Czwartek

Z ciekawostek szkolnych. Na zajęcia do klasy 10 przykuały się dwie nowe nauczycielki angielskiego: Kathy i Tina. Chciały pooglądać jak ja prowadzę zajęcia. Nie ma problemu, tylko moje zajęcia są z założenia inne od ich zajęć, ale hej zawsze można się czegoś nauczyć. Tylko, że ja też się chciałem czegoś dowiedzieć a one zaraz po dzwonku uciekły.

Za to rozwalił mnie jeden z uczniów. Zawsze siedzi z tyłu w samym rogu, rzadko się odzywa, ale widać że radzi sobie z angielskim dobrze. Nie bardzo dobrze, ale w porównaniu do rówieśników dobrze. Tylko trochę się chyba wstydzi/boi. W każdym razie dzisiaj gdy go poprosiłem by mnie o coś zapytał (czasem muszę ich podręczyć bo ileż można czekać aż ktoś sam się zgłosi) spytał się czy jestem zdenerwowany, bo wyglądam na zdenerwowanego. Spojrzałem tak na niego z lekkim niedowierzaniem, a on dyskretnym ruchem podniósł prawą dłoń na wysokość lewego barku i wysunął dwa palce. Cała klasa ryknęła śmiechem, a ja się prawie zakrztusiłem. Tak, trochę byłem nerwowy. Na szczęście zajęcia poszły sprawnie, dzieciaki rozmawiały po angielsku, stworzyły fajne listy i uzasadnienia dlaczego dany wynalazek jest istotny, lub nie. I tylko jedno mnie zastanawia. ‘Żeby chronić Chiny’, ‘Żeby zaatakować Japonię’ przy broni nuklearnej…

Na lunch postanowiłem udać się do stołówki dla nauczycieli. Bardzo pusto, chociaż koleżanka z pracy powiedziała, że dość tłoczno bo przyszli nauczyciele z innych szkół na festiwal sportowy. No tak…Tłoczno. Chciałem pochwalić ilość mięsa w jedzeniu. Bo było dużo i dobre, bo bez kości. Czy inne dania były lepsze od tych dla uczniów? Jeżeli nawet to niewiele. I teraz następuje pytanie. Ile mnie to kosztowało…Nie miałem pojęcia dopóki nie poszedłem na kolację. A kosztowało mnie to…12 RMB! Za tyle to ja lunch mogę zjeść w knajpce pod domem. Lub 3 z uczniami, gdzie może i będzie głośno i tłoczno, ale będzie też bardziej swojsko i zawsze znajdzie się ktoś do rozmowy. Także raczej już tam nie pójdę. Zwłaszcza że wybór był zerowy. Aczkolwiek darmowa zupa to była prawdziwa zupa, a nie woda.

Po szkole kulnąłem się jeszcze kupić owoce. I tak 7 gruszek, 5 jabłek, 8 mandarynek i 6 bananów (nie mam pojęcia ile to wszystko ważyło) wyszło mnie 34 RMB. Znaczy san szy śi. Usłyszałem san szy śi i tak myślę…myślę…przetwarzam to powoli…bardzo powoli…i nagle olśnienie san szy śi to 3 10 4. 34. Jeszcze trochę i będę się targować :) W każdym razie niedrogo.

