Deszcz

Tylko zimno i pada na to miejsce w środku świata. Taki to już jesienny urok na całym świecie że wszędzie pada. Jest jesień, to liście lecą z drzew, temperatura spada, ludzie chorują i zaczyna padać. Deszcz jest oczywiście potrzebny, zwłaszcza w tej suchej jak pieprz, ostatnimi czasy, prowincji chińskiej.

Deszcz ma również to do siebie że w jego trakcie uwielbiam biegać. Znaczy ja generalnie uwielbiam biegać, ale w deszczu to już w ogóle. Dzisiaj jednak…no sam nie wiem co to się działo, ale nigdy jeszcze pierwsze 200 metrów tak mi się nie ciągnęło jak dzisiaj. Naprawdę…najdłuższe dwieście metrów w moim życiu, żaden finisz czy dwustumetrowy interwał nie ciągnął mi się tak jak dzisiejszy początek.
Myślałem że wlokę się jak ślimak, chciałem zawrócić, myślałem że to w ogóle jakaś parodia i czemu ja wyszedłem biegać, lepiej odpuścić, pobiec powoli, a potem spojrzałem na zegarek i zobaczyłem że to najszybszy początek odkąd tu przyjechałem. Postanowiłem trochę odpuścić, zwolnić i ciągnęło się tak powoli przez pierwsze dwa kilometry. Potem to już poszło i wykręciłem takie tempo jak tydzień temu, czyli jest dobrze.

Naprawdę dobrze, widać że to bieganie przynosi efekt bo biegam tak szybko jak biegałem przed przylotem do Chin dwa lata temu (już wkrótce będę pisał trzy) i czuję się wyśmienicie.

I teraz tak stojąc w sali patrząc na tych moich studentów z których nikt nie odrobił zadania domowego myślałem nad tym że w Jiawang nie biegałem prawie wcale w pewnym punkcie (tyle co kot napłakał, więcej na meridce jeździłem), w Changchun biegałem trochę więcej, przynajmniej w tym roku, a w Longhu biegam najwięcej. A mimo tego najlepiej było mi w Jiawang. Znaczy teraz jestem najszczęśliwszy, ale to z innych powodów. I taka mnie refleksja naszła że chociaż bieganie daje mi mnóstwo radości, to jednak potrafię być bez niego szczęśliwy.

Uff…nie jestem uzależniony.

Relaks

Czyli niedziela. To taki dzień kiedy wszystko zwalnia, ale jednak płynie. Płynie głównie dlatego że cały dzień dzisiaj padało i ruszyłem się tylko by odebrać paczki, a nawet tego bym nie robił, ale…chciałem je odebrać.

A chciałem bo siedziały w nich ringi gimnastyczne, między innymi. Co prawda chyba jeszcze trochę za wcześnie na te, no dobrze, kółka, ale co mi szkodzi się pobawić. Teraz wiszą na drążku przy ubikacji, June nie zawadzają, a przynajmniej mogę się na nich pohuśtać jak małpa. Może za jakiś czas będę w stanie zrobić na nich coś więcej niż tylko wisieć.

Jest ogólny problem z dostarczaniem paczek do szkoły. Znaczy są dostarczane, ale nikt nie dostarcza bezpośrednio do szkoły, ani nie zostawia przy bramie, z wyjątkiem paczek wysyłanych EMS, bo one lądują na poczcie na terenie kampusu. Wszystkie inne zostają rozwiezione do placówek kilku firm wokół miasteczka. Na szczęście wszystkie te firmy są blisko siebie, praktycznie na dwóch sąsiadujących ze sobą ulicach, także jest w porządku.

I wszystkie te firmy oczekują że poda się Im albo dowód albo numer telefonu. Dowodu nie podam bo jak, podaję za to numer telefonu. Z reguły nie ma żadnych problemów bo wystarczy że na mnie spojrzą i widzą żem nie tutejszy. Czasem muszę tylko podać imię i wtedy jakoś sobie radzą. W sumie to nawet lepiej że nie wpisuję nigdzie imienia po chińsku bo wtedy to by dopiero mogło być.

