Poniedziałek to powrót na stare śmieci, czyli krótkie i strome podbiegi pod planetarium. Planowo miało być ich 8, ale zgodnie z nowymi założeniami treningowymi uznałem, że skoro zajmie to około 70 minut lepiej zrobić 7 i trochę mniej kwasu skumulować. Oczywiście mógłbym zrobić 8, ale wtedy byłyby słabsza, a chciałem się do tych podbiegów naprawdę przyłożyć.
Przyłożyłem się i chociaż za mocno zacząłem, bo każde powtórzenie po drugim było coraz wolniejsze to jednak każde było i tak szybsze niż mój poprzedni rekord na tym odcinku. Przy okazji okazało się, że moja poprzednia trasa, na której okazywałem się dużo wolniejszy od innych biegających (według rankingów na stravie), była przekłamana i nadkładałem na niej około stu metrów, czyli mniej więcej tyle o ile byłem wolniejszy. Oczywiście te wyniki ciągle są do poprawienia.
Te 7 powtórzeń w mocnym tempie to o wiele lepszy bodziec rozwojowy niż 8 w tempie wolniejszym, także liczba zostaje, teraz pora ćwiczyć nad wytrzymałością, żeby różnica między najszybszym a najwolniejszym powtórzeniem nie była aż tak duża.
Ostateczny wysiłek byłoby łatwiej ocenić, gdyby nagle pulsometr nie przestał działać, ale na ostrym podbiegu tętno wynosiło 173 przy trzecim powtórzeniu, więc było ‘srogo’.
A suma podejść to około 370 metrów, więc ze wszech miar przyzwoicie.
Za tydzień pora na dłuższe i spokojniejsze podbiegi. Celem tym razem nie będzie tylko zaliczenie 5 powtórzeń (nowy standard), ale zrobienie przynajmniej dwóch w mniej niż 9 minut, a mój dotychczasowy rekord na tym odcinku to 9:03, więc nie będzie zmiłuj się.
Wtorek to bieg spokojny i było wolniej niż tydzień temu, co bardzo ważne, ale były też jakieś absurdalne skoki tętna co zaowocowało solidnym myciem paska do tętna.
Środa to pierwsze podejście do WB2 i dopiero w jego trakcie zacząłem liczyć, ile dni minęło od maratonu. Siedemnaście. Wtedy dotarło do mnie, dlaczego tętno jest takie wysokie a nogi tak bardzo nie chcą mnie nieść. Najzwyczajniej w świecie jeszcze się nie zregenerowałem. Za tydzień spróbuję jeszcze raz i wtedy powinno być dobrze.
[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1559313837/embed/67145c3066c622bebf533a6f3cfb17b411943604′]
Piątek to strasznie długie wybieganie. Planowo chciałem dobiec do zamku w Będzinie, zrobić zdjęcie i wrócić. Niestety jako że ostatnio dostałem się do Sosnowca inaczej niż autobusem niecałe osiem lat temu zapomniałem już, gdzie trzeba skręcić by ominąć drogę ekspresową. Efekt był taki, że do Będzina dobiegłem, ale że nabiegałem już dwadzieścia kilometrów to musiałem wracać. Gdybym tego nie zrobił skończyłoby się na mniej więcej czterdziestu kilometrach, a to jednak trochę za dużo. Wracałem drogą krótszą próbując odnaleźć tę drogę, którą znałem i to się udało, więc w następny piątek zrobię kolejne podejście i tym razem powinno się udać. Aczkolwiek powiem uczciwie – nie podoba mi się ta trasa ani trochę, jest na niej za dużo świateł i samochodów. Koniec końców, tak to wyglądało:
Sobota to bardzo potrzebna regeneracja po piątku.
Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 100 kilometrów
Łączny czas biegów 7:54
Średnie tempo 4:41
Suma podbiegów ~930 metrów
Czas ćwiczeń dodatkowych to 2:39
Co było dobre w tym tygodniu?
Podbiegi w poniedziałek.
Co jest do poprawy?
Ćwiczenia dodatkowe.
Obawy?
Że plecy nawalą.
Ciekawostka z tego tygodnia
Morsy arktyczne mogą użyć kłów by zahaczyć o lód i odpocząć pozostawiając resztę ciała w wodzie.