Wyczytałem w internecie iż w przypadku kuracji lekami ziołowymi warto też brać je po zniknięciu objawów choroby, bo następnym razem same zioła mogą nie wystarczyć. Dlatego też zajechałem do innej, większej, apteki.
Włączamy wyobraźnię.
Zajeżdża biały, wysoki, przystojny, w porze lunchu, pod aptekę. Cztery aptekarki siedzą i szamają lunch. Biały z trudem wstaje z roweru i podchodzi pod drzwi apteki. Aptekarki nerwowo spoglądają po sobie i wysyłają jedną do obsługi. Biały nerwowo grzebie w plecaku, coś z niego wyciąga i wchodzi do apteki. Wita się po chińsku. Aptekarka jest pod takim wrażeniem, że zapomina języka w ustach . Widać, że kamień spada jej z serca. Biały podaje jej kartkę. Aptekarka cała w skowronkach, pozostała trójka parska śmiechem, i rusza po lek.
Wyłączamy wyobraźnię.
W tej dużej aptece ten sam lek wyszedł mnie 10.5 RMB, a w małej pod blokiem 16 RMB. Hmm…no ale w poniedziałek nie miałem wyboru. Rower umarł a nie będę się włóczył po mieście gdy mam grypopodobne objawy.

Swoją drogą Lidia też pociąga nosem i zaczyna kaszleć, tylko patrzeć jak się rozłoży. Aczkolwiek mówi, że należy pić dużo wody i odpoczywać. Powiedziała też, co ciekawe, że bardzo dużo Chińczyków przyjmuje lekarstwa w formie zastrzyków. Znaczy są chorzy, kulają się do doktora, ten coś im wstrzykuje a oni zdrowieją po paru dniach. To ja już chyba wolę tabletki.

Jak widać na zdjęciach, w ping-ponga grają nie tylko uczniowie z uczniami, czy uczniowie z nauczycielami, ale także nauczyciele z nauczycielami.

A kolejne zdjęcie to akademik damski (ten z masą ubrań na balkonach), i akademik męski (ten z mniejszą masą ubrań na balkonach).

Umarły mi dzisiaj oryginalne słuchawki za kilkadziesiąt RMB, więc podjechałem do przeciętnego sklepu i kupiłem jakieś takie za 15 RMB. Jak się zepsują za miesiąc płakać nie będę.

Kolacja w stołówce 1 jak zawsze bardzo dobra. Moja Pani ze stołówki za niedługo w ogóle się mnie nie będzie pytać co chcę tylko będzie mi nakładać to co zawsze. Dzisiaj poszło bardzo sprawnie , ale wymieniłem jedną potrawę mówiąc ‘to’. Do tego owsianka fasolowa.

I to jest właśnie mój normalny dzień w Chinach. Zwyczajny, normalny, przeciętny do bólu czwartek. Dzisiaj zdałem sobie sprawę, że jestem tu już prawie dwa miesiące i dalej ten kraj mnie zachwyca. Dalej ludzie mnie zdumiewają i chociaż moje Jiawang przestało pachnieć nowością i przeszedł mi ten pierwszy zachwyt (czyli może już wchodzę w drugą fazę szoku kulturowego), to jednak nie ma tutaj rzeczy które by mnie drażniły. No dobrze, wkurza mnie że w klasie 12 nie działa ani projektor ani głośniki, bo jak ja mam z nimi zajęcia prowadzić teraz, hę? Ale tak poważnie…widzę ten brud, bo trudno go nie zauważyć, widzę że to mięso jest przechowywane i sprzedawane tak jak jest i te wszystkie inne drobne rzeczy widzę, ale kurczę…pamiętam co robiliśmy z przeterminowanymi przyprawami na magazynie, wiem co należy i robi się, z mięsem które jest nie pierwszej świeżości a które trzeba jeszcze sprzedać. A tutaj nikt mnie nie robi w bambuko. Kupuję to co widzę.  Nie oczekuję nie wiadomo czego płacąc grosze. A ludzie są naprawdę sympatyczni i chętni do pomocy. Po raz kolejny to piszę, ale są niesamowicie, ale to niesamowicie ludzcy.

Ach…jutro następuje ostateczne rozwiązanie dramatu z Miguelem. Wyjeżdża o 8 zero zero. Dokładniej już tego Lidia nie mogła przekazać. Współczuję jej, że musi go odstawić, ale niestety, na mnie czeka klasa 9.

Trasa z dzisiaj:

http://www.endomondo.com/workouts/kzAV7PHPma4