Także zasadniczo problemów nie ma. Z wyjątkiem jednej firmy, a raczej dwóch firm w jednym pomieszczeniu. Oni mają taki system że należy Im podawać numer paczki, a ja ten numer paczki nie zawsze dostaję od June, ale z reguły nie jest to żaden kłopot bo ludzie są generalnie inteligentni i wiedzą że można znaleźć paczkę nie tylko patrząc na numerki, ale także na to kto jest odbiorcą. Nie zawsze…i tak było dzisiaj gdy stałem sobie parę minut, po czym zadzwoniłem do June by podała mi numer przesyłki, a gdy w końcu go dostałem paczka wylądowała  moich dłoniach bo nagle okazało się że jest tylko jedna przesyłka do kogoś z niechińskim imieniem i nazwiskiem.

Czasem ludzie są po prostu wyłączeni. Przyzwyczajeni do tego że robią coś w jeden sposób i nie chcą robić tego w sposób inny.

LSD

P1140396 (Copy)

Pobiegłem raz wokół kampusu, a potem w prawo i do końca ulicy. Jakieś trzy i pół kilometra, potem lekkie odbicie i powrót nową ulicą. Nową zarówno dosłownie bo widać że powstała niedawno, pusta, bez samochodów, na poboczach pobudowane, lub w trakcie budowania nowe domy i wyglądało to już mniej jak wioska z jedną ulicą a bardziej jak nowo powstające miasteczko. Nową także dla mnie bo to coś zupełnie innego, taka odmiana pobiegać po nowym, świeżym, czystym betonie. A nie wokół tych starych, zabrudzonych i wyświnionych domów.

P1140400 (Copy)

I tak sobie biegłem podziwiając widoki i przyśpieszając z kilometra na kilometra, biegnąc przed siebie, od czasu do czasu zastanawiając się gdzie wybiegnę, ale dotarło do mnie że wybiegnę po innej stronie kampusu. Tak też wybiegłem. Potem skierowałem swe kroki w stronę drugiej szkoły i też zrobiłem parę kółeczek.

P1140408 (Copy)

Ogólnie LSD zamknęło się w 20 kilometrach z haczykiem w tempie zbyt szybkim jak na slow, ale widać tak już teraz mam że biegam szybko. Trochę mnie to martwi, bo znaczy że mam problemy ze znalezieniem odpowiedniego tempa biegu. Te podstawowe biegam za wolne, a te wolne za szybko. Tak by przynajmniej wychodziło.

P1140409 (Copy)

Ponieważ przyszła dzisiaj w końcu kapusta kiszona, prosto z Changchun bo tutaj oczywiście kupić nie można, postanowiłem zabrać się za bigos. Ot, odrobina Polski w Chinach. Udało mi się połapać gorczycę i ziele angielskie (także przez internet), do tego prawie prawdziwa kiełbasa i boczek ze sklepu i się gotowało. Jutro zobaczymy jak to będzie June smakować, ale nadziei wielkiej sobie nie robię.

P1140413 (Copy)

A skoro już byłem dzisiaj przy garach to usmażyłem wieprzowinę z imbirem według jakiegoś japońskiego przepisu. Zdjęć nie ma, ale wyszło przyzwoicie. Generalnie to tu na wiosce mięso jest troszkę droższe niż w Changchun, ale to w gruncie rzeczy kwestia braku wielkiego wyboru. Człowiek bierze takie mięso jakie jest z jedynego czystego sklepu w okolicy. W drugim sklepie podają mięso bez rękawiczek, a resztą mięsa handluje się na ulicy po której jeżdżą samochody. Chyba lepiej być wegetarianinem.

Piątek

P1140385 (Copy)

I koniec. Pierwszy raz od roku piątek jest dla mnie początkiem dwudniowego weekendu. Jest to uczucie dawno zapomniane i prawdę mówiąc niezwykle mi z tego powodu wszystko jedno. Pisałem już wielokrotnie że weekend jest tworem sztucznym i każde dwa dni wolnego mogą być weekendem. Tak sobie przynajmniej mówię. Nie ma co ukrywać że fajnie mieć wolne te same dni co inni ludzie.

P1140386 (Copy)

Tyle z tego piątku. W sumie to nic ciekawego się nie dzieje, ogólnie rzecz biorąc to życie w wiosce toczy się powoli. To jest bez dwóch zdań najmniejsza miejscowość w jakiej przyszło mi mieszkać w Chinach. Mamy ulicę i dwa sklepy. Toż nawet Jiawang przy tym to metropolia. Do tego dochodzi fakt że obcokrajowców jest tutaj blisko dwadzieścioro, więc ani nie przykuwasz za bardzo uwagi, ani studenci do ciebie nie lgną. Bo mogą lgnąć do innych, wszystko jest takie rozproszone.
Czyli mamy wioskę z wszystkimi jej wadami, ale i z kilkoma zaletami dużego miasta i dużego ośrodka szkoleniowego. Ogólnie to nie ma tragedii.

