuższe. Dobrze, bardzo dobrze.

A trasa z dzisiaj wyglądała o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/nbrZkrVaoN8

Nagrody

Budowa tego blokowiska za szkołą idzie pełną parą. Co rano nowe elementy, a przecież fotografuję jedynie część tego co tam się dzieje.

Dzisiaj zaczęliśmy rozdawać nagrody i Lidia stwierdziła, że zawaliła bo zamówiła za mało nagród. Na szczęście dla nikogo nie zabrakło, ale trzeba było już wybierać tych trochę lepszych. Trochę szkoda, ale takie są minusy konkursów.

Plusy są takie, że dzieciaki dostają fajne nagrody. Czyli notatniki.

Oprócz tego – obiad w stołówce. Ile z tymi orzeszkami było zabawy. Tyle samo co wczoraj w domu :D

A po szkole zapytałem się Lidii o ten sklep z chińską ceramiką bo mówiła, że mają tam zestawy do herbaty. Poprawiła się na kubki i powiedziała, że taki kubek kosztuje kilkaset juanów. Hmm…hmm…myślę, że kilkaset juanów za ‘kubek’ do herbaty to jednak trochę nie mój budżet.
Mogę wrócić bez telefonu, ale bez zestawu do herbaty nie wrócę. Nie z Chin. Nawet Wielki Mur mogę odpuścić, ale zestawu do herbaty za żadne skarby!

Zbyt dużego w Jiawang nie mam, ale trochę się poszlajam i może znajdę coś fajnego. Mam w końcu 5 dni wolnego i będę zupełnie sam bo Lidia jedzie do domu ćwiczyć jazdę samochodem. Jak tylko pogoda dopisze to się poszlajam po sklepach. Jak nie dopisze to tym bardziej będę się szlajał po sklepach bo tam jest w miarę ciepło ;)

A po pseudozakupach wróciłem na kolację do szkoły i postanowiłem porobić zdjęcia sal w jednym budynku.  Budynku w którym zajęcia mają klasy artystyczne.  Nie mam pojęcia jakie zajęcia odbywają się w tych salach. Ani czy w ogóle się odbywają. Okna są strasznie brudne i wyglądają na dawno nieotwierane, więc przypuszczam że zajęć tam nie ma. Wygląda to strasznie…W dodatku dwa ostatnie zdjęcia robiłem na ślepo bo nie przez okna zajrzeć nie mogłem. Nawet w Chinach mogą być rzeczy za wysoko.

Kolacja to oczywiście tofu w 4. Cała kolacja za 3.3 RMB…Naprawdę nie opłaca mi się samemu robić jedzenia…Przynajmniej pod względem finansowym. Smakowym właściwie też, bo jeszcze tego tofu nie mam dosyć, a przypraw tutaj jeszcze nie poznałem na wylot.

5 dni…i zupełnie żadnych planów jak ten czas wypełnić. Lidia zapytała czy bym nie zrobił jakiejś prezentacji którą mogłaby pokazać rodzinie i znajomym…Właściwie to dlaczego nie. Zawsze to jakiś pomysł na zabicie czasu. A ileż można planów lekcji pisać. Mam porozpisywane do końca miesiąca, ale hej, może zrobię ogólny zarys do końca roku…

Ach…zacząłem o nagrodach, ale nie napisałem w końcu że dzieciakom się bardzo podobały. Nawet się nie spodziewałem, że notatniki mogą się podobać, ale to w końcu nie tylko notatniki ale też kilka słów motywacji ode mnie i od Lidii. Także dzieciaki były bardzo zadowolone.

Niedziela i przegapione #9

Zacznijmy może od biegu…ponownie garmin nie chciał współpracować. On chyba naprawdę nie lubi jak wieje i jak pada. Albo na czas zjazdu partii w Chinach poprzestawiali satelity. Z internetem coś porobili bo dzisiaj program mi napisał żebym zmienił ustawienia bo inaczej sieć nie działa. Co prawda działa od początku zjazdu, ale uznałem że skoro program tak mówi to wypada mu wierzyć. Pomarzłem chwilę, ale w końcu sygnał się znalazł i pobiegłem. Powiedziałem sobie, że kiedyś pobiegnę nad jezioro no i pobiegłem dzisiaj. 5 kilometrów to żaden dystans. Tylko nad jeziorem trochę wiało. Rano było puściutko jedynie jeden spacerowicz i jeden Pan z miotłą. Czyli, jak na Chiny, bardzo spokojnie. A potem postanowiłem wrócić do domu. By wybiegać te 70 minut robiłem slalom między blokami, ale wybiegałem najdłuższy dystans od przylotu. Ponad 13 kilometrów i czułem się świetnie. W końcu czuję się dobrze po biegu. Trzeba było dwóch miesięcy, ale w końcu jest dobrze. Tylko to tętno…Sam nie wiem.

