Czwartek…tylko że środa

Z jakiegoś powodu mam wrażenie że dzisiaj jest czwartek. Nie ma to żadnego racjonalnego uzasadnienia, bo przecież normalnie wolne mam tylko w soboty i niedziele, a jednak mój mózg uważa że jest czwartek. Skoro nie mogę tego zmienić muszę to zaakceptować.

Także dzień zacząłem jak na wolną sobotę przystało – od przygotowania zajęć. Nie będę jednak rozpisywał planów aż do nowego roku. Nie odczuwam takiej potrzeby.

Na śniadanie standardowa owsianka i mandarynki na gałązce. Ładne prawda mamo? Dla wyjaśnienia: mama dręczy mnie kawą, ja mamę dręczę owocami. Głównie mandarynkami z liśćmi za grosze. Tatę dręczę gruszkami które muszę trzymać w dwóch rękach. Też za kawę. I teraz ciekawostka: tutaj praktycznie nie ma czarnej herbaty, a jak jest to jest bardzo droga. Zielonej za to jest od groma. Tylko ileż można pić zieloną herbatę…dlatego też uzupełniłem dzisiaj…hola hola, moment, spokojnie, do zakupów przejdziemy za chwilę.

Cały poranek walczyłem ze sobą i z pytaniem ‘iść do szkoły na obiad, czy nie’…no i ostatecznie nie poszedłem. Zostałem w domu, usmażyłem sobie kiełbasę, dodałem suszone mięcho i trochę tego zawijanego czegoś. Nie było to złe. Powoli zaczynam radzić sobie ze smażeniem kiełbasy. Jak tak dalej pójdzie to może nawet zainwestuję w patelnię…

W każdym razie po lunchu wsiadłem na rower i pojechałem na zakupy. Bo zostały mi już tylko dwa kartoniki mleka. No dobrze, jeden kartonik jogurtu.
Tym razem zdecydowałem się na inny sklep, w pobliżu tego w którym zawsze robię zakupy. Jak widać na zdjęciach kupiłem dość sporo rzeczy, niestety nie mieli wszystkiego więc musiałem pojechać do jeszcze jednego…a że na skrzyżowaniu upuściłem siatkę z jajkami musiałem jechać do jeszcze jednego…Trzy sklepy…ale sam się o to prosiłem pochłaniając dzisiaj cały zapas owoców.

A co kupiłem?
Kręcone cosie, bo dzisiaj pożarłem wszystkie.
Sojowe mleko w proszku…i było…mało smakowe.
Rękawiczki, bo z jakiegoś powodu mam dwie pary rękawiczek do biegania, ale żadnej pary do normalnego życia…
Trzy rodzaje orzeszków: w czekoladzie (taaa…), prażone na słodko i na słono (droższe od niesolonych…).
Tofu, czyli jak się nietrudno domyślić jutro kolację spożywam w domu.
Słonecznik na wagę, bo wychodzi dużo taniej niż ‘firmowy’, do tego słonecznik zielony, który z jakiegoś powodu smakował kokosem.
Napój z czarnego sezamu o smaku chińskich daktyli (albo czerwonej fasoli…), lub jak to mama określiła – cement.
Kiełbasy, mydło, pastę do zębów, pomidory, mleko oczywiście, napój ‘mleczna herbata o smaku czerwonej fasoli’ (całkiem całkiem).

Z rozbitych jajek zrobiłem na kolację jajecznicę…

A po 18 poszedłem do Obwoźnego Dostawcy Owoców, który nie przyjechał i musiałem uzupełnić zapasy w sklepie. A do tego dołożyłem coś co leżało koło arbuza, oraz gorącą czekoladę. Przy okazji – kilogram papryczek – 3 RMB. Dwa kilo gruszek, dwa kilo jabłek, pół kilo bananów. To tak do końca tygodnia powinno wystarczyć. Oby…