P1140387 (Copy)

Dzisiaj lawina maili już się skończyła, ale co ciekawe padły same bardzo intrygujące propozycje, więc dużo kontaktów zostało zapisanych. No dobrze, nie same. Jedna mnie rozbawiła do łez. Pewien Pan napisał mi że 7000 RMB w Changchun ma taką samą siłę nabywczą jak 7000 USD w USA. Czasem po prostu nie mam sił do ludzi.

P1140388 (Copy)

Na szczęście mam dużo sił do studentów, z Nimi to nie ma problemów. Zresztą robimy takie proste rzeczy że radzą sobie ze wszystkim błyskawicznie. Nic tylko podziwiać że idzie Im to tak dobrze. Człowiek tylko przychodzi, mówi, a Oni wszystko robią bezbłędnie. To znaczy że materiał jest za prosty. O wiele za prosty. Tak to przynajmniej wygląda na chwilę obecną, a jak to będzie dalej to się okaże już za dwa tygodnie gdy zaczną się sprawdziany. Oby wtedy nie było płaczu i zgrzytania zębów.

P1140393 (Copy)

Poranne interwały

P1140359 (Copy)

Najgorsze co może się przydarzyć przy realizacji planu treningowego to brak planu. Ja się tym na szczęście nie muszę za bardzo przejmować, mam rozpisane w dzienniczku 3×10 i jedno LSD (long slow distance czyli długo i powoli) i tego się trzymam.

P1140365 (Copy)

W tym miesiącu postanowiłem trochę jednak to sobie urozmaicić i zrobiłem 2×10, LSD i speed (czyli jednak sesja szybka, albo interwały albo bieganie w drugim zakresie). Tak na razie wychodzi że ta sesja speed to obecnie interwały. Zaczynałem od piramidki 1’-2’-3’4’-3’-2’-1’, tydzeń temu było 1’-2’-3’-2’-1’-2’-3’-2’-1’, wszystko z przerwami równymi wysiłkowi.

P1140371 (Copy)

W tym tygodniu nie miałem za bardzo pomysłu. Chciałem się już przerzucić na kilometrówki, ale chcę ten trening zamykać w godzinę, a z kilometrówkami przekroczyłbym godzinę. Chociaż to zależy ile bym tych kilometrówek robił, więc może od następnego tygodnia spróbuję, bo dzisiaj było 1’-2’-3’-4’-5’-1’-1’-1’ i ta piątka wyszła całkiem przyzwoicie. Zobaczymy co to będzie dalej.

P1140361 (Copy)

Wczoraj aktualizując swój profil na jednym z popularnych serwisów dla nauczycieli poszukujących pracy w Chinach przypadkiem zmieniłem swój status z zatrudnionego na poszukującego i od samego rana dostaję wiadomości z propozycjami…to zdumiewające jak wiele szkół szuka w październiku kogoś do pracy.

P1140372 (Copy)

I to wszystko od zaraz, teraz, już! Popyt znacznie przewyższa podaż i dlatego też sprowadzają tabuny nieprzygotowanych nauczycieli. Firmy rekrutujące oszukują szkoły wmawiając im że mają świetnych kandydatów, szkoły nie mając innych ofert zgadzają się na takie rozwiązanie bo muszą chronić twarz i chcą zatrudnić kogoś z zagranicy by uczył. Interes się kręci. Tylko edukacją się nikt za bardzo nie przejmuje. Grunt żeby kasa się zgadzała.

P1140363 (Copy)

I to mnie tak trochę tutaj dołuje. Znaczy kurczę…fajnie że mam tyle czasu wolnego, że tylko jeden weekend w semestrze poświęciłem na plany zajęć i teraz wszystko mam w zeszycie, ale są takie chwile kiedy czuję że chciałbym robić coś ambitniejszego.