Dzisiaj w Chinach obchodzą dzień singli. W końcu tyle jedynek w dacie nie trafia się często. W związku z tym dużo osób bierze ślub, a dużo sklepów oferuje promocje. Dlatego też zaraz się ubieram i idę pooglądać te promocje. Chociaż w moim malutkim Jiawang nie nastawiam się na jakieś cuda.
No to idę…
Wróciłem. Nic ciekawego. Od groma własnych marek, parę Samsungów i Nokie. W dodatku żadnych promocji. Trudno. Naprawdę nie pozostawiają mi wielkiego wyboru. Nowy telefon dopiero w kraju.
Za to gdy chciałem kupić lizaki Pan ze sklepu pod domem machnął ręką żebym nie płacił, ale oczywiście musiałem. Za to bardzo mu zależało na tym żebym się ogolił. Chociaż sam może się pochwalić ładnym, takim typowo tygodniowym, zarostem. Wyciągnąłem więc niezastąpiony odtwarzacz mp3, wstukałem ‘ciepły’ i pokazałem mu. Zaczął się śmiać. Rozumiem że mężczyzn tutaj to bawi. Bo oni nie są przyzwyczajeni do naszych zim. Przypuszczam że w Harbinie pokiwaliby głową z uznaniem i poczęstowali wódką. Średnia temperatura maksymalna w styczniu to minus dwanaście. Zdecydowanie nie jest to miasto dla mnie.

No dobrze, przed wyjściem jeszcze posprzątałem i zjadłem obiad.

Trasa z dzisiaj:
http://www.endomondo.com/workouts/iruKAOhTZ8Y

Alfabet
Zrobiłem zdjęcie tego jak piszę 1,4 i K. Jak widać nie jest to standardowe 4 i K, jednak do odczytania bez większych problemów, prawda? Otóż niestety nie dla moich uczniów, którzy moje 1 uznają za 7, 4 za błyskawicę a K za ‘cotojest?’. Także moi drodzy, musiałem przeprowadzić się do Chin by nauczyć się poprawnie pisać K. W dodatku zostałem poproszony by pisać małymi literami bo do wielkich nie są przyzwyczajeni…Nie pamiętam od ilu lat nie piszę małymi literami…Na pewno całe studia pisałem wielkimi czasem tylko zmniejszając je by udawały małe. Ogólniak…? Chyba tak, w ogólniaku jeszcze pisałem małymi. To będzie już 9 lat. I teraz muszę się przestawiać? Okropieństwo.

Adam, mnie też poruszają porzucone parasole. Smutne, bo chociaż w czasie deszczu powinny być przydatne, bo po to zostały stworzone by przez tych kilka godzin w deszczowe dni chronić przed deszczem, to jednak nie są używane. Zostały porzucone nie spełniwszy swojego zadania. A może wręcz odwrotnie…Spełniły swoje zadanie, służyły dobrze i wiernie chroniąc swojego właściciela przed deszczem, będąc zawsze w gotowości, aż w końcu nie mogły mu dłużej służyć bo wiatr je połamał i zostały porzucone. Porzucone, nie przekazane w stan spoczynku. Nie wiem która wersja jest bardziej dobijająca.
Na szczęście po jeden z nich wrócił właściciel, więc on jeszcze spełni swój obowiązek.

Swoją drogą zawsze mnie zastanawiało dlaczego parasol skoro w Polsce głównie chroni przed deszczem a nie słońcem. Ot

A surimi to najzwyklejsze w świecie paluszki rybne, pewnie coś tam dodają żeby ta pasta utrzymywała swój kształt ale raczej i tak będzie zdrowsze od tego co się sprzedaje w Polsce.

Bieganie w święta…
Adam, tak napisałeś o bieganiu w Wigilię i spojrzałem do dzienniczka.
2011 – 20 kilometrów
2010 – 25 kilometrów (i ostatni bieg w roku bo się pochorowałem)
W tym roku Wigilia wypada w poniedziałek, więc chyba z biegu nici. A może będzie ładna pogoda i uda mi się wyskoczyć na parę kilometrów? Zresztą tegoroczne święta są tak odległe, że nawet o nich nie chcę myśleć.
Także czuję, że bieganie w takie dni ma w sobie coś wyjątkowego. Zupełnie  niespotykanego i warto znaleźć chwilę by klepnąć parę kilosków.

Deszcz narodzony

Sobota. No to pora wyciągnąć pieniądze z bankomatu. Tylko pada…ciągle pada…

W takim razie przed wyjściem trzeba się przygotować. Nakarmić się słonecznikiem, a potem zjeść obiad. Tak przygotowany ruszyłem na spotkanie z deszczem. Garmin nie chciał wyjść z domu. Szukał sygnału 10 minut, pytał się nawet czy na pewno nie jestem w domu, albo na drugiej półkuli…no nie, ani tu ani tu. W końcu jednak sygnał znalazł.

