Oszukana sobota

Z samego rana poszedłem biegać. W planach było spokojnie i w miarę długo, bo osiemnaście kilometrów. Plan został wykonany.
Tyle tylko że to nie było miłe i przyjemne bieganie. Było to osiemnaście przebiegnięte w przyzwoitym tempie. To było osiemnaście poparte walką. Walką z kolką, której nie odczuwałem od czasów biegania w Changchun i która to zakończyłaby się sromotną porażką gdyby nie to że się zatrzymałem parę razy, zwolniłem i w końcu minęła. Inaczej pewnie bym wrócił w miarę szybko do mieszkania.
Kolka to tylko jeden z elementów dokuczających, drugim był ból w ramieniu. Nie wiem skąd się wziął, ale nigdy takiego nie miałem. Nie to żeby nigdy mnie ramiona w czasie biegu nie bolały bo bolały od czasu do czasu, ale to był taki nowy, kłujący ból. W końcu i on minął. W końcu i te osiemnaście minęło.

Trasa była ciekawa, trochę po kampusie, trochę po innym kampusie, raz wpadłem do nowopowstałego strumyka, a potem to wokół kampusu, znowu powrót i tym razem musiał mi student pomagać wspiąć się przez płot. Nie musiał, ale chciał i pomógł.

Czyli jest dobrze, wyszło spokojnie, powoli i w miarę długo, a co najważniejsze to udało mi się wrócić, umyć i wysuszyć przed zajęciami. Od przyszłego tygodnia planuję biegać już po 20 kilometrów. Ha, taki będę.

Po całym dniu męczenia studentów, lub bycia męczonym przez studentów bo to prawie to samo, wylądowaliśmy z June na kolacji. Kolacja w stylu mocno chińskim, czyli huo guo. Ja się tym najeść nie potrafię, ale June jak na Chinkę przystało uwielbia. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, pojedliśmy. Dwie godziny później znów jestem głodny, ale to dobrze bo to kolacja, więc nie dobrze byłoby się najeść.

Jutro jeden jedyny dzień odpoczynku i wkraczamy w ciąg normalnych zajęć. Od teraz żadnych przerw, żadnych oszukańczych weekendów, zostaje tylko edukacja. Może to i dobrze, przynajmniej nie będzie tych ciągłych odciągaczy.