Skok przez płot

Jak już pisałem wielokrotnie lubię wstawać z samego rana, jeszcze przed świtem. Wkrótce to się zmieni bo świt będzie coraz wcześniej i wiem że przestanę go wyprzedzać. Na razie jednak to ja jestem szybszy i mogę dzięki temu biegać w nocy. To jest dla mnie jedyna akceptowalna forma biegania w nocy. Rozumiem, że dla wielu osób jest to wręcz nie do pomyślenia tak jak dla mnie nie do pomyślenia jest bieganie późno.

Do tej pory mieszkałem w trzech miejscach w Chinach i dwa razy miałem problemy z tym moim porannym wstawaniem by biegać.
W Jiawang z samego rana biegałem tylko parę razy więc siłą rzeczy zamknięta brama nie była zbyt uciążliwa. Nie rozumiem sensu otwierania bramy po szóstej, to tak jakby ktoś odgórnie zdecydował że do szóstej masz siedzieć w mieszkaniu, lub wychodzić za zgodą stróża.
W Changchun takiego problemu nie miałem, inna sprawa że rano się nie zbierałem by biegać. Gdybym się zbierał to i tak problemów bym nie miał bo bramy żadnej nie było. Chociaż na zdjęciach z maja 2013 widać że brama jeszcze była.
W malutkim Longhu problem istnieje. Brama jest otwierana o szóstej i nie ma przebacz, wcześniej nikt jej nie otworzy. No chyba że obudzisz opiekuna budynku lub kogoś kto chwilowo pełni służbę przy bramie. O wiele mniej kłopotów jest z przeskoczeniem przez płot.

Aż do przyjazdu do Longhu nie czułem że umiejętność przeskakiwania przez mur jest mi potrzebna w życiu. Nie miałem żadnego parcia by pokonywać takie przeszkody. Raz w czasie podróży z June przeskoczyliśmy mur do skansenu z lat dawnych. Przeskoczyliśmy bo wejście było zamknięte a w środku byli ludzie, więc jakoś tam wejść musieli. Weszli innym wejście oddalonym o dobry kilometr. Myśmy przeskoczyli przez płot. Od tamtej pory umiejętność ta nie była mi ani razu w życiu potrzebna.

Aż do teraz. Praktycznie codziennie (w zeszłym tygodniu raz się zdarzyło że nie) muszę przeskakiwać przez mur by się wydostać poza bramę i móc iść sobie pobiegać. Odkąd tydzień temu, w czwartek zresztą, przywaliłem mocno w łokieć, pracuję nad zmianą techniki. Powoli zdaję sobie sprawę że bardziej czekam na możliwość przeskoczenia przez płot i poprawienia techniki niż na samo bieganie…

5:30

P1190047 (Copy)

Środa to środek tygodnia pracy. To ten dzień do którego trzeba dotrwać i go przeżyć jeżeli tylko czeka się na weekend a praca jest pracą, środkiem zdobycia pieniędzy i niczym więcej.

Czasem ta środa staje się ważna także dla ludzi którzy swoją pracę lubią, ale wprost nie mogą doczekać się weekendu bo obecna sytuacja im nie pasuje za bardzo.

Tak jak w poprzednim semestrze miałem jedne zajęcia po południu, tak jest i w tym semestrze. Różnica polega na tym że poprzednio zaczynałem o 1410 i kończyłem o 1600, a teraz zaczynam o 1610 i kończę o 1800. To przesunie się o kolejne pół godziny po pierwszym maja.

Nie znoszę czegoś takiego. Niszczy mi to cały dzień.
Lubię sobie wstać wcześnie, tak jak dzisiaj o 5:30, ubrać się w strój do biegania, przeskoczyć przez płot, bo brama jest jeszcze zamknięta, ruszyć biegać. Wrócić i zacząć dzień. Jestem typowym przykładem człowieka lubiącego wstać wcześnie rano. Mam przez to problemy ze zrozumieniem ludzi którzy nie potrafią bo nigdy tego nie odczuwałem. Domyślam się jedynie że tacy ludzie czują się równie niekomfortowo rano co ja późnym wieczorem.

P1190048 (Copy)

Dobrze, pisałem o tym już wcześniej więc dzisiaj Wam odpuszczę.