A mi udało się wyciągnąć pieniądze…aczkolwiek nauczyłem się by zawsze najpierw klikać English, a dopiero potem wprowadzać pin. No i opcja z zabraniem karty znajduje się na dole z lewej strony, a nie z prawej gdzie znajduje się opcja ze zmianą pinu. Dobrze że  w porę się zorientowałem bo jeszcze bym coś ponaciskał…Przez te dwa miesiące za bardzo się przyzwyczaiłem do tego błogiego spokoju i przestałem myśleć na moment…Chiny. Azja. Pamiętaj Bartek, pamiętaj.

No i poszlajałem się trochę w deszczu. Kurtka zgodnie z przewidywaniami wytrzymuje deszcz bez problemu. Mogłem też kupić spodnie odpowiednie…No to już wiem co zrobię po powrocie. Pokulałem się też trochę po sklepach z telefonami, ale poza ZTE, Coolpad, Vogo, Opsson Jiawang nie ma wiele do zaoferowania. Chociaż jest chyba jeszcze jeden większy salon który muszę odwiedzić. Może nawet jutro.

Kulnąłem się też do sklepu bo uznałem, że wypada kupić jakieś warzywa. No i kupiłem pomidory, jabłka, słonecznik i paczkę sezamu o smaku orzechowym (nie, ja też nie rozumiem).

Bardzo przyjemnie chodzi się w deszczu. Zwłaszcza gdy się nie moknie i gdy nie jest zimno. Można wtedy tak spokojnie popatrzeć na wodę spływającą ulicami, na ludzi starających się ukryć przed deszczem, zakryć każdy kawałek swojego ciała (nawet buty) i dostać się gdzieś gdzie jest sucho. W czasie deszczu ulice są prawie puste, kafejki internetowe pełne jak zawsze, nawet w sklepach obsługa gdzieś się ukrywa. A przecież to bardzo dobra pogoda, wystarczy tylko odpowiednio się do niej przygotować. Gdyby wiało mówiłbym coś zupełnie innego. Przed deszczem możesz się schować, od chłodu znajdziesz schronienie, z upałem można sobie poradzić mając odpowiednio duży zapas wody, ale wiatr? Na wiatr nie ma rady. Nic skutecznie nie chroni przed powietrzem które znajdzie każdą, nawet najmniejszą dziurkę, w ubraniu i uderza w nas jak młot pneumatyczny. Z wiatrem sobie nie radzę. Podobno wiatr to największa zmora biegaczy niezależnie od szerokości geograficznej.

Wróciłem w końcu do domu i tak sobie siedzę, piszę, ściągam filmy (a w Chinach to piractwo! A dacie wiarę, że Przystań Piratów tutaj nie działa, a inne większe strony z torrentami także są zablokowane? Rząd patrzy) i po chwili zasilacz przestaje działać. To czasem się zdarza, zwłaszcza gdy macham nogami szukając wygodniejszej pozycji przesunę przedłużacz. Tym razem jednak włożenie wtyczki do gniazdka nie pomogło. Zasilacz się nie świeci. Umarł…Milion myśli…to już się stało…jest sklep lenovo, może tam będą mieli…znam dwa małe sklepy komputerowe, może tam będą…a może poczekam chwilę…podłączyłem baterię, włączyłem kompa, system się uruchomił, włożyłem wtyczkę do gniazdka, zasilacz się zapalił, podpiąłem do kompa i działa. Kamień z serca.

Na kolację surimi z pomidorami i tofu. Tym razem bez gotowania, za to usmażone na patelni i nie wyszło tak źle. Pomidory to był bardzo dobry pomysł.

Dzień ostatni?

Takie było założenie.
Z klasy dziewiątej przygotowało się tylko kilka osób, ale krótka motywacja ze strony Lidii i dzieciaki od razu zabrały się do roboty. Klasa dziewiąta jest super. Naprawdę super :) No i Brigitte (ta w żółtym swetrze w kropki i z dużymi guzikami) wybrała swoje imię.

A potem ruszyłem biegać.
Wolniej niż tydzień temu, ale…wiedziałem że tak będzie. Minutówki poszły bardzo fajnie, wszystkie poniżej 4:18, a dwuminutówki poniżej 4:25. Biegło się trochę gorzej niż tydzień temu, ale i tak było bardzo przyjemnie. Mogłem się ubrać o wiele lżej niż we wtorek czy w niedzielę. Słonko trochę świeciło. Dzieciaki znowu kopały piłkę, a część siedziała na trawie i się przyglądała. Ostatnia minutówka poszła z tempem 3:37. Czyli bardzo szybko jak na mnie. Z czasem będę mógł wydłużyć te treningi. Kto wie, może w grudniu pobiegnę w końcu coś w WB2. WB2, dobre sobie…Tutaj moje tętno w czasie spokojnego biegu to WB2. A teraz uświadomiłem sobie, że nie mam planu rozpisanego na następny tydzień. Plany zajęć mam rozpisane do końca listopada, ale biegowe tylko do końca tygodnia. Zaraz wracam…No i rozpisałem. Jest dobrze.