Skoro już zacząłem pisać i nie ma dzisiaj tak zimno jak wczoraj to opiszę coś z zeszłego tygodnia. Robiłem z moimi uczniami lekcję o szczęściu. O tym co jest nam potrzebne w życiu do szczęścia. Mieli kilka opcji do wyboru: zdrowie, wspierająca rodzina, mnóstwo przyjaciół, olbrzymi dom, pieniądze, regularne wakacje, hobby,  szczęśliwe małżeństwo i zadowolenie z pracy. Wszyscy uznali że najważniejsze jest zdrowie, o małżeństwie mówili tylko chłopacy, a i to zaledwie garstka, przyjaciele i rodzina przewijały się równie często. Pieniędzy praktycznie nikt nie postawił na pierwszym miejscu, podobnie jak domu, ale hobby i regularne wakacje także nie miały dla nich większego znaczenia w porównaniu z resztą. Trochę mnie to zasmuciło bo ja bez książek dostaję tutaj szału, ale na szczęście mogę biegać i mogę pisać, tylko tak po prawdzie kiedy te dzieciaki mają mieć czas na hobby jak całe życie mają podporządkowane szkole.
To jednak nie był koniec ćwiczenia. Później dostali tekst o prawniku który ma mnóstwo pieniędzy, żonę, dzieci, dom, samochód, ekscytujące życie bo mnóstwo podróżuje, ale nie ma czasu ani dla dzieci, ani dla żony, ani by po prostu nacieszyć się tym co ma. I nikt nie chciał żyć tak jak on. Wszyscy uznali że chcieliby mieć więcej czasu wolnego…
No to kolejne pytanie: kiedy ludzie są bardziej szczęśliwi, gdy są młodzi czy gdy są starzy? Oczywiście gdy są młodzi. Dlaczego? Bo gdy byłem/am młodszy/a mogłem/am bawić się z rodzicami, jedliśmy razem kolacje i nie musiałem/am chodzić do szkoły.
– Zaraz…to Wy już nie jesteście młodzi?
– No…eee…
– To co ja mam powiedzieć? Wy macie po 15-16 lat, a ja mam 28!
– (śmiech)
I naprawdę garstka, ale to garstka uczniów powiedziała że jest szczęśliwa teraz. Większość czuje się jak ten prawnik, zupełnie bez czasu wolnego. Tak samo jak, kurczaczek nie pamiętam jej imienia ale pamiętacie na pewno tę najlepszą uczennicę która chciała zostać przedszkolanką, no właśnie Ona.

Za to Dziewczyna Bigos powiedziała coś bardzo, ale to bardzo religijnego i to nie tylko jak na ateistkę: ‘myślę, że wtedy gdy są starzy bo gdy umrą będą w końcu z Bogiem i będą na zawsze szczęśliwi’.  W Polsce uznałbym za to fanatyczne podejście rodziców, ale tutaj, w kraju w którym jedyny zalegalizowany związek zrzeszający Chrześcijan nie jest uznawany przez Watykan (bo Państwo w niego ingeruje i spuszczam na to zasłonę milczenia) takie podejście bardzo mnie porusza. To jest ciekawe, że w Polsce, kraju do bólu wręcz Chrześcijańskim takie podejście nie jest częste, a ludzie mówią ‘teraz jest w lepszym miejscu’ tonem głosu zupełnie nie wskazującym na to że wierzą w to co mówią, a tutaj ateistka mówi coś takiego i czuć że w to wierzy, a nie po prostu wykuła kiedyś i powtarza.

I tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejszą notkę. Polecam galerię gdzie można zobaczyć to niezidentyfikowane coś co leżało koło arbuza (CCLKA w skrócie), oraz ulicę przemysłową w Jiawang. Moim chińskim domu na końcu świata. A w gruncie rzeczy to wcale nie. Bo stąd do Pekinu mam 3-4 godziny. Z  Pekinu do Warszawy mam ~13 godzin. A stamtąd do Domu…no powiedzmy że 4-5. Czyli w niecały dzień mogę być w Domu. To nie jest koniec świata. Teraz, gdy szkoła wydaje się być mała, wszystko tutaj przestaje być takie ogromne. Chyba nie tylko ciało się zaaklimatyzowało :)