Pierwszy raz wstałem o 5:30, do tej pory pobudka następowała o 5:40, z wyjątkiem sobót kiedy to wstawałem równo o piątej. To niby tylko dziesięć minut, ale dzięki temu mogłem sobie w spokoju przez dziesięć minut unikać natłoku studentów i wrócić do mieszkania jeszcze przed siódmą, chociaż to ostatnie to głównie zasługa dobrze niosących nóg.

Odkąd wróciłem do Longhu nie biegałem tak szybko, nie licząc tych wyjść szybkościowych, a już na pewno nie biegałem tak szybko po tamtym terenie. Ostatnie dwa tygodnie zawsze oznaczały dość wolne bieganie w tamtym terenie, a dzisiaj zaskoczyłem sam siebie. Jest dobrze, nie bardzo dobrze bo w styczniu byłem w formie, ale z pewnością jest lepiej niż było rok temu i dwa lata temu. Innymi słowy najlepszy marzec w Chinach!

P1190050 (Copy)

W jaskiniach Nong Khiaw

P1180208 (Copy)

Tak jak już wspominałem wczoraj, w jaskiniach w Nong Khiaw toczyło się życie w czasie długotrwałych amerykańskich bombardowań.

P1180209 (Copy)

Część z tych jaskiń można odwiedzić i to też postanowiliśmy zrobić bo te w Nong Khiaw są bardzo łatwo dostępne, czego nie można powiedzieć o innych.

P1180260 (Copy)

Pomimo tego że turystyka jest najszybciej rozwijającą się gałęzią gospodarki w Laosie stanowi ona bardzo niski procent PKB. Większość rodzin ma swoje własne pole ryżu i jest pod tym względem samowystarczalna, a że to naród który wiele do szczęścia nie potrzebuje to i niewielu ludziom chce się coś zmieniać.

P1180267 (Copy)

Chyba właśnie dlatego wiele miejsc jest w Laosie trudno dostępnych. Owszem, można wynająć skuter, taksówkę, nawet autobus, ale…no właśnie – wynająć. Transport publiczny do miejsc które warto zobaczyć de facto nie istnieje, wszystko jest prywatne i ciężko jest z tym coś zrobić chyba że wynajmie się jakiś własny środek transportu i zdecyduje na samodzielną wyprawę.
Myśmy się, tym razem, nie zdecydowali, więc wiele rzeczy nas ominęło ale powiedziałem sobie że przynajmniej jeden zespół jaskiń w których ludzie się ukrywali musimy zobaczyć.

P1180268 (Copy)

I tak wyruszyliśmy do jaskiń w Nong Khiaw. Czekał nas trzykilometrowy spacer w obie strony, ale w taką pogodę to sama przyjemność.

P1180272 (Copy)

Dotarliśmy do góry wokół której rozpościerały się zarośnięte pola, odgrodzonej od reszty świata strumykiem przed którym siedziała sobie Pani z dzieckiem. Pani z dzieckiem poprosiła o pieniądze, powiedziała że dzisiaj nie ma przewodnika i żeby iść w prawo. Tylko najpierw trzeba było wpisać się do książki…

P1180274 (Copy)

I tak też zrobiliśmy. Poradziliśmy sobie bez przewodnika, w końcu wejść po schodach potrafi każdy.

P1180278 (Copy)

Jaskinie ciągnęły się przez dobrych kilkaset metrów, miały bardzo proste oznaczenia w postaci tabliczek z napisami co się w konkretnym miejscu znajdowało. A raczej czyje biuro tu kiedyś stało…

P1180280 (Copy)

Było to wszystko strasznie przygnębiające. Wręcz czuło się unoszący w powietrzu zapach śmierci, chociaż to nie tutaj ludzi mordowano, ale zapewne wiele osób umarło właśnie w wyniku tych nalotów. Smutno, ciemno, żadnych lamp ani niczego innego z tych rzeczy, jedynie przebłyskujące momentami światło słoneczne.
Dlatego też z jaskiń ewakuowaliśmy się w miarę szybko i ruszyliśmy w drogę powrotną.