Wróciłem do domu i chwilę się wahałem czy wrócić do szkoły czy też zrobić sobie obiad w domu. No i zrobiłem w domu. No i kulnąłem się do czwórki, w końcu nie muszę się przeciskać między uczniami i dostaję większe porcje :)

Kolejne zajęcia. Jedenastą klasę także bardzo lubię, nie za te lizaki (znowu dostałem :)), ale za to, że są tu naprawdę super ludzie. Nie tyle uczniowie, chociaż jest kilka bardzo zdolnych, ale przede wszystkim za ich bardzo fajne ludzkie podejście. No i za te mecze na boisku do kosza :)

Trzynastka to klasa Wayne’a czyli małego elektronika, który ostatnio pochwalił się samodzielnie skonstruowanym głośnikiem. No i Wayne fascynuje się polityką i jak czasem zaczynamy rozmawiać to cała klasa się wyłącza, więc muszę te nasze rozmowy ucinać. Niestety. Dzisiaj trzynastka trochę nas zawiodła, ale tylko trochę…jeden z uczniów napisał na szybo wiersz (widzisz Adam, nie dość że czytają (okazuje się że większość napisów w szkole to wiersze), to jeszcze piszą i to w obcym języku), i dla tych nie znających angielskiego spróbuję oddać go jak najwierniej (chociaż  z tłumaczenia artystycznego nigdy mi nie szło):

Nie denerwuj się mój nauczycielu
Jesteś tutaj, w naszych sercach
Nie złość się mój nauczycielu
Kochamy cię
Wszyscy cię lubimy i chcemy byś ty i nas lubił
Nie potrafię śpiewać, nie potrafię tańczyć
Chcę jednak powiedzieć że jesteś dobrym nauczycielem
Nie potrafię śpiewać, nie potrafię tańczyć
Chcę jednak powiedzieć że jesteś moim nauczycielem

Ja nie wiem co im Lidia powiedziała, ale nie byłem na nich zły. Trochę zasmucony, ale po trochu ich rozumiem. Mają te egzaminy w przyszłym tygodniu, więc wiadomo że wolą się na nich skupić, a nawet gdy nie, to rozumiem jak często jest wyjść na środek sali i czytać w obcym języku gdy się wie, że nie radzi sobie tak dobrze jak inni.
I właśnie tacy uczniowie są dla mnie prawdziwymi zwycięzcami. Właśnie dlatego, że zdecydowali się coś zrobić, że chcą być lepsi. Bo nie jest problemem pokazać się przed wszystkimi gdy jest się w czymś dobrym, problem zaczyna się gdy nie jest się najlepszym, ma się tego świadomość, a mimo to chce się coś zmienić. To taki problem człowieka wstydzącego się swojego ciała, który chciałby coś zmienić, ale za bardzo wstydzi się swojego ciała by pójść na siłownie czy zacząć biegać/pływać/jeździć na rowerze. I właśnie za taką odwagę ich podziwiam. Lidia się dzisiaj natłumaczyła i widać było że pod koniec dnia jest zmęczona. Nie okłamujmy się, takie zajęcia w czasie których trzeba wszystkich motywować do działania są najbardziej wyczerpujące. Poradziła sobie jednak bardzo dobrze. Ja niestety na wiele się nie zdałem bo uczniowie nie są przyzwyczajeni do motywacji po angielsku. Przyzwyczają się jeszcze :)

Klasa dwunasta też trochę zawiodła, ale udało się zebrać grupę uczniów by odegrać przedstawienie z książki. Przynajmniej nie mieli problemu ze znalezieniem narratora :)

A klasa czternasta poczeka na swoją kolej jeszcze tydzień, bo nauczycielka z którą rozmawiałem przedwczoraj powiedziała że mam tyle zajęć dzisiaj że chce mi pomóc i wziąć te zajęcia za mnie. Hmm…głowy sobie nie dam uciąć, ale ona chyba jest wychowawczynią czternastki. Tak czy owak – godzina wcześniej do domu!

No to jak godzina wcześniej do domu to pora na zakupy. Po drodze natrafiłem na mojego obwoźnego sprzedawcę owoców. Od razu kupiłem gruszki i banany. Za 9.5 RMB. Powinno być 9.6, ale wydał mi 0.5, chociaż mówiłem żeby to zostawił. Nie odpuścił.

