Gwiazdy na niebie

Adam!
Deszcz odrodzony…gdy zacząłem pisać tego bloga chciałem od razu wyjaśnić o co chodzi, potem uznałem że wyjaśnię gdy nie będę miał o czym pisać, a teraz myślę że może wyjaśnię gdy wydrukuję bloga i wyjaśnię to we wstępie…a może nie wyjaśnię? Bo to przecież jest trochę intrygujące, dlaczego deszcz i dlaczego odrodzony…Podoba mi się Twoja wersja, bardzo prawdę mówiąc. Pisałem że Lawrence to teraz ‘śnieg odrodzony’? Chyba pisałem…

Teraz przypomniała mi się taka historią z, chyba, czerwca. Biegłem sobie w swoim parku, a żeby nie zwariować zmieniłem trochę trasę i biegnę…a tu nagle z naprzeciwka biegnę ja. Tylko starszy. Czapka ta sama, spodnie te same, buty to moje wysłużone lunarglide’y w których przebiegłem pierwszy maraton, nawet koszula z drugiego biegu rodzinnego z obciętymi rękawami (po tym poznałem że to ja, bo tylko ja mam koszulę z obciętymi rękawami) i tak biegliśmy po przeciwnych stronach, ja w jedną stronę, drugi ja w drugą. Młodszy ja z niedowierzaniem patrzył na starszego zamiast pod nogi i zaliczyłem korzeń, pozbierałem się, spojrzałem za siebie, ale starszego mnie już tam nie było.

Nieplanowana przerwa, przepraszam, już wracam do tematu.
W tym co mówisz może być wiele prawdy, zwłaszcza że mnóstwo, ale to mnóstwo uczniów mówi że szkoła/klasa to ich rodzina, bo to przecież z nimi jedzą, śpią i spędzają cały czas. Rodzinę spotykają tylko raz w miesiącu (a teraz raz na tydzień, ale wyjeżdżają w soboty popołudniu i wracają w niedziele popołudniu) i tak przez 9 miesięcy w roku (miesiąc wakacji zimowych i 2 miesiące letnich), więc szkoły stają się takim małymi koszarami przygotowującymi ich do pracy.
Zasadniczo to Oni tutaj pewnie znają jedno słowo –  ‘friend’, ale chyba im więcej nie potrzeba bo tutaj naprawdę każdy dla każdego stara się być przyjacielem. Chociażby ten szalik, albo te wieczorne spacerowanie po szkole i rozmowy o życiu. To po prostu jest jedna wielka rodzina w której każdy o każdego dba. Za to nadużywają ‘love’, ale to jest wina języka chińskiego w którym ‘kochać’ i ‘lubić’ są niezwykle blisko siebie znaczeniowo. Bardzo mnie to ciekawiło więc zapytałem się i Lidii i uczniów i ładnie mi to wyjaśnili, a teraz ja wyjaśniłem i wszyscy  już to rozumiemy.
I tak między nami mówiąc, cieszę się że nic Ci się nie stało, pamiętam z początków naszej znajomości że też byłeś po solidnym wypadku, więc chłopie uważaj na siebie.

A w klasie 9 zagadała mnie Brigitte:
– Będzie nas Pan długo uczył?
– Taką mam nadzieję.
– Ale Pan nie wie…
– Bardzo chcę…
– My też chcemy.
– Ale…
– To skomplikowane?
– Tak, to skomplikowane. Bo w dalszym ciągu nie mam kontraktu na kolejny semestr, ale naprawdę bardzo chcę tu zostać.

A potem poszedłem biegać i zapomniałem o tym wszystkim…o tym że nie mam kontraktu, że chciałbym już wrócić i pobiegać po parku, że wkurzył mnie ten tydzień i o innych rzeczach. Przez tę godzinę z małym hakiem byłem znowu wolny. I owszem łapała mnie kolka, ale to chińska kolka do której przywykłem i w ogóle nie czułem zmęczenia mięśniowego. Ciało też już się nie mogło doczekać.

Lunch w domu i najadłem się porządnie. Lubię te swoje domowe obiady. Nikt mnie tak nie nakarmi jak ja się sam karmię.

Powrót do szkoły i 13/11/12/14. W 13 nie udało się odtworzyć filmu więc sobie porozmawialiśmy, w 11 nawet nie próbowałem tylko od razu rozmawiałem, za to 12 dostała ten film i ponownie Śnieżka skończyła się w najmniej oczekiwanym momencie. Czternastka też dostała film, w końcu obiecałem bo dzieciaki spisały się ostatnio na medal.

Po zajęciach oczywiście na kolację do jedynki i trafiłem uczniów z klasy numer dwa (a może to jedynkowcy? Chyba dwójka jednak, bo jedynka to Nobby), zapytałem czy mogę się przysiąść:
– Oczywiście.
– Nie lubi Pan warzyw?
– Jadłem to wczoraj…
– Pyszne nie jest…
– Ano nie jest.
– Słyszałem że prezydent Polski zginął w samolocie dwa lata temu.
– Tak.
– A razem z nim ponad 90 osób.
– Tak jest chłopaki. To był bardzo smutny dzień.
– A ten nowy prezydent to taki gruby jest…
– Hahaha…no nie da się temu zaprzeczyć.

Gdy tak sobie jadłem czekał na mnie Lawrence i ponownie poszliśmy sobie pochodzić po szkole.
– Będzie mi smutno w czasie wakacji zimowych.
– Czemu?
– Bo tu wszyscy jesteśmy jak wielka rodzina, poza tym ciebie też nie będzie.
– Ale wrócę, a jak nie wrócę to mam twoje qq i będziemy w kontakcie nawet gdy będę w Polsce, muszę ci podrzucić linka do strony z moimi zdjęciami to będziesz mógł oglądać co robię.

Pożegnaliśmy się i popatrzyłem w niebo…a tam gwiazdy. Pierwszy raz w Chinach zobaczyłem gwiazdy. To dobry znak więc ruszyłem na zakupy. Najpierw sklep pod domem. Bób, mleko i inne pierdoły. Do domu, zapakować wszystko i kolejny sklep: orzechy, warzywa i sklep trzeci: mięso, reszta warzyw, picie, inne mięso, tofu, przyprawa (w końcu zdecydowałem się na jakąś przyprawę) i można wracać do domu. A raczej do Pana Obwoźnego, który nie miał ani jabłek ani mandarynek, więc musiałem zadowolić się bananami, gruszkami, limonkami, słonecznikiem (został mu już tylko jeden worek…) i niczym więcej. Po jabłka i mandarynki poszedłem do sklepu pod domem. Także piątkowe wieczory są niezwykle pracowite. Trzeba obskoczyć tyle sklepów żeby kupić tylko kilka rzeczy. A w gruncie rzeczy mógłbym na to machnąć ręką i wszystko kupować pod domem, ale nie można się aż tak ograniczać.

Z niepokojem patrzę na jutrzejszą prognozę pogody bo zapowiada się naprawdę chłodny dzień a aż chciałoby się wyjść pobiegać. A w sumie to czemu nie…Zobaczymy jak to będzie jutro. A teraz już kończę bo chciałem napisać tylko kilka zdań a skończyło się na półtorej strony i ciągle siedzę w ubraniu w którym przyszedłem z zakupów. To już nałóg. Dobrze chociaż że ktoś tego bloga czyta bo inaczej byłby bo nałóg pisany do szuflady.