P1180278 (Copy)

W traaakcie której udało mi się w końcu dorwać jeden z laotańskich przysmaków czyli suszone wodorosty z sezamem i warzywami. Pycha, po prostu pycha, aż mi się teraz smutno robi gdy zdam sobie sprawę że ani w Chinach ani w Polsce tego nie zjem.

P1180286 (Copy)

P1180311 (Copy)

P1180310 (Copy)

P1180306 (Copy)

P1180303 (Copy)

P1180299 (Copy)

P1180291 (Copy)

P1180287 (Copy)

2/3 z głowy

Dwie piąte tygodnia pracy zakończone i dwie trzecie zajęć z głowy. Czyli pięknie.

Dzisiaj zaczęło padać, może przestanie w czwartek co samo w sobie nie jest złe, bo jak powszechnie wiadomo deszcz lubię, a biegać w deszczu to uwielbiam, ale deszcz w tym okresie równa się obniżeniu temperatury, a gdy dodamy do tego wiosenną wietrzną pogodę to robi nam się taka nieciekawa, jesienna aura. A przecież jest wiosna! No jak to tak? Ja się o 530 z łóżka zwlekam by iść pobiegać a tutaj taka pogoda niezachęcająca…

Powoli kończą wrzucać się notki z Laosu i okolic, także i ja powoli będę wrzucać zdjęcia do nowych notek. Chwilowo macie od nich przerwę bo jakoś tak i mało zdjęć i nie ma powodów by się czymś chwalić, zobaczymy co to będzie później.

Już za dwanaście dni czeka mnie maraton. Będzie to mój pierwszy maraton w Chinach, Azji w ogóle, i przyznać muszę że trochę się go obawiam. Nie pod względem sportowym bo czuję się dobrze przygotowany, poza tym już parę razy udowodniłem sobie że nawet będąc nieprzygotowanym potrafię sobie z tym dystansem poradzić. Pod względem organizacyjnym. June mówi że będą mieli tłumaczy i wszystko będzie dobrze, ale…taki jest we mnie niepokój związany z biegiem do innego miasta. Jeżeli trzeba będzie przetransportować kilkadziesiąt (limit ustalono na czterdzieści siedem tysięcy) tysięcy osób, a przedtem oddać im ubrania, to nie ma opcji żeby wszystko poszło bez problemu. Okazuje się że June nie może jechać przy mnie na rowerze, znaczy może ale gdzieś tak od połowy trasy podobno. Niestety nie opanowało jeszcze sztuki materializacji, to wyższy poziom wtajemniczenia a niestety nie mamy ostatnio czasu by chodzić regularnie na zajęcia do Shaolin, więc albo pojedzie całość, albo będzie czekać w tym drugim mieście.
Podobno będę musiał coś wydrukować na trzy dni przed startem i z tym czymś, oraz dowodem tożsamości, udać się do biura zawodów. I to biuro zawodów interesuje mnie bardzo, ale to bardzo. Czterdzieści siedem tysięcy ludzi, bo miejsc już nie ma, ma trzy dni, z których tylko jeden to sobota, na odebranie pakietów startowych. Strasznie ciekawi mnie jak to będzie wyglądać.

Na wzgórze

P1180009 (Copy)

Nong Khiaw, co widzieliście już na zdjęciach z wczoraj, położone jest nad rzeką u podnóża kilku wzgórz. W czasie dwóch pierwszych wojen Indochińskich teren ten był pod bombardowaniem amerykańskim. A że jest to teren bogaty we wzgórza i jaskinie to ludzie starali się w nich schronić. Na tym mogłoby się skończyć, ale amerykanie zrzucali tyle bomb że ludzie zaczęli wręcz w tych jaskiniach żyć. To jaskinie stały się domem dla zwykłych ludzi, jak i siedzibą miejscowych urzędników. Jednak pierwszego dnia w Nong Khiaw zobaczyliśmy te wzgórza ukryte w chmurach i postanowiliśmy ruszyć na jedno z nich by spojrzeć na okoliczne tereny z wysokości kilkuset metrów.

P1180018 (Copy)

Ja na śniadanie zjadłem niezastąpioną zupę, a June smażony makaron z warzywami. Pierwszy raz był to makaron nie ryżowy. Był za to wzięty z zupki błyskawicznie i była to nasza ostatnia wizyta w tej restauracji.