A potem pojechałem kupić miód i kiełbasy. Przypomniało mi się, że mam jeszcze surimi w lodówce. Które ma datę spożycia do środy! Masakra jakaś.

Gdy wracałem zaczęło padać, ale postanowiłem jeszcze się zatrzymać i kupić mandarynki. Sprzedawca pokazał 4, dałem mu 5 i gdy chciał wydać resztę sięgnąłem po jeszcze dwie mandarynki, pokazałem mu, a on dorzucił jeszcze dwie i odjechałem.

Pooglądałem też telefony, ale tutaj wszystko to albo telefony Chińskie, albo robione na tutejszy rynek, ewentualnie z cenami jak w Polsce, więc wygląda na to, że zostanę przy swojej Nokii jeszcze kilka miesięcy.

Na kolację jajecznica. Do znudzenia trochę, no nie? Zrobiłbym w końcu omlet, ale musiałbym połapać patelnię…a może jutro ugotuję jajka? W ogóle to jutro muszę się kulnąć do sklepu po jajka i wyciągnąć kasę ze ściany.

A dzisiejszy trening wyglądał o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/kE4GFUITs14

O dziewiątce

Dałem ciała po całości z jednym imieniem. Bo zapomniałem Lucy powiedzieć, że jest Lucy i dzisiaj się zapytała. I zapomniałem że to Lucy. Myślałem, myślałem, ale w końcu wymyśliłem. Chyba jednak Lucy jej się nie spodobało. W sumie to nie dziwię się. Łucja brzmi o wiele fajniej.

Inna dziewczyna poprosiła mnie o imię, ma takie ładne imię po chińsku z bo i śi, ale zaznaczyła że nie chce imienia miękkiego, tylko jakieś takie twardsze. No to teraz najodpowiedniejsze byłoby Sandy… Będę mieć dla niej dwie propozycje…Bridget i Gertrude. Oba imiona oznaczają siłę, więc powinna być zadowolona. No naprawdę nic nie poradzę na to, że Barbara oznacza obcokrajowca…

Na lunch dokulałem się do jedynki i…skasowali mnie 7.5 RMB, także tam prędko się nie pojawię. Pojawił się także uczeń z wtorkowego wieczoru i znowu sobie porozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że może pojawię się jutro, ale po lunch uznałem że skoro mam chwilę czasu to dokulam się dzisiaj. Ucieszył się bardzo.

– A dlaczego jesz z uczniami?
– Bo wiesz, chcę dać uczniom, takim jak Ty, których normalnie nie uczę możliwość porozmawiania po angielsku. Poza tym w klasie niektórzy mogą się stresować, czuć nieśmiali, a tutaj jest Wasze terytorium.
– Tak, tutaj nie jesteś jak nauczyciel. Tutaj możemy porozmawiać jak znajomi.

Pierwsze piętro okazało się być piętrem piątym. Cała klasa chciała ze mną zdjęcia. Oprócz tego sobie pogadaliśmy i gdy miałem wracać zgarnęła mnie klasa 502. Porozmawialiśmy sobie o Polsce, NBA (Lakersi znowu przegrali :/) i zapytałem czy mogę czasem do nich wpaść, a skoro mogę to czasem wpadnę. Fajnie pogadać na trochę innym poziomie. Co ciekawe, to chłopaki chcą ze mną gadać, ale to dziewczyny biorą udział w konkursach.

7.5 RMB za obiad…aż mnie to zabolało…

W każdym razie…kurczę…zawiodłem się trochę na klasach z parteru. Naprawdę mało uczniów zgłosiło się do naszego konkursiku. A to przecież takie dobre klasy. Może właśnie dlatego że dobre nie wykazały się frekwencją? W końcu woleli skupić się na egzaminach niż na konkursiku. No może i tak.

Mam tylko nadzieję, że klasa dziewiąta mnie nie zawiedzie. Bardzo na nich liczę.

Klasa druga bardzo mnie zaskoczyła bo uczniowie zrobili prawdziwe przedstawienie. Odegrali pełny książkowy dramat w dwóch aktach. Super sprawa.

Po zajęciach udałem się na tofu. Do tego jajko i miałem problemy ze znalezieniem miejsca, ale poratował mnie jeden z uczniów z trójki. Muszę mu w końcu wymyślić jakieś imię bo chociaż słabo mówi po angielsku to ciągle sobie ze mną żartuje i dzisiaj próbował ze mną rozmawiać po mandaryńsku. A chyba dobrze odpowiadałem bo chłopaki żartowali pytając się nawzajem czy potrafię mówić po mandaryńsku po czym zamilkli gdy usłyszeli odpowiedź.