P1140378 (Copy)

Że chciałbym pracować gdzieś gdzie moje umiejętności będą lepiej wykorzystywane. Może za rok :-)

P1140379 (Copy)

Środy

Zaczynam pisać to jeszcze przed English corner.
Biegając dzisiaj dotarło do mnie że mnóstwo, ale to mnóstwo notek zaczyna się powtarzać. Co w sumie jest zrozumiałe, w końcu od września 2012 roku piszę codziennie, owszem parę dni mi uciekło, ale z reguły były potem nadrabiane. Nawet nie chce mi się tego liczyć, pewnie i tak się nie doliczę, jest tego dużo. Tyle wystarczy.
Pojawiła się, zresztą nie po raz pierwszy, myśl by pisać przestać, pójść w jakość a nie ilość, ale…to złudne. Doskonale wiem że pozwalając sobie na więcej luzu dobrze się to nie skończy, będę pisał mniej i rzadziej, a z czasem pewnie w ogóle przestanę. A tego nie chcę, wolę żeby te wpisy mi się powtarzały, żeby tematy były wtórne, ale pisać, niż szukać jakichś szczególnych, wyjątkowych tematów i pisać rzadziej, lub nie pisać wcale.

Tak sobie mówię, że to tylko rok, a potem będzie inaczej. I to jest prawda, bo raczej tutaj na przyszły rok nie zostaniemy. Gdzie nas los poniesie to się jeszcze okaże, planów jest kilka. Haha…to nawet zabawne że ledwo się tu sprowadziliśmy już chcemy się wyprowadzać, ale taka jest rzeczywistość. Ciągle jesteśmy w drodze, ciągle w poszukiwaniu takiego miejsca które będzie nam pasować. Zobaczymy jak to się wszystko rozwinie, powinno być dobrze.

Znowu pokręciłem się wokół kampusu, nie to że chciałem, ale przyznam uczciwie że zaczynam się do tej trasy przyzwyczajać i staje się coraz krótsza, kilometry mam już odliczone i nogi aż same mnie niosą. Teraz nie ma już problemów, nic się nie ciągnie, po prostu noga za nogą i kilometry znikają. To naprawdę niesamowite uczucie, zwłaszcza gdy przypominam sobie jak czasami ciężko było, i dalej jest, biegać.
Właśnie spojrzałem w dzienniczek i wychodzi na to że przebiegłem już ponad dwanaście tysięcy kilometrów, a jutro, lub w sobotę powinno mi stuknąć tysiąc dwieście godzin biegania. Tysiąc dwieście godzin to już 50 dni. Innymi słowy, blisko 50 dni swojego życia spędziłem biegając. Niesamowite.

Pełne wtorki

P1140337 (Copy)

Nie jestem fanem co drugich wtorków. Znaczy…tych w tygodniach parzystych, bo te w tygodniach nieparzystych są w porządku, w końcu to tylko dwa zajęcia, w dodatku od dziesiątej, więc nie ma większych problemów. Za to te w tygodniach nieparzystych to koszmar.

P1140341 (Copy)

Trzeba się zwlec szybko, rozciągnąć się, rozgrzać, poćwiczyć, zjeść śniadanie, a potem jeszcze trzy zajęcia. Tylko Bogu dziękować że dwie z tych trzech grup są mega ogarnięte i czas z Nimi leci błyskawicznie. Ich właściwie nie trzeba uczyć tego co jest w książce. Aż szkoda tracić na coś takiego czas…

P1140342 (Copy)

Niestety to nie ja tworzę program, ja go tylko realizuję. Nie chcę, na razie, za bardzo wychodzić przed szereg i robić jakieś cuda, lepiej trzymać się tej książki, ale myślę że w kilku grupach to się zmieni w następnym semestrze. W kilku nie zmieni się absolutnie nic bo książki będą musieli się trzymać. Jeżeli nie robią zadań domowych które wystarczyłoby przepisać z książki zmieniając parę słów to nie można od Nich oczekiwać że zrobią jeszcze coś więcej.

P1140346 (Copy)

Gdzieś tak po drugich zajęciach dostałem wiadomość od Becky z Changchun dzisiaj jest pierwszy dzień zajęć, wrócił Jaime i umieram z nudów ;(. Aż mi się Jej żal zrobiło bo tyle co Ona przszła z Jamiem dwa lata temu to nikomu nie życzę. Żal mi też studentów którzy będą musieli przechodzić to samo co Ich starsi koledzy i koleżanki.