P1180026 (Copy)

Ruszyliśmy pod górę. Dostaliśmy kijki i można w końcu spacerować. Śpieszyliśmy się by zdążyć zanim te poranne chmury się rozwieją, dlatego też nie robiliśmy zbyt wielu przerw.

P1180032 (Copy)

Na szczęście nie wyglądało to jak chodzenie po górach w Chinach. Owszem były schody, ale bardzo niewiele, w dodatku wszystkie wyrzeźbione w ziemi przy jak najmniejszej ingerencji w środowisko. Po pierwszym półroczu w Jiawang byłem pod wrażeniem tego jak budowane są w Chinach te ścieżki, ciągle przed oczami mam płytę chodnikową wyciętą tak by dać dostatecznie dużo miejsca drzewku, bardzo mi się to podobało. Jednak z czasem dotarło do mnie że nie wszędzie w Chinach tak to wygląda i częściej niż rzadziej drzewa są zwyczajnie w świecie wycinane by ułatwić ludziom transport. Tutaj nie dało się tego odczuć, owszem droga była oczyszczona, ale i tak by musiała zostać oczyszczona z wszystkich niewybuchów.

P1180033 (Copy)

No właśnie, niewybuchy, To też jest coś na co zwracają uwagę przewodnicy – lepiej nie schodzić ze ścieżki, lepiej się nie oddalać, po prostu lepiej się nie wychylać bo może się to źle skończyć.

P1180038 (Copy)

Dotarliśmy na szczyt i dech nam zaparło. Nie tyle ze zmęczenia co z powodu tego jaki człowiek jest malutki stojąc w obliczu tego majestatu.

P1180041 (Copy)

Na obiad June zamówiła smażony makaron z warzywami, tym razem nie z zupki, a ja sałatkę z mięsem bawoła domowego.

P1180049 (Copy)

Po obiedzie poszliśmy się pooglądać ofertę biur turystycznych i zostaliśmy zaskoczeni ofertą jednodniowej wyprawy w czasie w której zobaczymy dzikie zwierzęta takie jak: bawół domowy, kura czy świnia. Tylko dzięki silnej woli wtedy się nie roześmiałem.

P1180054 (Copy)

A na kolację zjadłem larb, czyli typową laotańską sałatkę na ostro. Tak! W końcu coś ostrego, bo obojętnie ile przypraw dodawałem do tej zupy nie mogłem jej doprawić do mojego smaku.

P1180055 (Copy)

P1180171 (Copy)

P1180167 (Copy)

P1180157 (Copy)

P1180155 (Copy)

P1180154 (Copy)

P1180133 (Copy)

P1180126 (Copy)

P1180110 (Copy)

P1180096 (Copy)

P1180093 (Copy)

Do Nong Khiaw

P1170931 (Copy)

Tym razem zdecydowaliśmy się skorzystać z usług pośrednika zamiast samodzielnie drałować na dworzec autobusowy i bawić się z kupowaniem biletów. Do biletu dopłaciliśmy jakieś grosze bo taksówkę dostaliśmy za darmo.

P1170934 (Copy)

No właśnie – taksówka.

P1170937 (Copy)

Najpierw odebrano nas spod domu gościnnego w którym zamówiliśmy bilety, potem pojechaliśmy do drugiego, czekaliśmy przed nim blisko 10 minut, po czym ruszyliśmy do kolejnego sprzed którego zabraliśmy kilka osób i wróciliśmy do tego drugiego. I czekaliśmy…czekaliśmy…a ja tylko powtarzałem żeby to tylko nie byli Chińczycy. Jakoś tak…no nie chciałem żeby ludzie mieli jeszcze więcej powodów do nielubienia mojej drugiej ojczyzny. June za to patrzyła na zegarek bo od ósmej, o której pojawiliśmy się w miejscu zbiórki minęła już godzina, czyli autobus powinien właśnie odjeżdżać.
W końcu przyszły umalowane Koreanki i pojechaliśmy. A mi kamień spadł z serca że to nie byli Chińczycy.

P1170952 (Copy)

Na dworcu autobusowym nagadałem tym Koreankom że były nieodpowiedzialne, ale chyba nic z tego nie zrozumiały.

