Spokój

Czyli niedziela. W końcu, haha, można odpocząć. Haha bo zachowuję się jakbym pracował bez przerwy od kilku tygodni, a przecież ledwo co miałem tygodniową przerwę. Tyle tylko że to są Chiny i tutaj nie będzie ani przerwy na Święto Zmarłych, ani dnia wolnego z okazji Święta Niepodległości, ani nawet na Boże Narodzenie nie dostaniemy wolnego. Po prostu po tym złotym tygodniu przychodzi okres bezustannej pracy aż do pierwszego stycznia. Podobno od nowego roku dostaniemy trzy dni wolnego z okazji nowego roku. Czyli od pierwszego do trzeciego stycznia będzie wolne. Podobno…podobno od tego roku miał być w grudniu dodatkowy dzień wolny upamiętniający masakrę Nankińską (paskudnie to brzmi).

Innymi słowy coś się zaczyna zmieniać, jakby docierało do kogoś że trzy miesiące bez dodatkowego dnia wolnego to trochę za dużo. Tyle tylko że to wszystko jest podobno.

Jedną z rzeczy które każdy przyjeżdzający do Chin musi sobie wbić do głowy w miarę szybko jest fakt iż tutaj nie można robić żadnych planów. Należy być jak płynąca rzeka i dostosowywać się do koryta, być giętkim, elastycznym i nie walczyć z niczym, nie planować niczego, nie tylko na parę dni na przód, ale na parę godzin. Tutaj wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie.

O ile jeszcze jakiś czas temu myślałem że to tylko ja tak mam i że jest to spowodowane moją słabą znajomością języka, kultury czy też miliona innych rzeczy tak teraz widzę że dotyczy to wszystkich. Niezależnie od tego jak dobrze władasz chińskim, czy przyjechałeś z zagranicy, czy też się tu urodziłeś, jesteś de facto skazany na bycie elastycznym i nie planowanie zbyt wielu rzeczy naprzód.

W Jiawang nawalała komunikacja na linii szkoła-Lydia i dlatego też o dniach wolnych i zmianach planu częściej dowiadywałem się od moich uczniów niż od asystentki.

W Changchun wszystko było w miarę poukładane. Głównie dlatego że w college’u wielu rzeczy nie zmieniali, a w szkole u Chrisa wszystko było zaplanowane ze znacznym wyprzedzeniem. Raz tylko przydarzyła się wpadka że przyjechałem a zajęć nie było, ale to tam można przeżyć bo byłem na rowerze.

W Longhu (swoją drogą to też fajna nazwa bo to dosłownie smocza rzeka) to chyba college, a raczej biuro kontaktu z zagranicą kuleje. Trzy przykłady z tego tygodnia:
– June nie może dostać swojego konta z dostępem do internetu, bo nie
– Tabitha (która postanowiła zorganizować przyjęcie powitalne) dowiaduje się w środę że ma ono odbyć się w sobotę, a wszyscy dowiadują się w piątek że jutro jest spotkanie powitalne
– W poniedziałek mają odbyć się zawody w badmintona, ping ponga i coś tam jeszcze, zapisać można się do 16 w czwartek, a informacja pojawia się o 8 w czwartek

To nie kraj jest developing to ludzka mentalność jest developing.