P1140350 (Copy)

I chyba właśnie tych studentów żal mi najbardziej. Bo płacąc taką furę kasy powinni dostać kogoś kto naprawdę zna się na rzeczy, kogoś wartościowego kto potrafi i lubi uczyć, a nie kogoś kto uczy z przypadku. Wiele razy wyrzucałem tutaj z siebie jak bardzo drażni mnie to że w Chinach znaczna część nauczycieli angielskiego to ludzie z przypadku, nie tylko bez doświadczenia, ale też bez podstaw teoretycznych. I to już nawet nie chodzi o to żeby mieć jakąś tam wiedzę o języku, ale jakieś podstawowe informacje o tym jak należy uczyć. I to mnie właśnie przeraża, że naprawdę niewiele miejsc traktuje angielski poważnie…

P1140356 (Copy)

Poniedziałki

P1140310 (Copy)

Są zaskakujące z powodu tych dwóch klas w jednej. Znowu dałem się na to złapać i znowu nie wziąłem drugiego dziennika. Jest to trochę wkurzające, ale jest to w pełni moja wina.

P1140327 (Copy)

Tylko nie dociera do mnie dlaczego nikt nie uznał tego za dość istotne by mnie powiadomić, dlaczego uznano że jakoś tam sobie poradzą i nikt mi nic nie powiedział? Bo to Chiny Barcie więc nie oczekuj że ktoś Ci powie cokolwiek przydatnego.

P1140312 (Copy)

Po tej sympatycznej komedii omyłek poszedłem biegać. Lubię sobie wyjść pobiegać gdy pogoda dopisuje. Gdy pogoda nie dopisuje, też wychodzę. Nie wychodzę z powodu pogody, ale pomimo niepogody. W każdym razie było dzisiaj zimno.

P1140322 (Copy)

Co nawet nie jest zaskakujące w końcu mamy już jesień i znowu temperatura zaczyna wariować, czyli rano jest chłodno, w południe gorąco i wieczorem znowu chłodno. Do tego stopnia chłodno że o dziesiątej rano biegając w bluzie z długim rękawem było mi akurat. Nie za ciepło, nie za zimno. A powinienem się w tym prażyć. No cóż…to naprawdę jesień.

P1140313 (Copy)

Zacząłem spokojnie, nie chciałem biec za szybko bo czułem że jest chłodno, a jak jest chłodno to nie lubię biegać za szybko. Jakoś wtedy nieprzyjemnie mi się robi w gardle, a potem gdy wracam do mieszkania to czuję się średnio. Także nie lubię biegać za szybko. I to jest taka mentalna blokada która nie pozwala mi się rozpędzić, ruszyć niczym rączy jeleń i szaleć.

P1140320 (Copy)

Dlatego też nie lubię robić interwałów na jesień i wczesną wiosną. Dlatego w każdym planie jaki zrealizowałem nie było interwałów w czasie wczesnej wiosny. Hmm…no tak, tylko teraz nie biegam według planu a dla siebie, więc może te interwały…albo chociaż bieganie w drugim zakresie…będę uskuteczniał w okresie chłodniejszym.

P1140314 (Copy)

Dzisiaj ta blokada nie zadziałała i o ile początek był powolny tak z każdym kolejnym kilometrem coraz bardziej się rozkręcałem, nawet nie chciałem się powstrzymywać bo biegło mi się tak dobrze. Czyli te sobotnie wolne wybieganie zdało egzamin, bo właśnie dlatego się je robi – by się zrelaksować.

P1140317 (Copy)

Spokój

Czyli niedziela. W końcu, haha, można odpocząć. Haha bo zachowuję się jakbym pracował bez przerwy od kilku tygodni, a przecież ledwo co miałem tygodniową przerwę. Tyle tylko że to są Chiny i tutaj nie będzie ani przerwy na Święto Zmarłych, ani dnia wolnego z okazji Święta Niepodległości, ani nawet na Boże Narodzenie nie dostaniemy wolnego. Po prostu po tym złotym tygodniu przychodzi okres bezustannej pracy aż do pierwszego stycznia. Podobno od nowego roku dostaniemy trzy dni wolnego z okazji nowego roku. Czyli od pierwszego do trzeciego stycznia będzie wolne. Podobno…podobno od tego roku miał być w grudniu dodatkowy dzień wolny upamiętniający masakrę Nankińską (paskudnie to brzmi).

Innymi słowy coś się zaczyna zmieniać, jakby docierało do kogoś że trzy miesiące bez dodatkowego dnia wolnego to trochę za dużo. Tyle tylko że to wszystko jest podobno.