A po szkole chciałem kupić owoce bo ostały mi się dwa banany, gruszka i jabłko. Tak, dobrze przeczytaliście. Żadnych mandarynek! No dobrze mam jeszcze melona, ale on się nie liczy. Nie było Pana jeżdżącego co wieczór pod moim mieszkaniem, więc chciałem kupić w sklepie osiedlowym. Niestety wejść nie mogłem z plecakiem, więc poszedłem odłożyć do szafki, ale patrząc na nie wiedziałem że plecak tam nie wejdzie. No i nie wszedł, więc zamiast się mocować  wyszedłem i pojechałem na ulicę pełną sprzedawców owoców. Kupiłem mandarynki i jabłka. Gruszki i banany muszą jeszcze poczekać. A sklep osiedlowy stracił klienta. Przynajmniej dopóki nie skończy mi się bób.

Ta dziura w drzwiach to moja zasługa. Wczoraj próbując wyjąć klucz z zamka zablokowałem drzwi stopą i wciągnąłem na nią drzwi. Pech chciał że poszło na dyktę w drzwiach.

No i tyle na dzisiaj. Jutro ostatni dzień etapu pierwszego konkursiku. No i trening na bieżni.

Za ciepło

Ubrałem ciepłe getry. Koszulę z długim rękawem, bluzę w której się zakochałem z powodu rękawków, dodatkowo kurtkę przeciwdeszczową, czapkę zimową i…było mi bardzo ciepło. Niby biegłem powoli, bo wolniej niż tydzień temu, ale tętno też było niższe. No i w końcu w udach czuję braki rozciągania po biegach więc muszę się wziąć za siebie.

Dzisiejsze zajęcia poszły bardzo sprawnie, nawet biorąc pod uwagę niechęć klasy 11 do współpracy z książką. Udało ich się przekupić tym że następne zajęcia to konkurs, a na jeszcze kolejnych mają obiecany film. Film by i tak dostali bo przecież przed egzaminami nie będą w stanie się skupić.  Także ha, zostali oszukani!
Lidia powiedziała że każdy dobry nauczyciel musi czasem okłamać uczniów…Przecież ja ich nie okłamałem, od początku do końca mówiłem prawdę.

Gdy zszedłem na parter z zajęć wychodziła akurat Pani odpowiadająca za zajęcia z angielskiego w klasie pierwszej wraz z dwoma młodymi nauczycielkami (kurczę, jedna to Kathy, ale imienia tej drugiej nie pamiętam…sprawdziłem – Tina) i sobie akurat z Tiną (teraz to się wymądrzam) porozmawiałem chwilę. Zabrzmiał dzwonek i się pożegnaliśmy. Po chwili wróciła i powiedziała, że może przyjść na moje zajęcia i od razu się zapytała czy może :) No przecież jej nie wygonię. Przydała się, bo jednemu z uczniów brakowało pary i mógł z nią porozmawiać.  Po zajęciach powiedziała że bardzo dobrze sobie poradziłem tylko niektórzy uczniowie mają problemy bo nie są przyzwyczajeni do mówionego języka. No właśnie. I tak po robieniu tych samych zajęć 14 razy utwierdzam się w przekonaniu, że trzeba wrócić do słuchania. Bo chociaż część uczniów nie ma problemów z mówieniem, tak jednak większość ma. Poza tym zadaniem moich zajęć jest uczenie ich w najbardziej przyjemny możliwy sposób, więc nie mogę ich stresować za bardzo.

Wychodząc na lunch zauważyłem świetną bluzę. Musiałem zrobić to zdjęcie, po prostu musiałem. Aż tę dziewczynę poprosiłem by mi zapozowała bo po prostu nie mogłem się powstrzymać.

Po lunchu, tym razem w czwórce, bo do jedynki bym już się nie dopchał (w ogóle to się wykosztowałem bo skasowali mnie 5 RMB) pojechałem na zakupy. Chciałem kupić rękawiczki bez palców (nie znalazłem) i…
Czasem robimy rzeczy z których nie jesteśmy dumni, prawda? Każdy z nas zrobił kiedyś coś z czego nie jest dumny. Coś czego się wstydzi. Takie nasze małe, malutkie, maciupcie tajemnice. Może to być coś co zrobiliśmy po zbytu bogatej w alkohol nocy, albo coś co zrobiliśmy dawno temu i z perspektywy czasu widzimy jak bardzo daliśmy ciała. Każdy ma coś takiego. Od dzisiaj ja też…Pierwszy raz w życiu…kupiłem dla siebie kapcie. I rozumiem że dla niektórych to nic dziwnego, ale dla mnie to powód do wstydu, do ubrania kaptura i zaszycia się w domu. W domu zawsze chodziłem boso, nawet w zimę nie zakładałem skarpet dopóki nie było bardzo zimno. Przez całe życie słyszałem tylko narzekanie babci że będę chory bo nie noszę skarpet/kapci/skarpet i papci. A ja po prostu nie lubię…znaczną część życia moje stopy spędzają w butach i skarpetach, to dlaczego mam je dodatkowo męczyć? Tak zawsze powtarzałem. A teraz? Kupuję kapcie bo mi zimno w stopy…i mówię sobie że to wszystko przez te kafelki, że gdyby to nie były kafelki to bym wytrzymał. Tak bardzo mi wstyd…ale gdy się tutaj otwarłem to od razu zrobiło mi się lżej. Także dziękuję.