P1170954 (Copy)

Całe szczęście że było nas na tyle, że był chętny kierowca, który wziął całą grupę do Nong Khiaw. Całe to gadanie i pakowanie sprawiło że ruszyliśmy o 10, czyli z godzinnym opóźnieniem. Dla nas to nie był żaden problem, ale niektórzy chcieli dostać się do kolejnego miasta do którego ostatnia łódka odpływała około 14.

P1170966 (Copy)

Na szczęście na czas dojechali.

P1170975 (Copy)

My poszliśmy poszukać jakiegoś przyjemnego miejsce spoczynku, udało nam się znaleźć bungalowy w bardzo fajnej lokalizacji, tuż obok mostu dokładnie między dwoma wzgórzami. Coś wspaniałego.

P1170982 (Copy)

Na późny obiad i jeszcze późniejszą kolację udaliśmy się do indyjskiej restauracji, jednej z dwóch, prowadzonej przez Hindusów prosto z Indii, serwujących naprawdę dobre jedzenie. Innymi słowy w końcu June mogła coś zjeść.

P1170989 (Copy)

Bez formy

Człowiekowi wydaje się że sześć tygodni bez biegania to długo. Spada wydolność, wzrasta waga, motywacja maleje, mięśnie się rozleniwiają i powrót jest trudny. Nawet bardzo trudny.
Wielokrotnie miałem blisko czterotygodniowe przerwy, najdłuższa od biegania wynosiła 25 lat, ale mówiąc poważniej to chyba sześć miesięcy w 2009 gdy zacząłem biegać w czerwcu, skończyłem we wrześniu i kupiłem bieżnię by biegać w lutym.

Z ciekawości sprawdziłem w dzienniku treningowym i wychodzi na to że faktycznie najdłuższa była ta sześciomiesięczna z powodu której liczę że bieganie zacząłem w 2010 a nie w 2009. A potem to tylko takie po trzy lub cztery tygodnie, nigdy dłużej…Aż do tego roku. Trochę mnie to zaskoczyło, bo myślałem, że nawet, jeżeli te obowiązkowe przerwy w październiku nie były dłuższe to ta po pierwszym powrocie z Chin, lub ta związana z podróżowaniem po pierwszym roku, będzie dłuższa. Jednak nie.

To teraz mam usprawiedliwienie na wypadek gdyby moje bieganie było słabe. Pech polega na tym że wcale nie jest, jest bardzo w porządku. Jakieś 4-6 tygodni od poziomu sprzed przerwy, może jeszcze mniej. Z racji zbliżającego się maratonu nie będzie mi jednak dane się o tym przekonać. Po nim czeka mnie przymusowy odpoczynek od szybszego biegania.

Forma biegowa to jedno, forma zawodowa to drugie. Zawód nauczyciela jest związany z ogromnymi przerwami. Tak już jest i raczej się to nie zmieni. Z jednej strony jest to fantastyczne bo hej mam 2 miesiące wolnego i jeszcze mi płacą!, a z drugiej już niezbyt przyjemne bo hej, mam 2 miesiące wolnego, czyli…dwa miesiące bez praktyki. I to jest tragedia. Owszem, są rzeczy których się nie zapomina, ale tak jak do biegania trzeba wracać spokojnie, tak i do każdej pracy powinno się wracać stopniowo.

A nie wrzucać człowiekowi cały dzień zajęć już w drugim tygodniu i to na dodatek w poniedziałek! To się nie godzi!
Na szczęście od teraz już tylko po maksymalnie dwa zajęcia dziennie.

Poprzez świątynie

P1170642 (Copy)

P1170645 (Copy)

W Polsce wieże kościelne są nierozerwalną częścią krajobrazu, do tego stopnia że często nie zwracamy na nie uwagi. Po części dlatego że niektóre z nich wtapiają się doskonale w tło miasta/wioski, a po części dlatego że widzimy je tak często.

P1170658 (Copy)

W Laosie, Kambodży i Tajlandii kompleksy świątynno-zakonne noszą nazwę wat. W czasie tych dwóch tygodni w Laosie widziałem je praktycznie co krok. W każdej miejscowości w której się zatrzymywaliśmy i każdej większej którą mijaliśmy był przynajmniej jeden wat.

