Dałem ciała po całości z jednym imieniem. Bo zapomniałem Lucy powiedzieć, że jest Lucy i dzisiaj się zapytała. I zapomniałem że to Lucy. Myślałem, myślałem, ale w końcu wymyśliłem. Chyba jednak Lucy jej się nie spodobało. W sumie to nie dziwię się. Łucja brzmi o wiele fajniej.
Inna dziewczyna poprosiła mnie o imię, ma takie ładne imię po chińsku z bo i śi, ale zaznaczyła że nie chce imienia miękkiego, tylko jakieś takie twardsze. No to teraz najodpowiedniejsze byłoby Sandy… Będę mieć dla niej dwie propozycje…Bridget i Gertrude. Oba imiona oznaczają siłę, więc powinna być zadowolona. No naprawdę nic nie poradzę na to, że Barbara oznacza obcokrajowca…
Na lunch dokulałem się do jedynki i…skasowali mnie 7.5 RMB, także tam prędko się nie pojawię. Pojawił się także uczeń z wtorkowego wieczoru i znowu sobie porozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że może pojawię się jutro, ale po lunch uznałem że skoro mam chwilę czasu to dokulam się dzisiaj. Ucieszył się bardzo.
– A dlaczego jesz z uczniami?
– Bo wiesz, chcę dać uczniom, takim jak Ty, których normalnie nie uczę możliwość porozmawiania po angielsku. Poza tym w klasie niektórzy mogą się stresować, czuć nieśmiali, a tutaj jest Wasze terytorium.
– Tak, tutaj nie jesteś jak nauczyciel. Tutaj możemy porozmawiać jak znajomi.
Pierwsze piętro okazało się być piętrem piątym. Cała klasa chciała ze mną zdjęcia. Oprócz tego sobie pogadaliśmy i gdy miałem wracać zgarnęła mnie klasa 502. Porozmawialiśmy sobie o Polsce, NBA (Lakersi znowu przegrali :/) i zapytałem czy mogę czasem do nich wpaść, a skoro mogę to czasem wpadnę. Fajnie pogadać na trochę innym poziomie. Co ciekawe, to chłopaki chcą ze mną gadać, ale to dziewczyny biorą udział w konkursach.
7.5 RMB za obiad…aż mnie to zabolało…
W każdym razie…kurczę…zawiodłem się trochę na klasach z parteru. Naprawdę mało uczniów zgłosiło się do naszego konkursiku. A to przecież takie dobre klasy. Może właśnie dlatego że dobre nie wykazały się frekwencją? W końcu woleli skupić się na egzaminach niż na konkursiku. No może i tak.
Mam tylko nadzieję, że klasa dziewiąta mnie nie zawiedzie. Bardzo na nich liczę.
Klasa druga bardzo mnie zaskoczyła bo uczniowie zrobili prawdziwe przedstawienie. Odegrali pełny książkowy dramat w dwóch aktach. Super sprawa.
Po zajęciach udałem się na tofu. Do tego jajko i miałem problemy ze znalezieniem miejsca, ale poratował mnie jeden z uczniów z trójki. Muszę mu w końcu wymyślić jakieś imię bo chociaż słabo mówi po angielsku to ciągle sobie ze mną żartuje i dzisiaj próbował ze mną rozmawiać po mandaryńsku. A chyba dobrze odpowiadałem bo chłopaki żartowali pytając się nawzajem czy potrafię mówić po mandaryńsku po czym zamilkli gdy usłyszeli odpowiedź.
A po szkole chciałem kupić owoce bo ostały mi się dwa banany, gruszka i jabłko. Tak, dobrze przeczytaliście. Żadnych mandarynek! No dobrze mam jeszcze melona, ale on się nie liczy. Nie było Pana jeżdżącego co wieczór pod moim mieszkaniem, więc chciałem kupić w sklepie osiedlowym. Niestety wejść nie mogłem z plecakiem, więc poszedłem odłożyć do szafki, ale patrząc na nie wiedziałem że plecak tam nie wejdzie. No i nie wszedł, więc zamiast się mocować wyszedłem i pojechałem na ulicę pełną sprzedawców owoców. Kupiłem mandarynki i jabłka. Gruszki i banany muszą jeszcze poczekać. A sklep osiedlowy stracił klienta. Przynajmniej dopóki nie skończy mi się bób.
Ta dziura w drzwiach to moja zasługa. Wczoraj próbując wyjąć klucz z zamka zablokowałem drzwi stopą i wciągnąłem na nią drzwi. Pech chciał że poszło na dyktę w drzwiach.
No i tyle na dzisiaj. Jutro ostatni dzień etapu pierwszego konkursiku. No i trening na bieżni.