Na zajęciach w klasie 12 na jedno pytanie usłyszałem część odpowiedzi, zawieszenie i ‘no wiesz, rozumiesz’ i nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Przecież to doskonała odpowiedź. Z jednej strony nie dowiadujemy się niczego co uczeń chce powiedzieć, więc spokojnie możemy go oblać, albo dalej ciągnąć za język, ale z drugiej strony to świetna odpowiedź, bo ja wiem o co mu chodziło (początek wypowiedzi był wystarczający do zrozumienia) i każdy z kim rozmawiałby na ten temat by zrozumiał. Także pochwaliłem go i poszedłem dręczyć innych uczniów. Jednak po chwili zawołał mnie i wyjaśnił, że ‘no wiesz, rozumiesz’ to bardzo często spotykany zwrot w Chinach. No nie tylko w Chinach :) I to mu wyjaśniłem. No i pochwaliłem bo przecież bardzo dobrze sobie poradził.

A na kolację tofu za 2.8 RMB, dostałem też pierożka od uczniów (bo można w 4 wziąć pierożki). I uciąłem sobie rozmowę z jednym z uczniów z innego budynku. Bardzo ładnie mówił po angielsku i zaprosił do swojej klasy. Klasa 1 na piętrze 1 w innym budynku. No to będę musiał się tam kiedyś wybrać.

A trasa z dzisiejszego biegu wyglądała o tak:

http://www.endomondo.com/workouts/gTDCZMifYLA

Poniedziałek

ASC, od teraz będę Ci odpowiadał na blogu ;)
I dziękuję za komentarz, aż się muszę odnieść (do niego, nie na miejsce).

Jak robiłem rozeznanie to wszyscy są bardzo praktyczni jeżeli chodzi o przyszłość. Muzykiem rockowym? ASC proszę…tutaj nawet chłopaki proszą o Biebera. A mi się serce kroi, że nie mogę im puścić czegoś typowo rockowego. Tylko tak uczciwie to oni mają te 14-15 lat, więc z jednej strony będą mówić o czymś ambitnym jak nauczyciel (bardzo dobry zawód w Chinach), pracownik socjalny (bardzo dobry zawód w Chinach), lekarz (nie aż tak dobry zawód w Chinach) i tak dalej. A z drugiej to to jest coś co powiedzą mi. A jaka jest prawda? Ja mając 14 lat chciałem studiować historię. I co?
Tutaj jest olbrzymia konkurencja, dlatego oni muszą od małego tak zapierdzielać, bo jeżeli nie będą zapierdzielać to nie znajdą dobrej pracy, nie pomogą rodzinie i wstyd będzie…

Powiem Ci tak, bo zdziwiło mnie to okropnie, ale tak zdziwiło że aż ukłuło. Byłem na tym spacerze z uczniami i ta uczennica (którą Ruby określiła jako zawsze najlepszą, więc pewnie tak jest) stwierdziła że ona chce być nauczycielką. Najlepiej małych dzieci. I ta mnie to ukłuło, że jak to…najlepsza uczennica chce być przedszkolanką? Absolutnie nic nie mam do przedszkolanek, wręcz przeciwnie szanuję je niezwykle bo ja bym z dzieciakami nie wytrzymał. Tylko w moim odczuciu to nie jest praca o której marzą najlepsi uczniowie.  Poza tym bardzo się żaliła, że chce coś zmienić w swoim życiu bo nie ma hobby i chce coś robić. Także z jednej strony jest ta ogromna presja otoczenia by zapierdzielać, a z drugiej taki wewnętrzny pociąg do robienia czegoś co się pragnie, co daje przyjemność.

Ostatnio poprawiałem CV i list od przyszłej doktorantki na Beijing Institute of Technology, która była niesamowita. Naprawdę niesamowita. Najlepsze wyniki na studiach, stypendia Państwowe, granty na badania i…uważaj ASC…gotowy? Siódme miejsce w ogólnokrajowym (ponad 500k zgłoszeń) konkursie na opowiadanie! Nie dość, że umysł ścisły to jeszcze utalentowana pisarka.