P1170666 (Copy)

P1170667 (Copy)

Rzucają się w oczy głównie dlatego że są inne. Niezwykle charakterystyczne, wszystkie budowane bardzo podobnie, ale jednak nie do końca. Przede wszystkim są kolorowe. I to bardzo.

P1170668 (Copy)

W Luang Prabang waty są wszędzie, nie można przejść kilometra nie mijając jakiegoś po drodze. Niektóre są znane, inne mniej, niektóre są złote, inne białe. To co łączy je wszystkie to praktycznie brak słów wyjaśnienia. Pomimo tyli turystów odwiedzających to miasto jakoś nikt nie postarał się by im pomóc, trochę przybliżyć te kompleksy i stworzyć chociaż krótką listę z opisem co i jak. Trochę to smutne bo nawet w Chinach, kraju skupiającym się przede wszystkim na turystach krajowych, można przeczytać cokolwiek w znacznej większości miejsc wartych uwagi.

P1170718 (Copy)

A w Laosie, nawet w najbardziej znanym wacieXieng Thong, ani słowa po angielsku…

P1170683 (Copy)

A co to?
Wat Xieng Thong, czyli świątynia złotego miasta jest buddyjską świątynią znadującą się na północnym końcu półwyspu na którym znajduje się Luang Prabang.
Jest to jedna z najważniejszych świątyń w Laosie, wybudowano ją w latach 1559-1560 przez króla Setthathiratha. Aż do 1975 była świątynią królewską, w której przeprowadzano koronacje.
Architektoniczne jest przykładem typowej sztuki Laotańskiej. Na bramie watu zostały wyrzeźbione sceny z życia Buddy.
Pod koniec dziewiętnastego wieku do kompleksu dodano bibliotekę, a w 1961 wieżę z bębnami.

P1170689 (Copy)

Jednak zanim doszliśmy do tej świątyni minęliśmy kilka innych, po drodze zatrzymując się na śniadanie gdzie June mogła skosztować jak smakuje śniadanie europejskie w Laosie.

P1170755 (Copy)

To był nasz ostatni dzień w Luang Prabang i w końcu żadne z nas było w stanie ruszyć na dłuższy spacer więc ruszyliśmy chłonąć atmosferę tego miasta.

P1170765 (Copy)

Rzeczywiście jest to perełka, czysta, architektonicznie zróżnicowana, łącząca architekturę kolonialną z typowymi Laotańskimi budynkami.

P1170777 (Copy)

Dotarliśmy też na targ skierowany dla tubylców. Żadnych różnic w cenach :-)

P1170911 (Copy)

P1170885 (Copy)

P1170877 (Copy)

P1170860 (Copy)

P1170856 (Copy)

P1170825 (Copy)

P1170821 (Copy)

P1170817 (Copy)

P1170803 (Copy)

W drodze na szczyt

P1170504 (Copy)

Dzień drugi w Luang Prabang był dniem który June odchorowywała. Nie wiadomo czy było to coś co zjadła, czy może raczej fakt że tak naprawdę nie jadła niczego konkretnego od kilku dni. Laotański makaron nie jest czymś co June lubi najbardziej.

P1170506 (Copy)

Jak widzicie na zdjęciach poranki w Laosi są dość zamglone. Podobno dość spory wpływ na tę mgłę mają wypalane pola. Nie mam pojęcia ile w tym prawdy bo aż tyle wypalanych pól nie widziałem, ale skoro ludzie tak to tłumaczą to pewnie coś w tym jest.

P1170508 (Copy)

Na wczesny obiad udało znaleźć się June coś zjadliwego czyli sajgonki, odgrzewane ale przynajmniej zjadliwe, do tego naleśniki, a ja dorwałem zupę tom yum.

P1170530 (Copy)

P1170533 (Copy)

P1170534 (Copy)

A co to?
Tom yum, znane także jako tom yam to tradycyjna ostro kwaśna zupa z Laosu i Tajlandii.
Tom jest Laotańskim słowem oznaczającym process gotowania, a yam jest rodzajem ostro kwaśnej sałatki, stąd też nazwa tom yum.
Podstawowe składniki wywaru to palczatka, liście papedy, galangal, sok limonkowy, sos rybny, oraz papryczki chili.

