Zaczynam pisać to jeszcze przed English corner.
Biegając dzisiaj dotarło do mnie że mnóstwo, ale to mnóstwo notek zaczyna się powtarzać. Co w sumie jest zrozumiałe, w końcu od września 2012 roku piszę codziennie, owszem parę dni mi uciekło, ale z reguły były potem nadrabiane. Nawet nie chce mi się tego liczyć, pewnie i tak się nie doliczę, jest tego dużo. Tyle wystarczy.
Pojawiła się, zresztą nie po raz pierwszy, myśl by pisać przestać, pójść w jakość a nie ilość, ale…to złudne. Doskonale wiem że pozwalając sobie na więcej luzu dobrze się to nie skończy, będę pisał mniej i rzadziej, a z czasem pewnie w ogóle przestanę. A tego nie chcę, wolę żeby te wpisy mi się powtarzały, żeby tematy były wtórne, ale pisać, niż szukać jakichś szczególnych, wyjątkowych tematów i pisać rzadziej, lub nie pisać wcale.
Tak sobie mówię, że to tylko rok, a potem będzie inaczej. I to jest prawda, bo raczej tutaj na przyszły rok nie zostaniemy. Gdzie nas los poniesie to się jeszcze okaże, planów jest kilka. Haha…to nawet zabawne że ledwo się tu sprowadziliśmy już chcemy się wyprowadzać, ale taka jest rzeczywistość. Ciągle jesteśmy w drodze, ciągle w poszukiwaniu takiego miejsca które będzie nam pasować. Zobaczymy jak to się wszystko rozwinie, powinno być dobrze.
Znowu pokręciłem się wokół kampusu, nie to że chciałem, ale przyznam uczciwie że zaczynam się do tej trasy przyzwyczajać i staje się coraz krótsza, kilometry mam już odliczone i nogi aż same mnie niosą. Teraz nie ma już problemów, nic się nie ciągnie, po prostu noga za nogą i kilometry znikają. To naprawdę niesamowite uczucie, zwłaszcza gdy przypominam sobie jak czasami ciężko było, i dalej jest, biegać.
Właśnie spojrzałem w dzienniczek i wychodzi na to że przebiegłem już ponad dwanaście tysięcy kilometrów, a jutro, lub w sobotę powinno mi stuknąć tysiąc dwieście godzin biegania. Tysiąc dwieście godzin to już 50 dni. Innymi słowy, blisko 50 dni swojego życia spędziłem biegając. Niesamowite.