Jedną z rzeczy które każdy przyjeżdzający do Chin musi sobie wbić do głowy w miarę szybko jest fakt iż tutaj nie można robić żadnych planów. Należy być jak płynąca rzeka i dostosowywać się do koryta, być giętkim, elastycznym i nie walczyć z niczym, nie planować niczego, nie tylko na parę dni na przód, ale na parę godzin. Tutaj wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie.

O ile jeszcze jakiś czas temu myślałem że to tylko ja tak mam i że jest to spowodowane moją słabą znajomością języka, kultury czy też miliona innych rzeczy tak teraz widzę że dotyczy to wszystkich. Niezależnie od tego jak dobrze władasz chińskim, czy przyjechałeś z zagranicy, czy też się tu urodziłeś, jesteś de facto skazany na bycie elastycznym i nie planowanie zbyt wielu rzeczy naprzód.

W Jiawang nawalała komunikacja na linii szkoła-Lydia i dlatego też o dniach wolnych i zmianach planu częściej dowiadywałem się od moich uczniów niż od asystentki.

W Changchun wszystko było w miarę poukładane. Głównie dlatego że w college’u wielu rzeczy nie zmieniali, a w szkole u Chrisa wszystko było zaplanowane ze znacznym wyprzedzeniem. Raz tylko przydarzyła się wpadka że przyjechałem a zajęć nie było, ale to tam można przeżyć bo byłem na rowerze.

W Longhu (swoją drogą to też fajna nazwa bo to dosłownie smocza rzeka) to chyba college, a raczej biuro kontaktu z zagranicą kuleje. Trzy przykłady z tego tygodnia:
– June nie może dostać swojego konta z dostępem do internetu, bo nie
– Tabitha (która postanowiła zorganizować przyjęcie powitalne) dowiaduje się w środę że ma ono odbyć się w sobotę, a wszyscy dowiadują się w piątek że jutro jest spotkanie powitalne
– W poniedziałek mają odbyć się zawody w badmintona, ping ponga i coś tam jeszcze, zapisać można się do 16 w czwartek, a informacja pojawia się o 8 w czwartek

To nie kraj jest developing to ludzka mentalność jest developing.

Oszukana sobota

Z samego rana poszedłem biegać. W planach było spokojnie i w miarę długo, bo osiemnaście kilometrów. Plan został wykonany.
Tyle tylko że to nie było miłe i przyjemne bieganie. Było to osiemnaście przebiegnięte w przyzwoitym tempie. To było osiemnaście poparte walką. Walką z kolką, której nie odczuwałem od czasów biegania w Changchun i która to zakończyłaby się sromotną porażką gdyby nie to że się zatrzymałem parę razy, zwolniłem i w końcu minęła. Inaczej pewnie bym wrócił w miarę szybko do mieszkania.
Kolka to tylko jeden z elementów dokuczających, drugim był ból w ramieniu. Nie wiem skąd się wziął, ale nigdy takiego nie miałem. Nie to żeby nigdy mnie ramiona w czasie biegu nie bolały bo bolały od czasu do czasu, ale to był taki nowy, kłujący ból. W końcu i on minął. W końcu i te osiemnaście minęło.

Trasa była ciekawa, trochę po kampusie, trochę po innym kampusie, raz wpadłem do nowopowstałego strumyka, a potem to wokół kampusu, znowu powrót i tym razem musiał mi student pomagać wspiąć się przez płot. Nie musiał, ale chciał i pomógł.

Czyli jest dobrze, wyszło spokojnie, powoli i w miarę długo, a co najważniejsze to udało mi się wrócić, umyć i wysuszyć przed zajęciami. Od przyszłego tygodnia planuję biegać już po 20 kilometrów. Ha, taki będę.

Po całym dniu męczenia studentów, lub bycia męczonym przez studentów bo to prawie to samo, wylądowaliśmy z June na kolacji. Kolacja w stylu mocno chińskim, czyli huo guo. Ja się tym najeść nie potrafię, ale June jak na Chinkę przystało uwielbia. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, pojedliśmy. Dwie godziny później znów jestem głodny, ale to dobrze bo to kolacja, więc nie dobrze byłoby się najeść.

Jutro jeden jedyny dzień odpoczynku i wkraczamy w ciąg normalnych zajęć. Od teraz żadnych przerw, żadnych oszukańczych weekendów, zostaje tylko edukacja. Może to i dobrze, przynajmniej nie będzie tych ciągłych odciągaczy.