Tak pytasz o tę poezję – to jest temat, który tutaj przewija się bardzo często w końcu Chiny wydały na świat wielu wspaniałych poetów. No bo nie oszukujmy się ale jak w Chinach tworzono poezję to my…hmm…nas to w ogóle nie było bo to wiek XI p.n.e.  Głównie czytają wiersze klasyków (czyli od II do X wieku). Ciężko doszukać się jakichś polskich tłumaczeń, więc z przykrością ich nie wrzucam.
Pisarstwo? Jasne, mam co najmniej dwie uczennice które chcą zostać pisarkami, z czego jedna ma już na koncie trzydziestostronicową nowelkę.

Chodzą ze sobą. Może nie widać tego w szkole, ale gdy się ich podpyta to dziewczyny mają chłopaków a chłopaki mają dziewczyny. Nie wszyscy, ale jednak jakiś tam procent ma. Na pewno więcej z nich ma parę niż okulary.

Przypuszczam, że jest tak jak mówisz że Ci kończący edukację na poziomie obowiązkowym idą do fabryk i może gdzieś na budowę. Aczkolwiek jak spoglądam na te budowy to nie widzę tam nikogo młodego z twarzy. Wszyscy tak pod 40 i zmęczeni życiem. Zaskakująca jest ilość kobiet na tych budowach. Jeżeli o to chodzi to feministki z całego świata powinny zjechać się do Chin,  bo tutaj kobiety pracują przy budowaniu dróg, budowaniu domów, zasypywaniu dziur w drogach, oraz przy praktycznie wszystkim innym. Z drugiej strony z kolei – nie ma tutaj ani jednego nauczyciela angielskiego. Same nauczycielki ;)

Nie wiem czy to kwestia wykształcenia, może, ale też kwestia pokoleniowa. Kulturowo jest przyjęte że ludzie w pewnym wieku mają się ubierać tak a nie inaczej. I na przykład jeżeli przypominasz /cie sobie zdjęcie dziadka Lidii (taki sympatycznie wyglądający starszy Pan w białej koszuli) to okaże się, że Lidia nie jest z niego zadowolona bo on nie ubiera się adekwatnie do wieku, tylko tak jakby miał lat 40-50.

Inna sprawa, o której wyczytałem, to to że tutaj kobiety mają ogromne parcie na to by wyjść za mąż przed 28 rokiem życia. Potem są określane mianem ‘straconych’. Bardzo źle odbierane są w Chinach kobiety które zamiast znaleźć męża zostają na uniwersytecie i dalej się edukują. Także jeżeli chodzi o równouprawnienie w pracy fizycznej to jak najbardziej, ale poza tym to ‘baby do garów’.

A teraz już o poniedziałku :)

Zostałem pomiziany po brodzie. Bo dziewczyna chciała ją dotknąć i powiedziała, że jest bardzo ciepła. Jakby nie była ciepła to bym jej nie zapuszczał co roku. I powiedziała też, że ‘chciałabym zjeść ciastko na Pana weselu’. Także nie pozostaje mi nic innego jak znaleźć żonę w Chinach ;)

Dostałem też ciasteczko chińskie. Naprawdę jestem tutaj rozpieszczany.

Lunch to standardowo jedynka, ale tak myślę że jutro pora pójść gdzieś indziej bo ciągle to samo i to samo. Trzeba trochę zmienić otoczenie.

Zajęcia poszły bezproblemowo, a spodziewałem się problemów, także tutaj wielki plus.

Po zajęciach dowiedziałem się od Lidii, że:
– nie zapłaciła za prąd i nam odcięli
– ale już zapłaciła i mamy z powrotem
– zamknęła swoje klucze w domu i musiała zapłacić 80 RMB za otwarcie drzwi

Na kolację nie poszedłem do stołówki tylko poszliśmy z Lidią na barbecue objezdne. Zamówiliśmy, odstaliśmy i rozjechaliśmy się. Zjadłem w domu rezygnując z naleśnika. Nie mogę sobie pozwolić na to by jutro cierpieć. Czyli kolacja wyszła mnie 4.5 RMB i była bardzo ostra.

Na minus za to pogoda, która strasznie się popsuła i jest już zimno. Lidia mówi, że to już praktycznie zima. No dobrze, zima. Na szczęście udało mi się opanować klimatyzację w pokoju i wiem jak włączyć ogrzewanie (chociaż czasem się nie włączy). Także zamarznąć pewnie nie zamarznę. Z resztą i tak większość dnia siedzę w szkole, więc co to za problem.

Także z dzisiejszego dnia wieści mało, za to jeszcze raz dziękuję Adamowi za komentarz. Mam nadzieję, że te nasze internetowe dysputy sprawiają Ci tyle frajdy co mnie. A rozmawiałem dzisiaj z dzieciakami i im naprawdę zależy na tym żeby być z kimś, tylko regulamin szkoły nie pozwala. Autentyk. Jest to zabronione. Jak tylko będzie okazja pogadam z Lidią i się wypytam jak to tak ogólnie wygląda.