P1170535 (Copy)

Tom yum – bardzo smaczny, chociaż połączenie smaków kwaśnego i ostrego nie należą do moich ulubionych. Będąc w lesie przewodnik dał nam do skosztowania jeden ze składników tej zupy, ale za skarby świata nie pamiętam który, zapewne galangal, ale głowy sobie uciąć nie dam.

P1170555 (Copy)

Następnie ruszyliśmy na szczyt górujący nad starym miastem, czyli Phou Si.

A co to?
Najważniejsze wzgórze w mieście z którego rozciąga się widok na ścisłe centrum. By dostać się na szczyt trzeba pokonać około 320 schodów. Na szczycie znajduje się świątynia.

P1170581 (Copy)

Wieczorem przyszła kolej na następny wieczór spędzony na targu i znowu odczułem to o czym pisałem wczoraj: spokój. Owszem, gdzieś w tle grała muzyka, ale na wieczornym targu był spokój, praktycznie sami turyści, ale ani przez moment nie czułem że patrzą na mnie jak na chodzący portfel.

P1170637 (Copy)

Na kolację udałem się do bufetu na otwartym powietrzu. Coś takiego powinno być w Chinach, zdecydowanie powinno. Mnóstwo różnych potraw do wyboru, wszystkie smaczne, zero mięsa, więc tanio i jak się człowiek pośpieszy to ciepłe.

P1170618 (Copy)

P1170615 (Copy)

P1170616 (Copy)

P1170633 (Copy)

P1170636 (Copy)

P1170603 (Copy)

P1170585 (Copy)

P1170568 (Copy)

P1170543 (Copy)

P1170540 (Copy)

Luang Prabang

P1170435 (Copy)

A co to?
Luang Prabang to architektoniczna perła Azji, stare miasto jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Geograficznie jest usytuowane w miejscu gdzie łączą się rzeki Mekong i Nam Khan.
Do 1975 roku było stolicą Laosu, a obecnie jest zamieszkiwane przez około 50000.

P1170441 (Copy)

Pierwszy dzień w Luang Prabang był dla mnie koszmarem, nie wiem czy to z powodu czegoś co zjadłem dzień wcześniej, czegoś co zjadłem dwa dni wcześniej, czy czegoś co zjadłem w ten dzień.

P1170444 (Copy)

June zresztą też lekko nie miała bo, pierwszy raz, nie była w stanie przejść obok surowego mięsa i naszą wycieczkę po targu zakończyliśmy na kilku zdjęciach i zakupie chlebowca. Chlebowiec…pycha, ale do duriana startu nie ma. Tyle tylko że to jeszcze nie sezon na duriany, o czym przekonamy się za parę tygodni w Jinghong.

P1170445 (Copy)

P1170460 (Copy)

To był także dugi dzień chodzenia po nocnym rynku. Przeczytałem gdzieś że to najcichszy rynek w Azji. Nie mam pojęcia, bo do zwiedzenia całej Azji sporo mi brakuje, ale mogę przypuszczać że jest w tym sporo prawdy.
Nie ma tam znanych chociażby z Chin naganiaczy, sprzedawcy nie przekrzykują się próbując wcisnąć ludziom cokolwiek, byleby tylko sprzedać, nie ma ludzi idących za Tobą byś nie uciekł gdy idziesz wyjąć pieniądze z bankomatu.
W Luang Prabang albo sprzedadzą Tobie, albo komuś innemu, albo w ogóle. Nie ma problemu. Sprzedają dorośli, sprzedają dzieci, a nawet całe rodziny. Nikt nie krzyczy, nikt nie namawia do kupna, nie ma good price, good quality, I give you good price. Jest za to spokój i tylko na głowę trzeba uważać bo namioty nie są przystosowane do głów Europejczyków.

P1170461 (Copy)

Podobno Francuzi w czasach Francuskich Indochin stworzyli taką oto maksymę podsumowującą wszystkie trzy nacje z tegoż kraju w Wietnamie sadzą ryz, w Kambodży go uprawiają, a w Laosie słuchają jak rośnie. Coś takiego widać właśnie na targu.

P1170501 (Copy)

P1170499 (Copy)

P1170494 (Copy)

P1170492 (Copy)

P1170480 (Copy)

P1170478 (Copy)